Reklama

UWAGA: bronimy Dariusza Mioduskiego. Wyniki Legii to nie jego wina

Paweł Paczul

23 października 2025, 13:16 • 5 min czytania 37 komentarzy

Dariusz Mioduski jako właściciel Legii Warszawa popełnił wszystkie błędy świata, w zasadzie popełnił ich tak dużo, że wystarczyłoby nie na jednego właściciela, tylko pięciu, a może i dziesięciu. To oczywiste, że Mioduski mógłby napisać książkę o tym jak nie zarządzać klubem sportowym, skoro przez lata obiecywał, że „Legia będzie jak Ajax, Benfica, Porto”, a ma z tymi markami tyle wspólnego, że może w klubie używają Ajaxu do mycia szyb. Natomiast! Dlaczego dzisiaj w obliczu kolejnego kryzysu Mioduski znowu zbiera po głowie i czy faktycznie jest to uczciwe?

UWAGA: bronimy Dariusza Mioduskiego. Wyniki Legii to nie jego wina

Odpowiedź jest pewnie oczywista i nawiązująca do wcześniejszych zdań, to znaczy: za całokształt. Mioduski zawalił w Legii tyle, że wielu kojarzy go jednoznacznie źle i każda wpadka klubu idzie na konto właściciela. Ale czy to rzeczywiście uczciwe, by Mioduski zbierał cięgi za – absolutnie – wszystko?

Reklama

Słaby transfer – wina Mioduskiego.

Trener coś zawala – wina Mioduskiego.

Piłkarz strzela obok bramki – wina Mioduskiego.

Wysokie ceny paliw – wina Mioduskiego.

Bronimy Dariusza Mioduskiego. To nie on jest wszystkiemu winny

Jeśli przejrzeć opinie kibiców czy niektórych dziennikarzy, to Mioduski jest głównym winnym, całkowitym czarnym charakterem, któremu brakuje tylko wąsa, którym mógłby kręcić, gdy śmieje się złowieszczo i obserwuje, kiedy świat Legii płonie. To zawsze bardzo wygodne, by za wszystko obarczyć jednego człowieka, przynajmniej wiadomo, kogo wyzywać, ale gdyby zastanowić się na spokojnie, to czy akurat dzisiaj Mioduski powinien mierzyć się z kolejną lawiną krytyki?

Co bowiem w ostatnich miesiącach wydarzyło się w Legii. Po pierwsze Mioduski niejako przyznał się do błędu i znów zatrudnił w klubie Michała Żewłakowa, co spotkało się z ciepłym przyjęciem. To przecież bardzo dobry dyrektor sportowy, który bronił się swoją wcześniejszą pracą w Legii. A że Mioduski się zreflektował, że nie wszystko, co „od Leśnodorskiego” musi być złe, tym bardziej fajnie, w świecie wielkich pieniędzy ego jest jeszcze większe, ktoś inny mógłby na taką refleksję się zdobyć.

Po drugie do klubu przyszedł też Fredi Bobic, człowiek w europejskim futbolu z pewnością nieanonimowy, który jeszcze latem był chwalony choćby za swoje działania.

Zatem: Mioduski zatrudnił dwóch fachowców. Następnie ci fachowcy zatrudnili trenera. Takiego, jak chcieli. To nie te czasy, kiedy Mioduski przyszedł i objawił świetny pomysł, że może wziąć by tego gościa, który nigdy trenerem nie był, albo tego, który co prawda jest, natomiast od drużyn kobiecych. Nie, przyszedł wyselekcjonowany przez dział sportu Iordanescu, który – jakkolwiek go teraz oceniać – coś w swojej karierze osiągnął, czyli na pewno nie jest – sorry – Markiem Gołębiewskim.

No więc życzliwie przyjęci dyrektorzy sportowi zatrudnili trenera, który też nie budził powszechnych obaw. Co było dalej – Legia wolno, bo wolno, ale jednak zaczęła się wzmacniać. Były więc na to pieniądze i to nie takie małe: oczywiście choć Kacper Urbański okazał się tańszy niż ogłaszano, a Damian Szymański już radykalnie tańszy, to jednak trzy miliony euro za Miletę Rajovicia są po prostu potwierdzone. W ratach, tak, natomiast raty mają to do siebie, że trzeba je zapłacić.

Ktoś powie – ale najpierw trzeba było sprzedać, żeby można było kupić! Prawda, natomiast przecież równie dobrze właściciel klubu mógłby zarządzić, że pieniądze za Oyedele czy Ziółkowskiego nie są reinwestowane, tylko schowane do skarpety. Bo tak, bo trzeba oszczędzać, a mistrzostwo powinno przyjść i z Chodyną na skrzydle. Takiej decyzji jednak nie było, Legia na rynku transferowym okazała się aktywna.

Dariusz Mioduski

Mioduski zatrudnił fachowców i się nie wpierdzielał

Wszystko odbyło się więc na pewno nie zgodnie z elementarzem, mowa tutaj o timingu, ale cóż – rzetelnie. Właściciel dał kasę na fachowców, ci z kolei zatrudnili kolejnego fachowca na trenera, jednocześnie były też środki na transfery.

Dziś nie ma wyników i czyja to wina? Mioduskiego.

No przecież zastanówcie się: przy całej waszej antypatii do niego, jest to trochę bez sensu. A może więcej niż trochę, ponieważ w zasadzie: co on tego lata miał więcej zrobić? Jakie decyzje podjąć, by Legia nie znalazła się w tym miejscu, w którym jest? Jeśli ktoś powie, że zatrudnić innych ludzi do kierowania sportowym obliczem Legii, to niech będzie uczciwy i przyzna przed sobą, czy to samo zarzuciłby parę miesięcy temu – może znajdzie się jakiś jasnowidz, ale będzie w mniejszości.

Naprawdę dziś nie jest winą Mioduskiego choćby to, że Iordanescu wymyślił rezerwowy skład na Samsunspor. Jeśli ktoś oczekiwałby, że właściciel zejdzie do szatni i powie „grajcie podstawowym”, to byłby pierwszy, żeby za to samo w tamtym momencie Mioduskiego skrytykować, po tym jak ten fakt wypłynąłby do mediów.

Nie jest też winą Mioduskiego to, że napastnik za trzy miliony póki co nie błyszczy skutecznością (delikatnie mówiąc), że drużyna nie wie, co ma grać, że trener zachowuje się, jakby niekoniecznie chciał w tym klubie być.

Zatrudnił ludzi? Zatrudnił. Kasę dał? Dał? Nie wpierdzielał się? Walczył ze sobą, ale i to ograniczył. A na końcu i tak jest wszystkiemu winny.

To za proste, za łatwe. Oczywiście i dziś ma swoje za uszami, Legia jako cała organizacja przypomina instytucję wiecznego chaosu. Na przykład komunikacyjnie jest to twór dość żartobliwy, natomiast ograniczając się tylko do wyników sportowych pierwszej drużyny – gdzie tam jest jego wina? Gdzie Mioduski znów się skompromitował, coś popsuł, nie dowiózł?

Patrząc uczciwie – obecnie tej winy nie widać. Natomiast przez lata zapracował na opinię, której już od siebie nie odczepi. Zatem z jednej strony dziś Mioduskiego po prostu szkoda, z drugiej – też nie do końca. Bohater tragiczny.

CZYTAJ WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA:

Fot. Newspix

37 komentarzy

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama