Reklama

Marian Szeja, Henryk Szczepański. Wspominamy ich raz jeszcze.

redakcja

Autor:redakcja

01 listopada 2015, 11:17 • 2 min czytania 0 komentarzy

Oszczędził los w tym roku polską piłkę nożną, oj oszczędził. Tanatos wyjątkowo rzadko w tym roku wybierał futbolowe adresy. Nie będziemy silić się na zbędny patos – zwyczajnie krótko wspomnijmy tych, którzy odeszli na przełomie tego roku.

Marian Szeja, Henryk Szczepański. Wspominamy ich raz jeszcze.

Marian Szeja. W reprezentacji nie osiągnął tyle, ile powinien. Najpierw przegrywał rywalizację z Hubertem Kostką (nie wszedł ani na minutę podczas Igrzysk Olimpijskich w Monachium, co sprawiło, że w oczach statystyków… nie należał mu się medal), a później z Janem Tomaszewskim. To on zakończył karierę Jacka Gmocha, miał w swoim życiu też inne, dość niecodziennie przeżycia jak… nauczanie prezydenta Francji geografii. W ogóle była to postać bardzo barwna, o czym możecie się przekonać w naszym archiwalnym wywiadzie (tutaj).

Bycie bramkarzem było mu pisane – w dorosłej piłce zadebiutował jako czternastolatek. Podczas jednego weekendu dawał radę obskoczyć mecz seniorów, juniorów i jeszcze na dokładkę piłkarzy ręcznych. W reprezentacji po raz pierwszy znalazł się jako drugoligowiec. To właśnie dzięki występom z orzełkiem na piersi trafił do Francji, gdzie jako piłkarz spędził siedem lat.

Odszedł od nas także Henryk „Burza” Szczepański. Dlaczego „Burza?” – Idziesz jak burza – zażartował jeden z piłkarzy ŁKS-u Łódź tuż po tym, jak pierwszy raz przyszedł na trening. Przydomek towarzyszył mu przez całą karierę. Był z nim na Igrzyskach Olimpijskich w Rzymie, nie opuścił go także w dwudziestu sześciu spotkaniach reprezentacji (łącznie rozegrał ich czterdzieści pięć), podczas których nosił opaskę kapitańską.

Droga do jego kariery piłkarskiej wiodła przez boks, hokej na lodzie i… technikum mechaniczne. Bo dość długo musiał łączyć piłkę z naprawianiem samochodów, takie to były czasy. Jak już trafił do ŁKS-u, do zakładu przychodził tylko raz w miesiącu. Po wypłatę. Kiedy już zawiesił buty na kołku, przez długi czas był szkoleniowcem Gwardii Warszawa. Trenował takich asów jak Roman Kosecki, Dariusz Dziekanowski, Dariusz Wdowczyk czy Krzysztof Baran.

Reklama

Cały świat najbardziej zszokowała natomiast informacja o tragicznej śmierci Juniora Malandy. 20-latek nie zdążył nawet tak na dobrą sprawę w ogóle zaistnieć w futbolu, a już musiał się z nim pożegnać. A jeszcze nie tak dawno wszyscy nabijaliśmy się z dwóch feralnych pudeł, jakie zaliczył na boiskach Bundesligi… Nie ma już na tym świecie także Zito (733 mecze dla Santosu), Jeno Buzanszky’ego (umarł jako ostatni spośród członków węgierskiej „złotej jedenastki” i Josefa Masopusta (członek elitarnego klubu FIFA 100).

Cześć ich pamięci.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...