Mało który zawodnik w historii polskiej piłki łączy tak mocno Lecha Poznań i Legię Warszawa jak Jerzy Podbrożny. Z Kolejorzem dwa razy sięgnął po mistrzostwo Polski i raz po Superpuchar Polski, do tego dwukrotnie był królem strzelców ligi. W stolicy dołożył kolejnych pięć trofeów (dwa mistrzostwa, dwa Puchary Polski i jeden Superpuchar Polski). On też był jednym z tych, którzy najdotkliwiej odczuli zamienienie jednego klubu na drugi.
![„Na Legię mam silvera, Lech nie zadzwonił nawet na 100-lecie” [WYWIAD]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/10/jerzy-podbrozny-maciej-sliwowski-scaled.jpg)
Dziś Podbrożny żyje sobie spokojnie i trenuje Orła Kampinos w klasie okręgowej. Na Legię i Lecha nadal jednak zerka, więc rozmawiamy o ostatnich wydarzeniach w tych ekipach oraz o tym, jaka jest różnica w podejściu do byłego zawodnika między jednymi a drugimi. Jest wyraźna.
*
Co pan sądzi o rotacjach na europejskie puchary w wykonaniu Edwarda Iordanescu i Nielsa Frederiksena?
Na pewno to w jakimś sensie lekceważenie swojego udziału w europejskich pucharach. Z perspektywy byłego zawodnika uważam, że granie co trzy dni jest lepsze niż raz w tygodniu. Wiadomo, że gdybyśmy mówili o – powiedzmy – ośmiu takich meczach z rzędu, to jakichś rotacji trzeba dokonać, ale nasi pucharowicze aż tak napiętego kalendarza nie mają.
Nie do końca więc rozumiem skalę zmian, zwłaszcza że nie jesteśmy jeszcze w takim położeniu, żeby lekceważyć kwestię punktów do rankingu UEFA. W każdym spotkaniu musimy grać na maksa w możliwie najsilniejszym składzie. Do nikogo nie wolno podchodzić lekceważąco, bo wtedy można przegrać z każdym. Szkoda, bo Lech zamiast mieć sześć punktów i mocno liczyć się w walce o awans, znacznie skomplikował sobie sytuację. Ta porażka może przesądzić o tym, że nie uda mu się wejść do fazy pucharowej.
Sztab Lecha narzucił na siebie dodatkową presję przed niedzielnym meczem. W razie porażki będzie podwójnie krytykowany.
Oczywiście. Kibice to już w ogóle nie wybaczyliby takiego obrotu wydarzeń. A szykuje się ciężka przeprawa, bo Legia będzie nakręcona po pokonaniu Szachtara Donieck i wcale nie jest powiedziane, że Lech coś ugra w Warszawie.
Co pan sobie myśli, gdy słucha kolejnych konferencji Edwarda Iordanescu? Nie jest to największy optymista na świecie.
Można odnieść wrażenie, że trochę się tu męczy, nie rozumiem jednak mówienia o zmęczeniu zawodników. Czym są zmęczeni? To są zawodowcy, oni żyją z uprawiania tego sportu. Nie chcę za dużo porównywać, ale jestem ciekaw, jak oni wyglądaliby w latach 90., gdy nie było takich warunków jak dziś. Nie było monitorowania piłkarzy i indywidualizacji obciążeń, trenerzy wiele rzeczy robili na oko. Gonili nas po górach, treningi na pewno były cięższe. Nie rozumiem tego narzekania.
Z drugiej strony, w tamtych czasach gra była znacznie wolniejsza i mniej intensywna.
No dobrze, ale zwróćmy uwagę, jak szerokimi kadrami się dziś dysponuje. Jest z kogo wybierać, trenerzy często mają niemalże dwa składy. Jeżeli ktoś nie wytrzymuje 90 minut, może zejść wcześniej, wejdzie ktoś nowy i będzie ta sama intensywność. Do tego parę lat temu wprowadzono pięć zmian, to już prawie pół składu.
Dawniej w klubach nie mieliśmy po dwudziestu zawodników prawie równorzędnych, którzy zastępują kolegę bez straty na jakości. Teraz pod tym względem jest znacznie lepiej. Można mówić, że piłka stała się szybsza, ale piłkarze są do tego przygotowani. A przynajmniej powinni. Jak widać, narzekanie niekoniecznie jest domeną Polaków. Trener z Rumunii też potrafi narzekać.
Uważa pan za normalne mówienie wprost, że priorytetem jest mistrzostwo Polski? To z góry trochę deprecjonuje pozostałe fronty.
Moim zdaniem trener Iordanescu nie powinien takich rzeczy wygłaszać publicznie. Nie wiemy też, jakie są założenia w klubie, czy dostał wytyczne od zarządu, że któreś rozgrywki są istotniejsze niż inne. Wychodzę z założenia, że na każdym froncie warto grać na sto procent i próbować wygrać wszystko, zwłaszcza przy tak szerokiej kadrze.
Jak pan jako były napastnik ocenia Miletę Rajovicia, który łącznie ma kosztować Legię 3 mln euro?
Jak na te pieniądze, można się po nim spodziewać więcej. Na razie szału nie ma. Widać, że to typowy napastnik pola karnego, poza nim jest mało pożyteczny. Kiedyś dziewiątki w Legii były bardziej mobilne, potrafiły się cofnąć i zrobić miejsce dla kolegi, który wbiega z zaskoczenia. Świetnie wygląda to w Jagiellonii przy współpracy Pululu z Imazem. Ishak w Lechu też jest bardziej przydatny pod tym względem.

Widzi pan faworyta niedzielnego hitu Ekstraklasy?
Raczej nie. Legia będzie bardziej nakręcona po pokonaniu Szachtara, Lech może być lekko zdołowany, ale niczego nie przesądzam. Takie mecze rządzą się swoimi prawami, są trochę oderwane od aktualnej sytuacji w klubach.
Będzie pan gościł na trybunach?
Akurat jutro nie.
Kluby w ogóle zapraszają na takie wydarzenia?
Do Lecha nie mam dostępu. Najwyraźniej nie jestem tam lubiany. Nie zaproszono mnie nawet na 95-lecie i 100-lecie klubu. Do Legii wejście mam, znajduję się w jej galerii sław. Jeśli zadzwonię, że przyjeżdżam, to otrzymuję silvera z wjazdówką, nie ma problemu.
Czyli w Poznaniu nikt nie dzwoni i nie mówi jak jest, po prostu cisza? Nie ma Jerzego Podbrożnego w historii Kolejorza.
No nie ma. Dziwne podejście. Liczy się chyba tylko to, że poszedłem z Lecha do Legii. Nic więcej. A że coś wcześniej dla klubu zrobiłem, najwidoczniej jest już nieistotne.
Aktualni szefowie klubu niekoniecznie dobrze pamiętają tamto wydarzenie.
Ale sytuację znają. Pewnie się kiedyś interesowali i coś tam wiedzą (śmiech).
Sądzi pan, że decyduje presja ze strony kibiców?
Trudno mi powiedzieć, bo nigdy nawet nie było telefonu ze strony Lecha przy tych rocznicach. Jacek Przybylski, mój kolega z tamtych czasów, mówił: – Przyjedź, jest dla ciebie bilet. Ale był dlatego, że on gdzieś zagadał. Komuś o mnie przypomniał, więc stwierdzono, że jak chcę, to mogę wpaść. Powiedziałem wprost, że nie będę jechał jakbym się miał wpraszać. Nikt z klubu się nie odzywał i nie zapraszał. To było słabe, nie byłem zainteresowany.
To już trwa od wielu lat. Kiedyś koledzy zaprosili mnie na mecz w oldbojach Lecha, grali w Pucharze Polski. Pojechałem, wystąpiłem, a później zgłaszano do nich pretensje, że jak to, legionista się zjawia i z nimi gra. W Warszawie czegoś takiego nie ma. Grali zawodnicy z Lecha czy pracowali w klubie i nie wyczuwało się takich animozji. W drugą stronę to nie działa. Mają chyba jakiś kompleks Warszawy.
Nie sądzę, żeby to się kiedyś zmieniło, ale dziś już mi to obojętne.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- Łamak w Szczecinie. Pogoń nie miała prawa wygrać, a wygrała!
- Polak z Gibraltaru o klęsce Lecha Poznań. „To nie tak, że nie umiemy kopnąć piłki”
- Piast miał momenty, ale w obronie rozdawał prezenty
- Jeśli wpychamy Pietuszewskiego do reprezentacji, to Regułę też powinniśmy
Fot. Newspix