Jeszcze nie wyklikał się mój wczorajszy felieton, a już życie napisało całkiem nowy. Można się było tego spodziewać – nastroje są przecież gorące, a głupota porażająca. Tym razem Jarosław Kaczyński – jak donoszą media – porównał swoich przeciwników do „współpracowników Gestapo”. Zastrzeżenie „jak donoszą media” jest koniecznie, ponieważ oczywiście nikogo do współpracowników Gestapo nie porównał, ale kto by to sprawdzał.
A nawet jeśli ktoś sprawdzi, to będzie jak w starym dowcipie: niesmak pozostał.
Zanim będzie o najnowszych manipulacjach, warto na chwilę wrócić do tej z „Polakami gorszego sortu”, o której pisałem TUTAJ. Pomijając kłamliwy kontekst słów Kaczyńskiego, dość zabawne jest oburzenie, iż ludzie dzielą się na lepszych i gorszych. Ktoś mi nawet dzisiaj napisał, że nie mam prawa uważać innego człowieka za gorszego, więc odpowiedziałem, że Trynkiewicza uważam za gorszego i nic na to nie poradzę (może mam o sobie zbyt wysokie mniemanie).
Hipokryzja jest porażająca. Stara akcja „zabierz babci dowód” nie była niczym innym jak uznaniem, iż babcia jest Polakiem gorszego sortu i na udział w wyborach nie zasługuje. Notoryczne nazywanie prawicy nazistami też nie jest wielkim znakiem równości z resztą społeczeństwa, wręcz przeciwnie. Oba środowiska – tak PiS-u, jak i PO – uważają ten drugi obóz za gorszy, głupszy, bardziej zakłamany i ogólnie złożony z ludzi gorszego sortu. Dlatego mówi się o moherach na przykład, albo o złodziejach. Dlaczego więc Kaczyński nie może uważać kogoś za gorszego? Ha, odmawiają mu tego prawa akurat ci, którzy sami uważają Kaczyńskiego za osobę gorszego sortu.
Jeszcze moment, a uwierzę, że naprawdę nie ma ludzi gorszych i lepszych, nie ma podłych i przyzwoitych, nie ma leniwych i zaradnych, zimnych skurwieli i wrażliwców. Ktoś chce mi wmówić, że wszyscy jesteśmy tego samego sortu.
I tym, którzy tak bełkoczą, Kaczyński odpowiedział dosadnym porównaniem historycznym: czy donosiciele Gestapo i żołnierze AK byli tego samego sortu?
No nie byli.
Tak jak niektórzy robili sobie koszulki „Polak gorszego sortu”, tak teraz mogą sobie zrobić „donosiłem do Gestapo”. Będzie to takie bardzo cool i trendy, na pewno zbierze sporo lajków na Facebooku. I będzie to równie głupawe.
Dziennikarz dopada poważnego polityka. Ten nie chce rozmawiać, bo w korytarzu nie rozmawia. Pewnie jednym z powodów, dlaczego nie rozmawia jest to, żeby nie wyrywano pojedynczych zdań z kontekstu i żeby mieć możliwości pełnej wypowiedzi. Ale dziennikarz nie chce poznać zdania tego polityka, tylko chce, żeby on coś chlapnął, co się dobrze sprzeda. Wypowiedź o Gestapo – jak znalazł.
– Czy donosiciele Gestapo i żołnierze AK byli tego samego sortu? – zapytał Kaczyński.
– Nie – powinien odpowiedzieć dziennikarz, panowie powinni się ze sobą zgodzić i rozejść w pokoju.
Tymczasem do jakiego wniosku dochodzą rozszalałe media? Lider PiS porównał swoich przeciwników do Gestapo! A nawet: ci, którzy uczestniczyli w sobotnim marszu byli potomkami donosicieli Gestapo! Chciałbym wiedzieć, co za pokrętna logika doprowadziła w to miejsce? Jak z pytania, na które odpowiedź może udzielić każdy maturzysta, wysnuto tak karkołomne wnioski? Te same media, które dość swobodnie porównywały PiS do NSDAP i nie widziały w tym nic złego, teraz wmawiają nieświadomym klientom (czytelnik czy widz to przecież klient w tym biznesie), że Kaczyński powiedział coś, czego wcale nie powiedział.
Spreparowanym cytatem cynicznie pogrywają nieprzychylne Kaczyńskiemu media oraz jego polityczni przeciwnicy. To są właśnie ludzie, którzy podpalają Polskę. To są ci, którzy dzielą. Kaczyński w dzieleniu jest mistrzem, ale oni – arcymistrzami. Nie mają żadnych skrupułów. Przecież oni muszą wiedzieć, co faktycznie Kaczyński powiedział, a przynajmniej niemożliwością jest, by nie załapała ani jedna osoba z dużego ugrupowania. Mamy tu do czynienia z dyscypliną partyjną: kłamiemy. Niestety, swoje robią też zwykli, szarzy reporterzy bez poglądów – tak zwane podstawki pod mikrofony. Mówi im jeden czy drugi polityk: Kaczyński porównał przeciwników do współpracowników Gestapo.
No i taki reporter powinien wtedy powiedzieć: – Co pan pierdolisz?
To znaczy niekoniecznie tak, mógłby po prostu przerwać i stwierdzić: – To nieprawda.
Bo ten zawód jednak nie polega na przystawianiu dyktafonu, trzymaniu wyprostowanej ręki przez minutę, a potem przepisaniu wszystkiego na kartkę. Naprawdę można tym ludziom zwracać uwagę, że nie mówią prawdy. Puszczanie w świat łgarstw nie jest obowiązkowe.
Jak tak dalej pójdzie, to pytanie Andrzeja Dudy „która godzina” zostanie odebrane jednoznacznie: prezydent nie dostał wskazówek od Kaczyńskiego. A niewinne „dobranoc” z ust JK może stać się zapowiedzą nocnego zamachu stanu. Bawicie się dobrze, drodzy państwo, ale to zabawa zapałkami nad kanistrem z benzyną. I jak faktycznie pożar, w którym się poparzycie – albo ktoś was poparzy – to pretensje miejcie do siebie.
KRZYSZTOF STANOWSKI