Reklama

Rok temu solidny obrońca Ekstraklasy, dziś za słaby na 3. Bundesligę

redakcja

Autor:redakcja

25 listopada 2015, 14:41 • 3 min czytania 0 komentarzy

Być może trochę późno zaczął bawić się w poważniejsze granie, ale do pewnego momentu jego kariera zdawała się przebiegać książkowo. Paweł Baranowski, bo o nim mowa, w 2012 roku wywalczył ze Stomilem awans do I ligi. Po roku przeniósł się do Bełchatowa, gdzie wraz z Maciejem Wiluszem współtworzył środek najskuteczniejszej defensywie zaplecza Ekstraklasy. A to przełożyło się na pierwsze miejsce w lidze i pewny awans do najwyższej klasy rozgrywkowej.

Rok temu solidny obrońca Ekstraklasy, dziś za słaby na 3. Bundesligę

Debiut w Ekstraklasie, który miał miejsce przed rokiem, był nadzwyczaj okazały. Dość napisać, że po pierwszych dziesięciu meczach Bełchatów był wiceliderem z dziewiętnastoma punktami na koncie i tylko jednym straty do prowadzącej Legii. Formacja defensywna, w której po odejściu Wilusza przewodził właśnie Baranowski, nawiązała do świetnej gry z poprzedniego sezonu i z bilansem tylko czterech straconych goli była zdecydowanie najszczelniejsza w całej stawce. Według not Weszło środkowy defensor Bełchatowa był w tamtym czasie czwartym najlepszym obrońcą w lidze. W kolejnych jesiennych meczach Baranowski – podobnie jak i cały Bełchatów – złapał małą zadyszkę, ale drużyna i tak skończyła rok na siódmym miejscu, czyli zdecydowanie powyżej oczekiwań. Natomiast sam piłkarz mógł być z siebie naprawdę zadowolony.

Baranowski nie miał więc prawa podejrzewać, jak wielką katastrofą okaże się dla niego kolejny rok. Obrońca, podobnie jak cała drużyna Bełchatowa, wyglądał fatalnie i z czołowego zawodnika na swojej pozycji stał się jednym z najsłabszych. GKS stracił czterdzieści goli w osiemnastu meczach, a Baranowskiemu zdarzyło się strzelić samobója, obejrzeć czerwoną kartkę czy sprokurować karnego. Beznadziejna wiosna zakończyła się degradacją, po której zawodnik wraz ze swoim menedżerem podjęli dosyć kontrowersyjną decyzję o… próbie podboju trzeciej ligi niemieckiej.

Wybór padł na FC Erzgebirge Aue, czyli średniaka 3. Bundesligi. Polak zaczął sezon w wyjściowym składzie, jednak już w swoim drugim meczu obejrzał czerwoną kartkę za brutalny faul i został zawieszony na trzy spotkania. Później przyplątała się jeszcze drobna kontuzja kolana, po której Baranowski – po pięciu meczach absencji – wrócił do meczowej kadry. Wrócił jednak tylko po to, by posiedzieć na ławce rezerwowych. W ten sposób przesiedział osiem kolejnych spotkań, po czym… rozwiązał swój kontrakt z klubem.

Jak pobyt Baranowskiego w 3. Bundeslidze prezentował się w liczbach? Ostatni mecz zagrał 2 sierpnia, a łącznie uzbierał dwa występy i 156 boiskowych minut. Obejrzał jedną czerwoną kartkę, a jego średnia nota od Kickera za obydwa spotkania to 4,00. Gdyby Baranowski uzbierał wymaganą liczbę występów, by znaleźć się w rankingu niemieckiego portalu, zająłby w nim 234. miejsce. Gdyby więc komuś chciało się układać najlepsze jedenastki tych rozgrywek, Polak znalazłby się dopiero gdzieś w 22. najlepszej drużynie trzeciej ligi. Jakkolwiek patrzeć, mamy tu do czynienia z brutalną weryfikacją umiejętności.

Reklama

W gruncie rzeczy jest to bardzo dołujący przypadek. Do niedawna chwilowo wyróżniający się obrońca w naszej lidze nie poradził sobie na poziomie 3. Bundesligi. Boimy się tylko, że teraz – kiedy były obrońca Bełchatowa stał się wolnym zawodnikiem – momentalnie zgłosi się po niego jakiś zdesperowany przedstawiciel Ekstraklasy, który spróbuje w ten sposób ugasić pożar w defensywie. A jeszcze bardziej boimy się, że Baranowski z miejsca okaże się cennym wzmocnieniem.

Jako że z każdej historii powinien płynąć jakiś wniosek, tu przywołamy ten najbardziej oczywisty: Podbijanie zagranicznych lig – nawet tych najbardziej ogórkowych – naprawdę nie jest dla wszystkich.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...