Reklama

Wielka Legia tylko przez 20 minut. Szkoda, bo Larnaka była do przejścia

Jakub Radomski

14 sierpnia 2025, 22:58 • 6 min czytania 96 komentarzy

„Legia świetnie zaczęła, ale co z tego, że zaczęła” – chciałoby się po tym meczu sparafrazować słynny pijacki komentarz Tomasza Burnosa. Zespół z Warszawy ruszył na AEK Larnaka i wydawało się, że może dojść do spektakularnego powrotu po laniu 1:4 na Cyprze. Legia szybko strzeliła dwa gole i mogła być w raju, gdyby nie fatalne pudło, nomen omen, Rajovicia. Później dwa razy miała szczęście – najpierw, gdy Karol Angielski zagrał ręką, zdobywając bramkę, którą anulowano. Później, kiedy sędzia nie wyrzucił z boiska Artura Jędrzejczyka, choć spokojnie mógł. Po chwili okazało się, że fart nie może wiecznie trwać. Goście zdobyli bramkę, która praktycznie zamknęła ten dwumecz. Szkoda, bo zespół z Larnaki na pewno był do przejścia. 

Wielka Legia tylko przez 20 minut. Szkoda, bo Larnaka była do przejścia

Legia przystępowała do rewanżu po porażce 1:4 na Cyprze. Mało tego – miała plagę problemów w środku pola, bo urazu doznał Claude Goncalves, za kartki pauzował Bartosz Kapustka, po kontuzji wraca Jurgen Elitim, a pozyskanie reprezentanta Polski, Damiana Szymańskiego, oficjalnie ogłoszono dopiero dzisiaj.

Reklama

I jak tu sobie radzić z odrabianiem strat w takich okolicznościach?

Plan Edwarda Iordanescu na początku działał. Legia Warszawa strzeliła dwa gole

Trener Legii Edward Iordanescu postanowił zaryzykować i zdecydował się na zupełnie nowe ustawienie z trójką środkowych obrońców i dwoma wahadłowymi. W środku pola grali Rafał Augustyniak (bardziej cofnięty) i Wahan Biczachczjan (bardziej z przodu). Rumuński szkoleniowiec pierwszy raz postawił też od pierwszej minuty na dwóch środkowych napastników: super skutecznego w ostatnich tygodniach Jeana-Pierre’a Nsame i ściągniętego za wielkie pieniądze Miletę Rajovicia.

Jedno i drugie przez pewien czas okazywało się strzałem w dziesiątkę.

Legia zaczęła mecz tak, jak powinno się to robić w takiej sytuacji – odważnie i ofensywnie. Widać było, że plan opiera się na szybkim szukaniu któregoś z napastników. Nsame już w 10. minucie mógł trafić do bramki, ale źle uderzył. Minęła minuta i Kameruńczyk idealnie wykończył podanie z prawej strony Pawła Wszołka.

Legia prowadziła, trybuny stały się jeszcze głośniejsze, a po kilku minutach padł drugi gol. Tym razem dośrodkowywał Biczachczjan, a Rajović, który w pierwszym meczu na Cyprze strzelił samobója, dziś uderzył głową do właściwej bramki. 2:0, na Łazienkowskiej euforia. Tym bardziej, że zostało dużo czasu. Odrobienie strat mogło nastąpić już po 20 minutach, ale uderzenie Nsame zza pola karnego wybronił bramkarz.

To było świetne 20 minut w wykonaniu zespołu Iordanescu. Ale jednocześnie wiadomo było, że nie da się tak grać przez cały czas. Ten mecz wymagał równowagi i mądrości. I braku poważnych błędów w tyłach.

AEK Larnaka to nie jest żadna potęga. Rewanż też to pokazał

Każdy, kto uważnie oglądał pierwsze spotkanie na Cyprze, widział, że Legia mogła w Larnace do przerwy prowadzić. Że w drugiej połowie jej żenująca postawa w dużej mierze brała się z warunków pogodowych. Że AEK to przyzwoita drużyna, ale nie żadna potęga. Że zespół z Warszawy posypał się po bramce na 1:2. Jak ujął to Iordanescu – „można przegrać mecz, ale nie można tracić organizacji”.

Właśnie  to słowo – organizacja – miało być kluczowe w dzisiejszym rewanżu. Legia od początku wyglądała na zespół, który jest w stanie strzelić przynajmniej trzy gole, ale nie była do końca pewna w tyłach. W pierwszej połowie miała szczęście, gdy Steve Kapuadi zawahał się i nie wykorzystali tego przeciwnicy, oraz po złej decyzji Jana Ziółkowskiego, który niewłaściwie kierował piłkę. Rywale się jednak mylili.

Jeszcze więcej szczęścia drużyna Iordanescu miała kilkanaście minut później.

Pod koniec pierwszej połowy tempo spadło – Legia musiała trochę odpocząć, a AEK grał defensywnie, ale ewidentnie czekał na kontrę. Na ten jeden, być może kluczowy dla losów dwumeczu cios. I wydawało się, że go zadał. Po dośrodkowaniu z lewej strony do siatki trafił Karol Angielski, mimo że uderzył beznadziejnie. Pomógł mu rykoszet. Na Łazienkowskiej cisza.

Znowu on katem Legii? No nie. Dwa gole jako zawodnik Radomiaka, kilka lat temu. I teraz najpierw gol na Cyprze, a teraz w Warszawie. Znów, gdy wydaje się, że gra w barwach słabszego zespołu niż Legia. Mało tego – wszystko stało się chwilę po tym, jak Rajović, po wykopie Kacpra Tobiasza i zagraniu Rubena Vunagre’a, fatalnie spudłował z kilku metrów. Można było się załamać, naprawdę.

Tak Ruben Vinagre podawał do Milety Rajovicia, który fatalnie spudłował

Tak Ruben Vinagre podawał do Milety Rajovicia, który fatalnie spudłował

Ale komentujący mecz Robert Podoliński, o którego generalnie się martwimy, zauważył, że polski napastnik, przyjmując piłkę, zagrał ręką. Na Łazienkowskiej sceny. Wściekły Iordanescu zaczął to pokazywać sędziemu. Żółta kartka. Na szczęście VAR zareagował i arbiter nie uznał tego trafienia.

Ulga. Ale to było wielkie ostrzeżenie. W ostatnich sekundach pierwszej połowy Legia wyglądała jak bokser, który prowadzi na punkty, ale ma kryzys i jest bliski tego, by paść na deski. Zamieszanie w polu karnym. Ktoś cudem wybił piłkę. Zespół Iordanescu uratował gong. Wróć – końcowy gwizdek w pierwszej połowie.

Kwadrans – przede wszystkim na to, żeby odpocząć, ale też uspokoić się. I lepiej reagować w obronie w drugiej połowie.

Artur Jędrzejczyk mógł wylecieć z boiska. A później Legia straciła gola

Szczerze? Legia mogła od 48. minuty grać w dziesiątkę. Może nawet powinna? Artur Jędrzejczyk, upadając, nastąpił korkami na Angielskiego, który musiał to odczuć. A kapitan Legii miał już na koncie żółtą kartkę, którą zobaczył na samym początku spotkania. Kolejne szczęście Legii. Ile można tak balansować? No właśnie, można, ale do czasu.

Djordje Ivanović kilka minut później wykorzystał błąd Vinagre’a, zszedł z piłką do środka i kapitalnie uderzył lewą nogą. Gol dla gości, tym razem nie odwołał go VAR. Mamy wrażenie, że w tym momencie Legia trochę przestała wierzyć w sukces i zaczęła się denerwować.

Śmialiśmy się trochę z Dariusza Dziekanowskiego, który po pierwszym spotkaniu powiedział w wywiadzie, że fatalny wynik na Cyprze był trochę spowodowany zamieszaniem z transferem Jana Ziółkowskiego. Dziś młody obrońca był jednak jednym ze słabszych punktów Legii. W drugiej połowie znów podał do przeciwnika i było groźnie. Jędrzejczyk też nie potrafił dokładnie zagrać do boku.

Legia nie odżyła, widać było, że brakuje jej ogarniętych ludzi w środku pomocy. Plan Iordanescu był sprytny i zadziałał na początku, ale od pewnego czasu widać było wady tej strategii. To drużyna z Larnaki była groźniejsza i tworzyła kolejne okazje. Nadzieja na Łazienkowskiej zaczęła gasnąć. Tuż przed zejściem z boiska spudłował jeszcze raz w dobrej sytuacji Rajović. Gdyby podstawić mu mikrofon, w momencie, gdy opuszczał murawę, dowiedzielibyśmy się, jak jest po duńsku „Kurwa mać”, bo zakładamy, że przeklął w ojczystym języku. Rajović, najdroższy transfer w historii Legii, mógł mieć hat-tricka, a skończył z jednym golem i dwoma fatalnymi pudłami.

W 71. minucie trybuny odżyły, gdy czerwoną kartkę, za dwie żółte, dostał obrońca gości, Jeremie Gnali. Po chwili to jednak AEK miał idealną okazję, gdy fatalnie pomylił się Jędrzejczyk, jednak Kacper Tobiasz wygrał pojedynek z Enzo Cabrerą. Legia ruszyła do ataku, ale, niestety – waliła głową w mur. W jej grze brakowało pomysłu, płynności, poza tym piłkarze, podobnie jak ławka, niepotrzebnie dawali się prowokować Cypryjczykom. A czas leciał…

Trzeba to napisać wprost – Legia ostatnie 20 minut rozegrała koszmarnie. I ostatecznie zespołu Iordanescu nie ma już w Lidze Europy.

Legia Warszawa – AEK Larnaka 2:1 (2:0)

  • 1:0 Nsame – 11′
  • 2:0 Rajović – 16′
  • 2:1 Ivanović – 52′

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ O LEGII NA WESZŁO:

96 komentarzy

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Liga Europy

Reklama
Reklama