Reklama

Wypalenie, Van Gogh i śmierć ojca. Rywalka Świątek i jej długa droga do sukcesu

Sebastian Warzecha

12 lipca 2025, 11:38 • 14 min czytania 4 komentarze

W tenisowym świecie głośno było od niej odkąd miała 14 lat i każda kolejna rzecz, jaką robiła, tylko ten szum zwiększała. Aż w końcu było go za dużo. Aż zabrakło ojca, niespodziewanie zmarłego, który był twórcą jej pierwszych sukcesów. Aż czuła, że nie wytrzyma dłużej. Wtedy zrobiła sobie przerwę. Nie z powodu kontuzji, a przez zmęczenie tenisem. Kilka miesięcy nie grała. Nadrobiła seriale, czytała książki, zainteresowała się sztuką. Wróciła, gdy poczuła, że tego chce. I po czasie wyszła z tego najlepsza wersja Amandy Anisimovej w jej karierze. Ta wersja, która dziś zagra przeciwko Idze Świątek w finale Wimbledonu.

Wypalenie, Van Gogh i śmierć ojca. Rywalka Świątek i jej długa droga do sukcesu

Amanda Anisimova. Amerykańska nadzieja, która wybrała okrężną drogę

Reklama

Nowy, lepszy świat

Ta historia zaczyna się na kilka lat przed… narodzinami Amandy. Jej rodzice – Konstantin i Olga – wyjechali wtedy z Rosji do Stanów Zjednoczonych na zaproszenie rodziny Olgi. USA przypadły im do gustu, poważnie zaczęli zastanawiać się nad osiedleniem w tym kraju. Do wyboru mieli jeszcze kierunek europejski – czyli Hiszpanię. Ale ostatecznie uznali, że tam nie czuliby się najlepiej.

Naprawdę podobała nam się Hiszpania, ale potem odwiedziliśmy Stany i zrozumieliśmy, że tam każdy może czuć się jak w domu. W Europie zawsze czujesz się jak obcokrajowiec, bo [Hiszpania] to kompletnie inna kultura. Do USA ludzie przybyli ze wszystkich stron świata, a po kilku latach czuli się już jak w domu – mówił Konstantin.

Starsza siostra Amandy to Maria. W tenisa zaczęła grać w wieku 10 lat, jeszcze w ojczyźnie. Po przyjeździe do Stanów, sport stał się dla nią swego rodzaju ucieczką – początkowo słabo mówiła po angielsku, potrzebowała nieco czasu, by język poprawić i zacząć nawiązywać znajomości. Ale też – po prostu lubiła ten sport. Dlatego w 2002 roku przekonała rodziców, by pojechali do Bradenton, do tamtejszej IMG Academy, znanej też jako akademia Nicka Bollettierego.

CZYTAJ TEŻ: NAJLEPSZY TRENER W HISTORII TENISA. NICK BOLLETTIERI I JEGO AKADEMIA

Pojawili się w niej o 4:30 nad ranem, niezapowiedziani. A w samochodzie siedziała też już wówczas ledwie roczna Amanda, która niedługo potem zaczęła – w formie pantomimy – naśladować ruchy siostry na korcie. Olga i Konstantin stwierdzili więc, że skoro tak, to można by dać jej dziecięcą rakietę. W efekcie Amanda zaczęła odbijać piłkę w wieku dwóch lat i już nie przestała. Do siódmego roku życia za jej rozwój tenisowy odpowiadała matka, choć tak naprawdę pozostawili córkę w tej kwestii samą sobie.

Nikt jej w tym czasie nie ruszał. To był jej rozwój – mówił Konstantin. Chodziło po prostu o to, by Amanda oswoiła się z rakietą i mogła się tym tenisem bawić. Gdy w wieku siedmiu lat chciała to robić dalej, zaczęły się treningi. W międzyczasie z tenisa powoli rezygnowała za to Maria. Grała w niego jeszcze w college’u, ale ostatecznie poszła w ślady matki i zaangażowała się w karierę w finansach. Była nawet na liście „Forbesa” 30 najzdolniejszych osób poniżej trzydziestki, właśnie w zakresie sektora finansowego.

Zrobiła sporą karierę. Ale na Amandę też taka czekała.

Wypalenie

To był 2023 rok. Amanda miała na karku 21 lat, powoli kończył się dla niej okres „młodej zdolnej”, przez który przeszła, owszem, z niezłymi wynikami, ale bez takich, na jakie w Stanach Zjednoczonych w jej przypadku liczono. W dodatku sezon zaczęła – jak na swoje możliwości – wręcz fatalnie. Wygrała ledwie 3 z 11 meczów. Przegrała w pierwszej rundzie w Indian Wells, Miami i Madrycie. Za każdym razem z przeciwniczkami notowanymi niżej w rankingu WTA.

W końcu doszło do tego, że powiedziała sobie „dość”.

Miałam problemy z moim zdrowiem mentalnym i wypaleniem, walczyłam z nimi od lata 2022 roku. W trakcie tenisowych turniejów stało się do nie do zniesienia. W tym momencie moje samopoczucie jest dla mnie priorytetem, dlatego robię przerwę. Pracowałam tak ciężko, jak tylko mogłam, żeby po prostu przez to przejść – pisała w social mediach. Przejść jej się jednak nie udało. Poczucie wypalenia nie zniknęło, wyniki się pogarszały.

A więc przerwa. Odważny krok, bo oznaczał straty w rankingu. Z drugiej strony – o czym sama mówiła – akurat ona mogła sobie na to pozwolić.

Oczywiście, że byłam uprzywilejowana, mogąc sobie na to pozwolić. Znam wielu ludzi, których nie stać na to, by zrobić sobie przerwę od kariery czy życia. Jestem wdzięczna za to, że ja miałam taką możliwość. Wiedziałam, że gdybym po jakimś czasie nadal nie była w stanie wrócić, musiałabym coś wymyślić. Ale próby „pchania” tego do przodu nie były dla mnie najlepszą opcją – twierdziła.

Amanda Anisimova

Anisimova w 2023 roku. Na korcie wtedy głównie cierpiała. Fot. Newspix

Tak naprawdę Amanda stała się wtedy kolejną adwokatką na rzecz dbania o zdrowie psychiczne sportowców. Mówiła o tym sporo Naomi Osaka, często też Iga Świątek, ale na przykładzie Amerykanki można było w praktyce obserwować, jak ważny jest i ten aspekt w sporcie. Anisimova twierdziła, że całe życie – niezależnie od wszystkiego – po prostu starała się przeć do przodu. W końcu jednak się to na niej odbiło, była zmęczona, miała dość takiej filozofii.

Wielu ludzi, takie odnoszę wrażenie, nie rozumie tenisa w pełni. W sumie chyba nikt nie rozumie, dopóki sam nie jest w tym świecie. Nie wie więc, jak przytłaczające i trudne może się to stać. Przegrywasz w turnieju i musisz kupić bilety, zapakować swoje rzeczy i od razu polecieć gdzieś dalej. Następnego dnia jesteś wykończona. I tak jest stale, to cykl, który potrafi wyssać z ciebie energię – mówiła.

Dodawała, że jej zdaniem narracja o zdrowiu psychicznym i tak się poprawiła, sugerowała nawet, że gdyby nie to, sama mogłaby nie zdecydować się na przerwę. A tak to zrobiła. I, w pewnym sensie, stała się królikiem doświadczalnym. Dla siebie oraz tenisowego świata. Wszyscy byli ciekawi, jakie efekty da jej ten odpoczynek od tenisa.

I choć trzeba było na to nieco poczekać, okazuje się, że dał naprawdę dobre.

Wielka nadzieja

Nigdy nie myślała, by reprezentować Rosję. Urodziła się w Stanach, wychowała tam i tam trenowała. Wybór był więc oczywisty. Podobnie jak jej marzenia. – Chcę zostać numerem jeden i wygrać każdy z Wielkich Szlemów – mówiła już lata temu. W wywiadach, gdy miała 14 czy 15 lat, opowiadała też o poświęceniach, przez jakie przechodzi. Że dużo podróżuje, rzadko spotyka się ze znajomymi, że tak naprawdę musiała zrezygnować ze szkoły i uczy się w domu, z pomocą materiałów od nauczycieli.

Ale przy tym niczego nie żałowała. Tenis był jej życiem. A rodzice starali się pomagać, jak tylko mogli. Olga na przykład stworzyła obóz tenisowy tylko po to, by Amanda mogła przebywać w otoczeniu osób w swoim wieku. W pewnym sensie uczyli się też na tym, co przeżywała Maria, której bardzo doskwierał ten brak towarzyskiego życia.

W przypadku Amandy wiedzieli, jakich błędów nie mogą popełnić. I starali się tego nie robić.

Oboje włożyli niesamowicie wiele w tenisowy rozwój Amandy – mówił Nick Saviano, wieloletni trener tenisowy, a w przypadku Amandy doradca Konstantina, który pełnił funkcję jej głównego szkoleniowca. – Jestem naprawdę ciekaw, do czego ją to doprowadzi. Amanda od początku była bardzo zmotywowana i gotowa do poświęceń, by zostać świetną tenisistką. Jej rodzice też się temu podporządkowali. To dobrzy ludzie, a ona ma i wielką moc uderzeń, i naprawdę dobrą technikę.

Miała też plan B – jako fanka serialu „Chirurdzy” chciała pójść w medycynę. Ale tylko, gdyby nie udało się z tenisem.

Medycyny uczyć się jednak nie musiała, bo szybko stało się jasne, że ta tenisowa kariera – przynajmniej po części – musi wypalić.

Już jako czternastolatka zadebiutowała w US Open – tylko kwalifikacjach, ale jednak. Wygrała wtedy jeden mecz, ale i tak opowiadała wszystkim, że czuła się niesamowicie, bo to jej „ukochany turniej”. A zresztą, że przegrała to też nie było tak istotne, bo planowała grać w turnieju juniorskim. W dodatku w kolejnym sezonie dostała już dziką kartę do głównej drabinki Roland Garros. Ale to też nie tak, że jej ją wręczono, miejsce musiała sobie wywalczyć w rywalizacji z nierzadko starszymi zawodniczkami, w serii turniejów.

I zrobiła to. A debiut? Całkiem niezły, przegrała co prawda w pierwszej rundzie, ale po trzech zaciętych setach rywalizacji z Kurumi Narą.

Jeszcze w tym samym sezonie wygrała juniorskie US Open. W finale pokonała młodszą o kilka lat Coco Gauff. Wygrała wtedy po… dziesiątej piłce meczowej. I w wieku 16 lat – oraz swoim ostatnim juniorskim turnieju – wreszcie stała się mistrzynią wielkoszlemową. Wreszcie, bo od kilku lat mówiło się, że jest w stanie to zrobić. W pewnym sensie wreszcie dokonała tego jak Iga Świątek – jej rówieśniczka – która też wygrała w ostatnim turnieju wielkoszlemowym w juniorskiej karierze. Tyle tylko, że o niemal rok szybciej.

Nic dziwnego, że w Stanach traktowano ją jako wielką nadzieję. Zresztą całe ówczesne pokolenie w kobiecym tenisie takie nadzieje Amerykanom dawało. Większość zawodniczek jednak gdzieś po drodze odpadła. Została Amanda i wspomniana Coco, bo mimo różnicy wieku tak szybko weszła na najwyższy poziom, że tę różnicę w latach zniwelowała. A potem wyprzedziła resztę – w tym Anisimovą.

Choć początkowo wydawało się, że tak nie będzie. Amanda jako 16-latka bez zwycięstwa na poziomie WTA weszła przecież z dziką kartą do Indian Wells i ograła trzy rywalki – w tym Anastasiję Pawluczenkową oraz Petrę Kvitovą, która wygrała wtedy 14 meczów z rzędu. – Trzęsę się z nerwów. Grała naprawdę dobrze. Po prostu starałam się pozostać skoncentrowaną, ale w tym samym czasie cały czas myślałam: O mój Boże!” – mówiła po meczu młoda Amerykanka. A fani mieli podobne reakcje.

Osobista tragedia

Do takich momentów Anisimova musiała się szybko przyzwyczaić. Bo z czasem było ich więcej i więcej. Choć jej otoczenie starało się podchodzić do tego spokojnie. – Cieszymy się, że robi postępy szybciej, niż zakładaliśmy. Ale równocześnie musimy zrozumieć, że jest bardzo młoda. Dlatego pozostajemy spokojni, przecież Amanda ma 16 lat, nie może nawet grać pełnego sezonu przez ograniczenia ITF i WTA – mówił Konstantin.

Ale o spokój był coraz trudniej, bo rok 2019 przyniósł przełomy. Najpierw IV runda Australian Open, kilka dobrych występów w innych turniejach. A potem? Półfinał Roland Garros. Sensacja. To wtedy cały świat już poznał młodą, wciąż niepełnoletnią Amerykankę.

Kto wie, co byłoby, gdyby nie kolejne spowolnienia. Raz, że w kolejnym roku zaczęła się pandemia. Ale do tego – na koniec 2019 roku – doszła osobista tragedia Anisimovej.

W wieku 52 lat, 19 sierpnia, na tydzień przed startem US Open, zmarł jej ojciec. Niespodziewanie, z powodu ataku serca.

Chwilę wcześniej rodzice Amandy zdecydowali się na separację, a jej tata w konsekwencji przestał być głównym trenerem w teamie. Ale pozostawał dla niej ważną osobą, a cała rodzina nadal żyła w dobrych stosunkach. W pewnym momencie jednak stracili z nim kontakt. Po kilku takich dniach Olga zdecydowała się zawiadomić służby. Policja przybyła do mieszkania Konstantina, wyważyła drzwi i znalazła jego ciało. Nikt się tego nie spodziewał, cierpiała cała rodzina. A Amanda, dla której ojciec był tak istotny nie tylko w życiu, ale i tenisowej karierze – szczególnie.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Amanda Kay Victoria (@amandaanisimova)

Anisimova, co naturalne, wycofała się z kolejnych turniejów. Mówiła, że trudno było jej nawet wyjść z domu. Pomogła obecność siostry, która na jakiś czas na powrót wprowadziła się do rodziny. Ale proces żałoby trwał. I choć Amanda wróciła do gry w sierpniu, to błyskawicznie zrozumiała, że zrobiła to zbyt szybko. Nadal nie była w stanie dać z siebie – i na korcie, i na treningach – wszystkiego. Cierpiała. W tym sensie pandemia, która zatrzymała świat sportu, nawet jej pomogła.

Z drugiej strony – utrudniła trenowanie i występy w turniejach, a to w wieku 20 lat też istotne, buduje się w końcu ranking i przechodzi przez kolejne szczeble. Anisimova dwukrotnie została wytrącona z równowagi i… w sumie to jej nie odzyskała.

A potem przyszło zmęczenie – fizyczne i psychiczne. Grała z nim przez jakiś czas, ale gdy w 2023 roku zapytano ją, kiedy ostatni raz czuła radość na korcie, mówiła, że „na Wimbledonie 2022”. Po prostu nie dawało jej to frajdy, wszystko, co przeżyła, odkładało się w środku, a brak ojca w sztabie, który córkę doskonale rozumiał, pewnie stale utrudniał przejście nad porażkami do porządku dziennego.

Stąd wreszcie ta przerwa. Niezwykle potrzebne wciśnięcie hamulca.

Sztuka powrotu

Tak się złożyło, że akurat gdy sama nie grała, mogła oglądać, jak Coco Gauff sięga po tytuł na US Open. I zaczęła się zastanawiać: skoro moja młodsza koleżanka i rywalka tego dokonała, to kiedy przyjdzie mój czas? I czy kiedykolwiek? Wiedziała przecież, że jej poziom gry potrafi być równie wysoki jak ten Gauff, ale nigdy nie była na tyle regularna. Owszem, znakomity backhand, owszem, świetny forehand i tenis, dobra technika.

Ale brak było czegoś, co pomogłoby to prezentować na dłuższym dystansie. Może właśnie mentalnej pewności siebie? Spokoju? Czyli tego, nad czym pracowała w czasie tych kilku miesięcy.

Bo to nie tak, że były to wyłącznie wakacje. Amanda w tym czasie próbowała innych rzeczy. Poszła na semestr na uniwersytecie, czytała książki, spotykała się ze znajomymi, czasem nawet grała z nimi w tenisa, ale wyłącznie dla zabawy. Odnalazła też sztukę. Zaczęła malować, w obrazach poruszała tematykę zdrowia psychicznego i pokrewnych tematów. Założyła też stronę, na której prezentowała obrazy, a zyski z ich sprzedaży trafiały na powołaną przez nią fundację.

Malować zaczęłam w październiku [2022 roku], gdy nie czułam się dobrze mentalnie. Zawsze lubiłam sztukę, więc kupiłam farby i płótna, uznałam, że spróbuję malować dla zabawy. Z czasem stało się to cotygodniową aktywnością i trwało nadal. To było coś, co musiałam zrobić dla siebie samej, bo chciałam odnaleźć rzeczy, które mogłabym robić w samotności, a nie tylko przy okazji spotkań z innymi ludźmi. Sztuka okazała się dobrą przerwą, oderwaniem od codzienności, telefonu i wszystkiego innego na kilka godzin. Bardzo mnie to cieszyło – mówiła.

Jej obrazy ostatecznie wystawiono nawet w muzeum, a ona sama miała okazję o nich opowiedzieć, w tym o inspiracjach – głównie Vincencie Van Goghu. Sporo mówiła też o tym, jak malowanie pomogło jej się na nowo odnaleźć, że stanowiło jej pierwsze prawdziwe hobby poza światem tenisa.

W końcu jednak przyszedł czas, by do tego świata wrócić.

Jej przerwa od treningów trwała cztery miesiące. Ta od startów – ponad pół roku. Zatrudniła wówczas nowego trenera, podeszła do gry z innym nastawieniem. Wiedziała, czego musi unikać, by czuć się na korcie dobrze. Ale tak naprawdę z jej samopoczuciem nie było problemów. Od pierwszych odbić piłki cieszyła się grą. Przerwa okazała się sukcesem, pozwoliła jej odzyskać radość. Stanowiła spowolnienie i niezwykle potrzebny reset.

Jak podchodzę do tego powrotu? Każdego dnia chcę po prostu dawać z siebie tyle, ile tylko mogę. W przeszłości mówiłabym o konkretnych rzeczach. Teraz chcę tylko być najlepszą wersją siebie. To mogę kontrolować, tyle mogę oczekiwać. Taka perspektywa daje mi wolność, bo wiem, ile wkładam w to wszystko pracy, i doceniam ten fakt. Wcześniej myślałam o tym inaczej – mówiła.

Początkowo wielkie wyniki nie przychodziły, ale też sama Amanda ich nie oczekiwała. O swoim powrocie myślała jak o procesie, wolniejszym, spokojnym – wiedziała, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, w końcu pojawią się i wielkie wygrane. W 2024 grała stosunkowo niewiele, przez co jej ranking długo nie był imponujący. Ale wreszcie nastąpił przełom – w Toronto doszła do finału turnieju, po drodze ogrywając w wielkim stylu Arynę Sabalenkę. W meczu o tytuł przegrała co prawda z Jessicą Pegulą, ale na taki wynik czekała. Z miejsca wskoczyła do TOP 50 rankingu.

A to dało jej nowe możliwości.

Amanda na swoim miejscu

Ten sezon jest jej pierwszym „normalnym” od 2022 roku. Czyli takim, gdzie gra dużo, występuje w najważniejszych turniejach i do tego często wygrywa. Owszem, pierwsze dwa turnieje nie były przesadnie imponujące, ale po Australian Open pojechała do Dohy. A tam pokonała po kolei sześć notowanych wyżej od niej rywalek. I wygrała cały turniej.

Efekt? Rankingowa życiówka, 18. miejsce na świecie.

Do Wimbledonu – niezłymi rezultatami w kolejnych turniejach, w tym finałem w Queen’s – zmieniła to na 12. lokatę. Teraz jest już pewna miejsca w TOP 10. Przede wszystkim jednak, po raz pierwszy w karierze doszła do wielkoszlemowego finału, czyli tam, gdzie miała być już kilka lat temu. Ale pandemia, śmierć ojca, wypalenie, kilka drobnych urazów – to wszystko tę drogę opóźniło.

Talent Amandy ostatecznie się jednak obronił. Zresztą – pewnie jeszcze sporo grania przed nią. W sierpniu skończy dopiero 24 lata.

Jeśli dziś wygra, będzie świętować z rodziną. Matką, siostrą i jej synem – ściskała go też po półfinale – oraz swoim sztabem. Ale tak naprawdę nawet porażka nie powinna jej załamać. Tegoroczny Wimbledon pokazał jej, na co ją stać, a półfinałowa wygrana z Aryną Sabalenką – że wszystko już jest u niej na swoim miejscu. Bo owszem, z Białorusinką miała pozytywny bilans, ale przebieg tego meczu i to, jak spokojna pozostała niezależnie od tego, co działo się na korcie, udowodnił, że Anisimova jest już inną zawodniczką, niż jeszcze kilka lat temu.

A opanowana, pewna siebie i trafiająca swoimi piekielnie mocnymi zagraniami w kort Amerykanka będzie groźna dla każdej rywalki. Również dla Igi Świątek.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

4 komentarze

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama