Reklama

Patryk Kniat: – Lech pozbył się ludzi z pasją i swoim zdaniem. Efekty każdy widzi.

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

25 października 2015, 10:50 • 22 min czytania 0 komentarzy

Patryk Kniat jest dyrektorem sportowym Elany Toruń. Spotkaliśmy się z nim w mieście pierników i Kopernika, ale tematem naszej rozmowy nie były projekty, którymi teraz się zajmuje. Pogadaliśmy o Lechu Poznań – klubie, w którym Kniat pracował przez czternaście lat. I z którego musiał odejść, podobnie jak wielu innych oddanych pracowników. Dlaczego ich pożegnano? Co zmieniło się w Lechu wraz z przyjściem Macieja Skorży? Czy budowany przez lata wizerunek dobrze zarządzanego klubu ciągle jest aktualny? Na co stać Karola Linettego, którego Kniat jest wychowawcą? Dla kibiców Kolejorza to pozycja obowiązkowa, całej reszcie również polecamy.

Patryk Kniat: – Lech pozbył się ludzi z pasją i swoim zdaniem. Efekty każdy widzi.

Czternaście lat w Lechu Poznań. Szmat czasu.
Nie da się ukryć. Jestem wychowankiem tego klubu. Piłkarską edukację w szkole podstawowej zaliczyłem w słynnej „trzynastce”, czyli szkole partnerskiej Lecha. Później zaliczyłem epizod na poziomie ówczesnej III ligi w Olimpii Poznań, wybrałem trochę inaczej niż reszta moich kolegów. Moje marzenia o przygodzie z piłką pokrzyżowały kontuzje, a definitywnie zakończyło je zerwanie więzadeł krzyżowych. Poszedłem więc na AWF-u z zamysłem pięcia się po kolejnych szczeblach kariery trenerskiej.

Co umożliwił panu Lech Poznań.
Na drugim roku dostałem ofertę samodzielnego poprowadzenia rocznika ’92. Trenerzy, którzy byli wtedy w klubie, nie za bardzo chcieli się podjąć tego zadania, bo był to rocznik późno selekcjonowany. A ja wiadomo – student, początkujący trener – bez zastanowienia wziąłem tę grupę pod swoje skrzydła. Później przez siedem lat był rocznik ’95, czyli m.in. Karola Linettego oraz roczniki ’96 i ’97. No a po przyjściu nowego koordynatora, trenera Marka Śledzia, dostałem propozycję pracy w Młodej Ekstraklasie. Następnie przez dwa sezony pełniłem funkcję pierwszego trenera drugiej drużyny. W sierpniu ubiegłego roku zaliczyłem epizod przy pierwszej drużynie w trzech meczach na poziomie Ekstraklasy. Zdobyliśmy trzy punkty w trzech meczach. Niby niewiele, ale koniec końców starczyło do mistrzostwa Polski. Wówczas pomyślałem, że jest OK. Że powieszę sobie przynajmniej medal na ścianie. Nie powiesiłem. Bo do teraz go nie otrzymałem.

Do Karola Linettego, w którego karierze odegrał pan ważną rolę, jeszcze wrócimy. Teraz chciałbym, żeby pan szczerze powiedział, dlaczego się to skończyło.
To trudne pytanie. Nie wiem, czy jestem właściwym adresatem. W nawiązaniu do tego, co powiedziałem – jestem wychowankiem i cały czas czułem wsparcie. Otrzymywanie kolejnych szans napawało mnie optymizmem. Miałem prawo mieć nadzieję, że klub wiążę ze mną długofalowe plany. Przecież taka była jego tak szeroko reklamowana filozofia. Wychowankowie – nie tylko piłkarscy, ale też trenerscy. Mariusz Rumak był człowiekiem Lecha. Popatrzymy, jak to wyglądało za jego czasów. Drugim trenerem był Jerzy Cyrak z Poznania, trenerem przygotowania fizycznego Marcin Andrzejewski z Poznania, kierownikiem Darek Motała w Poznania, trenerem bramkarzy Dominik Kubiak z Poznania. Andrzej Kasprzak trener przygotowania fizycznego też związany od lat z Wronkami i z Poznaniem. To wszystko było fajnie budowane. Klub zawsze czerpał korzyść z tego, że wszyscy byliśmy – i ciągle jesteśmy – ludźmi z ogromną pasją do Lecha, która przekładała się na pracę. Ja mogę z perspektywy czasu powiedzieć, że dla Lecha poświęciłem rodzinę. Czyli wszystko, więcej dać nie można. Tak to się w moim życiu poukładało. Dziś wiem, że to były oznaki pracoholizmu, a nigdy żadna skrajność nie jest dobra. Jednak dla mnie nie było problemu, gdy trzeba było jeszcze w nocy, po całym dniu pracy, myśleć nad tym, co można poprawić, by w klubie czy w mojej drużynie było lepiej.

Co chyba nie zostało docenione.
Nie robiliśmy tego dla sławy czy dla pieniędzy. Ja po czternastu latach pracy w Lechu jeżdżę dziesięcioletnim samochodem. Nie odczułem finansowo moich mniejszych lub większych zasług, ale też nie miałem takich oczekiwań. Łączyła nas pasja, głównie dlatego, że byliśmy z regionu, ale my też po prostu tacy jesteśmy. Posiadanie takiego zespołu ludzi było natomiast ewidentną korzyścią dla klubu. Pytanie dlaczego osoby decyzyjne postanowiły z tego zrezygnować, trzeba zadać im. Po efektach widać, że nie był to dobry ruch.

Reklama

Ale musimy ustalić fakty – dostał pan ofertę przedłużenia umowy?
Moje miejsce przy drugiej drużynie zajął Ivan Djurdjević, mi zaproponowano przedłużenie umowy na stanowisku w Akademii. Oczywiście zawsze może się tu pojawić kontrargument, że klub nie chciał rezygnować ze współpracy ze mną, tylko fakty są takie, że po prostu przedstawił mi gorszą ofertę.

Według pana była to oferta na alibi?
Tak mi się wydaje. Miałem dwa spotkania z prezesem Rutkowskim i w zasadzie już po pierwszym zdaniu, gdy zostały mi przedstawione zmiany, wiedziałem, że odchodzę. Nie miałem wtedy żadnego planu B, nie byłem przygotowany na taki rozwój wypadków. Padło nawet takie zdanie z moich ust, że gdybym miał być taksówkarzem, to tej oferty nie przyjmę. Tu nie chodzi o moje ego czy bojaźń przed nowym wyzwaniem. Patrząc na stanowisko, które mi zaproponowano, wiedziałem, że nie jestem w stanie dać z siebie tyle, co dotychczas, więc ta współpraca nie miałaby sensu. Nie byłoby to korzystne dla moich nowych podopiecznych, dlatego postanowiłem zakończyć współpracę.

Mówi pan, że był zaskoczony, ale umówmy się – nie ma przypadku w tym, że w jednym czasie z klubu odchodzą Marek Śledź, Dariusz Motała i pan.
Tę wyliczankę należy rozszerzyć, bo chwilę wcześniej  pożegnał się z Lechem Siergiej Chitrikow, który teraz pracuje w Legii, Kuba Szymczak z działu mediów, czy nawet – o czym się nie mówi – pani Maria, która przez 18 lat pracowała w pralni i pan Wojtek Smoczyński, odpowiedzialny za organizację pewnych rzeczy na stadionie. Czy jest to przypadek? Tego nie wiem.

Na pewno pan wie.
Cóż, fakty są takie, że mniej więcej w tym samym czasie klub zrezygnował z ludzi odpowiedzialnych za projekty w różnych sektorach. Trudno się dziwić, że po wyjęciu z tej maszynerii kilku bardzo istotnych śrubek, koło zamachowe się zacięło. Dla osób, które odeszły, możemy znaleźć dwa wspólne mianowniki. Po pierwsze – wielka pasja do tej roboty. Po drugie – zarówno ja, jak i dyrektor Marek Śledź czy Darek Motała, byliśmy pracownikami, którzy mają swoje zdanie. Byliśmy asertywni, próbowaliśmy coś zmienić, głośno artykułowaliśmy to, co siedziało w naszych głowach. I nie robiliśmy tego dla siebie – nie dla Patryka Kniata, Marka Śledzia, Darka Motały – tylko dla dobra klubu. Czuliśmy się za niego odpowiedzialni. I być może ten brak skromności w wyrażaniu swojego zdania był czymś, co nie znalazło uznania w oczach szefostwa.

Chce pan przez to powiedzieć, że w Lechu nastał czas potakiwaczy.
Gdyby nie zależało nam na zmianie pewnych rzeczy, zapewne dalej bylibyśmy w klubie na takich lub innych stanowiskach. Dalej nosilibyśmy koszulkę Lecha i cieszyli się z tego. Jednak w mojej opinii nie o to chodzi. Po latach pracy mieliśmy odwagę głośno wypowiadać swoje zdanie, bo po prostu wiedzieliśmy, że wszystko idzie w bardzo dobrym kierunku. Klub rzeczywiście się zmienił, zaczął czerpać profity z Akademii. W pewnym momencie było wprowadzonych bardzo wielu wychowanków. Dziś po ponad rocznej pracy trenera Skorży, nie ma ani jednego młodego piłkarza, który wszedłby do zespołu. A za trenera Rumaka byli to Karol Linetty, Dawid Kownacki, Tomek Kędziora, Szymon Drewniak, sprawdzono też kilku innych, jak np. Szymon Zgarda czy Jasiu Bednarek. Nie pojmuję, jak można tego chłopaka, który za Lecha oddałby życie, wysyłać gdzieś do Łęcznej.

Może jest – przynajmniej na razie – po prostu za słaby piłkarsko?
Ale sprowadzeni piłkarze jaki poziom według pana prezentują? Według mnie mocno wątpliwy. Dlatego nie rozumiem, gdy klub lekką ręką pozbywa się swoich chłopaków, by zrobić miejsce dla zawodników z zewnątrz. Lech zszedł ze swojej ścieżki i efekt jest widoczny. Zdaję sobie sprawę z tego, że po tych wypowiedziach część osób zarzuci mi, że łatwo budować taką krytykę już po odejściu z klubu. Ja w głowie mam jednak dużą część kibiców, którzy zastanawiają się, dlaczego teraz w Lechu jest jak jest. Dopatrują się problemów w różnych sferach: w przygotowaniu fizycznym, trenerze, piłkarzach itd., natomiast problem Lecha leży głębiej i jest to problem – nazwijmy to – strukturalny. Zawsze będzie się sprowadzał do zarządzania klubem. Mówię o faktach, z którymi ciężko polemizować. Dalej interesuję się losami tego klubu, chociażby ze względu na syna, który gra w grupach młodzieżowych. I to się nie zmieni.

Reklama

2015_09_05_03

Mieliście swoje zdanie, komuś to przeszkadzało. Pytanie – komu?
Ciężko tak naprawdę wskazać. Mnie najbardziej boli fakt, że w Lechu maluje się różne piękne hasła na ścianie, pokazuje tabelki i wykresy, sporo mówi się o asertywności, wierności ideałom, a działania pokazują, że klub obiera zupełnie inną drogę. W tej chwili powiem szczerze – nigdy nie mów nigdy, ale czysto teoretycznie, gdybym dostał propozycję powrotu, to nie widzę takiej możliwości. Gdy robisz coś całym sobą – a ja poświęciłem chyba najcenniejszą rzecz w życiu – i dostajesz taki strzał, to ta rana albo się zabliźni po iluś latach, albo w ogóle do tego nie dojdzie. Nie żalę się, tylko chciałbym, by osoby decyzyjne w Lechu się nad tym zastanowiły. Tylko tyle.

Ale osoby decyzyjne to bardzo rozmyte pojęcie.
Ale odpowiedzialność też jest rozmyta. Ciężko wskazać osobowo, kto zawinił – czy to szefostwo w postaci prezesa, czy też trener Skorża, o którym mówiło się, że chce mieć pełną władzę w klubie. Chociaż dzisiaj byłbym bardziej skłonny do wskazania trenera jako osoby, która miała największy udział w moim rozstaniu z Lechem.

No właśnie, co się zmieniło w klubie wraz z przyjściem Macieja Skorży?
Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, bo gdzieś po pięciu-sześciu miesiącach ta współpraca w zasadzie dobiegała końca. Na pewno była kompletnie inna niż ta z Mariuszem Rumakiem. Dlatego zamiast opisywać Skorżę, skłaniałbym się bardziej ku dokonaniu porównania. Tak będzie sprawiedliwiej.

Śmiało.
Po pierwsze – Mariusz, w odróżnieniu do trenera Skorży, był trenerem z wizją sięgającą zdecydowanie dalej niż najbliższy mecz w weekend.

Taka chyba była filozofia całego Lecha.
Tak. Mariusz nie tyle ją akceptował, co sam współtworzył. W przypadku nowego sztabu takiej tendencji nie zauważyłem. Po drugie – komunikacja pomiędzy pierwszym zespołem, a resztą klubu, czyli Akademią czy drugą drużyną. Wcześniej była o niebo lepsza. W zasadzie nie było wtedy meczu, na którym nie pojawiłby się członek sztabu szkoleniowego, stąd też lepszy obraz zaplecza klubu, a co za tym idzie – więcej szans dla wychowanków. Bardzo dyplomatycznie mówiąc, współpraca między resztą klubu, czyli m.in. mną, a Maciejem Skorżą, nie układała się najlepiej.

Podsumowując, marka Lecha jako dobrze zorganizowanego przedsiębiorstwa, dla którego drogowskazami są takie firmy jak FC Basel czy Sparta Praga, niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Podpisałby się pan pod takim stwierdzeniem?
Tak. Obrany kurs, z którego nie zbaczano bez względu na okoliczności, był stały przez wiele lat. Związany był z budową Akademii, która działała bardzo prężnie i w pewnym momencie klub zaczął zbierać owoce. Akademii, w której zaczęło nawet brakować miejsca w pierwszym zespole dla wielu zdolnych wychowanków – wystarczy wspomnieć o Robercie Janickim, który poszedł na wypożyczenie do Hoffenheim. Weźmy też sprawę Krystiana Bielika, w której wielu upatruje przyczyn zwolnienia Marka Śledzia. Powiem w ten sposób – my nigdy nie deprecjonowaliśmy umiejętności Krystiana Bielika, tylko był on na naszej liście na miejscach 6-8. Czyli kilku chłopców było przed nim.

Czyli popełniliście błąd.
Nie. Błąd został popełniony w tym, że nie doceniono chłopców z miejsc 1-5, którzy byli przed Krystianem. Klub nie chciał albo mówiąc dosadniej – nie potrafił ich wprowadzić na wyższy poziomom. Proszę zauważyć, gdzie dzisiaj jest Krystian Bielik. W młodzieżowej drużynie Arsenalu.

Co generalnie nie jest najgorszym położeniem.
Oczywiście, ale gdybyśmy wprowadzali do zespołu całą szóstkę tych chłopaków, to Krystian miałby dziś kilkanaście/kilkadziesiąt meczów na poziomie Ekstraklasy w Lechu. A zachowując odpowiednie proporcje, dziś jest w tym samym miejscu na poziomie młodzieżowym, w którym był w Poznaniu. Dążę do tego, że umiejętność wprowadzania młodego chłopaka, który został zdiagnozowany, dziś w Lechu kuleje. Po to robimy profile, po to pracuje nad tym masa ludzi, by potem umiejętnie zbudować karierę takiego zawodnika w pierwszym zespole. Nieważne, czy szykujemy go na szybką sprzedaż, czy chcemy zrobić z niego zawodnika na lata. Zdecydowanie najlepiej w Polsce robi to Legia. Proszę mi wskazać młodego chłopaka, na którym Lech zarobił chociażby 200-300 tysięcy euro. Nie ma. A tak powinno być. Najczęściej oddajemy tych chłopaków za darmo. Ale może taka jest teraz wizja klubu. Co nie zmienia faktu, że klub traci na tym finansowo, a młodzi zawodnicy, którym obiecywane są “złote góry” tracą czas na wieczne marzenia.

W przypadku Bielika doszła do tego sprawa rywalizacji na linii Lech-Legia. To grzeje ludzi.
I słusznie. Nie odmawiając umiejętności Krystianowi, może trochę na siłę został wprowadzony na poziom Ekstraklasy, pojawiła się oferta z Arsenalu, z której oczywiście skorzystano, ale życie pokazało, że chłopak jest cały czas na poziomie juniorskim. Daj Boże, żeby kiedyś zagrał w Arsenalu. Nie jest to przytyk w stronę Legii. Robią to bardzo dobrze i zarabiają na tym pieniądze, Lech też by mógł. Ale dalej nie robi tego, nie uczy się na błędach. A to dziwne. Koniec końców, nie widzę problemu w przejściu Bielika do Legii. Źle ta sprawa została jednak przedstawiona – Krystian jest naszym wychowankiem i powodem do dumy, a nie do robienia tragedii. Następny zawodnik wytransferowany z Akademii za niemałe pieniądze to Miłosz Kozak, później mamy wypożyczenie Roberta Janickiego. Po odejściu Marka Śledzia, mam co prawda co do tego wątpliwości, ale na pewno ta Akademia jest w stanie ciągle dostarczać nowych piłkarzy. Jednak jeśli postępowanie klubu się nie zmieni, będą musieli odchodzić. Tak jak w przypadku dawnej szkółki Amiki – przykładowy Wołąkiewicz musiał odejść, by potem wrócić. I tak kilku wychowanków tej szkółki Amiki znalazło się na poziomie Ekstraklasy. Dzisiaj osoby decyzyjne w Lechu, które z oczywistych powodów muszą pamiętać te fakty – popełniają ten sam błąd.

Tak na marginesie – Miłosz Kozak to materiał na piłkarza?
Powiem w ten sposób – zawsze wiązaliśmy z nim spore nadzieje. Papiery na grę duże, lewa noga – przy deficycie takich zawodników – genialna, ale zbyt duże ego w stosunku do osiągnięć nie pozwoliło zrobić  kroku do przodu.

Podobno Miłosz to miłośnik włoskiej kuchni, w szczególności pizzy.
Jestem w stanie to sobie wyobrazić.

Czy Lech pana zdaniem ma dziś najlepszą akademię w Polsce?
Na pewno nie jest tak, że to przestanie funkcjonować po miesiącu czy dwóch. Czy najlepszą? Zależy od wskaźników, które sobie przyjmiemy. Liczby wychowanków, którzy zaistnieli w pierwszym zespole? Być może Lech jest najlepszy. Można by też policzyć liczbę piłkarzy, którzy zaistnieli w ogóle w piłce.

Tu Zagłębie mogłoby się liczyć. Generalnie Lech, Legia i Zagłębie zasługują na wyróżnienie.
W tym momencie możemy je chyba traktować na równi. Jeśli w Lubinie programowość szkolenia nadąży za bazą, to Zagłębie może odjechać. Mają tam wszystko. Legia boryka się z problemami miejsca na bazę, ale marketingowo wygrywa zdecydowanie, co niejednokrotnie jako trener Lecha miałem okazję poczuć na własnej skórze. Lech? Wiem, że atmosfera bardzo się tam zmieniła, nie wszystko funkcjonuje tak jak kiedyś. Życzę tym chłopakom i trenerom, by jeszcze kiedyś było tak fajnie, jak było kiedyś. Być może taki jest zamysł, by zrobić teraz krok do tytułu, a później kilka w przód, ale w tym momencie nie widzę, że zmierza to w pozytywną stronę. Może ktoś za kilka lat wyciągnie te słowa i będzie się śmiał, że opowiadałem bzdury, czego sobie i tym osobom szczerze życzę.

Gdyby pan miał wskazać jeden największy problem Lecha, to byłby to?
Temat, o którym tak naprawdę cały czas rozmawiamy, czyli brak konsekwencji. Na wielu płaszczyznach. Był trener Mariusz Rumak, który realizował wizję klubu. Jego następca, Maciej Skorża bez dwóch zdań jest utytułowanym trenerem, ale Lech nie próbował wrzucić go w nurt swojej wizji, tylko dał mu pełną swobodę. Zaczął on układać wszystko po swojemu, a dziś go już nie ma. I co teraz? Nagle wracamy do swojej filozofii, kontynuujemy porządek Skorży czy nowy trener znów dostanie zielone światło, by przewrócić sprawy do góry nogami? To normalne, że nowy szkoleniowiec chce współpracować  z zaufanymi ludźmi, ale najzwyczajniej w świecie dziwię się, bo znów brakuje w sztabie młodej osoby z Lecha, chociażby na stanowisku asystenta. Jeśli dziś Ivanowi powierzona została rola trenera rezerw, to rozumiem, że klub widzi w nim potencjał. Więc pytam – dlaczego nie ma go w nowym sztabie ? Bo się nowy trener nie zgodził ? Ale to przecież klub zatrudnia trenera, a nie odwrotnie. I to Lech musi bronić swojej wizji budowania tego klubu. Dostrzegam wiele działań, które sprowadzają się znów do jednego mianownika: braku konsekwencji lub braku pomysłu.

Jak się panu współpracowało z Piotrem Rutkowskim?
Do czerwca tego roku bardzo dobrze. Czułem wsparcie. Klub inwestował we mnie, dając możliwości robienia licencji, udział w stażach, czy działania w skautingu, gdzie pół Europy człowiek zwiedził, zobaczył wiele meczów i przede wszystkim mógł poznać pracę w piłce z innej perspektywy. Nic nie wskazywało na to, że nasze drogi się rozejdą. Do dziś utrzymujemy kontakt mailowy od czasu do czasu. Jakbym dzisiaj miał się nad tym zastanowić, to wydaje mi się, że decyzja o zakończeniu współpracy nie była jego decyzją. Tak jak powiedziałem, z pewną dozą pewności czuję, że padłem ofiarą czystki, którą wprowadził trener Maciej Skorża. Nie wiem tylko na jakiej podstawie, bo nigdy nie było go chociażby na treningu drużyny rezerw, którą prowadziłem. Nie wysilił się nawet, by porozmawiać ze mną “face to face”. To na moją prośbę spotkaliśmy się z moim sztabem drugiego zespołu, żeby ustalić co i jak. Jednak nie usłyszałem żadnych szczegółów. Stąd wnioskuję, że nie byłem jego osobą, dlatego trzeba było się pożegnać. Przykre jest to, że wówczas nikt z decydentów klubu nie zaprotestował. A dzisiaj nie ma trenera Skorży, ale nie ma też w klubie człowieka, dla którego Lech był wszystkim.

Image and video hosting by TinyPic

Wspomniał pan o skautingu. Też chyba ostatnio kuleje.
Sama idea skautingu i decyzji podejmowanych przez komitet transferowy, przez lata się sprawdzała. Co do tego nie ma wątpliwości, przykłady Lewandowskiego czy Rudniewa działają na wyobraźnię. Nie chciałbym mówić o nazwiskach, ale w ostatnim czasie zdarzyło się też tak, że piłkarze zostali wzięci na podstawie samego CV, bo ktoś ich polecił. Mówiąc delikatnie – nie sprawdzili się.  Już nawet nie ma ich w klubie, więc łatwo można się domyślić, o kogo chodzi. Skauting zmaga się z problemami, głównie barierą finansową. Da się znaleźć dobrego piłkarza za darmo, ale to będzie przypadek jeden na dziesięć, a cele stawiane przed skautingiem Lecha, to praktycznie sami dobrzy piłkarze za darmo. Sorry, nie da się. Legia przebija nas pod tym względem zdecydowanie. Zresztą, minimalizm finansowy Lecha to znacznie szersza kwestia. Taka błahostka, która zawsze mnie denerwowała. Nie może być tak, że w szanującym się klubie trener pracujący – obojętnie na jakim poziomie – nie może wejść na catering, żeby w chłodny meczowy dzień napić się herbaty. Albo inna sytuacja – szef skautingu młodzieżowego zaprasza na mecz rodziców młodego, potencjalnego zawodnika do Lecha i nie ma wejścia na strefę, w której można spokojnie usiąść i porozmawiać przy kawie, tylko dlatego, że to jest koszt dziesięciu złotych więcej.

Komedia.
Możemy sobie mówić o FC Basel czy dążeniu do TOP50 Europy, ale suma niuansów na wielu płaszczyznach uniemożliwia Lechowi postawienie następnego kroku. To jest kluczowa kwestia w budowaniu wizerunku nie tylko na zewnątrz, ale też wewnątrz klubu. Nie może być tak, że właściciele klubu wychodzą z założenia, że albo pracujesz, bo my jesteśmy Lechem Poznań, albo… spadaj, bo jesteś nam już niepotrzebny. Szacunek do każdego człowieka, który pracuje z wielką pasją, to fundament do zrobienia kroku naprzód. Ludzie “na górze” muszą to w końcu zrozumieć.

Odszedł pan od skautingu, ale chciałem zapytać o Nikolicia. Wstyd, prawda?
Na pewno tak i umówmy się – dyplomatyczne wypowiedzi szefostwa, że „coś nie grało”, w obliczu takich kontrargumentów brzmią dość śmiesznie. Nie można uciekać od odpowiedzialności. Trzeba powiedzieć: popełniliśmy błąd i zrobimy wszystko, by się nie powtórzył, a nie zaklinać rzeczywistość. Generalnie uważam, że nie popełnia błędów tylko ten, który nic nie robi, ale skandalicznym dla mnie jest fakt, że gość strzela 15 bramek na poziomie Ekstraklasy dla Legii, a władze klubu nie widzą w tym problemu. Czasami warto posypać głowę popiołem, bo najwierniejsi fani to zrozumieją, bardziej niż dyrdymały o tym, że nic się nie stało.

Zastanawiam się, co sobie pomyśli kibic Lecha, czytając ten wywiad. Jest bardzo pesymistyczny.
Skoro sytuacja Lecha w tabeli Ekstraklasy jest zła, to ten wywiad z natury rzeczy musi być pesymistyczny, bo o Lechu głównie tu rozmawiamy. Jednak jeszcze raz powtarzam – są to fakty, których nie wszyscy mają świadomość. Po drugie –  nie robię tego, by wypić sobie z panem kawę i pobiadolić, jak to jest źle. Chyba wszyscy widzimy, że jest źle. Gdyby było inaczej, to pewnie nie doszłoby do tego spotkania. Celem – i mam nadzieję, że efektem –będzie to, że część kibiców zyska pełny obraz sytuacji, a osoby decyzyjne spojrzą w lustro i choćby przez chwilę się zastanowią.

W pewnym momencie zasłynął pan jako wietrzyciel spisków.
Chodzi o sprawę tych sędziów z Warszawy za czasów występów Lecha w Młodej Ekstraklasie?

Tak.
To było po meczu w Bełchatowie. Sędziowie z Warszawy nie mieli najlepszego dnia, pewnie brakowało im też umiejętności, bo też na tym poziomie się uczą. No i trochę się zagalopowałem. Poniosłem za to karę na Wydziale Dyscypliny. Ale takim jestem człowiekiem, że mówię to, co myślę. Nie widzę żadnej różnicy w artykułowaniu swoich myśli z kolegami przy kawie, czy teraz w rozmowie z panem. Czasami tylko muszę ponieść za to konsekwencje.

Ale wpisywało się to wtedy w całą tę otoczkę.
Tak, dokładnie. Wcześniej były wypowiedzi Mariusza Rumaka. Miałem to gdzieś z tyłu głowy. Co nie zmienia faktu, że sędziowanie było słabe, a moje zachowanie nie na miejscu.

Karol Linetty. To pana największy sukces?
Zdecydowanie. Jak człowiek robi rachunek sumienia, to tak to wychodzi. Wiadomo – trener młodzieżowy niekoniecznie rozliczany jest z wyników zespołu, a z wychowanków. Dlatego cieszę się i mam dużą satysfakcję, że tak się życie potoczyło, iż mogę się tu i ówdzie Karolem chwalić. Nie wstydzę się używać słowa “chwalić” , jest to dla mnie duża duma.

karol linetty

Podobno był pan częstym gościem w Damasławku u rodziców Karola.
Było kilka trudniejszych momentów. Pierwszy – namówienie Karola i jego rodziców na przyjście do Lecha. Dojazdy z Damasławka – 60 kilometrów od Poznania – to wymagało sporo poświęceń ze strony rodziców, którzy w tamtym momencie byli w bardzo przeciętnej sytuacji materialnej. Drugi – na poziomie gimnazjum mieliśmy internat, mogliśmy skoszarować chłopców z miejsc innych niż Poznań. Wtedy też było dużo wahania, czy Karol sobie poradzi w większej miejscowości. Moją rolą było przekonanie, że będzie pod dobrą opieką. I trzeci moment – już po mistrzostwach Europy, na których dobrze spisała się reprezentacja Marcina Dorny. Karol – jeszcze jako anonimowa postać na naszym rynku piłkarskim – dostawał oferty z klubów zachodnich. Warunki finansowe, kwoty zapisane w kontraktach zagwarantowane już za sam podpis dla rodziców czy Karola były duże. Klub poprosił mnie o pomoc. Byłem na kolacji z rodzicami Karola, powiem szczerze – jechałem tam z dużymi obawami.

Dlaczego?
No bo jak tu przekonać kogoś do czegoś, do czego sam tak naprawdę miałem duże wątpliwości. Wówczas to wprowadzanie młodych piłkarzy w Lechu było bardzo różne, dopiero potem postawiono na to odważniej. Oczywiście wcześniej rozmawiałem o Karolu z Mariuszem Rumakiem – zresztą on sam go znał – i miałem… może nie zapewnienia, ale informacje, które mogłyby wskazywać na to, że Karol tę szansę dostanie. Co do tego, że ją wykorzysta, byłem przekonany. Natomiast ciężko się rozmawia z rodziną, która jest przeciętną polską rodziną, znając te kwoty, które były proponowane. Tym bardziej się cieszę, że rodzice mi zaufali i tak to się wszystko potoczyło. Pominę fakt, że Lech ma dzisiaj piłkarza pełnowartościowego, którego za chwilę sprzeda za duże pieniądze, a mnie zostanie jedynie – a może aż – satysfakcja z tego, co zrobiłem dla Lecha.

Według pana – jako trenera, który zna go od dziecka – gdzie jest jego limit? Nie brakuje przecież opinii, że jego możliwości są przeceniane.
Różne są zdania na temat Karola, również na temat pozycji, na której powinien występować, często te opinie są krzywdzące. Weźmy ten uraz głowy na kadrze. Wielu zarzucało mu nie do końca profesjonalne podejście, wręcz wystraszenie się. Jezu, jakie to są bzdury! To typ, który sam zataja jakieś kontuzje, bo chce grać. Pod względem mentalnym to jest wzór wzorów. Dam przykład. Pierwszy kontrakt. To ważny moment w życiu młodego piłkarza. Wielu czując ten blichtr, traci kontakt z ziemią. Podczas gdy tacy zawodnicy od razu kupują sobie samochody, Karol kupił… rower.

W głowie mu nie zaszumi?
Jeśli do tego momentu nie zaszumiało, to już nie zaszumi. Nawet ten mecz teraz w reprezentacji. Nie jest wielką tajemnicą, że zawodnicy świętowali ten sukces. Natomiast Karol na drugi dzień był na treningu w Poznaniu. Gdyby chciał, to bez problemu dostałby wolne. Ja zawsze dzielę piłkarzy na tych, którzy grają, by zarabiać pieniądze i na tych, którzy to po prostu kochają i wiem o tym doskonale, że Karol zalicza się do drugiej grupy. Niezależnie od tego czy miałby grać w Lechu, czy w drugiej drużynie, czy jeszcze do niedawna rozgrywkach juniorskich, to wyjdzie na boisko zawsze z taką samą determinacją. Żadnych wymówek, po prostu kocha to robić. Właśnie to zaprowadzi go wysoko.

Pana zdaniem już pora na następny krok?
Zdecydowanie. Niekoniecznie w topowym klubie, który na pewno się zgłosi. Nie chodzi o to, by porwać się tam, gdzie ładna nazwa, duże pieniądze i piękny stadion. Natomiast klub z ligi, który ma poziom wyższy niż Ekstraklasa – na to zdecydowanie jest dobry moment. Club Brugge, o którym się mówiło, to nie był zły pomysł. Myślę, że nie musimy się o niego martwić. Rodzice i menedżerowie z Fabryki Futbolu zadbają, by ta ścieżka była właściwa.

A inni zawodnicy, którzy przeszli przez pana ręce?
No właśnie to jest taki ciekawy wątek. Kiedyś długo rozmawiałem o tym z trenerem Bakero. Stwierdził, że generalnie my – trenerzy młodzieżowi – siedzimy po pas w wielkim gównie, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto powie: pracowałeś z 20 piłkarzami, wychowałeś Linettego, ale gdzie jest tych dziewiętnastu? Coś w tym jest. Gdy ktoś próbuje przypisać mi udział w dorobku Karola, zawsze powtarzam, że potrzebne jest w tym wszystkim też dużo szczęścia. Zawsze kontrargumentem będzie tych dziewiętnastu, którzy kariery nie zrobili, a szli przecież podobnymi ścieżkami, podobną filozofią. Poza moją osobą z Karolem pracowali też trener Kołodziej, trenerzy Bereszyński i Wróbel, trener Rumak go wprowadził na salony Ekstraklasy. Także to nie jest tylko tak, że Kniat odnalazł i wychował Karola Linettego.

Ale pracował pan też na przykład z Kownackim.
Z Dawidem pracowałem tak naprawdę jeden sezon, natomiast on ze względu na swój potencjał bardzo często grał w rocznikach starszych. My w roczniku ‘95 często z niego korzystaliśmy na treningach, meczach, turniejach. Był wtedy dwa lata młodszy.

W jego przypadku zarzut, że zaszumiało w głowie pojawia się regularnie.
Karol i Dawid są to dwa różne typy charakterologiczne chłopców. Powiem tak – w przypadku Dawida gdzieś jakiś błąd na pewno został popełniony. Czy to przez niego samego, czy to przez rodziców, czy może przez klub. Nie chcę wynikać, nie wiem tego. Natomiast gołym okiem widać, że zawodnik delikatnie zbłądził.

Podobno, gdy na reprezentacji ściągnął koszulkę, była lekka szyderka w szatni. Atletą nie jest.
To są takie sytuacje, które obserwuję bardziej szczegółowo. Porównuję sobie skromnego Karola, który spokojnie wypowiada się po meczu w mixed-zonie, po czym widzę Dawida, który wchodzi w czapce, z nowym tatuażem i wiem, że to nie jest ten kierunek, którym powinien podążać młody człowiek, który chce zrobić karierę. Dzisiaj Dawid bywa na boisku w meczach Ekstraklasy, bardzo długo gra jako zawodnik ofensywny –  nawet jako dziewiątka – a przez kilkanaście spotkań miał problemy z oddaniem celnego strzału. Teraz strzelił bramkę słynnej Fiorentinie, ale generalnie nie może żyć przeszłością, tylko powinien stawiać sobie zdecydowanie wyższe cele. Innej drogi nie ma.

Zagrał ostatnio tyle meczów w Ekstraklasie, bo sytuacja kadrowa Lecha była taka a nie inna.
Tak, ale to nie umniejsza temu, że jego dorobek jako zawodnika z rocznika ‘97 jest na razie naprawdę fajny. To w statystykach wygląda nieźle. Natomiast jest chodzi o postawienie następnego kroku – jeśli porównamy sobie Dawida sprzed dwóch lat i tego z dzisiaj, nie widać znaczącego postępu. Według mnie to błąd mentalny. Oczywiście jeszcze nie jest za późno, by to wszystko wyprostować, natomiast będzie już teraz tylko coraz trudniej, bo natura człowieka jest taka, że szybko przyzwyczaja się on do tego, co wygodne. To duże wyzwanie przed samym zawodnikiem i Lechem. Obawiam się, że bez radykalnych działań, za kilkanaście miesięcy znów będziemy mówić o kolejnym zmarnowanym polskim talencie. Obym się mylił.

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI 

Fot. Archiwum prywatne/Skrobański

Najnowsze

Francja

Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG

Bartosz Lodko
2
Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG
Piłka nożna

U-21: Nie będzie nam łatwo o awans do fazy pucharowej. Poznaliśmy skład koszyków

Bartosz Lodko
3
U-21: Nie będzie nam łatwo o awans do fazy pucharowej. Poznaliśmy skład koszyków

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
29
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...