Różne są sposoby na spędzenie wtorkowego popołudnia. Można obserwować padający deszcz, wpatrywać się w punkt na ścianie, odkurzać, zmywać naczynia lub prasować. Wszelkie te czynności łączy jedno. Razem wzięte dostarczają tyle emocji i wrażeń co oglądanie polskiej młodzieżówki. Dzisiejsze 0:0 z Rumunią to po prostu gwałt dla oczu. Test cierpliwości. Egzamin na wytrwałość przy siedzeniu przed telewizorem. Spotkanie spełniające wszelkie wymogi tzw. „poniedziałku z Ekstraklasą”. Boże, jak można było aż tak zaprzepaścić te dwie godziny?
Marcin Dorna kontynuuje swoją selekcję przed Mistrzostwami Europy w 2017 roku, ale dziś zbyt wielu argumentów nie dostał. Ci, którzy wyszli na murawę w Białymstoku, potwierdzili, że obok Linettego i Milika – a oni przecież mogą zagrać na tym Euro – nawet nie stali. Nie licząc pojedynczych zrywów Mazka czy niezłego na stoperze Dawidowicza, to spotkanie stanowiło żart z poważnej piłki. Trudno oczekiwać, że nagle kilkunastu chłopaków, którzy spotykają się raz na parę tygodni, zacznie grać do siebie na pamięć, ale… że będzie aż tak źle? Aż tak? Praktycznie bez sensownej akcji? Nikt cudów się nie spodziewa, ale jeżeli widzimy w składzie Kownackiego, Kędziorę, Stępińskiego, Lipskiego czy już nawet tego Formellę, to jednak liczymy chociaż na pojedyncze błyski. No i były. Przez jakiś kwadrans. A potem jakości piłkarskiej tyle, że tylko powiesić się przed telewizorem.
0:0. Ani cienia nawiązania do ostatniego zwycięstwa nad Izraelem. To chyba najgorszy mecz, jaki widzieliśmy w życiu. A może i najgorszy w historii futbolu.
Fot. FotoPyK