Sebastian Mila przed spotkaniem Wisłą Kraków zwierzył się dziennikarzom, że znów czerpie przyjemność z gry w piłkę, a my po obejrzeniu tego meczu musimy się wam przyznać, że znów czerpiemy przyjemność z oglądania jego poczynań. Już w meczu z Pogonią było nieźle – zapracował na solidną piątkę. Ze Śląskiem Wrocław wykreował kolegom kilka sytuacji strzeleckich, zaliczył kluczowe podanie przy bramce, był w wąskim gronie najlepszych graczy. A dziś przeciwko Wiśle grał tak, że mogliśmy powiedzieć: „stary, dobry Mila”. Sebastian pewnie żałuje, że już za tydzień koniec grania w tym roku.
Lechia nie mogła przegrać tego meczu przyjaźni. Ofensywa Wisły wyglądała tak biednie, że aż było nam jej trochę żal. Najlepszym podsumowaniem jej gry jest fakt, że chyba najaktywniejszą postacią pod bramką przeciwnika był Jakub Bartosz. Wiślacy mieli problemy z oddaniem celnego strzału – udało się dopiero w końcówce – a że przed tygodniem podobne trudności mieli piłkarze Śląska, powoli zaczynamy wierzyć, że to w większym stopniu zasługa gdańskiej defensywy, a nie tylko beznadziejnej gry rywala.
Jak już ustaliliśmy – remis Lechia miała zagwarantowany i być może skończyłby się ten mecz smutnym 0-0, gdyby nie fakt, że na boisku przebywał Mila. Właściwie każda groźna akcja gospodarzy wynikała z jego pomysłów. Koledzy raz za nimi nadążali, raz nie, ale wystarczyło to do zdobycia dwóch bramek.
Trafienie numer jeden: Mila zabrał piłkę Guzmicsowi z taką łatwością, jak zabiera się przedmiot z rąk dziecka, a następnie perfekcyjnie dośrodkował na głowę Maka, który uprzedził Głowackiego.
Trafienie numer dwa: Lechia fajnie pograła po lewej stronie boiska, ostatnie podanie do Makuszewskiego było jednak złe, podobnie jak interwencja obrońcy Wisły. Piłka wylądowała pod nogami Mili, który poprawił próbę kolegi – tym razem futbolówka dotarła do skrzydłowego (był na minimalnym spalonym), a ten zamienił prezent na gola.
Tym samym reprezentant Polski zanotował pierwszą i drugą asystę w tym sezonie. A mogło być tego jeszcze więcej, bo choćby Michał Mak zmarnował jego fajne podanie z głębi pola. Pierwszą asystę w sezonie mógł zaliczyć również – uwaga, uwaga! – Sławomir Peszko, ale w tej sytuacji nie popisał się Makuszewski.
Kazimierz Moskal był specjalistą od remisów, a Marcin Broniszewski staje się „panem 0-2”, bo na razie właśnie takim wynikiem kończyły się spotkania Ekstraklasy, w których pełnił rolę pierwszego trenera. Z kolei Dawid Banaczek wejście do ligi ma naprawdę nieliche. Dziś każdy z jego piłkarzy zagrał na takim poziomie, że chyba nawet Thomas von Heesen nie znalazłby nikogo, komu można by pocisnąć.
A propos – komentarz Thomasa von Heesena: – Crivellaro to naprawdę Brazylijczyk? Oglądając jego dzisiejszy występ, pomyślałem sobie, że jeśli chodzi o technikę, jest bardziej surowy niż mięso na tatara.