Jeśli Robert Lewandowski przygotował sobie okolicznościowy podkoszulek, który chciał pokazać światu po strzeleniu gola numer 50 w tym roku kalendarzowym – przygotował taki na 100. gola w Bundeslidzie, stąd nasze podejrzenie – to zapewne w tym momencie prosi osobę odpowiedzialną za takie rzeczy o wypranie tej części garderoby. Może się jeszcze przydać w trakcie sobotniego meczu z Hannoverem, a tą spekulacją chcieliśmy zakomunikować wam jedno: Robert nie powiększył w meczu Pucharu Niemiec z Darmstadt swojego dorobku bramkowego. Licznik stoi na 49 golach (Ronaldo ma 53, a Messi – 50) i dziś za nic nie chciał drgnąć.
A szkoda, bo głównie po to, by tę bramkę zobaczyć, zdecydowaliśmy się tak spędzić wtorkowy wieczór. Umówmy się, samo starcie Bayernu z beniaminkiem Bundesligi nie zapowiadało się szczególnie interesująco, nawet jeśli weźmy pod uwagę fakt, że w weekend Bawarczycy trochę męczyli się z inną z grających od niedawna w lidze niemieckiej ekip (Ingolstadt). Już na wstępie nasze obawy o nudę potwierdził Marcin Żewłakow, przytomnie zauważając, że ciężko spodziewać się wiele po tym meczu, choć spotykają się przecież dwie drużyny z tej samej ligi, ale że trochę głupio jest tak zniechęcać ludzi do meczu, który się komentuje, dodał nieśmiertelne zdanie-przynętę o tym, że puchary rządzą się swoimi prawami.
No niestety, nie tym razem. Bayern zdominował przeciwnika tak, jak ma to w zwyczaju i wygrał ten mecz w sposób, w który Guardiola chciał go wygrać. A więc tak, by zostawić na boisku jak najmniej sił. Jeśli coś się nie zgadza, to tylko liczba bramek, bo to jednak był ostatni mecz Bayernu w tym roku na własnym stadionie (a takiemu towarzyszy pompa), więc wypadałoby, aby ludzie, którzy licznie stawili się na obiekcie – mimo środka tygodnia, nieatrakcyjnego rywala i warunków, które jak mawiał klasyk: też nie sprzyjały – zobaczyli kilka razy, jak piłka wpada do siatki.
Świadkami takiego wydarzenia byli tylko raz. Ale uroda bramki Xabiego Alonso powinna im wynagrodzić to rozczarowanie.
Trochę brakowało dziś Bayernowi tak charakterystycznego dla tej drużyny perfekcjonizmu. Większość świetnie zapowiadających się akcji poprzedzonych pierdyliardem podań kończyła się przez niechlujstwo jednego z elementów łańcuszka. Pół biedy, gdy dochodziło do niego już na samym końcu, przy strzale, ale często zdarzało się też, że na wcześniejszym etapie ktoś nie nadążył. No nic, trudno. Ekipa z Darmstadt próbowała kontrować, stwarzała zagrożenie po stałych fragmentach, kilka razy nawet zakotłowało się pod bramką Neuera, ale generalnie przypominała brzdąca, który bardzo chciałby wymierzyć policzek starszemu bratu, ale przeszkodą nie do przejścia okazywał się fakt, że nawet stojąc na palcach, nie dosięga do jego twarzy.
Lewy był aktywny, ciągle szukał swojej okazji, kilka razy wydawało się, że w końcu znajdzie, ale coś nie zagrało. A to ktoś niedokładnie podał, a to ofiarną interwencją właśnie postanowił się popisać obrońca, a to Lewemu zabrakło timingu. Najbliżej gola był w 43. minucie, gdy po dośrodkowaniu Lahma uderzył głową, a piłka zatrzymała się na słupku.
Jak już wspomnieliśmy, w sobotę ostatnia szansa na poprawkę. Nie przepadamy za takim odkładaniem obowiązków na ostatnią chwilę, ale cóż… poczekamy.