Reklama

Finał liderki z wiceliderką rankingu? W Szlemach rzadkość. Czy faworytki rzeczywiście zawodzą?

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

23 stycznia 2025, 15:16 • 10 min czytania 1 komentarz

95 – tyle wielkoszlemowych finałów gry pojedynczej kobiet odbyło się w XXI wieku. Wydawać by się mogło, że to sporo okazji do tego, by w spotkaniu decydującym o losach tytułu zagrały dwie najwyżej rozstawione zawodniczki danego turnieju. Okazuje się jednak, że od 2001 roku taka sytuacja miała miejsce ledwie 9 razy. Innymi słowy, szansa na to, że dwie aktualnie najlepsze tenisistki świata zmierzą się o tytuł, wynosi mniej niż 10% i… tegoroczne Australian Open też się do tego dołoży. Czy oznacza to, że w kobiecym tenisie faworytki regularnie zawodzą? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w poniższej analizie.

Finał liderki z wiceliderką rankingu? W Szlemach rzadkość. Czy faworytki rzeczywiście zawodzą?

CZTERY RAZY W AUSTRALIAN OPEN

Rozpocznijmy naszą wyliczankę od turnieju, którym obecnie żyje cały tenisowy świat, czyli Australian Open. Owszem, to, że któraś z na papierze najmocniejszych tenisistek dołu lub góry drabinki zagra w finale, zdarzało się w Melbourne często. Od 2001 roku mieliśmy aż czternaście takich przypadków. Ale przez 24 edycje tych zawodów tylko cztery razy zdarzyło się, by tenisistki rozstawione z pierwszym i drugim numerem zagrały ze sobą w ostatnim spotkaniu.

Czy to dużo? Cóż, z jednej strony tak. Zwłaszcza, jeżeli zestawimy Australian Open z pozostałymi trzema wielkoszlemowymi zawodami. W Roland Garros od 2001 roku finał „jedynki” z „dwójką” zdarzył się zaledwie raz. W sezonie 2013 Serena Williams pokonała 6:4, 6:4 Marię Szarapową. Na zielonych kortach Wimbledonu w XXI wieku także ledwie jeden raz doszło do podobnej sytuacji. Tu sięgnąć musimy aż do 2002 roku i siostrobójczego starcia Venus i Sereny. Chociaż pierwsza z wymienionych do finału przystępowała jako liderka rankingu WTA (oraz obrończyni tytułu), to górą okazała się młodsza z rodzeństwa.

US Open widziało trzy tego rodzaju finały. Wciąż o jeden mniej niż korty w Melbourne, lecz stąd można wyciągnąć wniosek, że największa szansa na wielkoszlemowy finał dwóch najlepszych tenisistek turnieju, to oglądanie ich zmagań na twardych kortach. W Nowym Jorku bowiem w 2002 roku w finale ponownie spotkały się siostry Williams. Tym razem to Serena nosiła miano pierwszej rakiety świata i wywiązała się z tej roli, pokonując Venus. Sezon później szampany otwierać mogli belgijscy fani tenisa, bowiem o tytuł zagrały dwie zawodniczki z tego kraju. Kim Clijsters (nr 1 w drabince) przegrała wówczas z Justine Henin 5:7 i 1:6. Ostatni raz finałowe starcie największych faworytek trybuny Arthur Ashe Stadium widziały w 2013 roku, kiedy Serena Williams ograła Wiktoryję Azarenkę.

Reklama

W XXI wieku mieliśmy zaledwie dziewięć wielkoszlemowych finałów, w których mierzyły się ze sobą dwie najlepsze zawodniczki rankingu WTA. Trzy z nich zawdzięczamy siostrom Williams. Fot. Newspix

Kto z kolei doprowadzał do czterech wielkich finałów kobiet podczas Australian Open? Po tym, co przeczytaliście na temat innych wielkoszlemowych zawodów, początek XXI wieku zapewne was nie zaskoczy. W 2003 roku pierwszy taki mecz zagrały Serena i Venus Williams. Przy czym to młodsza i wyżej rozstawiona z Amerykanek triumfowała. Rok 2004 to belgijskie derby Henin – Clijsters. Zatem zawodniczki z tego kraju zmierzyły się ze sobą w dwóch wielkoszlemowych finałach z rzędu. W Melbourne to Henin była liderką rankingu WTA, która, podobnie jak w Nowym Jorku, i tym razem okazała się lepsza od Clijsters. W sezonie 2015 na Margaret Court Arena w finale zagrały Serena Williams i Maria Szarapowa. Swoją drogą, to zastanawiające, że jak na ich wielką rywalizację, obie tenisistki ledwie dwa razy zagrały finały Wielkiego Szlema jako rozstawione z najwyższymi numerami.

Ostatni finał dwóch najwyżej rozstawionych tenisistek w Australian Open – i Wielkim Szlemie w ogóle – miał miejsce w sezonie 2018. Wówczas światowa „jedynka” Simona Halep uległa Caroline Wozniacki po trzech setach.

FAWORYTKI CZĘŚCIEJ ZAWODZĄ? NIEKONIECZNIE

Jeżeli ktoś twierdzi, że w kobiecym tenisie zdarzają się niespodzianki, to analizując wszystkie finały, można dojść do prostego wniosku. Niespodzianka jest dopiero wtedy, kiedy wielkie faworytki sprostają zadaniu i spotkają się w finale. Ale czy to byłaby prawdziwa opinia?

Nie do końca. Do tej pory w tekście analizujemy wyłącznie to, jak na wielkoszlemowej scenie radziły sobie aktualnie dwie najlepsze tenisistki świata. Owszem, podczas wielu edycji turniejów w kobiecej rywalizacji dochodziło do małych sensacji, a nawet ogromnych niespodzianek. Takich, jak triumf Emmy Raducanu podczas US Open 2021. Nastoletnia Brytyjka o rumuńsko-chińskich korzeniach wygrała w Nowym Jorku, choć prawo do startu w turnieju musiała wywalczyć sobie przez kwalifikacje. Niespodziewany był też triumf Markety Vondrousowej – 40. rakiety WTA przed startem Wimbledonu 2023.

Reklama

Jednak pod uwagę należy wziąć też to, że w wielu przypadkach któraś z tenisistek z miejsc 1-2 stawała na wysokości zadania. W końcu w Australian Open mieliśmy 10 takich triumfów. Na Rolandzie Garrosie i Wimbledonie – po 9, a w US Open – 8. Łącznie daje to 36 turniejów wygranych przez jedną z dwóch aktualnie najlepszych zawodniczek, na 95 rozegrane zawody. To prawie 38% całości, co daje bardzo przyzwoity wynik.

Finały dwóch najlepszych zawodniczek rankingu WTA należą do rzadkości. Podczas tegorocznego Australian Open zagrać taki mecz mogły Aryna Sabalenka i Iga Świątek. Niestety, chociaż Polka była blisko, to dziś odpadła w półfinale zawodów… Fot. Newspix

KTO WYGRYWAŁ AUSTRALIAN OPEN?

Analizując to, kto zwykle wygrywał wielkoszlemowe turnieje, dochodzimy do kolejnej kwestii. Jasne, zdarzały się w nich niespodziewane triumfatorki. Trudno jednak za sensację uznać zwycięstwo innej zawodniczki z czołowej dziesiątki rankingu WTA. Bo czy – skupiając się wyłącznie na Australian Open – wygraną Aryny Sabalenki (5. WTA) w 2023 roku można określić mianem niespodzianki? Nie. Podobnie, jak triumfu Naomi Osaki dwa lata wcześniej, która na liście WTA miała 3. miejsce.

Poniżej przedstawiamy listę edycji Australian Open od 2001 roku. Znajdziecie na niej kolejno: wynik zawodniczki rozstawionej w drabince z pierwszym oraz drugim numerem, a także ewentualną zwyciężczynię (jeżeli była nią inna tenisistka) i jej pozycję w rankingu WTA.

2001: Martina Hingis (finał), Lindsay Davenport (półfinał).
Mistrzostwo: Jennifer Capriati (14. WTA).

2002: Jennifer Capriati (mistrzostwo), Venus Williams (ćwierćfinał).

2003: Serena Williams (mistrzostwo), Venus Williams (finał).

2004: Justine Henin (mistrzostwo), Kim Clijsters (finał).

2005: Lindsay Davenport (finał), Amélie Mauresmo (ćwierćfinał).
Mistrzostwo: Serena Williams (7. WTA).

2006: Lindsay Davenport (ćwierćfinał), Kim Clijsters (półfinał).
Mistrzostwo: Amélie Mauresmo (3. WTA).

2007: Maria Szarapowa (finał), Amélie Mauresmo (4. runda).
Mistrzostwo: Serena Williams (81. WTA).

2008: Justine Henin (ćwierćfinał), Swietłana Kuzniecowa (3. runda).
Mistrzostwo: Maria Szarapowa (5. WTA).

2009: Jelena Janković (4. runda), Serena Williams (mistrzostwo).

2010: Serena Williams (mistrzostwo), Dinara Safina (4. runda).

2011: Caroline Woznacki (półfinał), Wiera Zwonariowa (półfinał).
Mistrzostwo: Kim Clijsters (3. WTA).

2012: Caroline Woznacki (ćwierćfinał), Petra Kvitova (półfinał).
Mistrzostwo: Wiktoryja Azarenka (3. WTA)

2013: Wiktoryja Azarenka (mistrzostwo), Maria Szarapowa (półfinał).

2014: Serena Williams (4. runda), Wiktoryja Azarenka (ćwierćfinał).
Mistrzostwo: Li Na (4. WTA).

2015: Serena Williams (mistrzostwo), Maria Szarapowa (finał).

2016: Serena Williams (finał), Simona Halep (1. runda).
Mistrzostwo: Angelique Kerber (7. WTA).

2017: Angelique Kerber (4. runda), Serena Williams (mistrzostwo).

2018: Simona Halep (finał), Caroline Wozniacki (mistrzostwo).

2019: Simona Halep (4. runda), Angelique Kerber (4. runda).
Mistrzostwo: Naomi Osaka (4. WTA).

2020: Ashleigh Barty (półfinał), Karolína Plíšková (3. Runda).
Mistrzostwo: Sofia Kenin (15. WTA).

2021: Ashleigh Barty (ćwierćfinał), Simona Halep (ćwierćfinał).
Mistrzostwo: Naomi Osaka (3. WTA).

2022: Ashleigh Barty (mistrzostwo), Aryna Sabalenka (4. runda).

2023: Iga Świątek (4. runda), Ons Jabeur (2. runda).
Mistrzostwo: Aryna Sabalenka (5. WTA).

2024: Iga Świątek (3. runda), Aryna Sabalenka (mistrzostwo).

2025 (trwa): Aryna Sabalenka (zagra w finale), Iga Świątek (półfinał)

Podsumowując, na 24 edycje Australian Open, aż 21 razy turniej wygrywały tenisistki będące wówczas w pierwszej dziesiątce rankingu WTA. Te pozostałe trzy przypadki to kolejno: Jennifer Capriati (14. WTA, 2001 rok), Serena Williams (81. WTA, 2007 rok) i Sofia Kenin (15. WTA, 2020 rok). Przy czym Capriati w tym samym sezonie wygrała French Open, a w następnym obroniła tytuł w Australii. Innymi słowy, po kilku słabszych latach, w których można było ją już skreślać, Amerykanka pokazała swoją klasę. Williams w 2006 roku zmagała się z kontuzjami, zagrała w nim ledwie 16 spotkań. Nie ulegało jednak wątpliwości, że jeśli Serena będzie w pełni sił i dobrej formie, to może wiele osiągnąć. W końcu już wtedy miała na koncie siedem wielkoszlemowych tytułów, w tym dwa ugrane w Melbourne.

Tym sposobem za jedyną naprawdę niespodziewaną triumfatorkę Australian Open uznać możemy Sofię Kenin. Zawodniczkę solidną, która w karierze wygrała pięć turniejów WTA serii 250. Lecz swojego wielkoszlemowego sukcesu z 2020 roku już nie powtórzyła. Choć w tym samym sezonie była tego bliska podczas French Open. Tam jednak w finale na drodze stanęła jej pewna nastolatka z Polski, która rozgrywała wówczas turniej życia. To już jednak temat na zupełnie inną opowieść.

Sofia Kenin ze swoim jedynym w karierze wielkoszlemowym trofeum – pucharem za zwycięstwo Australian Open 2020. Fot. Newspix

TO WSZYSTKO WINA FACETÓW!

Jak to zatem jest z tymi faworytkami w kobiecym tenisie? Zawodzą, czy jednak nie do końca? Okazuje się, że nie… przynajmniej jeżeli chodzi o triumfatorki Australian Open. Zwykle bowiem w Melbourne triumfy święciły zawodniczki z czołówki. Dlaczego więc tak często mówi się o tym, że kobiecy tenis jest w porównaniu do męskiego znacznie bardziej nieprzewidywalny?

Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w powyższym śródtytule. Ale spokojnie, zanim chwycicie za widły i zaczniecie określać nas mianem białorycerzy – obwinianie mężczyzn o taki stan rzeczy to tylko żart. Chodzi nam w nim o to, że przez lata w tenisie panów żyliśmy w okresie panowania Wielkiej Trójki: Novaka Djokovicia, Rafaela Nadala i Rogera Federera (kolejność nieprzypadkowa). Ci goście tylko wymieniali się pierwszą pozycją w rankingu ATP, na której łącznie spędzili osiemnaście (!) lat. Przy czym oczywiście dominowali w wielkoszlemowej rywalizacji. Było więc niemalże pewne, że któryś z czterech najważniejszych tytułów zgarnie tenisista z samego czubka stawki.

Wśród kobiet sytuacja w ostatnich latach wyglądała trochę inaczej. Przez lata mieliśmy tam wielką Serenę Williams. I choć Amerykance kreowano wielkie rywalki, to jednak jej sukcesy (23 wygrane Szlemy) są bez porównania większe od dorobku reszty tenisistek. Innymi słowy, u pań rywalizacja była znacznie bardziej rozproszona, przez co wiele dobrych zawodniczek miało okazję do zdobycia tytułu.

Nie jest jednak tak, że żeńskie tenisistki nie są niczemu winne. Same też przyczyniły się do opinii o tym, że kobiecy tenis jest znacznie bardziej nieprzewidywalny. Weźmy pod lupę wielkoszlemowe występy wspomnianej trójki dominatorów od momentu, w którym każdy z nich wygrał swojego pierwszego Szlema, więc w symboliczny sposób wzniósł się na swój najwyższy poziom. Za rozczarowujący występ uznajmy natomiast brak dojścia do ćwierćfinału turnieju.

Federer (pierwszy raz wygrał Wimbledon w 2003 roku) wystąpił w takich zawodach 65 razy, przy czym ledwie w dziewięciu przypadkach kończył je przed ćwierćfinałem. Djoković ma na swoim koncie 64 gry w Szlemach od momentu pierwszego triumfu (Australian Open 2008). Przy czym Serb ledwie osiem razy odpadał przed ćwierćfinałem turniejowej drabinki. I wiemy już, że poprawi wyczyn Federera w tej statystyce, bowiem jutro zagra w półfinale w Melbourne.

Najbardziej chimeryczny pod tym względem był Nadal. Hiszpan na 63 rozegrane turnieje od momentu zdobycia pierwszego szlema (Roland Garros 2005), aż 16 razy odpadał do 4. rundy zawodów. Należy jednak pamiętać, że Nadal przez lata zmagał się z licznymi kontuzjami, a ponadto był najbardziej wyspecjalizowanym w danej nawierzchni tenisistą spośród Wielkiej Trójki. To stanowiło wielką siłę Hiszpana na mączce, gdzie był geniuszem. Jednak już na kortach Wimbledonu znajdowało się nieco więcej tenisistów, którzy byli zdolni z nim wygrać.

Systematyczność wyników – to cecha, która najlepiej określała wielkich mistrzów tenisa. Takich, jak na załączonym obrazku. Fot. Newspix

Te statystyki dowodzą jednak, że nawet kiedy najlepsi męscy tenisiści nie wygrywali turniejów, to przy tym szalenie rzadko zaliczali wpadki przy na ich wczesnych fazach. Wśród kobiet wygląda to zupełnie inaczej. Spójrzcie ponownie na zestawienie osiągnięć pierwszych i drugich rakiet grających w XXI wieku w Australian Open. Mamy tam aż 14 przypadków, w których najlepsze zawodniczki kończyły udział w turnieju przed ćwierćfinałem. Niechlubnym „wyczynem” może tutaj pochwalić się Simona Halep, która w 2016 roku jako wiceliderka rankingu WTA przegrała już pierwsze spotkanie. Wówczas 4:6, 3:6 pokonała ją Chinka Shuai Zhang – wtedy 133. rakieta świata.

Niestety dla nas, Iga Świątek także przyczyniła się do niechlubnej statystyki rozczarowujących występów. W poprzednich dwóch edycjach Polka była rozstawiona w turniejowej drabince z pierwszym numerem. Ale w ubiegłym roku uległa w 3. rundzie Lindzie Noskovej (50. WTA), zaś dwa lata temu pokonała ją Jelena Rybakina (wtedy 22. WTA). I chociaż podczas tegorocznego turnieju Świątek w Melbourne wyrównała swój najlepszy rezultat, to domyślamy się, że i ten wynik Polka przyjmuje z pewnym rozczarowaniem. Podobnie zresztą, jak my. Porażka rodaczki zaprzepaściła przecież szansę na finał dwóch najlepszych tenisistek rankingu WTA. A byłby to dziesiąty taki mecz w XXI wieku.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

“Potwór” w drodze po nieśmiertelność. Naoya Inoue – najlepszy pięściarz na świecie?

Błażej Gołębiewski
3
“Potwór” w drodze po nieśmiertelność. Naoya Inoue – najlepszy pięściarz na świecie?

Polecane

Boks

“Potwór” w drodze po nieśmiertelność. Naoya Inoue – najlepszy pięściarz na świecie?

Błażej Gołębiewski
3
“Potwór” w drodze po nieśmiertelność. Naoya Inoue – najlepszy pięściarz na świecie?

Komentarze

1 komentarz

Loading...