Reklama

Triumf zielonego Excela. Legia chciałaby być jak Lech

Jakub Białek

13 lipca 2025, 09:34 • 8 min czytania 67 komentarzy

Legioniści śmiali się z Lecha, że ten sięga po mistrzostwo raz na pięć lat. Tymczasem od ich ostatniego tytułu (sezon 2020/21) poznaniacy wygrywali ligę dwa razy. Kibice z Warszawy żartowali też, że Kolejorz powinien startować w rozgrywkach zielonego Excela, bo tylko je mógłby zdominować. Dziś największym problemem ich klubu są właśnie finanse, które zostały zrujnowane w dużej mierze przez – jakby to kiedyś powiedzieli przy Bułgarskiej – awanturniczą politykę transferową. Z tego hasełka też się śmiano. I z wielu innych rzeczy.

Triumf zielonego Excela. Legia chciałaby być jak Lech

Dziś jednak wyszydzany rozsądek Lecha triumfuje. To on jest gwarancją stabilności. Legia dałaby wiele, by być jak Lech.

Reklama

Lech Poznań – Legia Warszawa – zapowiedź meczu o Superpuchar Polski

Wyobraźcie sobie najbogatszego człowieka w waszym mieście, który śpi na pieniądzach, od kiedy tylko pamiętacie. Ostatnio jednak jego interesy nie idą najlepiej. Ludzie to widzą, zaczynają o tym mówić, czego ten biznesmen nie może znieść – przyzwyczaił się do swojego statusu, bo kocha popisywać się fortuną. I zamiast ratować firmę, zainwestować, dopompować sektory, które mogą przynieść plony, kupuje sobie nowe, wypasione auto. Wszystko po to, żeby ludzie w mieście widzieli, iż pogłoski o jego bankructwie są mocno przesadzone.

Czy kimś takim nie jest właśnie Legia Warszawa, która chce wydać na Miletę Rajovicia trzy miliony euro?

Od bankrutów do krezusów

Jeśli ten deal dojdzie do skutku – a słyszymy, że wcale nie musi – padłby absolutny rekord Ekstraklasy. Nie twierdzimy, że ten ruch doprowadziłby Legię do bankructwa – do tego jeszcze daleka droga – ale trudno nie odnieść wrażenia, że byłoby to typowe zagranie pod publiczkę. Wszyscy myślą, że toniemy w długach? To my wam pokażemy, że wcale nie. A że tylko pogrążymy swoją sytuację – spokojnie, będziemy się o to martwić w przyszłości, wszystko się jakoś ułoży.

Amplituda doniesień z obozu Legii jest absurdalna. Z jednej strony mamy tego nieszczęsnego Rajovicia, a z drugiej…

  • problemy z wypłacalnością;
  • informacje wysyłane do piłkarzy już wiosną, że może być krucho z kasą;
  • wieści, że choć Legia zatrudniła dwóch speców od transferów, to nie mają oni do dyspozycji budżetu i pomysły Frediego Bobicia są z tego powodu torpedowane (dwa ostatnie info za tekstem Łukasza Olkowicza z „PS”);
  • przedwczesna sprzedaż Jakuba Zielińskiego do Wolfsburga za 800 tysięcy euro w celu ratowania płynności finansowej.

Nie brzmi to jak realia klubu, który ma pieniądz. W Legii przydałaby się spora przebudowa składu, a wykonała do tej pory tylko jeden ruch. Czy w tej sytuacji płacenie aż trzech milionów za jednego zawodnika – niesprawdzonego, który wcale nie jest gwarancją bramek – to na pewno najmądrzejszy pomysł? Warszawianie ewidentnie chcą, żeby to właśnie napastnik był piłkarzem, wokół którego zrobią PR – wcześniej płacili dwa miliony za Denisa Dragusa, który wolał pozostać w Trabzonsporze, w którym mógł liczyć na bajoński kontrakt.

Legia wpadła w spore tarapaty finansowe. To fakt. W skali ligi ma wielkie przychody, ale też jeszcze większe zadłużenie. To również fakt. Reguły marketingu prawią, że znacznie więcej strat wizerunkowych ponosi się nie w momencie, gdy wybucha jakaś afera, a przez to, jak tą aferą się medialnie zarządza. Bo właśnie pod presją dokonuje się najgłupszych wyborów. Jeśli przełożyć to na zarządzanie klubem, to Legia pewnie wyszłaby już na prostą, gdyby nie wpadki transferowe z ostatnich lat, które tylko ją pogrążają. Stołeczni przepalili bowiem środki na…

  • Ilję Szkurina – 1,5 mln euro
  • Lirima Kastratiego – 1,3 mln euro
  • Miguela Alfarelę – 1 mln euro
  • Igora Charatina – 900 tys. euro
  • Kacpra Chodynę – 860 tys. euro
  • Marco Burcha – 650 tys. euro
  • Lindsaya Rose – 600 tys. euro
  • Sergio Barcię – 450 tys. euro
  • Carlitosa – 400 tys. euro
  • Makanę Baku – 350 tys. euro
  • Jasura Jaszkibojewa – 300 tys. euro
  • Gila Diasa – 200 tys. euro

8,5 milina euro w pięć lat na ruchy, które nic Legii nie dały.

I pewnie, może Szkurin wespnie się na poziom godny warszawskiego zespołu, może jeszcze przebudzą się Chodyna czy Alfarela, niemniej – skala pomyłek jest większa niż w jakimkolwiek innym klubie. A do tego doliczyć trzeba jeszcze płacenie wysokich kontraktów, bo nikt w lidze nie oferuje piłkarzom tyle, co właśnie Legia.

Legia chciałaby być jak Lech

Jeśli Legia dopnie transfer Rajovicia, ciężko będzie patrzeć na ten ruch jak na coś rozsądnego i przyszłościowego. Raczej wpisze się on w, no właśnie, awanturniczą politykę transferową, jaką przy Łazienkowskiej prowadzą od lat. Zdarzało się, że Legia wygrywała na takim podejściu. Choćby za pierwszym razem, gdy jej dyrektorem sportowym był Michał Żewłakow. Do spółki z Bogusławem Leśnodorskim grał grubo na rynku, ale zwykle trafiał, dzięki czemu Legia ciągle szła w górę – aż doszła do Ligi Mistrzów. Wtedy to kibice Lecha Poznań mogli patrzeć z zazdrością na to, jakie odważne podejście do prowadzenia klubu mają władze ich największego rywala na krajowym podwórku. Obserwowali u siebie zaciskanie pasa, a w Warszawie przepych, który dodatkowo daje wymierne korzyści. Posądzali władze swojego klubu o brak odwagi, minimalizm czy zwykłe skąpstwo. Po zmianie właścicielskiej Legia dalej chciała dużo wydawać – inna sprawa, że jakość transferów diametralnie się zmieniła.

Po latach okazuje się, że droga Lecha jest znacznie stabilniejsza. Jego właściciele budują klub w wolniejszym tempie, stawiają mniejsze kroki, ale ciągle idą do przodu, czego nie można powiedzieć o Legii. Gdybyśmy dziś mieli wytypować, kto w najbliższych dziesięciu latach sięgnie po większą liczbę tytułów, to pewnie większość z nas wskazałoby właśnie na Kolejorza. Bo jego sukces jest o wiele bardziej przewidywalny.

I to już nie są te czasy, w których w Poznaniu skąpią kilkuset tysięcy euro na piłkarza, jak było choćby w przypadku Damiana Kądziora. Lech z okna na okno płaci coraz więcej i więcej. Ma w swojej kadrze piłkarzy za 1,8 mln euro (Gholizadeh, Walemark), 1,2 mln euro (Sousa), 900 tys. euro (Hakans, Skrzypczak) czy 800 tys. euro (Bengtsson). Samemu Ishakowi płaci za kontrakt około miliona euro rocznie.

Różnica polega na tym, że Kolejorz doszedł do takich wydatków bez ponoszenia takiego ryzyka jak Legia. W efekcie pierwsi myślą dziś przede wszystkim o tym, jak dalej rozwinąć klub, a drudzy o tym, jak pospłacać długi, które stają się coraz większą kulą u nogi.

Legia chciałaby dzisiaj sprzedawać zawodników jak Lech. Czyli drogo, powtarzalnie i mieć zawsze kilku piłkarzy w kolejce do wyjazdu, ale racjonalnie dozować liczbę odejść. Lech planuje okienka, na przykład teraz z czołowych graczy ma odejść tylko Sousa. A Legia? Czeka na oferty i przyjmuje je z pocałowaniem ręki.

Legia chciałby mieć też tak poukładaną kadrę jak Lech, który ma już w zasadzie gotową drużynę, musi tylko dołożyć do niej kilka klocków, żeby wytrwać na trzech frontach. Nie ma w zespole zbędnych balastów, no bo o kim możemy tak powiedzieć? Chyba tylko o Fiabemie. W Legii przydałby się mocny reset. Ale trudno go zrobić, gdy nie ma się na to środków. Chciałaby też mieć właściciela, który nie daje się ponieść emocjom, a buduje klub w sposób stabilny i przewidywalny.

Ma jednak szereg problemów, z którymi trudno będzie się uporać.

Problemy w Lechu

Lech, choć też ma swoje kłopoty przed startem sezonu, znajduje się na zupełnie innym biegunie. Spokojnie zbroi się przed pucharami, w których niemalże na pewno zagra. Analityczny profil Football Meets Data w serwisie X daje mu 99,6% szans na udział w fazie ligowej. Może z pewnym komfortem patrzeć na swoich rywali – Raków tracący cały środek pola, Jagę przeprowadzającą kapitalny remont czy właśnie Legię, której opornie idą dotychczasowe transfery.

Z Lecha nie odszedł nikt, kogo można żałować (zakładając, że zatrzymanie Carstensena na dłużej było z góry skazane na porażkę). Kolejorz podpisał Gumnego, wyciągnął z Jagi Skrzypczaka, ściągnął za prawie milion kolejnego Szweda na skrzydło. Poluje na następne transfery. Musi poszerzyć kadrę, bo przed nim o wiele bardziej wymagający sezon. W zeszłym – jako że nie brał udziału w eliminacjach do pucharów i szybko odpadł z PP – mógł skupić się tylko na lidze. Jesienią rozegrał wówczas jedynie dziewiętnaście spotkań. Teraz? Trzy rundy eliminacji, sześć meczów fazy ligowej, dwa starcia w Pucharze Polski, osiemnaście kolejek w lidze, do tego dzisiejszy Superpuchar…

Łącznie Lech może wyjść na boisko trzydzieści trzy razy – i to tylko jesienią. W porównaniu do zeszłorocznych rozgrywek będzie to ogromny przeskok. Oczywistym jest, że kadra tej drużyny wymaga jeszcze solidnego dopompowania. Wystarczy przypomnieć sobie końcówkę sezonu, w której – mimo jednego frontu – Niels Frederiksen musiał szyć. Wystawiał Hoticia na środku, na skrzydle korzystał z Lismana, nie zawsze miał jakościowych zmienników.

To o tyle istotne, że teraz znów wielu piłkarzy ma problemy zdrowotne. Z Legią nie zagrają Daniel Hakans (leczy się od jakiegoś czasu), Ali Gholizadeh (wraca do treningów), Patrik Walemark (drobny uraz – klasyka gatunku) czy Radosław Murawski (przeszedł operację). W sparingu z Banikiem Ostrawa na skrzydłach wystąpili Lisman i Jagiełło, co może być szansą dla nowego skrzydłowego ze Szwecji.

Leo Bengtsson będzie gotowy na to, aby zostać włączonym do kadry zespołu na mecz z Legią. (…) Grał także mecze towarzyskie, więc jest na tym samym etapie co my. Nie będzie dla niego problemem znalezienie się w kadrze meczowej. Przypuszczam, że jakieś minuty dostanie i będzie mógł się pokazać na stadionie przy Bułgarskiej – zapowiada Frederiksen cytowany przez TVP Sport.

To dobra informacja dla Lecha, który chce potraktować ten mecz trochę jak element przygotowań. Dobrą informacją dla niego jest też historia potyczek o Superpuchar Polski z Legią, w których to poznaniacy wygrali wszystkie trzy spotkania – w 1990, 2015 i w 2016. W pamięci kibiców zapisał się zwłaszcza ten ostatni mecz, bo „Kolejorz” wygrał w nim aż 4:1, co jest największym zwycięstwem tego klubu w Warszawie.

Pozytywną wieścią – choć nie tylko dla Lecha, a ogólnie dla polskiej piłki – jest także to, że do tego starcia w ogóle… dojdzie. Legia niby chciała spróbować przełożyć to spotkanie ze względu na puchary, ale PZPN – nauczony doświadczeniem z zeszłego sezonu – postawił w tej sprawie twarde weto.

I słusznie, bo nie zdzierżylibyśmy przekładania Superpucharu w nieskończoność po raz kolejny.

CZYTAJ WIĘCEJ O LECHU I LEGII:

Fot. FotoPyK

67 komentarzy

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama