Ósma nowa mistrzyni z rzędu na horyzoncie. Tak wygląda to przed tegorocznym finałem kobiet na Wimbledonie. Londyński turniej w ostatnich latach polubił niespodzianki. Bo za taką trzeba uważać sam skład tegorocznego meczu o tytuł. Kto jednak sięgnie po zwycięstwo? Jakie są szanse oraz atuty Igi Świątek? I jak to wyglądało w poprzednich latach?

Świątek i Anisimova, czyli kolejna nowa mistrzyni Wimbledonu
Różnorodność
Era open w tenisie trwa od 1968 roku. W tym czasie Wimbledon rozegrano do tej pory 56 razy i wygrały go 23 różne tenisistki. W tym roku ukoronuje 24., a ósmą w ostatnich ośmiu edycjach. Innymi słowy – jedna trzecia mistrzyń tego turnieju będzie „pochodzić” z niespełna jednej siódmej rozegranych edycji. W innych Szlemach w ostatnich latach różnorodności też nie brakowało, ale żaden nie miał jej aż tyle. Ostatnich osiem edycji Australian Open to sześć mistrzyń. Na Roland Garros – za sprawą dominacji Igi Świątek – tylko pięć. US Open? Siedem. I tak dużo, ale jednak zdarzyła się jedna podwójna w osobie Naomi Osaki.
W dużej mierze to kwestia ery, która nastąpiła po końcu triumfów Sereny Williams. Tenis szukał wtedy dominatorek, zawodniczek gotowych przejąć pałeczkę. I przez jakiś czas nie mógł ich znaleźć. Nawet jeśli Simona Halep, Ashleigh Barty czy Naomi Osaka wygrały po kilka Szlemów, to jednak nie było mowy o tym, by były poza zasięgiem reszty zawodniczek. Do tego doszedł COVID, globalna pandemia wstrząsnęła nieco układem sił i wypromowała kilka kolejnych mistrzyń.
Efekt jest taki, że na Wimbledonie rok po roku nie wiemy, czego się właściwie spodziewać.
Bo z jednej strony wygrywały tenisistki, po których można było takiego sukcesu oczekiwać – Angelique Kerber (2018), Simona Halep (2019) czy Ash Barty (2021). Z drugiej, wyskakiwały nagle z drugiego szeregu zawodniczki, których wygrana była zdecydowanie nieoczekiwana. Garbine Muguruza (2017) czy Barbora Krejcikova (2024) miały co prawda na swoim koncie triumf w Roland Garros, ale nie spodziewano się po nich takich wyników na trawie. Jelena Rybakina (2022) grała solidnie, ale nie była jeszcze gwiazdą tenisa, to Wimbledon ją w nią zmienił. A Marketa Vondrousova (2023) to w ogóle był szok – niegdyś utalentowana nastolatka odnalazła się nagle po urazach i kilka lat po swoich największych sukcesach, sięgnęła po mistrzostwo na londyńskich kortach.

Marketa Vondrousova z trofeum za zwycięstwo w Wimbledonie. Fot. Newspix
A teraz o tytuł zagrają Świątek i Anisimova. Efekt jest taki, że w tych ośmiu latach więcej jest mistrzyń Wimbledonu – i każda z nich jest dla tego turnieju absolutnie nowa! – niż, dla przykładu, w latach 1971-1996. W 26 edycjach turnieju triumfowało wtedy ledwie siedem zawodniczek. Ale później też – po okresach dominacji Navratilovej, Evert i Graf, wspieranych przez kilka innych tenisistek – trafił się czas, gdy w cztery lata triumfowały cztery różne tenisistki. Nie więcej, bo pałeczkę przejęły w końcu siostry Williams.
Teraz – w okresie „po Serenie” – jeszcze nikt nie zdołał tego zrobić na londyńskich kortach.
W tym roku Wimbledon zaskakiwał zresztą właściwie od początku. Tak prezentuje się statystyka tenisistek z rozstawieniem, które odpadły w pierwszych trzech rundach:
- I runda: Gauff (2), Pegula (3), Zheng (5), Badosa (9), Muchova (15), Ostapenko (20), Fręch (25), Kostiuk (26), Linette (27), Kessler (32).
- II runda: Paolini (4), Sznajder (12), Haddad Maia (21), Vekić (22), Kenin (28), Fernandez (29), Krueger (31).
- III runda: Keys (6), Rybakina (11), Switolina (14), Kasatkina (16), Krejcikova (17).
Oczywiście, w trzeciej rundzie zawodniczki z rozstawieniem mogą – a wręcz powinny – trafić już na siebie. Ale zanim w ogóle do tej fazy turnieju doszliśmy, to z Wimbledonem pożegnało się 17 tenisistek rozstawionych – czyli ponad połowa! Do tego odpadło ich pięć z czołowej „10” rankingu WTA. To był pogrom faworytek, w tym tych największych, jak Coco Gauff, Jessica Pegula czy Jasmine Paolini. Rundę później odpadły też byłe mistrzynie – Jelena Rybakina i Barbora Krejcikova – czy tegoroczna triumfatorka Australian Open w osobie Madison Keys.
Innymi słowy, od pewnego momentu tylko Aryna Sabalenka dbała o to, by ten Wimbledon nie skończył się co najmniej niespodzianką, a może wręcz sensacją. Ale i ona poległa.
Cechy wspólne
Co łączy poprzednie mistrzynie? Na pierwszy rzut oka niewiele. Każda miała przed swoim triumfem różne doświadczenia. Barty czy Halep faktycznie były od lat typowane na triumfatorki Wimbledonu i znajdowały się w swoim najlepszym momencie. Garbine Muguruza i Krejcikova – jak wspomniano – wygrały w przeszłości turniej wielkoszlemowy, ale raczej niewielu typowało je do triumfu i na kortach w Londynie. Vondrousova wracała po kontuzjach, podobnie jej starsza rodaczka. Inne były za to w pełni zdrowe i nie miały problemów z urazami.
Co jednak istotne – wszystkie grały pod pewnymi względami podobnie.
Gra niemal każdej z siedmiu ostatnich mistrzyń Wimbledonu opierała się na kontrolowaniu tempa wymian przez mocne uderzenia. Czy to Halep, czy Krejcikova, czy nawet Barty były w stanie odpowiedzieć każdej rywalce na najszybsze nawet zagrania. Większość z nich w dodatku grała płaską piłką, idealną na korty Wimbledonu. Stąd – analizując już te mistrzostwa po czasie – można było rzucić „no tak, tak, w sumie się zgadza”. Nawet jeśli w momencie, gdy dana zawodniczka wygrywała, zgadzało się na papierze niewiele.
Barty, w mniejszym stopniu Halep, Krejcikova, Vondrousova, a gdy sytuacja tego wymagała to też Rybakina i reszta – wszystkie potrafiły też grać inaczej. Dobrze opanowały slajsy, były w stanie zaskoczyć rywalki zmianami tempa, podniesieniem piłki, skrótem, a do tego miały co najmniej solidne podanie. Nieźle też poruszały się po korcie, opanowały tę sztukę na trawie, a to niełatwe. Rozumiały do tego, często naturalnie, gdzie poleci piłka po odbiciu od kortu. Znów: nawet jeśli w przypadku niektórych z nich trudno było przewidzieć, że mogą wygrać, to potem dało się dostrzec, z czego ten triumf wynikał.
Ubiegłoroczny finał Wimbledonu, w którym wygrała Barbora Krejcikova.
Choć wypadałoby dodać, że po części na pewno ze słabości innych zawodniczek. I nie chodzi o to, że ich bazowy poziom był zbyt niski. Głównie mamy na myśli tu to, że na trawie gra się po prostu niewiele. Mało treningów, mało meczów, mało czasu na przyzwyczajenie się. Owszem, da się to wszystko wytrenować, ale czasem trzeba na to lat. A niektóre tenisistki po prostu to czują. Tenisiści też – Andre Agassi po pierwszym występie w Londynie unikał trawy, bo się jej obawiał. A gdy wreszcie pojechał na Wimbledon, poczuł, że to jego miejsce i najpierw doszedł do ćwierćfinału, a rok później turniej wygrał.
Iga Świątek miała inaczej, potrzebowała czasu na zyskanie porozumienia z trawą i to mimo tego, że w Londynie triumfowała w juniorskim Szlemie. Amanda Anisimova – też nie od razu zyskała pewność siebie na tej nawierzchni, choć u Amerykanki wynikało to z wielu innych przyczyn. W tym roku obie się jednak w Londynie odnalazły. Ale jeśli komuś bliżej do mistrzyń z poprzednich lat, to Amandzie.
CZYTAJ TEŻ: WYPALENIE, VAN GOGH I ŚMIERĆ OJCA. AMANDA ANISIMOVA I JEJ DŁUGA DROGA DO SUKCESU
Kto dziś wygra?
Pytanie-klucz. Z naszej perspektywy – najważniejsze. Iga Świątek dostała bowiem szansę, jakiej nie otrzyma już pewnie nigdy. Przez porażki faworytek przeszła przez całą drabinkę bez konieczności gry z kimkolwiek z TOP 10 rankingu WTA. Jej najwyżej notowaną rywalką zostanie właśnie Amanda Anisimova, która do Wimbledonu przystępowała rozstawiona z „13”. Polka uniknęła Jeleny Rybakiny w IV rundzie, Coco Gauff w ćwierćfinale i Aryny Sabalenki w meczu o tytuł.
Trudno o lepszy scenariusz. W dodatku w półfinale zagrała genialny mecz, nie dając Belindzie Bencic dojść do głosu ani przez moment. Jeśli powtórzy to i w starciu o tytuł – może być wspaniale.
A jednak trudno się nie niepokoić. Polka, owszem, będzie faworytką, bo gra przecież szósty finał wielkoszlemowy i do tej pory wszystkie wygrała. Jeśli zatriumfuje i w tym, to dołączy pod tym względem do Moniki Seles i Rogera Federera – tylko oni w erze open wygrywali swoich sześć pierwszych finałów w Szlemie (Szwajcar nawet siedem). Ale Amanda może okazać się rywalką niezwykle groźną. Bo biorąc pod uwagę wszystko to, co pisaliśmy o poprzednich mistrzyniach – to właśnie styl gry Amerykanki jest im bliższy.
Ma piekielnie mocne zagrania. Doskonale operuje z obu stron, jej backhand jest solidny, forehand przyspiesza piłkę tak, jak mało której zawodniczki w tourze – nie nadążała momentami nawet Sabalenka. Do tego potrafi zagrać inaczej, nie boi się pójść do siatki, gdy trzeba, korzysta ze skrótów czy slajsów. Słabe strony? Trudno wskazać, w przeszłości głównie pękanie pod presją, ale w tym sezonie już kilkukrotnie pokazała, że niekoniecznie jej to dłużej dotyczy. Choć – co istotne – takiej presji jeszcze nie odczuwała.
Dla Amandy sam ten finał to przecież życiowy sukces. Dla Igi – też, ale tylko na Wimbledonie. Świątek była w tej sytuacji, przeżyła to wszystko już kilkukrotnie. Mierzyła się z presją pierwszego finału, finału, gdy była zdecydowaną faworytką, a także finału innego turnieju, gdy doszła do meczu o tytuł niespodziewanie, bo tak było przecież na US Open 2022. Zawsze wygrywała. Wydaje się też, że w tym roku pogodziła się z trawą, a Wim Fissette zdołał pokazać jej, jak na tej nawierzchni grać.
W czasie Wimbledonu Polka świetnie serwuje. Doskonale wypada też w grze pod presją, przy ważnych punktach. Do tego w miarę trwania turnieju lepiej dobiera zagrania, wiedząc, kiedy może grać z ukochaną i naturalną dla niej rotacją, a kiedy wypada z niej zrezygnować. Nie napiszemy, że staje się specjalistką od trawy, ale na pewno gra już na niej co najmniej solidnie. A ta solidność w przypadku Igi, to – jak pisaliśmy – sufit dla wielu zawodniczek. Z kolei gdy Polka wchodzi na najwyższe obroty, jak w półfinale, z rywalek nie ma co zbierać.
To wszystko sprawia, że przed meczem to jej bliżej do tytułu mistrzyni Wimbledonu. Ale ostatecznie kort zweryfikuje, jak to wszystko się zakończy. I w poprzednich latach, i w tym sezonie na Wimbledonie nie brakowało przecież sensacji.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie:
- 13 finałów, czyli polska historia Wimbledonu
- Demolka. Iga Świątek rozegrała jeden z najbardziej jednostronnych półfinałów ostatnich lat
- Wielka, znakomita Iga Świątek. Polka w finale Wimbledonu!
- Iga Świątek w półfinale każdego Szlema. Jak wielkie to osiągnięcie?
- Podłoga Igi Świątek to sufit dla tysięcy zawodniczek [KOMENTARZ]