Do tej pory przymiotnik “grande” padał głównie w kontekście Kamila Glika. Ostatnio do grona wielkich dołączył też Kuba Błaszczykowski w Fiorentinie, ale jest jeszcze jeden zawodnik, trochę zapomniany, który z tygodnia na tydzień wyrabia sobie coraz lepszą markę. Po ostatnim meczu, w którym zdobył dwie bramki, dziennikarze nazwali go “letale”, czyli śmiercionośny. Ci, którzy jeszcze niedawno śmiali się, że kompletnie przepadł w Chievo, teraz mogą przecierać oczy. Mówimy rzecz jasna o Tomaszu Kupiszu, który nieoczekiwanie wyrósł na czołową postać grającej w Serie B Brescii.
Nieoczekiwanie, bo wydawało się, że Włochy to dla niego teren spalony. Że skoro nie dał rady w przeciętnym Chievo, to następnym przystankiem będzie pewnie Lechia Gdańsk. Nic bardziej mylnego. Zagrał niezłą rundę w Cittadelli, a latem przeniósł się do Brescii, gdzie nareszcie znalazł swoją niszę. W młodym zespole, którego wyjściowa jedenastka zwykle nie przekracza 25 lat, jest jednym z bardziej doświadczonych zawodników. Dorobek dwóch bramek i dwóch asyst w ośmiu meczach może nie jest jakiś oszałamiający, ale z pewnością nie do końca oddaje jego wkład w grę. Widzieliśmy dwa czy trzy mecze. Biega po całej długości, walczy. Wszystkim tym zyskał sympatię u kibiców, którzy po ostatnim, zremisowanym 3:3 meczu z Avellino, pisali na Twitterze: uff, nasz Polak wreszcie trafił do bramki.
To z pewnością był jego najlepszy mecz we Włoszech, ale dobrych, czyli ponadprzeciętnych, było więcej. Szczególnie w tym sezonie. Po meczu poprzedniej kolejki z Como, który skończył z asystą, miejscowa prasa nazwała go “prawdziwą furią”. To ze względu na niezmordowanie i ambicję. – Kupisz to wielka postać naszej drużyny. Jedyne, czego mu brakowało to bramek, ale i one w końcu nadeszły. Musi grać, musi trzymać formę – komentował trener Brescii, Roberto Boscaglia, dla którego były skrzydłowy Jagiellonii jest postacią fundamentalną. Zobaczcie sami. Tak wygląda to po ośmiu kolejkach.
Bryluje na boisku, ale nie najgorzej odnajduje się też między dziennikarzami. Nie ma co piać z zachwytu i rozpływać się nad językowymi umiejętnościami. W końcu to już ponad dwa lata we Włoszech, ale zawsze miło posłuchać polskiego zawodnika odnajdującego się na obczyźnie lepiej niż Wojtek Pawłowski. Tomek, ottimo lavoro!