Reklama

Szwajcaria ma nowego tenisowego mistrza? „Grał jak Federer”

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

04 lutego 2025, 13:22 • 14 min czytania 1 komentarz

Henry Bernet ma 18 lat, wielki potencjał, a w CV zdobyte niedawno mistrzostwo Australian Open juniorów. W dodatku gra jednoręcznym backhandem i pochodzi z Bazylei. Brzmi znajomo? Porównania do Rogera Federera nasuwają się same. I Bernet o tym wie. Ale czy choć po części dorówna wielkiemu mistrzowi, który jest dla niego wzorem? Co już osiągnął, a co dopiero przed nim? I jak to się właściwie stało, że Szwajcarzy „wyhodowali” kolejny tenisowy talent?

Szwajcaria ma nowego tenisowego mistrza? „Grał jak Federer”

Henry Bernet. Sylwetka szwajcarskiego tenisisty

Pierwszy w dziejach

To był jego czwarty turniej wielkoszlemowy. To były też jego 18. urodziny. Pełnoletniość osiągnął dokładnie w tym samym dniu, w którym wyszedł na kort, by rozegrać finał juniorskiego Australian Open. W prezencie dostał nie tylko mecz o tytuł, ale i możliwość wystąpienia na Rod Laver Arena, największym korcie kompleksu w Melbourne.

Nigdy tego nie zapomnę. Móc zagrać na takim korcie, w dodatku w urodziny, i przed całkiem sporą grupą ludzi… To byłoby coś naprawdę specjalnego nawet wtedy, gdybym przegrał – mówił potem.

Ale Henry Bernet nie przegrał. Swojego rywala, Benjamina Willwertha z USA, pokonał w dwóch setach. W całym turnieju stracił zresztą tylko jedną partię – w trzeciej rundzie, w starciu z Serbem Ognjenem Miliciem. I napisał w ten sposób historię. Bo choć Szwajcarzy mieli już całkiem sporą gromadkę juniorskich mistrzów wielkoszlemowych, to nikt z tego kraju nie triumfował jeszcze w tej kategorii w Australian Open.

Reklama

Czy się tego spodziewałem? Nie. Gdy tu przyleciałem, nie czułem się dobrze, po tak długim locie. Całe moje ciało było odrętwiałe. Ale z każdym kolejnym meczem grałem coraz lepiej. Dobrze, że było ich aż tyle – mówił. A na pytanie o to, czy perspektywa finału na tak dużym korcie nie sprawiła, że się denerwował, odpowiadał: – Pozwolono mi wyjść na Rod Laver Arena już rano, na rozgrzewkę. To pozwoliło mi „poczuć” to miejsce. Grałem też już w dużej hali w czasie turnieju Swiss Indoors [w Bazylei], dzięki temu łatwiej mi było sobie wyobrazić, jak to będzie. W dodatku finał zacząłem od dwóch przełamań. Mogłem na tym budować.

Faktycznie więc budował, budował i finalnie zbudował największy sukces w dotychczasowej karierze. Wypełnił tym samym swój cel na ten rok, bo w planie miał wygranie choć jednego z juniorskich Wielkich Szlemów. Owszem, na karku ma 18 lat, wielu tenisistów w tym wieku gra już całkiem regularnie w profesjonalnych turniejach, ale Henry podchodzi do tego wszystkiego spokojnie – uważa, że ma czas i że dobrze jest jeszcze pograć ten ostatni sezon (potem wiek już mu na to nie pozwolili) w gronie młodych zawodników.

Cieszę się z tego tytułu, ale równocześnie wiem, że przede mną długa droga. Gdy przejdę na profesjonalizm, będę musiał zaczynać tak naprawdę od zera – mówił. Wydaje się jednak, że narzędzia do tego, by dość szybko tam zaistnieć, ma już teraz. Świetny, stosunkowo mocny, ale i dobrze kierowany serwis. Bardzo dobry forehand, ale przede wszystkim – jednoręczny backhand, który dziś w świecie tenisa staje się już gatunkiem skazanym na wymarcie.

Henry Bernet

Nie widzi się go dużo, to prawda. Ale cieszę się, że mogę go używać. Pozwala mi na większą różnorodność zagrań i daje większą wolność. Początkowo odgrywałem go dwoma rękami, ale miałem z tym problem. Moi trenerzy w tamtym okresie, Sébastien Ndoumbé i Yannick Thomet, poradzili mi, żebym spróbował jednoręcznej wersji. Od razu poczułem, że to coś naturalnego.

Już gdy miał 16 lat, to wszystko zwracało na siebie uwagę. Był wyrośnięty, miał ponad 190 cm, więc serwis w porównaniu do rywali z własnej grupy wiekowej – piekielnie mocny. Backhand? Już napisaliśmy – u zawodników w tym wieku jednoręczność to dziś absolutna rzadkość. Ale imponowało też jego zacięcie do ofensywnej gry, chęci zdominowania rywala i wygrania punktu na własnych zasadach, a nie czekania na to, co zrobi tenisista po drugiej stronie siatki.

Reklama

Przez kolejne dwa lata tylko to wszystko rozwinął. Nic dziwnego, że Benjamin Willwerth, po przegranym przez siebie finale w Australii, powiedział:

Henry grał jak Federer. Po prostu za dobrze.

Jak Roger

Z Rogerem Federerem Henry rozmawiał do tej pory tylko raz. – To było na US Open. Wtedy pierwszy raz go spotkałem, rozmawialiśmy jakieś 20, może 30 minut. Było bardzo miło. Pytał mnie, z kim i jak trenuję. Byłem bardzo szczęśliwy, że miałem taką szansę i zaskoczony, że znał moje wyniki – wspominał. Po wygranym finale Australian Open mówił z kolei, że chętnie znów skorzystałby z okazji do takiej rozmowy.

Cóż, okazja faktycznie może się trafić. Jakiś czas temu bowiem opiekę nad Henrym w kwestii sprzętu przejęło On, firma, której współwłaścicielem od 2019 roku jest właśnie Roger Federer. A przy okazji ta sama marka, której stroje na korcie nosi między innymi Iga Świątek. Gdy jednak ogłaszano podpisanie kontraktu z młodym szwajcarskim talentem, ten raczej podchodził do tego wszystkiego spokojnie.

Roger to Roger. Doceniam te porównania, to dla mnie wielki honor w ogóle je słyszeć. Ale wiem też, że kariera taka jak jego, to coś, o czym można tylko marzyć. Dla mnie on zawsze był i jest największy. Dlatego takie porównania nie brzmią dla mnie w pełni poważnie. Roger grał na zupełnie innym poziomie, w innej lidze. Jestem od tego daleko – mówił Henry.

Nie może jednak dziwić, że to właśnie do Federera się go porównuje.

No więc po pierwsze, najłatwiej dostrzegalne, jest ten jednoręczny backhand. Owszem, gra takim też Stan Wawrinka, drugi z wielkich szwajcarskich mistrzów (Henry miał z nim okazję trenować, a przy innej okazji mówił, że chętnie “pożyczyłby” sobie właśnie backhand Stana), ale to z Federerem się go w XXI wieku przede wszystkim kojarzy. Po drugie, Bernet gra rakietą tej firmy (Wilson), której produktami grał Roger. Po trzecie, obaj pochodzą z Bazylei i zaczynali w tym samym klubie – Old Boys Tennis Club.

Pochodzenie sprawia też, że kibicują tej samej ekipie piłkarskiej – oczywiście FC Basel. Ba, w młodych latach obaj grali i w tenisa, i w piłkę nożną, dopiero z czasem decydując się w pełni na pierwszy z tych sportów. Nawet ojciec Henry’ego ma na imię tak samo jak tata Rogera – Robert. Ba, wielu twierdzi, że sam Henry wygląda i brzmi jak młody Roger. I w sumie… coś w tym jest.

Jest między nami sporo podobieństw. Dlatego rozumiem te porównania. Ale nie chcę nakładać na siebie presji, bo wydaje się wręcz niemożliwe, by być tak dobrym, jak był Roger – mówił Bernet. Ale prawda jest taka, że i tak nie wymieniliśmy wszystkich podobieństw. Henry już kilka lat temu przeniósł się do szwajcarskiego centrum tenisowego w Biel/Bienne, gdzie – niedługo po jego otwarciu – trenował też młody Roger, a dziś samo centrum stoi przy ulicy jego nazwiska.

No i wreszcie – w karierze Berneta pomaga Severin Lüthi, wieloletni trener i przyjaciel Federera. Choć pierwszym szkoleniowcem młodego Szwajcara ma być Sven Swinnen, któremu… też zdarzyło się w przeszłości towarzyszyć Rogerowi.

To wszystko było dość przypadkowe. Sven od trzech lat pracuje u nas z ramienia związku i tak naprawdę mogłem z nim pracować już przez te lata. Jest tu najbardziej doświadczonym trenerem, dlatego zdecydowałem, że to z nim chcę przejść z juniorów do seniorów. Czuję, że to powinno dać dobre efekty, bo dobrze się rozumiemy. A Severin? On wie, czego trzeba, by grać o najwyższe cele. Cieszę się na współpracę z nim – mówił Bernet.

Z kolei sam Lüthi też był kilkukrotnie przepytywany o młodego Szwajcara. No i, co oczywiste, o porównania do Federera.

Wiem, że dziennikarze je kochają, a ludzie chcą to czytać. Na pewno jest sporo podobieństw – dobry serwis, mocny forehand i jednoręczny backhand. Ale on nigdy nie będzie tym samym graczem, co Roger. Henry ma dopiero 18 lat i musi odnaleźć swoją tożsamość na korcie. Mam pewne pomysły co do tego, jak mógłby wyglądać w przyszłości. Ale musimy to wszystko przedyskutować – mówił.

Wspominał też, że pierwszy raz spotkał Henry’ego już kilka lat wcześniej, na turnieju w Muttenz. I od razu polubił jego energię. Bernet był otwarty, spokojnie uścisnął rękę Severina, spojrzał mu w oczy i zaczął z nim rozmawiać. Nie było w tym żadnego fałszu czy braku szczerości, były z kolei dobre maniery, wesołe usposobienie i otwartość na ludzi. Czyli cechy bardzo podobne, co u pewnego innego Szwajcara. Chyba już wiecie którego.

Oczywiście, Henry ma też wielki talent. Sam Lüthi stwierdził, że gdyby tego nie było, nie zacząłby z nim pracować. Jak więc ten talent się kształtował?

W ślady starszego brata

Pochodzi z tenisowej rodziny. Może nie miał w niej wielkich zawodników, ale odbijanie piłki przez siatkę lubili jego rodzice, a na poważnie zainteresował się tym jego starszy brat, Louis. Dziś jest on dyrektorem jednego z juniorskich turniejów w Bazylei, zresztą gościł w nim też Henry’ego. Do tego, że zamiast zawodnikiem, został oficjelem, doszło tak naprawdę przypadkiem – dotychczasowi organizatorzy imprezy się wycofali, szwajcarski związek poszukiwał nowych.

Znalazł – w postaci Old Boys Tennis Club, którego aktualnym prezydentem jest.. ciotka obu braci, Marianne Bernet. I to ona postanowiła zaryzykować – również zarzuty o nepotyzm – i wręczyła Louisowi nominację na dyrektora turnieju. A Bernet był wówczas młody, miał 19 lat, studiował medycynę. Wyzwania się jednak podjął i wywiązał z niego naprawdę dobrze, na czym ostatecznie skorzystał też jego brat. Bo mógł rozegrać turniej w rodzinnym mieście, na oczach własnej rodziny.

Brat długo był dla niego wzorem. Henry był młodszym, więc tenisowo stale go gonił. Do dziś pamięta pierwszą wygraną w oficjalnym starciu z bratem. Długo ją potem celebrował. – Oczywiście, że rywalizowaliśmy i walczyliśmy, gdy byliśmy młodsi. Ale mam z nim znakomite relacje. Jak i z całą moją rodziną. Louis jest dziś skupiony bardziej na edukacji, ale niezmiennie mnie wspiera – mówił Henry.

On sam w tenisa zaczął grać szybko. Miał trzy lata, gdy już trzymał rakietę w rękach, a niedługo potem poszedł do klubu. Szybko było widać, że ma coś w sobie i z każdym kolejnym rokiem stawało się to bardziej ewidentne. – Potrafił grać najlepiej w najbardziej stresujących momentach. W tie-breaku decydującego seta zawsze szedł na całość – mówił Sébastien Ndoumbé, jego ówczesny trener. Dodawał też, że choć podobieństw jest wiele w ich życiu i podstawach tenisa, to jednak z perspektywy techniki Henry jest inny od Rogera Federera.

Henry gra większym łukiem, dokłada sporo top spinowej rotacji z forehandu – twierdził z kolei Yannick Thomet, inny z trenerów odpowiedzialnych za rozwój młodego Szwajcara. – Podobni są na pewno, jeśli chodzi o wizję i rozumienie gry. Gdy Henry był mały, nie trzeba było tłumaczyć mu rzeczy po kilka razy. Taktycznie sam wszystko dostrzegał, często wykorzystywał słabe punkty rywali. Ma do tego oko.

Bernet mówił często, że odkąd był dzieckiem, marzył o zostaniu profesjonalnym tenisistą. Zresztą, to nie może dziwić, gdy przychodził na świat, Roger Federer akurat wygrywał Australian Open po finale z Fernando Gonzálezem, zdobywając w ten sposób dziesiąty wielkoszlemowy tytuł. Potem dołożył ich kolejną dyszkę, a ostatnich kilka – Wimbledon 2012 i to wielkie odrodzenie w latach 2017-2018 – Henry ma pełne prawo pamiętać. Podobnie jak tytuły Stana Wawrinki, zdobywane w latach 2014-2016. Bernet wychował się na sukcesach tej dwójki.

Mając talent i możliwości trenowania, po prostu musiał marzyć o tenisie. Tym bardziej, że i rodzina, jak wspomnieliśmy, ten tenis lubiła.

Wszystko zaczęło się od rodziców i brata. Rodzice nie grali w tenisa za młodu, ale zawsze byli jego fanami. A kiedy grać zaczął mój brat, to zacząłem też ja. Zawsze chciałem robić, to co on. Gdy miałem 12 lat, wybrałem tenis ponad piłkę nożną. I wtedy wszystko się zaczęło. Więcej trenowałem, grałem więcej meczów. A gdy miałem 14 czy 15 lat, wyjechałem do federacji – wspominał Bernet.

To ostatnie wydarzenie jest tu szczególnie istotne.

Wyjazd za tenisem

W akademii w Biel/Bienne (nawiasem mówiąc, miasto oficjalnie się tak nazywa, ze względu na jego dwujęzyczność) Henry dostał idealne warunki do rozwoju. Trenerów tenisowych, przygotowania fizycznego, fizjoterapeutów, znakomicie przygotowane korty, ale też choćby możliwość stosunkowo łatwego łączenia szkoły z tenisem. Bo – w przeciwieństwie do Rogera, który na tenis postawił w całości w wieku 16 lat – nie zrezygnował z niej, gdy tylko mógł to zrobić.

Ważne było dla mnie, by ćwiczyć też mózg. Nie jestem przecież na korcie od rana do wieczora, więc mam dużo czasu na naukę. Chodzę do szkoły, ale często uczęszczam na lekcje online. Taki model daje mi sporą elastyczność i pozwala mi skoncentrować się na treningach. Lekcje, które opuszczam, gdy gram w turniejach, mogę nadrobić w każdej chwili – mówił.

Życie codzienne Szwajcara przez kilka ostatnich lat podzielone było więc między treningi, wyjazdy na turnieje i naukę. Ale to tenis był, oczywiście, najważniejszy. Na tyle, że w pokoju w akademiku Henry miał nawet maszynę do naciągu rakiet, dzięki czemu mógł sam ten naciąg poprawić, gdy tego chciał. Mógł też, jeśli potrzebował, szybko wrócić do domu. Z Biel/Bienne do Bazylei jedzie się bowiem nieco ponad godzinę pociągiem.

Dla młodego tenisisty to wszystko to naprawdę wielki komfort.

Henry w wielu wywiadach powtarzał na przykład, że bardzo pomaga mu atmosfera profesjonalizmu akademii i fakt, że jego koledzy nie wychodzą balować na miasto, a wręcz przeciwnie – siedzą w ośrodku, trenują, uczą się. Każdy każdego w ten sposób nakręca. Jest rywalizacja, ale i przyjaźń. Jasne, Bernet czasem żartował, że w akademii momentami jest „jak w więzieniu”, ale potem szybko dodawał, że to nieprawda. – Często wychodzimy. Choćby nad jezioro. Jeśli tylko spytamy o zgodę, nie jest to problemem.

Co najważniejsze – w akademii Henry faktycznie się rozwinął. Już pierwszy rok przyniósł wielkie zmiany dla jego tenisa. Ale trenerzy szybko zauważyli, że o ile w rękach ma wielki talent, o tyle musi wzmocnić właściwie całe ciało… co znów upodabnia go do Federera, który za dzieciaka był stosunkowo słaby. Wyrośnięty nastolatek w osobie Berneta z kolei potrzebował nabrać nieco muskulatury, wzmocnić stawy, zadbać o prewencję przeciw kontuzjami. W dużej mierze na tym skupiono się w Biel/Bienne.

W akademii Henry poznał też Kaia Stentenbacha, kluczowego trenera dla jego rozwoju. To on prowadził go przez ostatnich kilka lat i towarzyszył młodemu Szwajcarowi w Australii. Do niego w pierwszej kolejności podbiegł Bernet po ostatniej piłce finału. Stentenbach był dla niego szkoleniowcem, ale z czasem stał się przyjacielem, z którym mógł porozmawiać o wszystkim. Kai był opiekunem Henry’ego na pełny etat, który rozwinął go jako tenisistę, ale i człowieka.

Jego zasługą jest też to, co podkreśla wielu ekspertów – że Henry znakomicie radzi sobie z presją. Stentenbach od początku chciał, by do tego doszło, stąd stawiał przed podopiecznym wiele wyzwań, a i on sam był na tę naukę otwarty, bo widział, że ma problem ze sferą mentalną. Trener uczył więc Berneta, jak ten ma reagować na wydarzenia na korcie, ale i w życiu prywatnym, bo one również wpływają przecież na to, jak poradzi sobie, gdy przyjdzie do ważnego meczu. W Australii wyszło wspaniale – wszystkie nauki Kaia nie poszły w las, wręcz przeciwnie.

By to udowodnić wystarczy prosta statystyka: Henry rozegrał w Melbourne pięć tie-breaków. Wygrał wszystkie.

W którą stronę?

Henry Bernet ma więc wielki talent, świetnych trenerów dookoła, znakomite warunki do rozwoju i pierwsze sukcesy na swoim koncie. Na razie te juniorskie, ale do nich i tak doszło stosunkowo szybko… lub późno, zależy jak patrzeć. W końcu Bernet ma już 18 lat, to skrajny wiek dla juniora. Z drugiej strony na pierwszy wielkoszlemowy turniej pojechał jako siedemnastolatek, rok temu, na Roland Garros.

Nie miał wtedy wysokiego juniorskiego rankingu, musiał przejść przez kwalifikacje. Udało mu się, dotarł do ćwierćfinału. Potem były jeszcze mniej udane Wimbledon i US Open, w końcu występ w Australii. Dziś jest juniorem numer dwa na świecie. Szybko? Wolno? Wszystko ostatecznie zależy od punktu widzenia.

Pewne jest jedno – ten chłopak ma wielki talent.

Ma też za sobą pierwsze występy wśród seniorów na w miarę wysokim poziomie. W zeszłym roku dostał dziką kartę do kwalifikacji w turnieju w Bazylei (ATP 500). Wygrał jeden mecz, przegrał w decydującej fazie. Ale to zwycięstwo i tak było dla niego niezwykle satysfakcjonujące, bo w dwóch setach ograł wtedy 77. na świecie Fabio Fogniniego, w przeszłości nawet światową „9”. Nie od dziś wiadomo, że Włoch z formą często faluje. Ale dla Berneta to i tak – jak na razie – największy sukces w profesjonalnej, seniorskiej karierze.

Tamten występ – ale też na przykład wcześniejszy ćwierćfinał Challengera w Zug – pokazały, że Henry już teraz jest gotów rywalizować z tenisistami na poziomie okolic setnego miejsca w rankingu. Oczywiście, to niespecjalnie wysokie progi, gdy ktoś jest porównywany do Federera, podobnie jak 788. miejsce, które zajmuje w rankingu. Z drugiej strony w tymże rankingu jest fenomen w postaci Joao Fonseki (starszego o kilka miesięcy), który już jest w setce, ale młodszych od Berneta zawodników zajmujących wyższe miejsca jest łącznie pięciu. A poza Fonsecą żaden nie jest nawet w TOP 300.

Stąd o tym, czy Henry okaże się gwiazdą, czy też nie – zdecydują najbliższe sezony.

Potencjalnych następców wielkich mistrzów było, oczywiście, w historii tenisa niezwykle wielu. I różnie kończyli. Amerykanie po swoich wielkich erach i tenisistach takich jak John McEnroe, Jimmy Connors, Jim Courier czy wreszcie Pete Sampras i Andre Agassi dorobili się jeszcze Andy’ego Roddicka. A potem? Wielkoszlemowa pustka, żaden gracz nie jest w stanie im dorównać, choć wielu nazywano “nowym Agassim” czy “kolejnym Samprasem”. Francuzi – przecież mający turniej wielkoszlemowy – od lat 80. czekają na kolejnego mistrza. Australijczycy nie mają takiego od Hewitta. U Hiszpanów za to pojawił się Carlos Alcaraz idealnie w momencie, gdy Rafa Nadal schodził ze sceny.

Czy Henry Bernet stanie się mistrzem, gdy Szwajcarzy nie mają już na korcie Rogera Federera, a Stan Wawrinka gra głównie z miłości do tenisa? Możliwe. Ale i Henry, i jego otoczenie podchodzą do tego wszystkiego spokojnie. Doskonale zdają sobie bowiem sprawę, że to już nie czasy, gdy nastolatkowie regularnie podbijali świat tenisa. Dziś czasu na rozwój kariery jest po prostu więcej.

Co teraz? Myślę, że zagram jeszcze w kilku najważniejszych turniejach juniorskich, ale będę je mieszać z profesjonalnymi imprezami. Ważne jest, żebym grał w wielu meczach. Myślę, że mogę zyskać i na tych wśród juniorów, i na tych z seniorami. Mam jednak nadzieję, że dostanę teraz wiele okazji na to, by pokazać się w profesjonalnych turniejach.

Kto wie? Może za kilka lat znów zobaczymy wielką rywalizację hiszpańskiego ze szwajcarskim mistrzem?

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O TENISIE:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Ekstraklasa

Trela: Kontynent kilku prędkości. Regionalni liderzy europejskiej piłki

Michał Trela
16
Trela: Kontynent kilku prędkości. Regionalni liderzy europejskiej piłki
Anglia

Życiowa forma Kiwiora. „Dziś jest lepiej grającym obrońcą niż Saliba” [WYWIAD]

Wojciech Górski
12
Życiowa forma Kiwiora. „Dziś jest lepiej grającym obrońcą niż Saliba” [WYWIAD]