Gdyby się zastanowić, na czym polega piłka nożna, to w dużej mierze na dorabianiu teorii do faktów. Sam mecz to ledwie migawka, 90-minutowy punkt wyjścia do tygodniowych debat: co ten czy inny człowiek zrobił dobrze, co można poprawić, w jakim kierunku zmierza klub X czy Y. Jestem w o tyle niewdzięcznej sytuacji, że i mnie czasami się wywołuje, abym coś nawygadywał. Włączają kamery i pytają: co takiego zmienił Jan Urban w grze Lecha Poznań? Albo – co możemy powiedzieć o Legii pod wodzą Czerczesowa?
Na oba pytania najchętniej odpowiedziałbym jednym słowem – nic.
Ale przecież nie mogę powiedzieć, że nic. Gdybym powiedział nic, to prowadzący musiałby zadać pytanie numer dwa, aby ratować program. I gdybym na pytanie numer dwa znowu odpowiedział jednym słowem (albo dwoma, np. „nie wiem”), to bym położył całe przedsięwzięcie. Trzeba brać udział w tym teatrzyku, odgrywać swoją rolę. Pełnymi zdaniami opowiadać o czymś, co w zasadzie na pełne zdania nie zasługuje. Jednak okazuje się, że ludzie tego oczekują i sami prowadzą w internecie niekończące się debaty.
No więc dyskutujemy, zazwyczaj bez sensu, za to jesteśmy ładnie ubrani i robimy mądre miny. Tak jest nie tylko w Polsce, lecz na całym świecie. Wszędzie marynarki i mądre miny. I wszędzie te same pytania, zmieniają się tylko personalia i nazwy klubów (zamiast Lecha wstawiasz Chelsea i jazda). Pytają o tego Urbana, drążą – jak to jest, że Lech przegrywał, a teraz wygrywa. A przecież to tylko piłka nożna. Po prostu – wcześniej Lech nie wykorzystywał sytuacji, za to robili to rywale. A teraz na odwrót. Co ma związek z tym, że wcześniej bramkarz rywali bronił dobrze, a Lecha źle – a teraz zamienili się rolami.
Można oczywiście rozłożyć futbol na milion czynników, pod lupą przyjrzeć się każdemu zagraniu, dostrzec szczegóły, o których istnieniu nie wiedział nawet sam szkoleniowiec i spróbować znaleźć jakąś prawidłowość, która w praktyce prawidłowością nie jest, tylko przypadkowym splotem okoliczności. Można wytyczyć ścieżki poruszania się jednego gracza, stworzyć mu „heat-mapę”, policzyć zagrania lewą i prawą nogą do lewego i prawego pomocnika itd. A jak niczego nie widać, nawet pod szkłem powiększającym, to zawsze można stwierdzić, iż po prostu… trener lepiej zmotywował zespół. Albo zdjął presję, bo się uśmiechnął dwa razy i klepnął po plecach. Z góry zakładamy, że musiało wydarzyć się cokolwiek nowego, co sprawiło, iż mecz zakończył się takim, a nie innym wynikiem. Irracjonalnie twierdzimy, że musi to mieć związek ze zmianą trenera i że gdyby poprzedniego trenera zostawiono w spokoju, to z całą pewnością spotkanie potoczyłoby się inaczej, gorzej.
Dlaczego ciągle prowadzimy te niekończące się rozmowy?
Co zmienił Jan Urban? Młodzi dziennikarze, którzy chcą pisać dla was teksty, regularnie podsyłają mi swoje artykuły. Ostatnio co drugi ma właśnie taki tytuł: co zmienił Jan Urban?
Widziałem już taki mecz, jak Legia – Lech. Przyjechali goście, strzelili gola na 1:0, potem się bronili dość fartownie – i wybronili. Dodatkowo pomógł im w tym bramkarz. Ten mecz to było spotkanie Lecha z Podbeskidziem, jeszcze wtedy prowadzonym przez Dariusza Kubickiego. Naprawdę – bliźniacze. Jakkolwiek nieprzyjemnie to dla fanów „Kolejorza” zabrzmi, Lech w Warszawie był właśnie Podbeskidziem z tamtego wieczoru przy Bułgarskiej (zwycięskim!). Pomijając klasę rywala – wtedy atakował, a przegrał, teraz nie atakował, a wygrał. Wtedy Jasmin Burić bez sensu położył się na prawy boczek przy strzale Szczepaniaka, a teraz już się nie kładł, tylko bronił jak Bozia nakazała.
Ot, piłka.
Wystarczyłaby lepsza skuteczność Nikolicia – mówiąc inaczej, skuteczność tradycyjna, taka, do jakiej przyzwyczaił – i by nie było pytań, co Urban zmienił, tylko dlaczego niczego nie zmienił. Możecie oczywiście wspomnieć o meczu z Fiorentiną, ale wystarczy w powyższych akapitach zamienić słowo Legia na Fiorentina i dalej się będzie wszystko zgadzać. A jak ktoś mi odpisze, że dwa zwycięstwa z rzędu nie mogą być przypadkiem, to ja odpiszę, że i cztery mogą być przypadkiem. Każdy mecz to inna historia, tak jak każda kolejna rundka przy ruletce. Można trafić kolor cztery razy z rzędu, można i osiem.
Nie mam na celu umniejszać sukcesów Lecha, czy też Jana Urbana. Po prostu szanujmy chociaż trochę zdrowy rozsądek i na pytania, co takiego zmienił trener szukajmy odpowiedzi za pół roku. I zaakceptujmy wreszcie fakt, że piłki nożnej nie da się objąć wzorami matematycznymi, regułami, szablonami. Na koniec ona zawsze sprowadza się do tego, czy trafisz w bramkę, czy nie.
Czasami trafisz, czasami nie.
Tak samo banalne jak i ten sport.