Reklama

Arsenal jeszcze nie dojrzał. A PSG już wie, ile to może trwać

Antoni Figlewicz

07 maja 2025, 23:04 • 5 min czytania 18 komentarzy

Trzeba mieć instynkt zabójców, kasować rywala, gdy ten choćby przez chwile wykaże się jakąkolwiek słabością. Liga Mistrzów nie wybacza przegapionych okazji i polega przede wszystkim na karceniu przeciwników, gdy ci tylko na to zasługują. Arsenal jeszcze się z tym nie otrzaskał, jeszcze nie kuma czaczy. A PSG sparzone już było tyle razy, że w końcu musiało się nauczyć prawideł najważniejszych rozgrywek klubowych w Europie. Chociaż Vitinha powinien jeszcze skoczyć na jakieś korepetycje…

Arsenal jeszcze nie dojrzał. A PSG już wie, ile to może trwać

PSG to, wreszcie, dojrzała drużyna. Robią, co trzeba i niewiele więcej, a nie dla wszystkich to takie oczywiste. Ten zespół potrafi przemęczyć się pod naporem zaciekłych ataków rywali, nie ma problemów z uspokojeniem gry. Wychodzi z kontratakami, buduje atak pozycyjny, gra w obronie niskiej i wysokiej. Piłkarze Luisa Enrique potrafią zrobić naprawdę wszystko, a taka wszechstronność to klucz do doprowadzenia przeciwników do szewskiej pasji.

Reklama

Bo Arsenal myślał pewnie, że gra dobrze. A wyszło na to, że wcale nie. Takie zderzenie z bolesną rzeczywistością trudno sobie wytłumaczyć.

PSG – Arsenal 2:1. Mocny start Kanonierów na nic

Pierwszy kwadrans spotkania rewanżowego zwiastował nam szybkie wyrównanie stanu dwumeczu. Wtedy jeszcze nie mieliśmy przekonania, że PSG spokojnie tę czerwoną nawałnicę przeczeka, głównie dlatego, że Arsenal naprawdę rzucił się do gardła paryżan Okazje do pokonania Donnarummy na pewno były trzy:

  • w 3. minucie Rice doszedł do dośrodkowania, wyskoczył wysoko, trafił w piłkę głową, ale piłką w bramkę już nie, choć było blisko;
  • minutę później Kanonierzy zagrali po ekstraklasowemu – dalekim wrzutem z autu udało się stworzyć doskonałą okazję Martinellemu, który z piątego metra strzelił jednak prosto w Donnarummę;
  • po chwili ten sam Donnarumma popisał się efektowną interwencją zatrzymując silne uderzenie Odegaarda i z tego wszystkiego potrzebował aż pomocy medyków.

Także istotnie – Arsenal zrobił wiele, by szybko wrócić do rywalizacji i odrobić straty z Londynu. Problem w tym, że gdy się nie udało, Kanonierzy sami znaleźli się pod naporem przeciwników, także z własnej winy i, jakby to ująć, inicjatywy. To chyba dobre określenie.

Zaproszenie dla paryżan. Goście jacyś tacy rozedrgani

Napór to jednak za dużo powiedziane, bo PSG wszystko wyszło tak jakby od niechcenia. Pierwszy sygnał wysłał obronie Arsenalu Kwaracchelia, który obił słupek za plecami próbującego interweniować Rayi. Parę chwil później, jakby wystraszony jeszcze tamtą akcją, głupi błąd popełnił Saliba – Francuz chciał podać do Kiwiora, ale zagrywał zdecydowanie za lekko. W efekcie paryżanie ruszyli z dynamicznym atakiem, ale Kanonierom jeszcze się upiekło.

Nie na długo, bo po rzucie wolnym do siatki gości drogę znalazł Fabian Ruiz. Ale jak, rajuśku! Styl w jakim on wypracował sobie tę sytuację zasługuje na wielkie brawa. Punkt pierwszy – kiedy wszyscy piłkarze Arsenalu zbiegli wraz z dośrodkowywaną piłką gdzieś na piąty metr od własnej bramki, Hiszpan zrobił parę kroków w kierunku przeciwnym. W ten nieoczywisty sposób zrobił sobie sporo miejsca i znalazł się sam w sektorze, w który po chwili spadła piłka wybijana przez obrońcę gości. Zwróćcie uwagę na to jego zachowanie, cudo!

Potem było jeszcze święte przyjęcie z piłką od razu przygotowaną do strzału. To też wyszło perfekcyjnie, podobnie zresztą jak strzał, choć ten wpadł do siatki chyba po lekkim rykoszecie. Tak czy siak – to właśnie była ta wspomniana dojrzałość PSG w najczystszej postaci. I wtedy już ostatecznie zwątpiliśmy, że Arsenal ma na Parc des Princes czego szukać.

Vitinha jeszcze musi się trochę nauczyć. Skórę uratował mu Hakimi

Po zmianie stron nie zmieniliśmy zdania. Nawet jak Saka przymierzył w samo okienko, to i w takiej sytuacji nie udało się Kanonierom strzelić gola, bo na posterunku stał ten świetny Donnarumma. Wszystko w szeregach PSG funkcjonowało po prostu dobrze, a i szczęście stało po stronie gospodarzy, którzy dostali w pewnym momencie rzut karny właściwie za friko. Piłka obiła rękę Lewisa-Skelly’ego, młody miał pecha, ale do jedenastki podszedł Vitinha.

Taki nabieg nigdy nie kończy się dobrze. Wolno, małymi kroczkami. Zawsze jest z tego jakiś smród i tak samo było tym razem, bo pomocnik PSG uderzył jak ostatni patałach, a Raya niemal złapał jego „strzał” w zęby.

Arsenal nie zareagował jednak na ten bodaj jedyny prezent od paryżan. Nie zdążył, bo dosłownie chwilę później i tak było 2:0. Znów bierna postawa w obronie, ciapowaty Partey, zachowujący dystans Kiwior – Hakimi nie miał większych problemów, by dać swojemu zespołowi dwubramkowe prowadzenie. A w sumie już trzybramkowe.

PSG triumfuje i ma apetyt na więcej

I nic to, że chwilę później Saka wykorzystał zamieszanie w polu karnym gospodarzy, bo na dziesięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry to właśnie on podsumował cały występ Arsenalu w dwumeczu z PSG. Nie trafił do pustaka, gdy piłka zaskakująco minęła Donnarummę. Tego właśnie nie miał Arsenal. Dojrzałości, spokoju, skuteczności. Tego genu starego wygi, poturbowanego przez niedźwiedzie trapera.

A wszystko to mieli paryżanie. No może poza Vitinhą, ale ma się on od kogo uczyć. W finale nie ma już miejsca na taką pajacerkę, tam czeka ekipa, która wie, że okazje należy wykorzystywać i basta.

Paris Saint-Germain – Arsenal FC 2:1 (1:0)

  • 1:0 – Fabian Ruiz 27′
  • 2:0 – Achraf Hakimi 72′
  • 2:1 – Bukayo Saka 76′

CZYTAJ WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW NA WESZŁO:

Fot. Newspix

18 komentarzy

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Liga Mistrzów

Hiszpania

Szczęsny rozbrajająco szczery: „Rekord Barcelony? Niestety mój”

Wojciech Piela
4
Szczęsny rozbrajająco szczery: „Rekord Barcelony? Niestety mój”
Reklama
Reklama