Reklama

Miał być słaby, a osiągnął sukces. Trener Rayo Vallecano to fenomen

Szymon Janczyk

04 listopada 2025, 11:22 • 13 min czytania 7 komentarzy

 Podanie odrzucone – informuje angielska federacja. – Petent nie ma do zaoferowania niczego, co mogłoby rozwinąć angielski futbol – dodaje, wyjaśniając decyzję. Andoni Iraola to trenerska rewelacja Premier League. W Bournemouth miał z nim pracować asystent, za którego był w stanie zabić. Inigo Perez był jego prawą ręką już wcześniej, Iraola nie wyobrażał sobie pracy bez niego. Nie pomogły nawet specjalne komisje, odwołania. Teraz Perez może się tylko uśmiechnąć. Tamto odrzucenie zapoczątkowało przygodę w nowej roli. Jako pierwszy trener napisał historię, wprowadzając Rayo Vallecano do europejskich pucharów.

Miał być słaby, a osiągnął sukces. Trener Rayo Vallecano to fenomen

Rayo Vallecano tylko raz w historii grało w Europie – za sprawą… rankingu Fair Play. Klub z Madrytu nigdy niczego nie wygrał, nie grał nawet w finale. Na początku XXI wieku europejska federacja nagrodziła ich miejscem w Pucharze UEFA za to, że w wyjątkowo łagodny sposób obchodzili się z rywalami. Po latach Andoni Iraola był o krok od wywalczenia miejsca w międzynarodowych rozgrywkach bez specjalnej ścieżki, w nagrodzie za wynik w lidze. Nawet on nie zdołał jednak tego zrobić.

Reklama

Nawet, bo o Rayo pod wodzą Iraoli pisano, że to „prawdziwy rock’n’roll, zorganizowany chaos, najbardziej radosny futbol w Hiszpanii”. To przecież wtedy zwrócił na siebie uwagę Bournemouth. W Anglii uznano jednak, że Inigo Perez nie miał w to żadnego wkładu. Specjaliści z komisji, która o tym orzekła, powinni dawno pokryć się rumieńcem wstydu. I potem raz jeszcze, gdy Inigo Perez, śladem swojego mistrza, w końcu do Premier League trafi. Bo to, że trafi, jest w zasadzie kwestią czasu.

Inigo Perez był za słaby, żeby pracować jako asystent w Premier League. W Rayo Vallecano napisał historię

Ciężko zrozumieć, dlaczego angielska FA obeszła się z Inigo Perezem tak ostro, bezpardonowo. W Bournemouth też nie mogli tego pojąć. Tak, Perez miał krótki staż pracy trenerskiej, nie posiadał też licencji UEFA Pro. Nie był jednak gościem z ulicy. Miał dyplom Titulo de tecnico deportivo superior en futbol, równie prestiżowe wykształcenie, którego zdobycie wymaga nawet większego nakładu czasowego. Bournemouth po skierowaniu sprawy do ponownego rozpatrzenia dołączyło do podania szereg załączników potwierdzających jego kwalifikacje, w tym referencje od:

  • Olympique Marsylia,
  • Osasuny Pampeluna,
  • Sevilla FC.

Nawet Rayo Vallecano próbowało pomóc, deklarując na piśmie, że Inigo Perez był ich kandydatem na następcę Andoniego Iraoli. To sama prawda – Perez za pierwszym razem odrzucił tę ofertę, tłumacząc się lojalnością wobec przełożonego i chęcią dalszej współpracy. Klub objął dopiero wtedy, gdy Bournemouth ostatecznie się poddał, rozczarowane faktem, że kolejni eksperci odprawili ich z kwitkiem.

Rzadko kiedy klub tak bardzo stara się o, jakby nie patrzeć, szeregowego pracownika. Andoni Iraola powiedział jednak, że nie potrzebuje szerokiego sztabu, wystarczy mu dwóch zaufanych ludzi – Inigo Perez oraz Pablo de la Torre, trener przygotowania fizycznego. Anglicy chcieli więc zrobić wszystko, żeby spełnić życzenie szkoleniowca. 

Spodziewano się, że jego sprawa skończy się jak większość przypadków: w specjalnym trybie komisja uzna, że niech sobie pan Inigo pracuje, szkody nikomu nie wyrządzi. Przesłuchania rozłożono na trzy miesiące, jednak odpowiedź wciąż brzmiała „nie”. Bournemouth próbował nawet sztuczek prawnych, podkładki w postaci pracy w drużynie młodzieżowej. Do niej także Inigo Perez się „nie nadawał”.

Doszło nawet do tego, że przez pewien czas Perez miał… wykupione miejsce za ławką rezerwową sztabu Bournemouth i to stamtąd doradzał Andoniemu Iraoli. Niewtajemniczeni musieli być w sporym szoku – oto trener klubu Premier League w trakcie meczu regularnie zagaduje kibica, po czym ewidentnie stosuje jego wskazówki i nanosi poprawki do gry zespołu. Nie można było jednak ciągnąć tego w nieskończoność, wszak taki nieformalny asystent nie mógł prowadzić treningów czy – przede wszystkim – pobierać wynagrodzenia.

Próbowaliśmy wszystkiego. Może innym klub uzyskałby w takim przypadku inny wynik, ale komisja pozostała nieugięta – mówił rozczarowany Inigo Perez, przyznając, że faktycznie uznano go za „niewystarczająco dobrego, żeby przyczynić się do rozwoju angielskiego futbolu na najwyższym poziomie”.

Inigo Perez, trener Rayo Vallecano, to talent jak Andoni Iraola. „Wszyscy go słuchają, superinteligentny”

Speców zasiadających w komisji naprawdę trzeba docenić. Wszak to, że Inigo Perez zapowiada się na znakomitego fachowca, wiedziało pół Hiszpanii. Zaraz po zakończeniu kariery pracę oferowała mu Osasuna Pampeluna. Marcelo Bielsa, który prowadził Pereza w Athletiku Bilbao, gdy ten jeszcze parał się kopaniem piłki (lub ganianiem za nią), nalegał i prosił, żeby zasilił jego sztab.

Cenili go inni trenerzy, u których grał. Ernesto Valverde pomagał mu w walce z problemami lękowymi, uważał go za ważną część szatni. Jagoba Arrasate też miał go za lidera. Po latach wraca anegdota, że gdy Perez wygłaszał przemowę w szatni, jego słowa tak wryły się w głowy piłkarzy, że nadal pamiętają, co im wtedy przekazał. To Arrasate „zlecił” mu tamto wystąpienie, dostrzegając, że Inigo odznacza się wyjątkową charyzmą.

W „Guardianie” znakomicie pisał o nim Sid Lowe, najlepszy anglojęzyczny ekspert od hiszpańskiego futbolu. Dziennikarz zebrał opinie o Inigo i stworzył obrazek wręcz cukierkowy. Laurka nie wynikała jednak z sympatii Lowe’a, lecz z tego, że nie znalazł nawet jednego człowieka, który nie ceniłby Pereza.

Ma wielką zdolność komunikowania się z ludźmi, docierania do nich. Wszyscy go słuchają. Analizuje i prześwietla nie tylko każdy trener, lecz każde ćwiczenie. Jest superinteligentny, na wiele patrzy inaczej. Jest powołany do tego zawodu. Rozumie grę na takim poziomie, że mogą się z nim równać jedynie nieliczni – brzmiała jedna z opinii, które wróciły do Sida.

Inigo Perez - trener Rayo Vallecano

Inigo Perez – trener Rayo Vallecano.

Najmilszy facet, wspaniały człowiek, fenomen. Analityczny, refleksyjny, empatyczny. Wszystko to powiedziano o Inigo Perezie na samym początku jego trenerskiej kariery. W Rayo wszyscy zabiegali o jego powrót, gdy tylko okazało się, że furtka do pracy w Anglii pozostanie zatrzaśnięta. Pomogło to, że faktyczny następca Andoniego Iraoli nie dowoził. Oraz, podobno, to, że o zatrudnienie w tej roli Pereza zabiegali sami piłkarze.

Dali mu szansę, wierzył w niego dyrektor sportowy, który wcześniej wytypował Iraolę. Trzeba pamiętać, że to był człowiek znikąd. Owszem, grał w kilku klubach, był asystentem Andoniego, ale to tyle, jeśli chodzi o doświadczenie. Ma naprawdę świetny charakter i już teraz każdy mówi, że śladem Iraoli w końcu trafi do Premier League – stwierdza Daniel Sobis, ekspert Eleven Sports, który opowiada nam o Rayo Vallecano.

Inigo Perez z jednym z biedniejszych klubów LaLiga osiągnął rzecz, która zapisze się w historii futbolu na Półwyspie Iberyjskim. Nawet jeśli to tylko Liga Konferencji, dla Vallecas jest to najpiękniejszy moment w dziejach. Ci sami ludzie zawsze szydzili, że Liga Mistrzów i tytuły nie są dla nich, lecz ich „pirackie życie” (w nawiązaniu do utworu „The Pirates Life”, za którym przepadają) w zupełności im wystarcza.

Nawet oni dawali się jednak ponieść euforii i marzeniom, gdy w niedalekiej przeszłości banda Andoniego Iraoli była w grze o puchary. Śpiewali „za rok Rayo zagra z Liverpoolem!”. Wtedy się nie udało, a teraz, choć zawodnicy Pereza trafili na Lecha Poznań i Jagiellonię Białystok, nie na Liverpool, ich piracki żywot jest nawet pełniejszy.

Czasami życie przynosi ci coś, czego sobie nawet nie wyobrażałeś. To dowód na to, że musisz traktować wszystko, co ci daje, jak wielkie szczęście i być gotowym na to, co wydarzy się po drodze – uśmiechał się Inigo Perez z namacalnym dowodem na to, że do hiszpańskiego futbolu na najwyższym poziomie z pewnością wnosi wystarczająco wiele, żeby uznać, że go rozwija.

Historyczny sukces Rayo Vallecano. Inigo Perez to kolejny trenerski geniusz, który tam pracuje

Talent krasomówczy Inigo Pereza zdecydowanie przydał się po historycznym sukcesie Rayo Vallecano. Przy różnych okazjach trener wyrzucił z siebie potok tak trafnych, poruszających słów, że można byłoby wyryć je na ścianach stadionu w formie złotych cytatów. Można byłoby to zrobić, gdyby nie fakt, że uderzanie dłutem o ścianę tego obiektu przybliżyłoby katastrofę budowlaną, która i tak zdaje się wisieć w powietrzu, gdy tylko bliżej przyjrzymy się tej konstrukcji.

Jesteśmy klubem biednym, skromnym. Nasi zawodnicy odłożyli jednak na bok dumę, nie chcieli grać dla własnego nazwiska i splendoru, lecz poświęcili drużynie wszystko, co mieli. Słabości, których doświadczamy, przyniosły nam wiele dobrego i bardzo się nam przysłużyły – tłumaczył, nawiązując do urągających ligom TOP5 warunków do pracy w klubie.

W sezonie, który okazał się sezonem życia, zdarzyło się przecież choćby włamanie na stadion, po którym piłkarzom ukradziono sześćdziesiąt par butów. Trzecie włamanie, dodajmy. Sypiące się ściany, woda, którą „znajdziemy na podłodze, ale nie w kranie”, wiszące kable, brak światła, pogryziony przez robactwo i insekty sprzęt – tak, to naprawdę dzieje się w tych czterech ścianach, na Estadio de Vallecas.

Gdy Rayo zapewniło sobie miejsce w eliminacjach Ligi Konferencji, bramkarz Augusta Batalla oddał kibicom, którzy wpadli na murawę, nawet spodenki. Koledzy także oddawali wszystko, co na sobie mieli. I nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że potem zapewne sami zapłacili za nowy sprzęt, bo w Vallacas nawet meczowe trykoty rozdajesz na własny koszt. 

Tego samego wieczora wzruszony Batalla nakazał trenerowi udział w imprezie, śmiejąc się z faktu, że Inigo Perez zawsze stronił od celebrowania sukcesów. Dramaturgii temu wszystkiemu dodawał fakt, że w Madrycie czekano na wynik innego spotkania, które mocno się przedłużało. Sid Lowe pisał o przeciążeniu sieci, które sprawiało, że transmisja co chwilę się zrywała – i kibicom, i piłkarzom, którzy po końcowym gwizdku wlepili oczy w smartfony.

Dobrą nowinę jako pierwsi poznali oldschoolowcy z radyjkami. Wieść szybko się rozniosła i zaczęła się „największa impreza życia”, przynajmniej według Inigo Pereza.

Powiedziałem Batallii, że od jutra muszę myśleć o Lidze Konferencji, ale obiecuję, że dziś będę się cieszył. Mój dziadek mówił mi, że bez pracy nie ma kołaczy, że za wysiłek przychodzi nagroda. Nie zawsze tak jest, ale cieszę się, że akurat dziś tak było.

Trzeba jednak przyznać, że w Vallecas, mimo wszystkich tych niedogodności, naprawdę sumiennie pracowano na moment chwały. Perez nie był pierwszym trenerem, którego dobrano idealnie. Rayo przez lata miało szczęście do fachowców, którzy w trudnych warunkach wykręcali bardzo dobre wyniki:

  • Jose Ramon Sandoval, ich trenerski wychowanek, wprowadził zespół do LaLiga i go w niej utrzymał, zdobył nagrodę dla trenera roku w 2. lidze;
  • Paco Jemez trwał w lidze trzy lata, zajmując ósme miejsce – najlepsze w historii;
  • Andoni Iraola wywalczył awans do LaLiga i skończył cztery punkty za strefą pucharową.

Andoni Iraola jako trener Rayo Vallecano

Andoni Iraola jako trener Rayo Vallecano.

Każdy z nich wydawał się idealnie sprofilowany, dopasowany do otoczenia i okoliczności. Sandoval to autor hasła, które przylgnęło do Rayo – „ostatni klub osiedla”, które odnosi się nie tylko do unikalnego położenia obiektu (dosłownie pomiędzy blokami, w środku dzielnicy), ale też do duszy klubu, którego z Vallecas łączy coś więcej niż lokalizacja. Miejscowi sprawiają, że to klub, jak stwierdził Sandoval, nie tylko z osiedla, lecz prawdziwie osiedlowy, w pełni zżyty z tym skrawkiem ziemi i jego reprezentantami.

Jemez miał epizody w Rayo jeszcze jako piłkarz, ale to jako trener pokazał, że rozumie duszę lokalsów. Zasłynął na przykład rozkręceniem akcji, dzięki której społeczność klubu uratowała 85-latkę przed eksmisją z mieszkania, zastawionego pod kredyt przez syna. Piłkarze, działacze i kibice zadeklarowali, że do końca życia będą opłacać za nią czynsz, żeby ostatnie lata na ziemi spędziła godnie, bez strachu o jutro. Tomasz Ćwiąkała mówi nam, że także pod kątem stylu gry idealnie pasował do klubu.

Ultra ofensywny wariat, który grał futbol-kamikadze. To klub o określonej tożsamości także na boisku. Teraz grają futbol bardzo intensywny, oparty na fazach przejściowych, wykorzystaniu skrzydłowych. Od lat mają problem z napastnikiem, ale wielu piłkarzy wskakiwało tam na bardzo wysoki poziom, reprezentacyjny. Fran Garcia dzięki Rayo wrócił do Realu Madryt. Piłkarze Rayo osiągali chore parametry jeśli chodzi o prędkość, sprinty, intensywne bieganie.

Iraolę oraz Pereza wyłowił znikąd David Cobeno, były wieloletni bramkarz, obecnie dyrektor sportowy Rayo. Andoni wciąż był bardziej byłym piłkarzem niż trenerem – ponad pięćset gier dla Athletic Bilbao plus kadra Hiszpanii wyglądały lepiej niż półfinał Copa del Rey z Mirandes.

Intensywni pressing, gra wysoki blokiem, odwaga, szybkość, otwartość. Nie baliśmy się nikogo i niczego. Trener przekazywał nam ogromną ambicję – opowiadali „Guardianowi” jego ówcześni podopieczni, w tym Carlos Julio Martinez, który potem zakotwiczył w Miedzi Legnica.

Cobeno dostrzegł w tym coś, czego szuka. Także od strony ludzkiej, co Iraola pokazał już w Vallecas, gdy potrafił zatrzymać się podczas rowerowej przejażdżki po okolicy, żeby wytłumaczyć się zatroskanemu kibicowi z gorszego momentu pod względem wyników. Daniel Sobis komplementuje pion sportowy Rayo.

David to osoba, która wie, czego chce, układa klocki. Bardzo dobrze trafiają z trenerami i to jego robota. W klubie pracuje do dwudziestu osób, w pionie sportowym jest jeszcze Javi Portillo, były piłkarz Realu Madryt. To nie są przypadkowi ludzie, idealnie się wkomponowali w ten klub, mają dobry skauting, zwracają uwagę na charakter.

Trenerzy Rayo Vallecano. Michel to legenda i król, Andoni Iraola mógł być sprzedany za ogromne pieniądze

Innym przypadkiem jest czwarty z trenerów, którzy pasowali jak ulał. Michel – podobnie jak Iraola – zaliczył awans i wybił się do lepszego klubu. W jego przypadku nie do Anglii, lecz niedaleko pada jabłko od jabłoni, bo objął należącą do City Football Group Gironę. To człowiek, który zawsze był pod ręką, bo niemal całe życie kopał piłkę w Rayo. Gdy odszedł to z klubu, to wbrew własnej woli, sprzedany przez prezesa.

Michel w Vallecas ma tytuł królewski. To nie żart, bo wołają na niego „Michel I”. Gdy przyjechał do dzielnicy, w której się wychował, jako trener Girony, nawet witano go po królewsku. Transparent „Wnuku Marii, witaj w domu”, oklaski, pokłony. Klimat taki, że lewicowych kibiców Rayo łatwo posądzić o kult jednostki.

Robiliśmy sondę do reportażu o Michelu dla Eleven Sports i w Vallecas jest to postać wybitna. Oni go traktują jak Argentyna Diego Maradonę. Każdy przechodzeń powie ci, że Michel to legenda – nakreśla klimat Daniel Sobis.

Michel widnieje na czołowych miejscach wszystkich klubowych zestawień zaczynających się od „najwięcej…”. Michel jako dzieciak odrzucał oferty Realu Madryt i FC Barcelony. Wbrew pozorom Vallecas nie wydało wielu piłkarzy, który dorobili się statusu zawodników wybitnych. Największą karierę zrobił pewnie Alvaro Negredo, ale próżno szukać tu świetnej akademii, która wykorzystałaby potencjał tkwiący w „chłopakach z trudnych dzielnic”. Pięćdziesięcioletni Michel nie ma w dorobku występów w kadrze czy Lidze Mistrzów, ale ma coś ważniejszego dla lokalsów – ich rodowód.

Wychował się w dwupiętrowych domingueras, czyli tutejszych slumsach, które powstawały wraz z napływem biednych migrantów z innych części Hiszpanii. Gdy Madryt się rozrastał i przylegające do niego Vallecas było osobną wioską, wznoszono nieformalne siedliska, które wzięły nazwę od tego, że budowano je w niedzielę, po zakończonym tygodniu pracy. Jak w innych przypadkach, jedno piętro zajmowała rodzina Michela (rodzice, dziadkowie i trójka rodzeństwa), drugie zaś ściągnięci z kraju „wujkowie i ciotkowie”.

Jak wielu innych mieszkańców Vallecas, w końcu zamienił prowizoryczną chatę na mieszkanie socjalne, które rozdawał rząd. Trafił do miejsca, które było kolebką wszelkich migracji w dzielnicy. Sid Lowe w reportażu o Michelu przytacza opowieść o tym, że rodzice późniejszego piłkarza i trenera Rayo prowadzili sklep z owocami tuż przy stadionie. Michel mówi o nich, że „karmili okolicę”. Lowe dodaje, że to facet „pokorny, ale dumny ze swoich korzeni”.

Michel, trener Girony, w meczu z Rayo Vallecano

Michel dziękuje kibicom Rayo Vallecano za ciepłe przyjęcie na stadionie.

Za młodu stał w kolejce po bilety na Rayo, bo wejściówki rozdawano w szkole. Gdy ich nie dostał, wpadał do bloków, które stoją przy stadionie, i stamtąd oglądał mecze. W szkółce klubu grał on, potem występowali tam jego synowie. Z Rayo zaliczał awans za awansem. Gdy zmuszono go do odejścia, miał tylko nadzieję, że nigdy nie będzie musiał grać przeciwko swojemu klubowi. Jako trener nie miał wyboru.

Gdybym był piłkarzem, wymyśliłbym kontuzję. Jako trener nie mogłem tego uniknąć – mówił po przyjeździe na Estadio de Vallecas. – To było niesamowite doświadczenie. Ten wyjątkowy dzień zostanie ze mną na zawsze – dodawał, odnosząc się do tego, jak go przywitano.

Vallecas nie zapomina o swoich legendach, dzieciach tych ulic. Wielbi nie tylko tych, którzy się tutaj wychowali, ale też przyszywanych synów. Gdy Andoni Iraola odchodził, dziękowano mu za to, że postanowił pozostać w Rayo do końca sezonu, gdy w lutym zgłosiło się po niego Leeds United. Klubowi oferowano osiem milionów euro, drożej sprzedano tylko Raula de Tomasa. I nic, został.

Dziękujemy, że sprawiłeś, że śnimy – głosiło hasło wywieszone przez ultrasów, Bukaneros, na stadionie, gdy Rayo Iraoli pozostawało w grze o Europę.

Inigo Perez też czyta o sobie takie rzeczy. On sprawił, że sen się spełnił. W Madrycie marzą teraz o tym, żeby Rayo podążyło drogą Realu Betis. Tyle że z happy endem, w postaci wygranego finału. Ciekawe czy wtedy eksperci z angielskiej komisji zjedzą własny język?

WIĘCEJ REPORTAŻY O LIDZE KONFERENCJI NA WESZŁO:

fot. Newspix

7 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Hiszpania

Reklama
Reklama