Reklama

Jak co poniedziałek… PAWEŁ ZARZECZNY

redakcja

Autor:redakcja

02 listopada 2015, 21:44 • 6 min czytania 0 komentarzy

Profesor Michał Kleiber, prezes Polskiej Akademii Nauk opowiadał mi taką historię: – Wie pan co? Ja stworzyłem Wojciecha Fibaka. W finale mistrzostw Polski prowadziłem z nim 6:0, 5:0 i 40:0 w ostatnim gemie. I nagle on przełamał moje podanie, i wygrał i drugiego seta, a potem trzeciego. A za chwilę ruszył na turniej do Hiszpanii i został wybitnym zawodowcem. To panu powie wszystko o tenisie…

Jak co poniedziałek… PAWEŁ ZARZECZNY

No tak. Radwańska przegrywa dwa pierwsze mecze w Masters, ale wygrywa trzeci, Szarapowa zamiata rywalkę i otwiera drogę dalej. Męka z Muguruzą i męka z Kvitovą. Obie zdemolowane sezonem, Czeszka wyjątkowo. Ledwo stoi na nogach, źle biega, i wali w siatkę albo po autach. Wygląda nawet, że może skreczowa, może powinna. 55 niewymuszonych błędów przy pięciu Radwańskiej. 11 razy częściej się myli bez powodu! Dwa razy w każdym gemie. Podwójne błędy serwisowe niwelują kompletnie asy. Nasza natomiast niweluje straty bieganiem od linii do linii i przebijaniem na drugą stronę. Ładnie, w starym stylu z lobami na złapanie czasu i oddechu… I wygrywa. Pewnie zostanie narodową bohaterką teraz, choć komentatorzy tenisa zaczynają nieśmiało przebąkiwać – więcej szczęścia niż rozumu…

Panna Agnieszka wygrała 2 mln dolarów, to robi wrażenie. Przypadkowo zresztą i… niezasłużenie. Otóż kilka pań zaczęło protestować przed kilku laty, iż panowie mają wyższe premie, zatem – jak to w obecnym, lewackim świecie – nastąpiła urawniłowka. I panowie, choć grają pięciosetówki w w Wielkim Szlemie dwa razy dłużej od dziewczyn, mają tyle samo co one za góra trzy sety (podobna niesprawiedliwość jest w siatkówce – panie mają siatkę zawieszoną duuużo niżej). No dobra, ale niech te 2 mln dolców nikogo nie zmylą, ani to, że dzięki inflacji Agnieszka przegoni w przyszłym roku Steffi Graf, Navratilovą i inne z tamtej epoki, multiszlemistki, i bez Wielkiego Szlema wejdzie do piątki najbogatszych ever. Haha, znów więcej szczęścia… Gdy wspomniany Kleiber, nie mogąc wyżyć z tenisa (a w Polsce był na równi z Fibakiem z Poznania i Niedźwiedzkim oraz Nowickim z Legii), pojechał do Niemiec na studia inżynierskie, które skończył, jest profesorem nauk ścisłych (i mężem Teresy Sukniewicz, rekordzistki świata w płotkach, najładniejszej sportsmence polskiej w dziejach). Czasem brał rakietę i odbijał „sztundy”, za parędziesiąt marek za godzinę uczył dzieci bogatych Niemców trzymać packę, identycznie jak w Gronau – Robert Radwański, uczący swoje dwie córeczki.

Dobra, 2 mln ładnie brzmi. Ale jak się weźmie pod uwagę podatki, opłacenie sztabu wieloosobowego, podróży i hoteli, żarcia, menedżerów  – sądzę, ze zostanie jej może pół miliona. Ba, niby mnóstwo kasy, ale nowy sezon to nowe wydatki, coraz wyższe, gdy chce się wygrywać z pryszczatymi i nasterydowanymi. Nie ma czego zazdrościć.

Powód wygranej? To również moje przypuszczenie, ale jest zakochana, a zarazem spokojna – ma faceta zawsze na miejscu i z zapałem dla niego pracuje. Ten facet, Dawid, z bardzo biednej rodziny, trafił nagle do świata z bajki i oby nie zwariował. Teraz chyba od stabilności tego związku zależy najwięcej. Bo w tenisie najpotrzebniejsza jest regularność uderzeń.

Reklama

Ale nie czarujmy się. Radwańska (wstyd powiedzieć że słaba, mistrzyni świata, lecz porównujemy do ścisłego topu) gra archaicznie i nieekonomicznie, ma przeciętny serwis i brakuje jej kończących piłek. Z nieobecną Sereną nie miałaby szans, a za rok, z Mugurusą, która ma przejąć Wielkie Szlemy, zwłaszcza że wychowała się na mączce. Ale mamy farta, iż Polka wygrała w chwili turniejowej przerwy, dwumiesięcznej, chwilo trwaj!

No i mamy farta, że jej tata nie chciał wysyłać jej do żadnej tenisowej akademii w Stanach (jak robił z dziećmi choćby Daniel Passent, najpierw z Agatą, tata Szarapowej i setka innych), tylko przeniósł z Niemiec do domu. Jego zdanie zapamiętałem dobrze: „Korty w Krakowie mają takie same wymiary, jak te w Ameryce”. Słusznie. Azarenka nauczyła się grać w jeszcze biedniejszej od nas Białorusi…

Tez próbowałem grać w tenisa, w Legii nawet, ale byłem najgorszy. Pykałem więc na korcie nr 8, takim żeby nikt nie widział. Sport uprawiać musiałem, bo chowano mnie na wysportowanego oficera. Ale strasznie mnie tenis nudził, kto grał wie co to za uczucie radości, gdy pada deszcz kilka dni a nie ma dachu – wolne! Monotonia. Nuda, dłużyzna. Miałem jednak szczęście. Kiedyś jeden starszy pan zwrócił mi głośno uwagę, że bez koszulki się nie gra.  Ja mu na to, że niedziela i gorąco (w wojsku niedziela to dzień luzacki, szarże po chałupach siedzą, młode wojsko rządzi się samo). Dziadek swoje, więc musiałem posłać mu wiązkę. No i okazało się, że to honorowy prezes mojej sekcji, mecenas Lewiński. Mogłem się więcej nie pokazywać, żeby nie dostał przypadkiem zawału…

Ale rakiety i sentyment mi pozostały. Super Wilsony, choć zaczynałem pożyczonym slazengerem, drewnianym z malutką główką, którą dzisiejsi czempioni nie potrafiliby odbić zwykłej piłki. To było na Warszawiance, na mojej Piaseczyńskiej.

Dobrze, do tematu – Radwańska może teraz wygrać wszystko, bo czołówka u kobiet jest jak u Kleibera z Fibakiem – od 6:0 do 0:6 może być w każdej chwili, bo to są przynajmniej w połowie (wyznanie najlepszego z Ukraińców w ATP) kobiety. Jak w rzucaniu kostką – w zasadzie nikt nie ma wpływu, czy wyjdzie jedynka, czy dwójka, coś jak przy obstawianiu w tym sezonie Watfordu na przykład.

Ale na koniec – Kleiber chyba popełnił błąd rezygnując z kariery. Bo gdyśmy miło rozmawiali w siedzibie PAN, wyszedł nagle na parapet na 37 piętrze Pałacu Kultury i Nauki. I uśmiechając się powiedział: – Tak właśnie wygląda polska nauka. W gabinecie nie mam zasięgu i trzeba wyjść za okno!

Reklama

Agnieszka zaryzykowała, tłukąc się jesienią po małych turniejach, ciułając punkciki do Masters, gdy inne odpoczywały. Ten krakowski charakter, to ciułanie punkcików jak złotówek, opłacił się najbardziej.

Choć taki mecz, czyli trzy decydujące gemy za 1 mln 200 tys dolarów, pojedyncze piłki po 100 tys (serio), nie trafi się jej już zapewne nigdy. Tym bardziej – warto to docenić i zapamiętać. I pewnie wziąć przykład. Do odważnych świat należy.

*

Trwa jakaś dzika radość, że Mourinho dostaje po dupie. Facet, który ze słabszymi wygrywał Ligę Mistrzów, teraz się miota, stracił humor, styl – a wszystko przez jedną głupią babę, od niej się zaczęło. Ale ma teraz dwa dobre wyjścia: jak go wywalą, dostanie 10 baniek, w funtach szterlingach, odprawy. A jak nie wywalą – powalczy o kolejny tytuł w Champions League. W sumie i tak tylko to go interesuje, a mistrzostwo Anglii zdobył zaledwie kilka miesięcy temu, nie płaczcie fani! Zresztą lubię faceta, urodził się  tego samego dnia, miesiąca i roku co ja.

Ha, ale przebił mnie Jarek Kołakowski. On przyszedł na świat tego samego dnia co… Diego Maradona.

Co ciekawe gdy byliśmy jeszcze bardzo młodzi i zaciekle tłukliśmy w piłę i szachy, nie byliśmy tego świadomi. Ci Bogowie rośli na naszych oczach, no ale i na naszych oczach zgaśli. Tak przemija chwała tego świata.

Sic transit gloria mundi.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...