Polonofobii nie stwierdzono. W Alkmaar wyciągnęli wnioski

Szymon Janczyk

19 grudnia 2025, 08:07 • 9 min czytania 13

Może nie chlebem i solą, ale piwem i muzyką — tak AZ przyjęło Jagiellonię Białystok w Holandii. Po chaosie, jaki towarzyszył wizycie Legii Warszawa w Alkmaar, nie ma nawet śladu. Tym razem gospodarz zachował się jak na gospodarza przystało, co widzieliśmy na własne oczy.

Polonofobii nie stwierdzono. W Alkmaar wyciągnęli wnioski
Reklama

Dwa lata temu, gdy do Alkmaar przyjechała Legia Warszawa, wyglądało to fatalnie od początku do końca. Kibiców z Polski odesłano do Hagi, żeby tam odebrali wejściówki na mecz. Ulice zamknięto, rodaków wypraszano z knajp czy nawet komunikacji miejskiej. Gdy wspominam tamten wyjazd z osobami związanymi z warszawskim klubem, opowiadają, że jedna z pracownic długo broniła się przed tym, żeby… nie wywieziono jej poza Alkmaar.

Bo Polaków w mieście być nie mogło.

Reklama

Na tym się nie skończyło. Burmistrz Anja Schouten wprost zakomunikowała, że nie życzy sobie osób legitymujących się polskim paszportem na swoich włościach. Jawna dyskryminacja. Władze Legii Warszawa zostały zaatakowane i zwyzywane przez służby porządkowe. Dariusza Mioduskiego szarpano, bito. Pracowników zamknięto na stadionie. Piłkarzy otoczono, dwóch aresztowano. Sprawy rozwinęły się do tego stopnia, że zaangażowały się w to władze państwowe, oburzone tym, jak traktowano obywateli Polski.

Nazwaliśmy to wtedy „systemową polonofobią”. Bo tak trzeba było to nazwać, to była jedyna trafna ocena sytuacji. Przyjechaliśmy więc do Alkmaar, żeby zobaczyć, czy cokolwiek się zmieniło. Czy to nienawiść do Polaków, czy może coś innego?

Systemowa polonofobia w Alkmaar. „Straszono, że jak ktoś pojawi się w centrum, idzie do aresztu”

Czy w Alkmaar nienawidzą Polaków? Reportaż z meczu AZ – Jagiellonia Białystok

Czterdzieści osiem godzin, dwie doby, to zbyt mało, żeby przeprowadzić głębokie badania socjologiczne. Dwa dni wystarczą jednak, żeby stwierdzić, z jakim nastawieniem przyjęto Polaków, którzy dotarli do Holandii za swoim ukochanym zespołem. W końcu środa, czwartek i piątek w Alkmaar były właśnie o tym. Mecz AZ z Jagiellonią był przecież największą imprezą masową w mieście.

Udało mi się co prawda wpaść na organizowany przez lokalne władze gig, na który zmierzała masa ubranych w garnitury i eleganckie płaszcze gości, ale nie ma co ukrywać – to ekipa w szalikach i kurtkach, która zdecydowała się marznąć przez trzy godziny na AFAS Stadion, zamiast popijać rozmaite trunki w ogrzewanej katedrze (tak, dobrze czytacie, w kościele), była liczniejsza. Znacznie liczniejsza.

Na arenę AZ zwrócone były oczy Holandii i Polski. Bo to, co wydarzyło się tu przy okazji meczu z Legią Warszawa, odbiło się szerokim echem. Gospodarze w podobnym okresie zaliczyli jeszcze jedną wpadkę – ich chuligani zaatakowali delegację West Ham United i choć zostali powstrzymani przez dwóch facetów, których życiorysy mogły dostarczyć cenne wskazówki twórcom Green Street Hooligans, to przyniosły Alkmaar Zaanstreek złą sławę.

Pobicie i zbesztanie właściciela innego klubu, z którym rywalizowano w Europie, było jednak skandalem większego kalibru. Opowiadające o tym kulisy na oficjalnym kanale Legii obejrzało pół miliona osób. Można przypuszczać, że spora część publiki wcale nie mówiła w języku Reja i Kochanowskiego, bo film dostosowano pod zagranicznego widza, który miał dowiedzieć się, że Polacy nie zawsze są najgorsi, wbrew temu, jak maluje się nas w zachodniej prasie.

Do „więzienia” w Alkmaar trafiła tylko Jagiellonia, która spała w hotelu, który znajdował się w dawnym areszcie.

Na dowód, że zapadło to wszystkim w pamięci i wzbudziło spore obawy, gdy okazało się, że do Alkmaar znów zawita polska delegacja, mamy historię z konferencji dla uczestników Ligi Konferencji. Na Węgrzech, gdzie przed startem rozgrywek zjechali się przedstawiciele wszystkich klubów, zjawiła się Anja Schouten we własnej osobie, która do spółki z policją tłumaczyła się z tamtej afery. Niby nie mówiła wprost, ale każdy wiedział, o co chodzi.

Schoten — która ma w życiorysie służbę w policji — słusznie nam podpadła, słusznie została skrytykowana za swoje słowa. Natomiast pokazała też kilka obiektywnych faktów, które wniosły do sprawy coś nowego. Wyjaśniała, że:

  • holenderskie władze mają ogromne problemy z kibicami na własnym podwórku, więc gdy grają mecze podwyższonego ryzyka w Europie, maksymalizują starania o zapewnienie wszystkim bezpieczeństwa,
  • AZ nacierpiało się po skandalu z udziałem lokalnych chuliganów, których potraktowano wyjątkowo surowo – wydano ponad czterdzieści zakazów stadionowych,
  • zamknięcie miasta nie wiązało się z polonofobią, bo to coraz częstsza praktyka, która ma zapobiegać niebezpiecznym sytuacjom – w Alkmaar przy innej okazji policja, która miała przykaz wyłapywania Polaków, mogła bez podania przyczyny aresztować osoby związane z SC Cambuur, które z AZ łączy chuligańska sztama.

Pani burmistrz starała się więc przekazać, że — wbrew swoim słowom — nic do nas nie ma, to nic osobistego. Pewnie byłoby łatwiej, gdyby zakomunikowała to wprost, przepraszając za skandaliczną wypowiedź z przeszłości, ale… Tyle dobrego, że chociaż czyny świadczą o tym, że zebrało ją na refleksje, przemyślała sytuację i nie chciała powtórki z wątpliwej rozrywki.

Liga Konferencji. Jagiellonia i AZ współpracowały, żeby uniknąć problemów i skandali

Na parę tygodni przed d-day grupa z Jagiellonii wybrała się na wizytację do Alkmaar. Politycy, służby, działacze — wszyscy zebrali się na miejscu, żeby uzgodnić, co zrobić, żeby owej powtórki uniknąć. Z inicjatywą wyszli białostoczanie, gospodarze bardzo chętnie poszli na współpracę i wypracowano kompromis. Gdy goście pytali, czy będą mogli przemaszerować przez miasto, kulturalnie wytłumaczono im, że nie za bardzo, bo uliczki są na tyle wąskie, że wszyscy byliby ściśnięci jak sardynki w puszce.

Zamiast tego zaproponowano stworzenie specjalnej strefy kibica na jednym z placyków i transport autobusami na stadion. Propozycję zaakceptowano i wyszło wyjątkowo dobrze — grupa ponad sześciuset fanów z Białegostoku mogła wypić piwko w namiocie, odebrać bilety, nawet pobawić się do klubowej muzyki. Takiego podjęcia Polaków w Europie podczas pucharowych wojaży jeszcze nie widziałem. Nic dziwnego, że fani Jagiellonii też to docenili.

Wszystko mamy, nie ma żadnych problemów. Ten namiot uspokoił sytuację. Małe spięcia były, bo niektórzy próbowali troszkę oszukać, wnieść swoje piwko, ale wiesz: tu za osiem euro jest, w sklepie po euro… — puszczał oko kibic w żółto-czerwonej koszulce, którego spotkaliśmy przed wspomnianym namiotem.

Oczywiście, zgodnie z procedurami, wyznaczono strefy podwyższonego ryzyka. Holenderska policja miała też prawo przeszukiwać kibiców gości, lecz ten punkcik w umowie dodano po ataku na fanów Rayo Vallecano, którzy zmierzali na Podlasie. Tak, gospodarze wyglądali na takich, którzy między słowami chcą przyznać, że nawet jeśli obawiali się szalikowców z Warszawy (bo tym też się tłumaczyli, wracając do przeszłości), to istniały lepsze sposoby na to, żeby się przed nimi zabezpieczyć niż podejście z pozycji siły.

— Nie chcieliśmy podchodzić z pozycji tego, co było. Gdybyśmy to zrobili, ciężko byłoby o współpracę. Tak udało się ustalić wszystko z wyprzedzeniem, nie spotkaliśmy się z żadnymi problemami. Im też zależało, żeby było spokojnie, bezpiecznie — tłumaczył nam Kamil Świrydowicz, rzecznik prasowy Jagiellonii Białystok.

Strefa kibiców Jagiellonii w Alkmaar

Emil Kamiński, który dba o organizację meczów z ramienia klubu — jako tzw. main contact UEFA — dodawał, że cała operacja przebiegła sprawnie, zgodnie z ustaleniami. Nie napotkał żadnych problemów, była tylko życzliwość. Wspomniał, że władze miasta sprezentowały mu… ser. Lokalny przysmak, bo Alkmaar słynie z ich produkcji i szczyci się tym tak bardzo, że znajdziemy tu potężne, dwupiętrowe muzeum, w którym poznamy nie tylko rodzaje nabiału, ale też proces ich wytwarzania czy nawet… historię ewolucji krów oraz tajniki ich dojenia.

Tradycją przy takich wizytach są też obiady dla klubowych oficjeli, jednak nawet na tym polu AZ chciało się pokazać z wybitnie dobrej strony i zaserwowało gościom niezwykle wyszukane potrawy. Ziemowit Deptuła cmokał nad nimi, zdradzając mi, co znalazło się w menu.

— Na przystawkę na przykład kraby przyrządzone tak, że nawet nie oddam tego słowami. Bo o każdym daniu opowiadał nam osobiście szef kuchni, który przygotował całą biesiadę, ale robił to tak barwnie, że nie ma szans, że to powtórzę! — uśmiechał się prezes Jagiellonii.

Alkmaar się zrehabilitowało. Nie zapomnieć o skandalu, docenić starania

Wiadomo, że najprostsza droga do serc prowadzi przez żołądki, lecz niesmaku po tym, co przytrafiło się w Alkmaar Legii Warszawa, tak łatwo się nie pozbędziemy. Pełny talerz i rozkosze dla podniebienia nie wystarczą, zwłaszcza że to nie poszkodowani skosztowali tej rehabilitacji. Nie oznacza to jednak, że starań gospodarza nie można docenić. AZ, pani burmistrz — wszyscy przynajmniej w jakimś stopniu zmazali plamę, zapracowali na pochwałę.

Trzeba przecież pamiętać, że choć zachowanie służb mundurowych i ochrony w Alkmaar było karygodne, to jednak kolejne miesiące czy nawet lata przyniosły w tych sprawach wyroki. Wyroki dla gości z Polski. I nie mowa tu o grzywnie dla piłkarzy Legii Warszawa, którą nad Wisłą uznano za próbę ogrania sytuacji w taki sposób, żeby jednocześnie nie przyznać, że doszło do pomyłki, przesadzonej reakcji wobec nic, ale też nie karać „winnych” zbyt surowo.

W Alkmaar odezwał się do nas rodak, który zauważył, że atak na władze naszego klubu to jedno, wydarzenia z udziałem polskich kibiców — drugie.

— Nos podaje: pięciu kibiców Legii zostało skazanych za pobicie funkcjonariuszy oddziałów interwencyjnych. Wyrok osiem miesięcy, część warunkowo, inni skazani na krótsze kary, są także nakazy zapłaty odszkodowań. Mieszkałem w Holandii trzynaście lat i było mi po prostu wstyd za to, co tam się wydarzyło. Nie wspomnę o licznych aktach próby zastraszani pani burmistrz Alkmaar — wyliczał, tłumacząc, że dziwi go przemilczenie tych wydarzeń, zeznań służb, policji.

Oczywiście: w filmie Legii Warszawa o wstydzie za rodaków mówił też Holender, który mieszkał w Polsce, bo powody do wstydu miał. Nie chciał, żeby Alkmaar w taki sposób przedstawiło się światu. Natomiast nasze grzeszki — drobne, ale jednak grzeszki — też wtedy wystąpiły. Obóz Jagiellonii potwierdzał zresztą, że burmistrz Schouten opowiadała o setkach maili z pogróżkami, które otrzymała. I nie chodzi o to, żeby teraz coś rozmywać, licytować się, kto miał gorzej.

Bo gorzej mieliśmy my.

Po prostu miło, że po tym wszystkim dało się zorganizować mecz w spokojnej, przyjaznej atmosferze. Bez prowokacji, chęci rewanżu, zemsty albo też z drugiej strony — próby pokazu siły, demonstracji, że u siebie w imię sobie tylko znanych powodów, wolno wszystko.

— Napiszcie o nas coś dobrego. Ostatnio było nieciekawie… — rzucili do mnie na wyjściu zarządcy muzeum sera, którzy uwijali się, żeby zaprezentować wszystkie swoje dobra, łącznie z ośmiominutowym filmem odsłaniającym kulisy mleczarskiego biznesu.

Więc piszę, bo faktycznie zasłużyli. Polonofobii w Alkmaar, na całe szczęście, nie stwierdzono.

Pozdrowienia z Muuuuzeum Sera w Alkmaar

WIĘCEJ O MECZU AZ ALKMAAR – JAGIELLONIA BIAŁYSTOK NA WESZŁO:

fot. Newspix, własne

13 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Liga Konferencji

Reklama
Reklama