Liverpool FC, zdobywając kolejne mistrzostwo, przywróciłby w Anglii porządek sprzed czasów Aleksa Fergusona. Celtic ma w tym sezonie szansę zostać szkockim rekordzistą po niemal stu latach. Taki sam status w Polsce teoretycznie może w tym roku odzyskać Górnik Zabrze. Są jednak w Europie kraje, gdzie rekordowi mistrzowie wydają się wręcz wyryci w skale.

Oprócz prestiżu, trofeum i wielkich pieniędzy, rywalizacja w Premier League toczy się w tym sezonie o coś jeszcze. Liga angielska jako jedyna z czołowych w Europie może po zakończeniu bieżących rozgrywek być świadkiem mijanki na szczycie rekordzistów pod względem liczby mistrzowskich tytułów. Zajmując w maju pierwsze miejsce w debiutanckim sezonie Arnego Slota, Liverpool po czternastu latach zrównał się z Manchesterem United, sięgając po dwudzieste mistrzostwo Anglii. Zwycięstwo w tym roku przywróciłoby więc na Wyspach dawny porządek. Bo „Czerwonym Diabłom” wysunięcie się na czoło tego wyścigu akurat w tym roku nie grozi. „The Reds” byli angielskimi rekordzistami od 1973 roku, gdy przejęli to miano od Arsenalu, do 2011, kiedy sir Alex Ferguson, w schyłkowej fazie swojej ery, zdobył z Manchesterem dziewiętnasty tytuł. Nim odszedł, dołożył jeszcze kolejny. To okazało się jednak zbyt mało, by zabetonować panowanie swojego klubu na długie lata. Całkiem możliwe, że 83-letni Szkot zobaczy na własne oczy jeszcze jedną, tym razem bolesną dla siebie mijankę.
W pozostałych ligach zaliczanych do czołowej piątki w Europie sytuacja na szczycie listy rekordzistów jest znacznie mniej dynamiczna. Stosunkowo niedawno mijanki doświadczyli jedynie we Francji. Tam zaskakująco długo nikt nie był w stanie przebić się na pułap kilkunastu mistrzowskich tytułów. W pionierskich czasach francuskiej piłki mistrzostwa najczęściej zdobywało Roubaix. W latach 60. dołączyło do niego Stade Reims, hegemon lat powojennych. Oba kluby zatrzymały się jednak na ledwie sześciu mistrzostwach. Dlatego jako prawdziwy rekordzista pozycję ugruntowało dopiero Saint-Etienne, które w 1974 roku sięgnęło po siódmy tytuł, a następnie jako pierwsze dobiło do dziesięciu. Do 2010 roku dawało mu to pozycję niekwestionowanego lidera. Wówczas na pierwszym miejscu ex aequo dołączył do byłego klubu Henryka Kasperczaka Olympique Marsylia. Stan ten utrzymał się do 2023 roku, kiedy na prowadzenie wysunęło się Paris Saint-Germain. Patrząc na rozwój paryskiego projektu i przepaść, jaka dzieli go od reszty krajowej stawki, kolejne przetasowanie na szczycie prędko nie nastąpi.
„REKORDMEISTER” LEPSZY NIŻ „CLUB”
Skalę współczesnej paryskiej dominacji można porównać tylko z tym, jak mocno liga niemiecka znajduje się pod butem Bayernu Monachium. Bawarska hegemonia jest na tyle utrwalona w tamtejszej kulturze piłkarskiej, że za jeden z przydomków mistrza Niemiec uznawane jest słowo „Rekordmeister”, którego raczej nie trzeba tłumaczyć. Teoretycznie powinien być to tytuł przechodni. W praktyce dla kolejnych pokoleń niemieckich kibiców „Rekordmeister” oznacza Bayern dokładnie tak samo, jak „Źrebaki” oznaczają Borussię Moenchengladbach. Albo dla starszych generacji „Der Club” oznaczał 1. FC Nuernberg. W pionierskich czasach niemieckiego futbolu Norymberga była taką siłą, że gdy ktoś mówił „Klub”, nie musiał precyzować, jaki ma na myśli. Stała się to niemal nazwa własna. I to właśnie Norymberga przez przeszło 60. lat była niemieckim „Rekordmeistrem”. Przejęła to miano w 1925 roku od VfB Lipsk, a oddała Bayernowi w 1987. I pewnie nigdy już nie odzyska, patrząc, jak rozjechały się we współczesnych czasach losy obu klubów.
Biorąc pod uwagę zaciekłość i odwieczność rywalizacji wielkich firm hiszpańskich, może zaskakiwać, jak niewiele zmian w kwestii rekordowych mistrzów doświadczyła w historii La Liga. Pierwszą wielką potęgą, seryjnym mistrzem tego kraju, był Athletic Bilbao. W latach 50. na krótko na czoło wysunęła się Barcelona. Jej prowadzenie trwało jednak tylko pięć lat. W 1963 roku na pierwsze miejsce pod względem liczby tytułów wskoczył Real Madryt i nie oddał go już od ponad pół wieku. Dziś Królewscy mają osiem mistrzostw więcej od Dumy Katalonii. Athletic z kolei kompletnie przestał się liczyć w tym wyścigu, bo ostatni raz krajową ligę wygrał początkiem lat 80. Jego osiem tytułów nie wystarcza dziś nawet do miejsca na historycznym podium, bo aktualnie w liczbie mistrzostw wyprzedza go jeszcze Atletico Madryt.

Athletic Bilbao to nadal klub z górnej hiszpańskiej półki, ale ostatnie mistrzostwo kraju wywalczył w 1984 roku.
ODWIECZNA STARA DAMA
Jeszcze dłużej niż w Hiszpanii nie zmienił się rekordowy mistrz we Włoszech. Na Półwyspie Apenińskim doszło do częstej sytuacji, w której czasy przedwojenne, gdy futbol w zorganizowanej formie stawiał dopiero pierwsze kroki, miał swoje wielkie firmy, a powojenny, zamieniający się już w wielki biznes, swoje. Włoskim synonimem wielkości w pierwszych dekadach kopania piłki w tym kraju była Genoa, która ma w dorobku dziewięć mistrzostw, ale wszystkie zdobyte przeszło sto lat temu. Pozwoliło to jej do 1952 roku zachować status rekordzisty, a przez kilka lat dzierżyć go jeszcze wspólnie z Juventusem. Od 1958 roku „Stara Dama”, dla której był to dziesiąty tytuł, nie dała się już wyprzedzić nikomu. Nawet obecny słabszy moment w jej historii kompletnie niczego historycznie nie zmienia. Turyńczycy z 36 tytułami mają kilkanaście mistrzostw zapasu nad bezpośrednią konkurencją. Absolutna przepaść, która każe sądzić, że do zmiany rekordzisty we Włoszech może nie dojść… nigdy.
W innych dużych europejskich piłkarskich nacjach potentat od dekad również jest klarowny. Ajax Amsterdam przewodzi w liczbie tytułów w Holandii od 1966 roku, kiedy wyprzedził HVV Den Haag, mocny w pierwszych latach istnienia futbolu w tym kraju. W Portugalii do początku lat 60. oba wielkie lizbońskie kluby szły w liczbie tytułów łeb w łeb. W czasach Eusebio Benfica jednak odjechała Sportingowi i nieprzerwanie od 1963 roku jest rekordzistą. Kolejne dekady zmieniły tylko to, że FC Porto zastąpiło Sporting w roli lidera grupy pościgowej. Klub z drugiego wśród największych portugalskich miast ani przez moment w historii nie był rekordzistą i aktualnie traci do lizbońskich „Orłów” osiem tytułów.
HISTORYCZNY MOMENT W SZKOCJI
Ciekawie dzieje się aktualnie w Belgii, gdzie wprawdzie hegemonia Anderlechtu, prowadzącego od 1972 roku, jest niezagrożona, mimo jego aktualnie gorszej fazy. Aktualnym mistrzem po 90 latach przerwy jest jednak Royal-Union Saint-Gilloise, potentat czasów pionierskich tamtejszego futbolu i od 1913 do 1972 rekordowy mistrz kraju. Jego dwunasty tytuł, po dziewięciu dekadach posuchy, to coś porównywalnego do ewentualnego mistrzostwa Garbarni Kraków, klubu nadal istniejącego, ale intuicyjnie kojarzącego się raczej z przedwojniem niż współczesnością.
Do wielkiej i historycznej sprawy może natomiast dojść w tym roku w lidze szkockiej. Teoretycznie tamtejsze rozgrywki kojarzą się z odwiecznym duopolem Celticu i Rangersów. Od 1930 roku role były jednak klarownie rozpisane i to Rangersi prowadzili w liczbie mistrzostw Szkocji nieprzerwanie przez 95 lat. Zdobywając tytuł w tym roku, „The Bhoys” doprowadzili do równowagi (55 do 55) po raz pierwszy od 1929 roku. Jeśli wygrają także w tym sezonie, zostaną samodzielnym liderem po niemal stuletniej przerwie!

Takie rzeczy, mimo istnienia trzech olbrzymich stambulskich marek rządzących tamtejszym futbolem, nigdy nie wydarzyły się dotąd w Turcji. To jedyny przypadek w szeroko pojętej europejskiej czołówce, gdy rekordzistą pod względem mistrzostw od zawsze był tylko jeden klub. W 1935 roku Fenerbahce jako pierwsze w historii futbolu w tym kraju sięgnęło po mistrzostwo drugi raz. Pojedyncze kluby, o egzotycznie dziś brzmiących nazwach, były w stanie na moment zrównywać się z drużyną Sebastiana Szymańskiego, ale nigdy nie przeskoczyły go w klasyfikacji. Od lat 40. Fenerbahce panuje już samodzielnie. Tendencja jest jednak dla niego niepokojąca. Ostatnie, 28. mistrzostwo, zdobyło aż jedenaście lat temu. Od tego czasu Galatasaray triumfowało już sześciokrotnie i skróciło dystans do bezprecedensowych dwóch tytułów. Mijanka jest więc na horyzoncie. Besiktas z 21. tytułami, nie jest bardzo daleko w tyle, ale to nie on jest dziś dla Fenerbahce głównym zagrożeniem.
POLSKIE MIJANKI
Na tym tle warto zauważyć, że i w Polsce sytuacja jest pod tym względem ciekawa i całkowicie otwarta. Pierwszym hegemonem była Pogoń Lwów, której już w 1926 roku udało się dobić do czterech tytułów. Jeszcze przed wojną dogonił ją Ruch Chorzów (wówczas Ruch Hajduki Wielkie), który rekordzistą był nieprzerwanie przez pół wieku. Przez trzy lata, między 1948 a 1951 rokiem, wspólnie z nim to zaszczytne miano dzierżyła Cracovia, a od 1972 do 1974 roku Górnik Zabrze. W 1988 roku nastąpiła pierwsza od pięćdziesięciu lat mijanka: Górnik zdobył czternasty tytuł, podczas gdy Niebiescy pozostali z trzynastoma. Szybko jednak odpowiednio zareagowali, rok później wyrównując wynik lokalnego rywala.
Od tego czasu ani Górnik, ani Ruch nie sięgnęły po tytuł, ale dla całych pokoleń polskich kibiców były klubami nietykalnymi na historycznym szczycie. Widoki na rychłe dołączenie do nich miała w początkach XXI wieku Wisła Kraków, która jednak szczęśliwie dla obu śląskich gigantów po zdobyciu trzynastego tytułu, a więc złapawszy bezpośredni kontakt z Ruchem i Górnikiem, popadła w kryzys i na mistrzostwo czeka już czternaście lat. O ile ten atak udało się jeszcze dawnym hegemonom odeprzeć, o tyle Legia Warszawa zdołała ich w 2020 roku dopaść ich na szczycie, a rok później z niego strącić. Tak się złożyło, że po zdobyciu piętnastej gwiazdki i stołeczny klub się jednak zablokował. Obecnie czeka na tytuł już cztery lata i mimo sprzyjających okoliczności, nie może odskoczyć Górnikowi i Ruchowi, co pewnie zabetonowałoby jej pozycję na szczycie na długie lata.
Skoro to jednak się nie wydarzyło, także i w Polsce teoretycznie w każdym roku mogą wydarzyć się rzeczy o znaczeniu historycznym. Wystarczy jeden niesamowity sezon, by Górnik Zabrze wrócił do statusu polskiego rekordzisty. Mimo bardzo dobrego wejścia w rozgrywki zawodników Michala Gasparika, zmiany na szczycie w tym sezonie bardziej prawdopodobne są jednak w Anglii i Szkocji. Liverpool i Celtic są w swoich ligach faworytami do tytułu. Piętnaste mistrzostwo Polski dla Górnika Zabrze byłoby natomiast gigantyczną sensacją. Całkowicie nie można tego jednak wykluczyć. Mowa wszak o… aktualnym liderze Ekstraklasy.
fot. Newspix