Jose Mourinho jest najwyraźniej niezniszczalny. Kiedy zwalniano go z Fenerbahce po porażce z Benficą w eliminacjach do Ligi Mistrzów, mogło się wydawać, że nie ma już dla niego powrotu do pracy w klubach o naprawdę dużych ambicjach. Że to już ten moment, gdy Portugalczyk wyląduje na Bliskim Wschodzie albo – dajmy na to – w Stanach Zjednoczonych. A tymczasem minęło zaledwie parę tygodni i 62-latek znowu znajduje się na ustach wszystkich po podpisaniu kontraktu… z Benficą. Tak, tą samą, której dopiero co nie sprostał w Champions League jako szkoleniowiec Fenerbahce. Jego przeprowadzka do Lizbony jest tym bardziej niezwykła, że odbywa się niemal dokładnie 25 lat po tym, jak The Special One rozpoczął na Estadio da Luz swoją niezwykłą, trenerską karierę.

Pierwszy pobyt „Mou” w Benfice był krótki, burzliwy i – summa summarum – niezbyt udany. Stanowił jednak dla Portugalczyka bardzo cenne przetarcie przed późniejszymi wyzwaniami w FC Porto, gdzie Jose w ekspresowym tempie zapracował na status najlepszego szkoleniowca globu.
– Co się zmieniło od mojej pierwszej przygody z Benficą? Dzisiaj jestem jeszcze bardziej głodny niż 25 lat temu – przekonuje Mourinho.
Cofnijmy się zatem do 2000 roku.
Jose Mourinho w Benfice. Trafił do klubu pogrążonego w kryzysie
Zaznaczmy na wstępie, że sezon 2000/2001 zaczął się dla Benfiki ze wszech miar rozczarowująco.
Drużyna rozpoczęła rozgrywki ligowe od porażki w prestiżowym starciu z Porto, niedługo potem straciła również punkty w meczu z Uniao de Leiria, ale to, co z perspektywy lizbończyków najgorsze, przydarzyło im się w 1. rundzie Pucharu UEFA. 14 września 2000 roku Orły poległy bowiem niespodziewanie 1:2 w wyjazdowej konfrontacji z Halmstads BK (sędziowanej przez Jacka Granata, tak swoją droga). Efekt mógł być zatem tylko jeden – działacze Benfiki stracili resztki cierpliwości do Juppa Heynckesa. Wprawdzie niemiecki szkoleniowiec poprowadził jeszcze zespół w starciu z Estrela da Amadora, zakończonym zresztą zwycięstwem 2:1 po dublecie zanotowanym przez Pierre’a van Hooijdonka w ostatnich sekundach spotkania, ale nawet ten efektowny comeback nie był już w stanie odmienić losów Niemca.
Prawda jest taka, że Heynckes znajdował się na cenzurowanym od dawna. W sezonie 1999/2000 skompromitował się z Benficą w Europie, przegrywając 0:7 z Celtą Vigo w Pucharze UEFA, no a na portugalskim podwórku jego podopieczni nie dali rady zarówno w rywalizacji o mistrzostwo, jak i w walce o krajowe puchary. Jesienią 2000 roku sam Niemiec miał już serdecznie dość pracy w Lizbonie. – Nie mam siły do tego klubu. Jeżeli mnie tu nie chcecie, odejdę choćby jutro. Może wtedy wreszcie będziecie zadowoleni – wypalił Heynckes na konferencji prasowej, dopytywany przez dziennikarzy o to, jak odbiera gwizdy lizbońskiej publiczności.
Szkoleniowiec Orłów uważał, że media są do niego wrogo nastawione i manipulują kibicami Benfiki, kreując kompletnie oderwane od rzeczywistości oczekiwania wobec klubu, który na przełomie wieków był pogrążony w poważnych tarapatach finansowych i miał nawet problemy z regularnym wypłacaniem wynagrodzeń.
Tak czy owak, Heynckes został pogoniony z Estadio da Luz. Jego miejsce na ławce trenerskiej zajął Jose Mourinho.

Jupp Heynckes w 1998 roku
Jose Mourinho nie zrobił kariery jako piłkarz. Poszukał innej drogi
37-letni Mourinho jesienią 2000 roku był postacią niezbyt dobrze znaną nawet portugalskim kibicom. Anonimem, trenerem wyciągniętym z kapelusza. Nieco lepiej kojarzono natomiast jego ojca. Felix Mourinho w latach 60. i 70. minionego stulecia był cenionym w kraju bramkarzem. Syn w naturalny sposób spróbował więc podążyć śladami rodzica, ale bardzo szybko się okazało, że zwyczajnie brak mu potencjału, by zawojować portugalską ekstraklasę.
Najlepiej obrazuje to historyjka z 1982 roku. 19-letni Jose był wówczas rezerwowym w ekipie Rio Ave, gdzie – cóż za zbieg okoliczności! – na ławce trenerskiej zasiadał przez pewien czas jego tata. Kiedy jeden z podstawowych graczy Rio Ave nabawił się kontuzji podczas rozgrzewki poprzedzającej przedostatnie spotkanie sezonu ligowego, Felix Mourinho postanowił awaryjnie oddelegować do gry syna. Pomysł ten został jednak w ostatniej chwili udaremniony przez prezesa klubu, który wparował do szatni i wprost zarzucił trenerowi nepotyzm. Zażądał, by na boisko wybiegł ktoś inny, byle tylko nie Mourinho junior. Jose został zatem upokorzony na oczach całego zespołu i tak naprawdę już wtedy pomału godził się z faktem, że wrota wielkiej kariery są przed nim zamknięte na cztery spusty.
„Jako 20-latek, byłem w futbolu nikim. Byłem czyimś synem. Ale miałem w sobie dumę. Dziś jestem tu gdzie jestem i dokonałem tego, czego dokonałem, dzięki pracy, talentowi i mentalności”
Jose Mourinho w 2018 roku
Finalnie nie pozwolono mu nawet usiąść na ławce. Mecz obejrzał z perspektywy trybun, a Rio Ave przegrało u siebie ze Sportingiem 1:7. Lizbończycy zapewnili sobie w ten sposób mistrzowski tytuł. Nastoletni Mourinho, obserwujący z bliska euforię przyjezdnych, jeszcze nigdy nie czuł się aż tak daleki od realizacji swych piłkarskich ambicji. To jedno z tych bolesnych doświadczeń, które uświadomiły chłopakowi z Setúbal, że jeśli ma on zaistnieć w piłce, to raczej nie jako zawodnik.
Felix wykorzystywał jednak syna także w charakterze swojego nieformalnego asystenta. Zlecał mu analizowanie rywali Rio Ave, prosił o przekazywanie kolegom instrukcji taktycznych podczas meczów. Jose sugerował nawet ojcu pewne korekty w systemie treningowym. Przynosiło to obiecujące rezultaty, więc pozostałym członkom zespołu nie przeszkadzał ten dziwaczny w sumie układ. Co ciekawe, w przyszłości Mourinho – już jako światowej sławy szkoleniowiec – będzie podchodził do tego rodzaju drobnych misji z wielkim namaszczeniem. Nieraz publicznie pochwali zmienników czy chłopców do podawania piłek na przykład za sprawne przekazanie któremuś z zawodników karteczki z wytycznymi albo umiejętne spowolnienie lub przyspieszenie gry w końcówce.
Łatwo odgadnąć, że bierze się to właśnie stąd, że w młodości wykonywanie podobnych zadań jemu samemu pozwalało czuć się pełnoprawnym członkiem drużyny. Pozwalało mu być częścią tego całego przedsięwzięcia i widowiska, jakim jest mecz piłki nożnej. Koledzy z tamtych lat zapamiętali zresztą Mourinho jako chłopaka niespecjalnie skoncentrowanego na pracy nad motoryką czy wytrzymałością. Już wtedy Portugalczyk próbował spełniać się w futbolu nieco inaczej.
Jose Mourinho wśród piłkarzy Rio Ave, nagranie z sezonu 1981/82
Jose Mourinho – więcej niż tłumacz
Mimo apeli matki, która widziała w nim managera, ale w biznesowym znaczeniu tego słowa, Mourinho ani myślał zrezygnować z marzeń o futbolu. Choć miał wielkie problemy ze zdaniem egzaminów z matematyki, finalnie zdobył odpowiednią podbudowę teoretyczną podczas studiów w Instytucie Wychowania Fizycznego, a później zaliczył zawodowe przetarcie jako wuefista, pracując między innymi z dziećmi z niepełnosprawnościami. Określenie „wuefista” często przykleja się do kiepskich lub niezbyt błyskotliwych szkoleniowców, lecz Mourinho nigdy się swojej przeszłości nie wstydził. Wręcz przeciwnie – o nauczaniu wychowania fizycznego opowiadał z dumą. Podobało mu się to, że ma wpływ na młodych ludzi i może w jakimś stopniu kształtować i charaktery.
Prawdziwy przełom w karierze Portugalczyka nastąpił w 1992 roku. Niespełna 30-letni Mourinho, po paru latach spędzonych w sztabach mniej znaczących klubów, został zatrudniony przez Sporting – wprawdzie bardziej w roli tłumacza aniżeli trenera, ale nawet to była dla Jose propozycja po prostu nie do odrzucenia. Tym bardziej że w Lizbonie przyszło mu współpracować ze słynnym Bobbym Robsonem, byłym selekcjonerem reprezentacji Anglii, trenerem bez wątpienia należącym do ścisłego europejskiego topu. Mourinho towarzyszył działaczom Sportingu, którzy powitali Brytyjczyka na lotnisku w stolicy Portugalii, no i właściwie od tego momentu nie odstępował już Robsona nawet na krok. Anglik żartował, że tłumacz powinien trzymać się od niego z daleka, gdy w pobliżu są fotoreporterzy, bo źle wychodzi na zdjęciach, jeżeli towarzyszy mu tak przystojny młody facet, ale to była rzecz jasna tylko forma przekomarzania się.
Jose Mourinho & Bobby Robson at Sporting Lisbon 1992/93 pic.twitter.com/hVXedzBxpH
— VintageFooty (@VintageFooty) March 4, 2016
W rzeczywistości między Mourinho a Robsonem zrodziła się – mimo sporej różnicy wieku – niezwykła, w zasadzie przyjacielska więź.
Portugalczyk z tłumacza przeistoczył się w asystenta Robsona, by potem stać się kimś jeszcze więcej – prawą ręką angielskiego szkoleniowca. Był też wystarczająco pewny siebie (choć jeszcze nie arogancki), żeby nie ograniczać się do wysłuchiwania poleceń, ale i z własnej inicjatywy doradzać doświadczonemu przełożonemu. Jednakże Robsonowi, znanemu z nadzwyczajnej swobody w budowaniu relacji z zawodnikami i współpracownikami, bardzo się to spodobało. Polegał też na zdolnościach analitycznych swojego tłumacza. Potwierdziło się bowiem, że Mourinho jest niezrównany, jeśli chodzi o sporządzanie raportów na temat rywali. Portugalczyk widział po prostu więcej od innych skautów czy obserwatorów. Jego notatki były bardziej kompleksowe, a spostrzeżenia – trafione w punkt.
Tym samym Mourinho, choć kuchennymi drzwiami, przedostał się do sztabu szkoleniowego Sportingu. Tego samego Sportingu, który dziesięć lat wcześniej celebrował zdobycie mistrzostwa Portugalii po zmiażdżeniu Rio Ave, do składu którego Jose nie został nawet dopuszczony przez prezesa klubu.

Jose Mourinho, Bobby Robson i Ronaldo świętują sukces Barcelony
Jose Mourinho w Barcelonie. Analizy i pyskówki
Robson i Mourinho na ładnych parę lat stali się nierozłączni.
Pracowali razem w Sportingu, Porto i Barcelonie. Ich drogi rozeszły się dopiero w stolicy Katalonii. Działacze Blaugrany pragnęli bowiem zatrzymać Portugalczyka w sztabie szkoleniowym po zatrudnieniu Louisa van Gaala, no a sam Robson uznał, iż na tym etapie trenerskiej kariery współpraca z „Żelaznym Tulipanem” będzie optymalnym rozwiązaniem dla Mourinho. Jose nie mógł przecież bez końca pozostawać przyspawanym do jego boku.
Jeden z byłych członków sztabu szkoleniowego Barcelony opowiadał po latach na łamach „FourFourTwo”: – Nazywano go „tłumaczem”, lecz był już wtedy kimś znacznie więcej. Był po prostu asystentem pierwszego trenera. Kiepsko szło mu łączenie tych ról, co było ewidentne już po kilku pierwszych konferencjach prasowych. Czasami nawet nie próbował tłumaczyć słów Robsona, wygłaszał własne opinie. Często stawał w obronie szefa, wykłócał się z dziennikarzami. Musieliśmy go przywoływać do porządku. Santi Gimenez, reporter gazety „AS”, miał podobne spostrzeżenia: – Mourinho pełnił rolę tłumacza podczas pierwszej przedsezonowej konferencji prasowej i od razu było jasne, że sam ma za dużo do powiedzenia, żeby sprawdzić się w tej funkcji. Przecież część dziennikarzy też znała angielski. Doskonale rozumieli, że wybierał sobie tylko niektóre ze słów wypowiedzianych przez Robsona.
60 lat minęło… Niezapomniane momenty z kariery Jose Mourinho
Najbarwniejsze wypowiedzi „Mou” z tamtego okresu przytacza hiszpański portal „ABC”:
- „Podyktowali przeciwko nam cztery rzuty karne w trzech meczach wyjazdowych. Widać, że to nie jest przypadek” – po porażce z Realem Sociedad/
- „Ronaldo? Jeżeli jest inteligentny, zostanie w Barcelonie” – o plotkach transferowych dotyczących Brazylijczyka.
- „Potrzebujemy więcej profesjonalizmu, a mniej sentymentalizmu” – o tym, że Ronaldo chciałby spędzić Boże Narodzenie w Brazylii.
- „Sędziowie nie traktują nas tak samo jak Realu Madryt. Korzystają z każdej wątpliwej sytuacji, by nas wykończyć” – kontekst jest jasny.
- „Remis z Realem Oviedo? Nie potrafię tego wytłumaczyć. Może zapytacie piłkarzy?” – po stracie punktów w LaLiga.
Sam Robson współpracę z Mourinho wspominał tymczasem tak: – Gdy poznałem Jose, był tylko wuefistą. Ja zaczynałem pracę w Portugalii, on miał po prostu o mnie dbać. Nieźle mówił po angielsku i posiadał odpowiednie zaplecze, jeżeli chodzi o wiedzę na temat futbolu. Szybko jednak udowodnił, że potrafi wnieść do zespołu niesamowitą wartość. Wspierał mnie i nawiązywał świetne relacje z zawodnikami, pracując ze mną w trzech kolejnych klubach.
„Czy jestem arogancki? Nie, co to w ogóle znaczy? Nie jestem taki. Jestem ambitny, doskonale zorganizowany, spontaniczny. I nikt na świecie nie znosi porażek gorzej ode mnie”
Jose Mourinho w rozmowie z „Mundo Deportivo” w 1996 roku
Jeśli zaś chodzi o Louisa van Gaala, to on od razu docenił analityczny umysł swojego nowego współpracownika. Robson poznał Mourinho jako tłumacza o ambicjach wykraczających poza jego funkcję, natomiast Holender widział już w Portugalczyku po prostu piekielnie zdolnego, młodego szkoleniowca. – Miał w sobie wiele złości. Wściekał się na piłkarzy, potrafił ich ochrzanić na treningu. Było to dla mnie imponujące – od razu zauważyłem, że reaguje emocjonalnie, a to jest słuszne podejście. Poprosiłem go wówczas, by został trenerem w moim sztabie. Wiedziałem, że mi pomoże, skoro zdążył poznać drużynę podczas współpracy z Robsonem. Analizował dla mnie wszystkie mecze i robił to świetnie. Przeprowadzał też indywidualne sesje treningowe z zawodnikami. W pewnym momencie pozwoliłem mu też na próbowanie swoich sił w roli pierwszego trenera. Wygrał w ten sposób Copa Catalunya – opowiadał van Gaal w reportażu BBC.
Ostatecznie uczeń przerośnie mistrza – w 2010 roku Mourinho pokona przecież van Gaala w finale Ligi Mistrzów.
– Kiedy sir Bobby Robson przestał być trenerem Barcelony, miałem różne propozycje. Mogłem wtedy wrócić do Portugalii. Rozmowa z van Gaalem zmieniła jednak wszystko. Postawił sprawę jasno: „Nie wracaj. Jeżeli Benfica zaproponuje ci posadę pierwszego trenera, wtedy w porządku – możesz odejść. Jeżeli chcą zrobić z ciebie asystenta, zostań ze mną w Barcelonie”. I tak właśnie uczyniłem – przyznał po latach Mourinho. No i opłacało się wysłuchać rady Holendra, ponieważ w 2000 roku Benfica faktycznie wróciła do Jose z propozycją pracy. Tym razem w roli pierwszego szkoleniowca.

Jose Mourinho i Benfica. Nieoczekiwany kaprys prezesa
Zatrudnienie 37-letniego Mourinho wywołało konsternację wśród fanów Benfiki. Ostatecznie Heynckes trafił do Lizbony świeżo po triumfie w Lidze Mistrzów z Realem Madryt. Tymczasem Jose miał dopiero na Estadio da Luz zadebiutować oficjalnie w roli pierwszego szkoleniowca. Oczywiście to, że Robson i van Gaal wystawiali Mourinho znakomite referencje, nie było bez znaczenia. Spodziewano się jednak, że drużynę z dołka będzie wyciągał ktoś bardziej doświadczony.
Portugalskie media przedstawiły nominację dla Mourinho jako kaprys prezesa Joao Vale e Azevedo. – To była decyzja podjęta tylko przez niego, bez konsultacji z zarządem. Prezes postawił na byłego współpracownika Robsona i van Gaala, a przekreślił Toniego, mimo że to ten ostatni cieszył się poparciem zdecydowanej większości działaczy Orłów. Toni był pierwszym kandydatem, z którym rozmawiano. Wyraził chęć współpracy i zaplanowano z nim już kolejne spotkanie. Później Vale e Azevedo spotkał się jednak również z Jose Mourinho i… do dalszych rozmów z Tonim już nie doszło – relacjonował „Record”. – Pozostali członkowie zarządu Benfiki zostali postawieni przez prezesa przed faktem dokonanym. Nikt tego publicznie nie wyraził, ale niezadowolenie z wyboru trenera jest ogromne.
Ten artykuł mówi w zasadzie wszystko o okolicznościach, w jakich Mourinho podpisał kontrakt z Benficą. Portugalczyk miał w Lizbonie tylko jednego stronnika – prezesa klubu. Cała reszta działaczy czyhała natomiast na potknięcie żółtodzioba, byle tylko jak najprędzej pojawił się pretekst do rozstania.
Toni – legenda Benfiki, jej wieloletni piłkarz, trener i działacz – już czekał w blokach startowych.
Benfica manager Jose Mourinho and assistant Mozer, October 2000. (Photo: Antonio Cotrim/Lusa) pic.twitter.com/7VmdAAXp1I
— A Football Archive* (@FootballArchive) December 14, 2019
Jak gdyby tego wszystkiego było mało, Mourinho nie zgodził się, by jego asystentem – z woli zarządu – został Jesualdo Ferreira. Niezwykle doświadczony szkoleniowiec, a przy okazji wybitny teoretyk, który był przed laty jednym z wykładowców Jose w Instytucie Wychowania Fizycznego w Lizbonie. Kilka lat później The Special One brutalnie podsumował swojego dawnego nauczyciela, porównując go do siebie: – Jeden jest trenerem od trzech dekad, drugi od trzech lat. Jeden przez 30 lat nie wygrał niczego, drugi przez trzy lata wygrał wszystko. Ten z trzydziestoletnim doświadczeniem zostanie zapomniany, ten z trzyletnim mógłby odejść już teraz, a jego wyczyny i tak pozostaną na kartach historii. To trochę jak z osłem, który pracował przez 30 lat, ale nigdy nie stał się koniem.
A zatem – napięcia na każdej możliwej płaszczyźnie. Kiedy Mourinho w ligowym debiucie przegrał 0:1 z Boavistą, a potem zremisował 2:2 z Halmstads BK, co oznaczało odpadnięcie z Pucharu UEFA, dość powszechnie uważano, iż jego pobyt na Estadio da Luz zmierza ku końcowi, choć jeszcze się nawet dobrze nie zaczął. Zresztą na Portugalczyka wciąż czekała oferta z Newcastle United, gdzie Bobby Robson zamierzał go obsadzić ponownie w roli swojego asystenta, ale z obietnicą, że po dwóch sezonach przekaże mu stery, samemu odsuwając się z cień. „Mou” miał jednak zamiar powalczyć o swoje w Lizbonie.
Mourinho w akcji – konferencja prasowa z 2000 roku (tłumaczenie poniżej)
Jose Mourinho zatriumfował w derbach Lizbony i… stracił pracę
Joao Vale e Azevedo jest dumny, że w 2000 roku zaufał Mourinho.
– To człowiek, który ma wiele wspólnych cech ze mną. Jest niezależny, myśli samodzielnie. Dlatego doskonale się rozumieliśmy – opowiadał działacz w rozmowie z „Expresso”. – Jupp Heynckes zrezygnował z pracy w Benfice z powodów, do których nie chcę wracać, ale powiem tylko, że mnie to nie zmartwiło. Od razu skontaktowałem się z Mourinho. Jestem pierwszym prezesem, który powierzył mu rolę głównego trenera. Nikt w klubie tego nie rozumiał. Podjąłem wielkie ryzyko. Portugalska prasa mnie zmiażdżyła, kibice obrzucali mnie obelgami. Wszyscy twierdzili, że trenerem powinien zostać Toni. To skandal, jak mogłem postawić na Mourinho, a nie na Toniego?! Ale ja wiedziałem swoje. Nikt mi nie odbierze tego, że to ja jako pierwszy zatrudniłem Mourinho.
W trzecim meczu pod wodzą Jose, lizbończycy znowu nie zwyciężyli – tym razem tylko zremisowali u siebie w lidze z Bragą. Po komplet punktów zdołali sięgnąć dopiero w kolejnym spotkaniu. 15 października 2000 roku Benfica pokonała u siebie 1:0 Belenenses. „Mou” nie był jednak w najmniejszym stopniu zadowolony z postawy drużyny. Wyznał potem swojemu przyjacielowi, Luisowi Lourenco, że Orły jesienią 2000 roku były zbieraniną przypadkowych piłkarzy, a nie zespołem z prawdziwego zdarzenia. Drażniła go też niekompetencja pionu sportowego. Portugalczyk miał wrażenie, że otaczają go lenie i nieudacznicy.
– Nic dziwnego, że Benfica znalazła się w takim położeniu – podsumował z przekąsem. – To był zespół złożony ze słabych osobowości, przyzwyczajony do przegrywania. Nie było przed tymi piłkarzami przyszłości, bo większość z nich w ogóle się nią nie przejmowała.
„Nie znalazłem w tej drużynie wiele talentu. Musiałem więc wytypować mocne strony tej grupy piłkarzy, żeby zespół jakoś funkcjonował. Potem zacząłem definiować taktykę, by w ramach naszych planów meczowych słabsi zawodnicy mieli oparcie w dobrej organizacji gry”
Jose Mourinho w rozmowie z Luisem Lourenco
Kolejne tygodnie były już jednak dla niego bardziej udane. Orłom wciąż zdarzało się gubić punkty (w oczy rzuca się klęska 0:3 w starciu z Maritimo), ale widać było gołym okiem, iż drużyna zmierza we właściwym kierunku. 18 listopada 2000 roku lizbończycy zdemolowali na wyjeździe Vitorię Guimaraes, a 3 grudnia w spektakularnym stylu zwyciężyli w derbowym starciu ze Sportingiem. Wygrana 3:0 nad rywalami zza miedzy to było naprawdę coś.
Tylko że… dwa dni później Mourinho stracił pracę.
Zwolnienie wisiało nad nim tak naprawdę od końca października, gdy Manuel Vilarinho pokonał Joao Vale e Azevedo w wyborach na prezesa klubu. No a jedną z głównych, kampanijnych obietnic tego pierwszego była właśnie zmiana na ławce trenerskiej Orłów i powrót do klubu Toniego. Na ten ruch mocno liczyło bowiem środowisko skupione wokół lizbońskiego klubu. Choć kibice – już niekoniecznie. Oni akurat dość szybko przekonali się do Mourinho. Doszli do wniosku, że Benfica potrzebuje takiego właśnie szkoleniowca – młodego, błyskotliwego, krnąbrnego, niegryzącego się w język, stojącego ością w gardle działaczy i rywali. No i potrafiącego bezlitośnie objechać piłkarzy za ich nieudolne występy. Jedną z pierwszych ofiar „Mou” był Sabry – pomocnik rodem z Egiptu, który – jak gdyby wyczuwając niepewną pozycję managera – pozwolił sobie na dwuznaczną wypowiedź medialną na jego temat. Na ripostę ze strony Mourinho nie trzeba było długo czekać.
– Nie jest łatwo prowadzić piłkarza, który notuje tak absurdalną liczbę spalonych w każdym spotkaniu. Który nie umie się ustawić, który ucieka od presji w meczach wyjazdowych, który w ostatnich spotkaniach trzy razy wychodził sam na sam z bramkarzem i nie zdobył ani jednej bramki. A kiedy w przerwie, gdy przemawiam do drużyny trochę bardziej agresywnie, zwróciłem uwagę na to wszystko, ten piłkarz biegnie do klubowego sekretariatu i narzeka, że się mnie boi. Takimi zawodnikami trudno jest zarządzać. Kiedy taki piłkarz mówi, że nigdy z nim nie rozmawiam, nie jest to prawdą. Mam taki mały notesik, w którym zapisuję wszystkie indywidualne pogadanki z piłkarzami. Wszystko tu mam. Z Sabrym – z którym podobno nigdy nie rozmawiam – spotkałem się indywidualnie siedem razy. Nie raz, nie dwa – siedem. Problem w tym, że jemu nie podoba się to, co mam mu do powiedzenia – stwierdził Mourinho na konferencji prasowej.
– Sabry miał mi coś do powiedzenia w mediach, więc w takim razie ja również odpowiem mu w ten sposób. Oto moja wiadomość do Sabry’ego i do kibiców – to jest Benfica. Nie PAOK Saloniki – spuentował trener Orłów, nawiązując do byłego klubu Egipcjanina.
SL Benfica – Sporting CP 3:0 (13. kolejka Liga Portugal 2000/2001)
Jose Mourinho wyleciał z Benfiki po kilku tygodniach. Klub zaliczył beznadziejny sezon
Czy prezes Manuel Vilarinho naprawdę aż tak bardzo chciał się pozbyć z klubu Mourinho, że do zmiany zdania nie przekonało go nawet pokonanie Sportingu? Niekoniecznie. Obietnica wyborcza została złożona, no ale cóż… Nie takie obietnice już przecież łamano, prawda? Problem w tym, że sam trener – umocniony poprawą wyników – postanowił zagrać z przełożonym w otwarte karty. Po triumfie w derbach zażądał od Vilarinho nowego kontraktu – takiego, który zakończyłby wreszcie nieznośne spekulacje o czającym się tuż za winklem Tonim. Wóz albo przewóz. Nowy, długoletni kontrakt, albo się żegnamy.
Vilarinho postawił na opcję numer dwa. 5 grudnia 2000 roku nowym-starym szkoleniowcem Benfiki został – cóż za zaskoczenie! – Toni, a Orły uplasowały się koniec końców na szóstym miejscu w ligowej tabeli w sezonie 2000/2001. Był to najgorszy wynik w historii klubu.
Jose Manuel Capristano – wiceprezes Benfiki w latach 1997-2000 – wspominał na łamach „The Guardian”: – Mourinho chciał, by piłkarze mieli pewność, iż będą z nim pracować również po sezonie. Nowy kontrakt miał być gestem zaufania władz. Dowodem, że realizowany jest długofalowy projekt. Jose już wtedy był facetem o bardzo mocnej osobowości i kiedy coś stawało mu na drodze do celu – czyli wygrywania, wygrywania i jeszcze raz wygrywania – po prostu odwracał się plecami i odchodził. No i dokładnie tak postąpił w Benfice, kiedy nie zaoferowano mu kontraktu, na który tak liczył.
Sam Vilarinho wielokrotnie bił się potem w piersi. – Dziś już wiem, że nie można było dać Mourinho odejść. Teraz postąpiłbym dokładnie na odwrót. Od razu przedłużyłbym z nim kontrakt. Wtedy nie rozumiałem, że własnej dumy nie można nigdy stawiać ponad dobrem instytucji, której służymy. A najlepsze dla Benfiki byłoby przystanie na warunki stawiane przez Mourinho – przyznał Portugalczyk, cytowany przez „Record”.
Pierwsza kadencja Mourinho w Benfice potrwała 76 dni. Jose poprowadził drużynę tylko w dziesięciu meczach.
Gdy żegnał się z klubem, do ośrodka treningowego Benfiki wtargnęli kibice. Przerwali jego wystąpienie, skandując jego imię. – To dla nas bardzo smutny dzień. Chciałbym, byście nie odebrali tej skomplikowanej sytuacji niewłaściwie. Pan Manuel Vilarinho objął stanowisko prezesa z piętnem obietnicy dotyczącej zmiany trenera. Dlatego uznałem wraz z moim asystentem, że jedynym sposobem na rozstrzygnięcie tej sprawy jest przedłużenie umowy. Nie chcieliśmy dłużej pracować z poczuciem tymczasowości naszej misji w klubie. Pan Vilarinho nie zaakceptował naszej propozycji. Nie mam mu tego za złe, ale uznaję to za przejaw braku zaufania. Dlatego oddaliśmy się do dyspozycji zarządu, aby mógł wybrać trenera, który ich zdaniem lepiej będzie realizował interes Benfiki.
– Przybyłem do klubu z jednym, podstawowym celem: postawić drużynę w lepszym stanie niż ten, w jakim ją zastałem. I to udało się osiągnąć. Drugim celem było jednak zapewnienie sobie swobody i przestrzeni, by przygotować zespół do walki o trofea w przyszłości. Niestety, tego nie zdążyłem zrobić – dodał „Mou”.
***
Diogo Luis – obrońca wyciągnięty przez Mourinho z drużyny rezerw – nie mógł się pogodzić z odejściem szkoleniowca.
– Sytuacją z Sabrym udowodnił, że wszyscy są traktowani jednakowo. Jeżeli w zespole pojawia się piłkarz, który czuje się lepszy od innych, nie pasuje do grupy. W taki sposób kupujesz szatnię. Od tego momentu wszyscy wiedzieli, że z Mourinho nie ma żartów i zwraca uwagę na każdy szczegół. Nabraliśmy pewności siebie, bo zrozumieliśmy, że trener stara się nas chronić. W przeciwieństwie do zarządu, który zawsze chętnie krytykował nas w prasie. […] Portugalscy trenerzy są nieźli, coraz lepsi w ostatnich latach, ale wtedy Mourinho było o dziesięć lat przed wszystkimi – ocenił Luis na łamach Sky Sports.
„Mourinho trzymał się bardzo blisko piłkarzy. Podkręcił nas od strony emocjonalnej. Widzieliśmy w nim człowieka, który niezwykle nam pomoże. […] Byłby wielką, trenerską legendą Benfiki. Po jego odejściu drużyna umarła”
Fernando Meira w reportażu „The Athletic”
Jak dalej potoczyły się losy „Mou” – wiadomo. Kiedy wprowadził on FC Porto na szczyt europejskiego futbolu, ludzie związani z Benficą nie potrafili odżałować, że to nie w ich drużynie eksplodował trenerski talent Portugalczyka. A przecież mieli ku temu wszelkie możliwości. Dosłownie mieli go u siebie. Wystarczyło po prostu pozwolić mu działać, a nie upierać się niemądrze przy krótkiej umowie. Tylko dlatego, że był on trenerem namaszczonym przez poprzedniego prezesa.
Od ćwierćwiecza istnieje więc na linii Benfica – Mourinho poczucie pewnego niedosytu. Może właśnie dlatego obecne szefostwo Orłów okazało się dziś tak podatne na gasnącą już przecież od dłuższego czasu magię portugalskiego szkoleniowca? 25 lat temu Jose był trenerem na dorobku – ambitnym, pomysłowym, wyznaczającym nowe kierunki, kreującym trendy. Dzisiaj uchodzi natomiast za szkoleniowca, któremu nowoczesny futbol odjeżdża, czy nawet – już całkiem odjechał. Byłoby więc niezwykłym splotem okoliczności, gdyby w Benfice nie wykorzystano potencjału 37-letniego Mourinho, ale za to umożliwiono odrodzenie 62-letniemu.
Choć bardziej prawdopodobny wydaje się jednak scenariusz, w ramach którego drugie podejście „Mou” do Benfiki okaże się rozczarowujące.
Tym razem już bez żadnych znaków zapytania.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Bem-vindo! Jose Mourinho wraca do klubu, w którym debiutował
- Wielki skandal w Turcji! Ujawniono wiadomości uderzające w Mourinho
- Mourinho: Nie chciałem, by Inter wygrał potrójną koronę. Ona jest moja!
fot. NewsPix.pl