Reklama

U siebie, lecz w gościach. Szachtar, Legia i dziwne okoliczności [REPORTAŻ]

Antoni Figlewicz

24 października 2025, 10:27 • 10 min czytania 40 komentarzy

U siebie, lecz w gościach. Szachtar, Legia i dziwne okoliczności [REPORTAŻ]

Nie jest to sytuacja całkowicie naturalna. Legia Warszawa na mecz wyjazdowy z ukraińskim Szachtarem Donieck pojechała do Krakowa. Miała więc, przynajmniej w teorii, bliżej niż gospodarze, którzy nie mogli specjalnie liczyć na wsparcie swoich fanów. Chociaż to też przynajmniej w teorii. Bo w praktyce niektórzy czują się tu już jak u siebie w domu i nawet jest to w jakimś stopniu zrozumiałe. Przynajmniej do pewnych umownych granic.

Reklama

Może to kwestia drobnej bariery językowej i wewnętrznej potrzeby moich rozmówców, którzy chcieli sformułować myśli w języku polskim w formie najbardziej dla mnie zrozumiałej. Gdy zapytałem grupkę chłopaków z chałupniczo robionym pomarańczowym transparentem, skąd są, dwaj odpowiedzieli mi bez wahania.

Stąd. Z Krakowa.

I wiecie co? Trzy i pół roku to wystarczająco dużo czasu, żeby powiedzieć to w pełnej zgodzie ze sobą. Niektórzy w swoim mniemaniu już faktycznie są stąd. Mają siedemnaście czy dwadzieścia lat, w prawdziwą dorosłość wejdą najprawdopodobniej na polskiej ziemi i nawet jeśli wszystko rozbija się o to, czy na pewno dobrze się zrozumieliśmy, to tak – mogą poczuć się jak tutejsi, nawet jeśli niezmiennie są Ukraińcami i na Wisłę raczej by na ten stadion nie przyszli.

Taka refleksja na start, zanim opowiem wam o tym, jak przy okazji meczu Szachtara z Legią pokręciłem się parku Jordana, alei 3 maja i okolicach wielkiego obiektu, na którym zwykle gra Biała Gwiazda. I zmierzę się z kontrowersjami wokół tego spotkania.

Szachtar Donieck – Legia Warszawa. Ukraińcy nadal w gościach, ale u siebie

Nie, miasto nie żyje takim meczem. Krakowskie ulice w kilku miejscach stoją, lecz tylko dlatego, że policja próbuje wpuścić na stadion autobusy z kibicami Legii i zwyczajnie blokuje ruch. Gdzieś zamknęła przejazd kompletnie, gdzieś indziej puszcza po parę aut. Nikt się nie wychyla przez okna samochodów i nie krzyczy czegoś o Legii czy Szachtarze. W tym pierwszym przypadku prędzej by ktoś rzucił jakąś niezbyt wymyślną obelgą, co zresztą potem zdarzyło się parę razy już w trakcie meczu.

Stan gry jest taki – ludzie mało podekscytowani, mało zainteresowani. Trochę prowokuję faceta w odblaskowej kamizelce.

Tu się muchy nie ganiają, nie? – pytam jednego ze stewardów, któremu przyglądałem się wcześniej przez parę minut. Jest godzina 17:09, rzuciłem okiem na zegarek momentalnie po jego odpowiedzi. Do meczu jeszcze kupa czasu, ale jakoś trzeba było zagaić.

No sam pan widzi. Mieliśmy wpuszczać już od 16:45, ale po co? – pyta retorycznie. Pół godziny wcześniej żywo dyskutował o tym fakcie z kolegą z bramy obok i ustalili, że otworzą o 17:00. Nie powiem gdzie, żeby nie mieli jakichś głupich nieprzyjemności.

A te i tak mogą ich dziś spotkać. – Byle nie jebali Bandery, bo jeszcze będą jaja – mówi inny steward pracujący przy meczu. On jeszcze nie wie… Nie ma też pojęcia, że kibice Legii właśnie stoją pod stadionem i negocjują zasady wejścia na obiekt z powodu transparentu „Wołyń, pamiętamy”, który ewidentnie nie podoba się organizatorom. Sytuacja wedle doniesień trochę patowa, bo jedni są zdecydowani flagę wnieść, a drudzy kategorycznie odmawiają im do tego prawa. O tym jednak później, zachowajmy chronologię.

„Wołyń pamiętamy”. W tej fladze nie ma nic złego! [CZYTAJ WIĘCEJ]

Na trybunach ostatecznie trochę kibiców się pojawiło. Nijak ma się to do typowej frekwencji przy okazji meczów Wisły, ale Szachtar i Legia okazały się wystarczająco interesujące

Z rzeczy, które organizatorom meczu się nie podobają można ułożyć krótką listę.

– Pan coś ma w tym plecaku? Wodę, kanapkę? Pan nie wniesie, lepiej zostawić w depozycie.

– A co, żadnej butelki, nic, nawet małej? Dla dziecka też?

– No nic, na ten mecz nam powiedzieli, że nic i kropka.

– Ludzie będą się kłócić…

– A no będą, wiadomo. Ale ja wtedy co? Odeślę tam, o, do kierownika. Zresztą dziś jest nas tylko czworo na wejściu, zwykle to sześć osób. Za to policji ze dwa razy więcej – zauważa.

Takie banalne drobiazgi, ale dla pracownika z pierwszej linii frontu wyjątkowo ważne, szczególnie gdy wszystko to dotyczy spotkania trochę bardziej wyjątkowego niż kolejne ligowe starcie Wisły. Każde odstępstwo od rutyny może w takich sytuacjach budzić obawy, nawet jeśli kibiców ma być mało. Zresztą – wcale tak mało ich nie było.

Frekwencyjny problem? Tu i tak wyszło przyzwoicie

Trudno żeby przy okazji meczu, w którym nikt nie jest gospodarzem, stadion został wypchany po brzegi. Trybuny nie ugięły się dziś pod ciężarem kibiców, ale było… nie wiem, jakie sformułowanie nada się tu najbardziej. Godnie? Przyzwoicie? W porządku? Coś z tych rejonów, mocne szkolne „trzy”. Blisko trójki z plusem.

Razem z kibicami Legii, których przyjechało do Krakowa około dwóch tysięcy, można śmiało zsumować frekwencję do jakichś trzynastu tysięcy osób. Poza zorganizowaną grupą gości – nastawionych bardziej na oglądanie meczu niż ciągły doping.

Ukraińcy uformowali nawet maleńki młyn, ale z rykiem dwóch tysięcy gardeł kibiców Legii nie mogli konkurować…

Zresztą o dopingu można by spokojnie napisać oddzielny tekst. Do trzydziestej minuty, w czasie gdy kibice Legii zajmowali swoje miejsca na trybunie, odrobinę mogli się wyszaleć Ukraińcy. Ich niewielki młyn zaprezentował nawet coś na kształt oprawy, której jedną część pokazano mi jeszcze pod stadionem. Nie da się ukryć, że to milczenie fanów Legii pozwoliło jakkolwiek zaistnieć okrzykom gospodarzy.

Dla fanów z Warszawy, zdaniem fanów z Warszawy – mało gościnnych.

Transparent niezgody. Wołyń uwiera?

Wiecie co? Jestem zwyczajnie poirytowany, że zamiast sprzedawać tu tylko materiał z kategorii „family friendly”, muszę mierzyć się z problemami, które są ważne, ale zdecydowanie większe niż ja jeden jestem w stanie udźwignąć. Nie dlatego, że jestem jakimś głupcem i ignorantem, ale przede wszystkim dlatego, że to wszystko na przestrzeni lat miało prawo skomplikować się do tego stopnia, że trzeba mieć naprawdę sporą wiedzę, by na pewne tematy wyrobić sobie zdanie. Takie, wiecie, uczciwe.

Bo kiedy dowiaduję się, że ukraińscy organizatorzy meczu blokują wejście na stadion z transparentem dedykowanym ofiarom rzezi wołyńskiej, to jestem zły. Tak zwyczajnie zły – nie dość, że kogoś w tej Polsce w pewnym stopniu przygarniasz; nie dość, że ten ktoś jest przedstawicielem narodu odpowiedzialnego za tamte zbrodnie i dumnego z tamtych zbrodniarzy, to jeszcze staną tacy przed polskimi kibicami i powiedzą „nie wejdziecie z tym hasłem na fladze, sorry”.

Tak, jestem naprawdę solidnie wkurzony. Nie jak Kamil Grosicki na słynnym już nagraniu ze stadionu Pogoni, ale tak prawdziwie. Z drugiej strony mam prawo czuć co najmniej irytację, gdy polscy kibice intonują stadionową pieśń takiej treści:

Szachtar z Doniecka to stara kurwa sowiecka.

Bo to też mi zgrzyta, to też sprawia, że mam problem. Może też jestem trochę zły. Z tyłu głowy kiełkuje myśl oczywista – nawet jeśli nie sympatyzuję z Legią, to oni tam na tym sektorze gości są bardziej moi niż ci drudzy. A jednak nie chciałbym z nimi tego krzyknąć, tak po prostu. Nie chciałbym też którejkolwiek strony usprawiedliwiać, ale wszelkie akcje, zgodnie z odkryciem Newtona, doczekują się reakcji. Jedni reagują na transparent, drudzy na reakcję na transparent. Trudny temat, cholera.

A wokół są też ludzie, którzy po prostu chcieli zobaczyć mecz i nagle znaleźli się w centrum nieco skomplikowanej układanki kibicowsko-społeczno-historycznej. Mieli może swoje zdanie, ale też nie przyszli na stadion, żeby je wyrażać. A w takich sytuacjach niezwykle trudno uniknąć przyporządkowania do jakiejś grupy. Bo czy Wołyń uwiera? Tak, uwiera. Mnie, ich, was, każdego w jakiś sposób uwiera. Nie na co dzień, ale to kwestia, w której pewnie nie będziemy z Ukraińcami zgodni nigdy.

Takich spraw nie rozwiąże się na stadionie i w sumie to nigdzie się nie rozwiąże. Bo zakładam w ciemno, że Ukraińcy nie będą mieli nagle zamiaru porzucić Stepana Bandery jako narodowego bohatera. To, co nas połączy i połączyło też na moment na stadionie, to… okrzyk kierowany wprost do Rosji.

Transparent w końcu pojawił się na stadionie. Wcześniej kibice Legii wyraźnie dali do zrozumienia, co sądzą o UPA, Banderze i klubie z Doniecka

Będzie wracać jak bumerang kwestia przynależności mieszkających u nas od coraz dłuższego czasu Ukraińców do miejsca, w które rzuciła ich poniekąd wojna. Są już „nasi” czy nie? Chcą w ogóle być „nasi”? Czy jak nie chcą, to mogą się poczuć w Polsce tak, jak w domu? Wydaje się, że nie jesteś do końca u siebie, jeśli nie ustalasz zasad, a organizatorzy meczu… no właśnie, nie ustalali zasad, zrobili krok wstecz względem tego, co byliby gotowi bez większego problemu przeforsować na prawdziwie własnym terenie. Tak naprawdę u siebie.

Ostatecznie się ugięli, o czym szerzej opowiadał na Weszło już wczoraj Szymon Janczyk:

Działacze podnajmującej stadion Ukraińcom Wisły Kraków, w tym osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo na obiekcie, błyskawicznie skontaktowali się z przedstawicielami Szachtara Donieck i siłą słownych argumentów przekonali ich, że flaga „Wołyń, pamiętamy” musi się na stadionie znaleźć. Jakich argumentów? Prostych – że to prawda historyczna, której nie można ukrywać i która nikogo nie krzywdzi, jedynie stwierdza fakt – pisał nasz dziennikarz.

Kibice Legii z flagą o Wołyniu. Pomogła Wisła Kraków [CZYTAJ WIĘCEJ]

Dzieciaki, rodzice, paru łebków. Przekrój trybun

I pewnie nie wyczerpał tematu, ale w jedną noc to ja nie napiszę niczego mądrego o polsko-ukraińskich relacjach widzianych przez pryzmat Wołynia. Mogę tylko szczerze przyznać, że sam bym oczekiwał tego, że to nasza racja powinna być zawsze na wierzchu, nawet jeśli nie zawsze jest ona do przełknięcia dla innych. A może jest, tylko Ukraińcy nie są rozmiaru i specyfiki problemu świadomi?

Ci mniej wtajemniczeni mogli być wczoraj odrobinę zdezorientowani, gdy rywale zaczęli doping dla Legii od jazdy z Banderą, UPA, zaraz potem także samym Szachtarem. Bo nie wiesz, co się dzieje, nie masz pojęcia, że była sprzeczka o transparent, może nawet nie wiesz, że była rzeź wołyńska. Jesteś tu dziś jako opiekun twojego starszego już taty, chciałeś mu zrobić przyjemność i pokazać mecz na żywo. Przyszedłeś z dziewczyną na stadion, macie kilkanaście lat i coś na kształt randki. Na mecz wybrałeś się z dzieciakami zobaczyć ukraińską drużynę. I nawet nie mieszkasz w Polsce, więc te tematy mogą cię omijać szerokim łukiem.

Skąd przyjechaliśmy? Z Kijowa – mówi mi jeden z ukraińskich ojców, który w większej grupie zabrał na mecz w sumie kilku małych chłopców. Gdzieś w tle jest jeszcze jakaś mama, obok jakiś inny tata. No i Bogu ducha winne dzieciaki, których nie sposób wrzucać w ten magiel dyskusji, które będą dotyczyć ich w przyszłości. Częściowo dotyczą i teraz, lecz od nich już na pewno nie można wymagać zrozumienia.

Chłopcy chętnie zapozowali mi do zdjęcia. Nawet zbiliśmy potem „żółwiki”

Cel jest bardzo przyziemny, nie przychodzą na lekcję historii, nawet jeśli ją w jakimś stopniu dostaną – chcą obejrzeć mecz, pozachwycać się bramkami, pomachać szalikiem, krzyknąć „Szachtar, Szachtar”. Gdyby to było takie proste…

Woda z Wisły i suchy chleb, czyli polskie drużyny w pucharach

Niektóre rzeczy są proste. Pod stadionem siedział wczoraj starszy pan, który na obwoźnym stoisku handlował szalikami i czapeczkami. Zaczepiałem go przed meczem, dopytując, jak idzie handel.

A licho, dwie sztuki sprzedałem – przyznaje i szybko dodaje. – Ale lepsze to, niż kraść.

Wypadało pokiwać głową, bo i trudno się z takim postawieniem sprawy nie zgodzić. Zresztą wystarczyło okazać panu odrobinę zainteresowania i niewiele brakło, a poznałbym całą historię jego życia, w którym owe kradzieże też odgrywały jakąś rolę.

Miałem takiego przyjaciela, co tu kryć, złodzieja. Czasem może się wydawać, że jest dobrze i wszystko w porządku, ale ja to widzę tak, że zawsze musisz w końcu wpaść. Nie ma opcji, że cię nie złapią – przekonuje mnie. – Wie pan jak to jest, Gierek rządził do czasu, kiedy Kania nie wyszedł z lasu – zaśmiał się, a ja z nim.

Okolicznościowy szalik? Uliczny handlarz ma taki nawet na mecz drużyn z Doniecka i Warszawy rozgrywany w Krakowie

Rozmawialiśmy tak z kwadrans o zaletach i wadach przestępczego życia, ale konkluzja pana od szalików była jednoznaczna.

Ja wolę, wie pan, jak to się mówi, jeść suchy chleb i popijać wodą z Wisły – wniosek banalny, ale całkiem adekwatny do prowadzonego przez faceta „biznesu”. I równie nieźle pasujący do tego, co przeżywamy i możemy przeżywać śledząc poczynania naszych drużyn w Lidze Konferencji. Bo te wszystkie rankingi i punkty można uznawać za wyznacznik wielkiego rozwoju polskiej piłki, lecz nie zdadzą się na wiele, gdy dobra passa się skończy chociaż w jednym jedynym sezonie.

Można osiągać wyniki obiektywnie dobre, a może i świetne. Wygrywać z Szachtarem Donieck. Remisować z francuskim Strasbourgiem. Ale efektu „wow” nie będzie, jeśli zawiedziesz przy okazjach teoretycznie prostszych. Olejesz Samsunspor. Skompromitujesz się na Gibraltarze.

Zresztą – sprzedaż szalików później, sama z siebie, trochę ruszyła. Obiecywałem, że będę trzymał kciuki, więc mogę śmiało nazwać się ojcem tego handlowego sukcesu. Jak polska piłka wzniesie się na jakieś niesamowite rankingowe wyżyny i wskoczy do czołowej dziesiątki europejskich lig, to też będę się chwalił.

CZYTAJ WIĘCEJ PRZY OKAZJI MECZU LEGII NA WESZŁO:

40 komentarzy

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Liga Konferencji

Reklama
Reklama