Reklama

Jak co poniedziałek… PAWEŁ ZARZECZNY

redakcja

Autor:redakcja

19 października 2015, 12:57 • 5 min czytania 0 komentarzy

Było kiedyś „5 Zasad Człowieka Inteligentnego”. Po pierwsze – nie myśl. Po drugie – jak już pomyślałeś, to nie mów. Po trzecie – jeżeli powiedziałeś, nie pisz! Po czwarte – jak już napisałeś, to nie podpisuj! Po piąte – a jeśli podpisałeś, to się niczemu nie dziw…

Jak co poniedziałek… PAWEŁ ZARZECZNY

Przyszło mi to do głowy w kontekście wyborów, bo dając komuś głos – poniekąd bierzemy za niego odpowiedzialność. I bywa, że wybraniec narobi nam obciachu, jak mnie kiedyś Wałęsa. Jak tego uniknąć? Primo: nie jest możliwe byśmy wśród dziesięciu tysięcy kandydatów nie znaleźli jednego uczciwego (nawet w Sodomie się znalazł!). No, ale powiecie, że w waszym okręgu nie ma ani jednego, co możliwe… Nic trudnego, wystarczy dziś lub jutro wziąć zaświadczenie o zmianie adresu na niedzielę, w gminie od ręki, wybrać sobie dowolny okręg z jakimś ulubieńcem i pojechać. Warto, bo raptem raz na kilka lat trafia się okazja na zmianę. A ja – chcę zmienić.

Choć szanuję ludzi, którzy woleliby się już nigdzie nie podpisywać. Jak w ruskim dowcipie sprzed lat, a aktualnym bardzo: uniwersytet marksizmu-leninizmu, studentka zdaje egzamin końcowy i padaja pytania – kiedy była Rewolucja Październikowa, jak miał na imię Lenin, a studentka nie wie i nie wie!

Profesor pyta: – A skąd pani jest?

Ona: – Ja? Z Putiełowki.

Reklama

– A daleko to?

– Uuuu, jeszcze dalej!

Profesor zadumany podchodzi do okna, patrzy na moskiewską ulicę, ruch samochodów mi mówi, sam do siebie…

– A może tak pierdolnąć to wszystko i wyjechać do tej Putiełowki?

No więc wielu tak ma, wielu się już machnęło byle dalej, ale jednak parę spraw warto załatwić. Ja dwie mam na oku: społecznie, by kobiety nie musiały pracować siedem (!) lat dłużej, jeżeli nie mają na to siły.

A dla mnie ważniejsze – walka, oby wygrana, z poprawnością polityczną. Ona zabija i zniewala, zwłaszcza ludzi pióra, książek, Internetu, tłamsi kulturę, wolność wypowiedzi, wprowadza lewacką cenzurę etc. Dla nas z „Weszlo” winien to być priorytet wyborczy, bo jesteśmy wolnomyślicielami i chcemy mieć do tego prawo.

Reklama

Z partii, które startują, wolnego słowa broni tylko PiS i Korwin.

Przy czym tylko ci pierwsi mogą mieć realny wpływ na polskie prawo. Wpływ korzystny dla mnie, dlatego ich popieram.

*

Tak niesportowo zacząłem, ale spoko. Teraz o strzelaniu goli – spowszedniało. Niedawno serial Lewego, potem „piątkę” przybił Aguero, cztery dołożył Neymar i nawet jakiś nieznany mi Holender z Newcastle, trzy Sterling i Nikolić, i tak to leci, ooo – Cristiano właśnie pobił wszystkie rekordy Realu.

W marksowskiej ekonomii (acz błędnie co do zasady) nazywano to cykliczną wadą kapitalizmu, wrodzoną, mianowicie kryzysem nadprodukcji. Kapitaliści albo farmerzy produkowali z chciwości czegoś za dużo czego biedota nie była w stanie kupić i towar szedł zamiast do sklepu to do morza…

Tak samo z tymi piłkarzami – kopią coraz częściej, mecze coraz dłuższe, a piłki coraz szybsze. Pytanie kiedy ludziom zacznie się to przykrzyć i oby tak nie było, jak z gołymi babkami w „Playboyu”. Baa, tam też doszło do nadprodukcji…

I może niebawem rarytasem staną się mecze na 0:0, z jednym dobrym podaniem, kto wie?

Mnie te gole do tego stopnia nudzą, ze jak oglądam magazyn Premiership, taki półgodzinny, kasuję po dwóch skrótach… Dźwięk z trybun podkręcony, tempo też (naprawdę, dzięki montażowi) i mecz staje się nierzeczywisty.

A nie ma to jak pójść, zmarznąć i niczego nie zobaczyć, bo ktoś zasłania…

*

Myślę, że kiedyś będzie się opowiadać jak to było przed stu laty, bo przecież też jakiś magnes w tym tkwił przepotężny. Akurat Legia grała z Cracovią, dało się oglądać (naprawdę niezły ten Kapustka), ale takie zawody można aranżować dzień w dzień. A mnie przypomniał się mecz, o którym tylko słyszałem.

Warszawa – Kraków. W czasie okupacji, w Piasecznie, rok 1941 albo 1942. Krakusy, Wisła i Cracovia, przyjechali pociągiem od strony Radomia i wysiedli przed stolicą, w lesie, niemal jak oddział partyzancki. Tu czekali poloniści, legioniści, kto żyw a kto nie bał się zakazu uprawiania sportu przez Polaków. Zagrali, było 1:1, potem ubili ze dwie świnie i zjedli, wypili beczkę bimbru, no i Kraków wrócił do siebie, a warszawiacy do łapanek…

Po latach dostałem zamówienie na odnalezienie uczestników tamtego meczu. Było trudno, goście pod 70-tkę i 80-tkę, ale nie to było najgorsze. Otóż… konfabulanci, każdy podawał niemal inny skład, a gazety w wojnę informacji takich nie podawały… Ba, każdy niemal okazywał się strzelcem gola na wagę remisu! Zrozpaczony sięgnąłem po jakieś jedyne historyczne źródło – jeszcze inny skład, jeszcze inni autorzy bramek…

Ale mecz odbył się na pewno.

I zważywszy na scenerię, wojenny klimat, niebezpieczeństwo, te świnie i ten bimber, i te przyjaźnie, które nakazywały jechać przez całą Polskę pod lufami, i tłum kibiców w Piasecznie i zapach machorki – no więc ja chciałbym tam być.

Jakieś tysiąc razy bardziej, niż na kolejnym, cukierkowym finale Champions League.

Ha, tylko nie dodawajcie, że brakuje mi zatem wojny – nieee, brakuje mi prawdziwej piłki, która odeszła razem z tamtymi ludźmi, bezpowrotnie.

*

Klopp zaczął od wyniku, za jaki wywalono Rodgersa, a oceny inne zupełnie. Nie sądziłem, że wezmą Niemca na szefa tak zacnego klubu, ale w Liverpoolu nie takie rzeczy się działy. Ich najsłynniejsi chłopcy, The Beatles, pierwsze przeboje nagrywali i lansowali w Hamburgu i jak przylecieli, sławni z Radia Luxemburg, do swojego miasta – brano ich za Niemców właśnie! I na pierwszej konfie ktoś zauważył (to kanon już): „Oooo, dobrze mówicie po angielsku!”.

Do tamtych czasów też bym z chęcią wrócił.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...