Kiedy zarzucano mu występy po kilku głębszych, kontrargumentował: Ernest pije, ale Ernest gro. Jeden z jego klubowych kolegów zdradził, że przez kilka lat wspólnej gry właściwie nie pamięta, żeby choć jeden mecz zagrał na trzeźwo. Jedna z historii głosi, że wódkę dolewał nawet do… pomidorówki. Tak, żeby nie widzieli tego klubowi dygnitarze. Prawda, czy nie prawda – Ernest Pohl piłkarzem był wielkim. Gdyby żył, dziś obchodziłby 83 lata.
Co wiemy o legendzie Górnika Zabrze, oprócz tego, że gra na podwójnym gazie nie sprawiała mu najmniejszego problemu? Na przykład to, że przez alkohol nie zrobił tak wielkiej kariery w reprezentacji, na jaką było go stać. Wówczas tolerancja na tego typu używki była rzecz jasna znacznie wyższa niż dziś, ale w pewnym sensie można powiedzieć, że skończył podobnie do Artura Boruca i Michała Żewłakowa. Ryszard Koncewicz, ówczesny selekcjoner, wyrzucił go z kadry po tym, kiedy zabronił pić piwa do obiadu i odesłał kelnera. Pohl go wyśmiał, zawołał go raz jeszcze i wypił, kompletnie nie przejmując się tym, co mówił przełożony. Nie obce były mu też papierosy, które miały dawać dodatkowego kopa.
Pisząc o Pohlu nie można ograniczać się jednak do cech, jak na sportowca, negatywnych, które nie przeszkadzały mu jednak w byciu piłkarzem wybitnym, jednym z najlepszych w historii polskiej piłki. Poza boiskiem był raczej antywzorem do naśladowania, ale na boisku szumiące w głowie procenty nie robiły na nim kompletnie żadnego wrażenia. Mówi się o nim, jako o legendzie Górnika, ale pierwszy raz zabłysnął w Legii, w której zagrał niejako z przymusu, zostając powołanym do wojska. Został królem strzelców ligi, zdobył dwa mistrzostwa i dwa puchary. Kiedy wracał na Śląsk, już po odbyciu służby, miał na koncie kilka występów w kadrze.
Legia rzecz jasna chciała, żeby został, ale on wolał wrócić tam, gdzie naprawdę czuł się jak w domu. Z dzisiejszej perspektywy możemy powiedzieć, że był piłkarzem kompletnym. Świetnie strzelał, świetnie podawał. Nie był sprinterem, ale braki nadrabiał sprytem i błyskawicznym myśleniem. W Górniku, którego stadion od dziesięciu lat nosi jego imię, był niekwestionowanym liderem i gwiazdą. Został tam po zakończeniu kariery, był asystentem kilku trenerów, ale potem wyjechał za granicę. Zmarł w Niemczech, dokładnie dwadzieścia lat temu.