Kiedy Sławomir Peszko na oczach całej Polski wykrzyczał „będzie się dziaaało”, nie do końca wiedzieliśmy, o co konkretnie chodzi. Czy o nadchodzący melanż w hotelu Double Tree po meczu z Irlandią, czy może o Euro 2016. Dziś dostaliśmy odpowiedź – słynny okrzyk Sławka dotyczył najbliższego meczu jego zespołu. Bo w Gdańsku w pierwszej połowie dostarczono nam dziś tyle emocji, ilu czasem nie otrzymujemy w całej kolejce. Było wszystko. Gole, piękne akcje, karny, świetny komentator (Strejlau), przepychanki rodem z Copa America… Wiele – jak to w Ekstraklasie – a czasem wręcz wszystko wynikało z przypadku, ale grunt, że faktycznie się działo. Szkoda jednak, że tylko do przerwy. Baterie wyczerpały się bardzo szybko.
Zakończyło się 1:1, czyli w układzie tabelarycznym – jak mawia Andrzej Strejlau – Lechię może przeskoczyć połowa dolnej części Ekstraklasy, ale najważniejsze informacje dostaliśmy jeszcze przed spotkaniem. Thomas von Heesen postanowił bowiem postraszyć przeciwnika ławką, na której zostawił byłą gwiazdę Juventusu, skrzydłowego reprezentacji oraz chłopaka wypożyczonego z Hoffenheim, a na trybuny odesłał Sebastiana Milę. W jedenastce zobaczyliśmy natomiast rówieśnika Strejlaua, czyli Piotra Wiśniewskiego, który utrzyma się w szerokiej kadrze Lechii aż do mundialu w Katarze. Dziś jednak „Wiśnia” dał niewiele. Podobnie zresztą jak koledzy.
Zaczęło się obiecująco dla Górnika. Sobolewski rozrzucił do świetnego Gergela, a ten dośrodkował tak, że najpierw Gerson przepuścił piłkę między nogami, potem zgłupiał Janicki, a na koniec pogubił się Korzym, który jakimś cudem zdołał wpakować futbolówkę do siatki. Zachowanie stoperów Lechii było jednak tak absurdalne, że samo dojście do pozycji strzeleckiej najbardziej zaskoczyło „Korzenia”. Po chwili Lechia odpowiedziała super klepką Haraslina i Buksy zakończoną strzałem Makuszewskiego. W tzw. międzyczasie efektownym rajdem popisał się też Borysiuk, którego powstrzymał Kasprzik. Gergela powstrzymać nie zdołał natomiast Wawrzyniak, który sprokurował karnego. Górnik nie wyszedł jednak na prowadzenie, bo Magiera strzelił tak, że piłka spotkała się w stratosferze z futbolówką wystrzeloną przed laty przez Ramosa i jest wielce prawdopodobne, że jeszcze dziś złapie ją na Monciaku Milos Krasić albo „Peszkin”. Słowa uznania dla Strejlaua, który – analizując samą twarz Magiery – od początku przeczuwał pudło.
Po przerwie nie działo się nic. Ale nie działo się tak bardzo nic, że pan Andrzej aż się rozchorował. Współkomentator meczu był tak rozczarowany poziomem drugiej połówki, że coraz częściej włączał mu się komentarz a’la Hajto, czyli udzielanie wskazówek piłkarzom na boisku. Samo hasło „już nie!” padło – jak wyliczyli nasi statystycy – ponad dwieście razy, ale trudno się Strejlauowi dziwić, bo była to prawdopodobnie najgorsza połówka, jaką relacjonował w życiu. Inna sprawa, że mecz mógłby się potoczyć zupełnie inaczej, gdyby sędzia Stefański w pierwszej połowie pokazał zasłużoną drugą żółtą kartkę Adamowi Buksie.
Status quo mamy za to – stety lub niestety – u dwóch reprezentantów z Lechii. Mila i Peszko chyba powoli mogą zacząć szukać hotelu nad Sekwaną. Taka rada, żeby zdążyli, zanim wszystko pozajmują turyści i uczestnicy Euro.
Fot. FotoPyK