Reklama

Typowy Raków Częstochowa. W Żylinie już wiedzą, jak to jest

Antoni Figlewicz

31 lipca 2025, 22:23 • 4 min czytania 19 komentarzy

Raków gra jak Raków? Ja w szoku. Wszystko dokładnie tak, jak mogliśmy spodziewać się po drużynie Marka Papszuna, ale nie było też za dużo miejsca na nerwy, bo cały czas z tyłu głowy należało mieć tę trzybramkową zaliczkę spod Jasnej Góry. Pierwsza połowa jak z elementarza małego fana Medalików. Druga zresztą też. A cały mecz… wygrany, okraszony pewnym w gruncie rzeczy awansem i typowymi dla trenera Rakowa zagrywkami.

Typowy Raków Częstochowa. W Żylinie już wiedzą, jak to jest

Nie mogłem ukryć rozbawienia, gdy zobaczyłem, jak po kilku minutach meczu i zarazem kilku minutach naporu Żyliny Kacper Trelowski zgłosił sędziemu, że coś go boli i nie może grać. Dosłownie – siedziałem sobie przed ekranem telewizora i się uśmiechałem jak głupi do sera. Przy okazji świadom tego, że w Europie nie są raczej gotowi na to, jak beznadziejnie gra się z Rakowem. Że można mieć optyczną przewagę, więcej z gry, że Medaliki mogą wyglądać naprawdę słabo. A i tak nic z tego nie będzie, bo częstochowianie mają jakiś parasol ochronny od losu.

Reklama

Choć prawdę powiedziawszy jest to po prostu ich wypracowany przez kilka sezonów styl.

Żylina – Raków 1:3. Może nie formalność, ale i tak było wiadomo

Doceniam fakt, że w pucharach to jakieś zagraniczne ekipy muszą się męczyć z koncepcją futbolu, której wierny jest trener Papszun. Rano napisałem o tym, jak szkoleniowiec Rakowa stworzył zespół, z którym gry nie wypada życzyć nikomu. I przez to też jego drużyna ma chyba najmniejszy potencjał na zaliczenie jakiejś wstydliwej wpadki na arenie europejskiej.

Dobrze nam mieć Marka Papszuna [KOMENTARZ]

Wyliczyłem w tamtym tekście tylko trzy elementy typowego meczu częstochowian. Znalazłbym pewnie więcej, ale te już wystarczą, by zorientować się, że w tych czerwono-niebieskich strojach grają właśnie wicemistrzowie Polski:

  • beznadziejna pierwsza połowa, która zwykle i tak zwiastuje jakąś skromną wygraną,
  • gol w ostatnich minutach meczu,
  • kontuzja bramkarza, trafiająca się akurat wtedy, gdy przyda się krótka konsultacja z zespołem.

Po dziesięciu minutach odhaczyłem trzeci punkt. Po czterdziestu pięciu – pierwszy. Raków przez długi czas grał tak nijako, że nawet ciężko by było na to znaleźć jakieś epitety. Wypadałoby raczej spytać, co to w ogóle miało być. Każdej innej drużynie należałoby się solidne suszenie głów w przerwie, ale… to Raków, dokładnie tak gra. Nawet jak Żylina była o krok od drugiego gola i skórę ratował gościom Trelowski, ja po prostu dalej siedziałem i się uśmiechałem.

– Ha! Typowy Raków, ci Słowacy to chyba jeszcze nie wiedzą.

„Kolekcja Klasyki”. Raków jak zdarta płyta, ale buja dobrze

Dowiedzieli się w 37. minucie. Oni pewnie do tej pory nie mają zielonego pojęcia, jakim cudem stracili tego gola, ale trenerzy i piłkarze większości ekstraklasowych klubów dopytują tylko tak, jak na popularnym w sieci obrazku:

No dla nich to właśnie jest ten „pierwszy raz”. Niby wiem co czują w Żylinie, ale też nie martwię się tym specjalnie, bo awans ma polski zespół, który golem Makucha zapewnił sobie spokój i usadzenie na tyłkach rwących się jeszcze do ataku gospodarzy.

Tylko tyle i aż tyle.

Teraz tylko gol w końc… Albo szybciej

Całą drugą połowę miałem więc już tylko czekać na gola strzelonego w końcówce. Takiego typowego dla Rakowa, no sami wiecie jakiego, za parę lat będziemy na to mówić „bramka po częstochowsku”. Moje plany pokrzyżował bramkarz Żyliny, który po raz kolejny postanowił pomóc trochę rywalom i popełnił kolejny błąd. Mniej spektakularny, ale dzięki niemu już po paru minutach od zmiany stron Brunes cieszył się z gola, a Raków z prowadzenia.

Potem były jeszcze kolejne okazje, nawet z obu stron. O ile jednak pana Lubomira Belko ocenimy po tym spotkaniu wyjątkowo nisko, o tyle jego vis-à-vis, Kacper Trelowski, zapracował na solidną notę. Bronił w pierwszej połowie, świetnie zachowywał się też w drugiej części spotkania. Generalnie miał swoje momenty. A golkiper Żyliny wsławił się dodatkowo tym, że wpuścił jeszcze jednego gola.

Pokonał go Diaby-Fadiga, podsumowujący tylko to, co już o Rakowie wiemy.

Pierwsze połowy nie mają żadnego znaczenia. Brzydka czy kiepska na oko gra też o niczym nie świadczy. Gole wpadają, bo muszą, bo taki był plan, żeby wpadły. A szczęście…

Jakie szczęście? Nie można mówić tylko o szczęściu, skoro tak jest właściwie ciągle.

MSK Żylina – Raków Częstochowa 1:3 (1:1)

  • 1:0 – Duris 13′
  • 1:1 – Makuch 37′
  • 1:2 – Brunes 52′
  • 1:3 – Diaby-Fadiga 72′

CZYTAJ WIĘCEJ O EUROPEJSKICH PUCHARACH NA WESZŁO:

Fot. Newspix

19 komentarzy

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Liga Konferencji

Reklama
Reklama