Wszyscy znamy szkoleniowców, którzy zasłużyli na status legendy. Niewielu jest jednak trenerów, którzy swój pomnik zbudowali w dwóch różnych miastach jednego kraju. Ante Simundza jest czczony w Mariborze oraz Murskiej Sobocie, może się pochwalić mistrzostwami dwóch lig, sukcesami w Europie, jest uwielbiany przez legendę słoweńskiego futbolu. Co podkusiło kogoś takiego, żeby przejąć ostatni w tabeli Śląsk Wrocław? Śpieszymy z wyjaśnieniem.
Proces wyboru trenera w Śląsku Wrocław wzbudzał uśmiech i politowanie. Całkiem słusznie zresztą, bo odbijanie się od kolejnych nazwisk, echo w słuchawce oraz rozmowy zrywane na ostatnim kroku nie wskazywały na to, że cała historia zakończy się sukcesem. WKS nie został jednak wydany na ożenek pod przymusem, nie wziął pokornie tego, kto został przy stole na koniec imprezy.
Ante Simundza ma w życiorysie garść sukcesów, a w domu gablotę medali. Z takim dorobkiem zgodził się na półroczną umowę, na którą prychał Tomasz Kaczmarek. Człowiek, który spadłby z drugiej ligi holenderskiej, gdyby tylko dało się z niej spaść – z ostatniej samodzielnej pracy wyleciał, gdy FC Den Bosch było na dnie tabeli wspólnie z dzieciakami ze szkółki Utrechtu. Ostatecznie to nie Śląsk, lecz on wypadł niepoważnie.
Nie ma co ukrywać, że słoweński trener podjął się pracy we Wrocławiu, bo klub dobrze mu zapłacił. Media w jego ojczyźnie już dawno informowały, że szuka posady z godnymi apanażami. Nie zmienia to jednak faktu, że to trener przerastający pozycję Śląska nie tylko w tabeli, ale i w ogóle, w hierarchii polskiego futbolu. Dlatego na jego zatrudnienie nie da się spojrzeć inaczej niż jak na duży sukces WKS.
Kim jest Ante Simundza, nowy trener Śląska Wrocław?
Czysto teoretycznie wciąż możliwy jest scenariusz, w którym Ante Simundza na koniec sezonu odbierze paczkę ze Słowenii ze złotym medalem za mistrzostwo kraju, jednocześnie spadając z ligi w Polsce. Jeszcze parę tygodni temu prowadził NK Maribor, potentata, który dość często, jak na historyczne znacznie czy popularność, zalicza potknięcia. Gdy Simundza w październiku 2023 roku wracał do stolicy, miał im zaradzić, lecz nie dogonił NK Celje i nie odzyskał mistrzostwa kraju.
W przeszłości radził sobie z tym sprawniej. Gdy tylko Słowenia odzyskała niepodległość dołączył do NK Maribor, z którym szybko wspiął się na szczyt jako wyjątkowo skuteczny napastnik. Sięgał po tytuły, strzelił pierwszego w historii gola dla słoweńskiej drużyny w Lidze Mistrzów, zapewniając też Mariborowi pierwsze zwycięstwo w tych rozgrywkach. Jak to w Ljubljanie i okolicach wówczas bywało, klub wpadł w kłopoty, upadł, powstał i znów dołączył do czołówki. Ponownie z Simundzą na pokładzie, lecz w innej roli.
– Pochodzi z Mariboru, jest lokalnym chłopakiem. Najpierw grał z Mariborem w Lidze Mistrzów jako napastnik, potem zaś wprowadził zespół do Ligi Mistrzów jako trener – chwali Ante Miran Zore, redaktor naczelny portalu Nogomania.
Simundza skoczył na wielką wodę. Popracował jako asystent, zdobył medal z NK Mura, ale też spadł z ligi z tym zespołem, przejmując go na finiszu rozgrywek. Ot, trener jak trener. Sezon, w którym zdobył pierwsze mistrzostwo Słowenii, zaczynał w drugoligowym zespole. To tak, jakby w październiku Legię Warszawa czy Lecha Poznań przejął Mariusz Misiura i od razu sięgnął po tytuł, w międzyczasie:
- osiągając finał krajowego pucharu
- wychodząc z grupy Ligi Europy
Latem Maribor wciąż początkującego trenera Simundzy opędzlował mistrza Bośni i Hercegowiny, Izreala oraz Celtic Glasgow, wchodząc do Ligi Mistrzów, gdzie zremisował z Schalke, Sportingiem oraz Chelsea. Jakim cudem Ante stracił pracę niespełna rok po wszystkich tych sukcesach?
– Zlatko Zahović zwolnił go, bo Maribor jego zdaniem grał brzydko, nie dominował, wyniki w lidze były przeciętne. Ante Simundza był tym strasznie przybity – wspomina Zore.
Ante Simundza w czasach Ligi Mistrzów z NK Maribor
Słoweński fachowiec smutek zamienił jednak w zemstę, którą osiągnął wręcz w filmowym stylu. NK Mura, gdzie niegdyś pracował, upadł i zleciał w otchłań niższych lig. Futbol w Murskiej Sobocie odbudowywał się powoli. Ante Simundza stwierdził, że przyśpieszy cały proces.
– Przejął ich w trzeciej lidze. W Murze, mniejszym klubie, mógł grać swój futbol i wszystkich zaskoczył. Zbudował i rozwinął wszystko po swojemu – tłumaczy Miran.
W 2022 wpadliśmy z wizytą na zgrupowanie mistrza Słowenii, NS Mura. Ante Simundza został już wyciągnięty z klubu, sięgnął po niego bułgarski hegemon, Łudogorec Razgrad. Nim odszedł sprawił, że maleńka Mura znalazła się na ustach Europy, ogrywając Tottenham Antonio Conte. Angielscy komentatorzy zawodzili:
– Przegraliśmy z San Marino klubowej piłki!
Od 4. ligi do wygranej z Tottenhamem. Za kulisami mistrza Słowenii – NS Mura
Wszystko rozgrywało się w Mariborze, na ziemi Ante Simundzy. Tam też trener świętował mistrzostwo zdobyte z kopciuszkiem. Sposób w jaki utarł nosa Zahoviciowi i NK, robi wrażenie. Nie żywił jednak przesadnej urazy do klubu, w którym się wychował. Po latach, gdy Łudogorec z niego zrezygnował, wrócił tam, gdzie wszystko się zaczęło.
Defensywa i kontratak. Ante Simundza nie jest trenerem na topowe kluby w kraju
W Łudogorcu największe zasługi przypisuje mu Jakub Piotrowski. Reprezentant Polski był synkiem Ante Simundzy, to on wpadł na pomysł ściągnięcia go do Bułgarii i zrobienia z niego pomocnika unikalnego, pożerającego kilometry w środkowej strefie, groźnego pod bramką rywala. O ile jednak Piotrowski stał się pod jego okiem piłkarzem spektakularnym, tak cały zespół niekoniecznie.
– W Mariborze i Łudogorcu masz presję bycia mistrzem kraju w każdym sezonie. Oczekiwania są takie, że we wszystkich meczach będziesz dominował, co nie jest łatwe. Futbol Simundzy jest reakcyjny, nastawiony na obronę i kontrataki, więc Śląsk Wrocław, który nie musi dominować w kraju, może być dla niego lepszym pomysłem niż topowe zespoły – ocenia Miran Zore.
Łudogorec zdobył mistrzostwo w sezonie, w którym Simundza przejął go w połowie rozgrywek. W kolejnym nie szło tak pięknie, strata do CSKA Sofia rosła i Ante stracił pracę. Naprawdę niewiele brakowało, żeby trzynastoletnia dziś dominacja, została wtedy przerwana. Wystarczy przytoczyć dwie liczby: Słoweniec sięgnął po mistrzostwo z dziewiętnastopunktową przewagą. Gdy jego następca obronił tytuł, wyprzedził CSKA o punkt.
Miran Zore uważa, że futbol, który prezentuje Ante Simundza, po prostu nie pasuje do czołowych drużyn. Dlatego też, mimo sukcesów na koncie, nikt nie zabijał się o niego, tworząc konkurencję dla Śląska Wrocław.
– DAC Dunajska Streda niedawno o niego pytał, był na ich liście. Celuje w takie kluby, w ten poziom drużyn i lig. W Łudogorcu nie do końca sobie poradził, zwolniono go, więc nie ma wielkiej historii sukcesów poza Słowenią.
Ante Simundza
Niemniej i tak ostatecznie wylądował miękko, bo NK Maribor dał mu drugą szansę. Było średnio. Gra niezbyt skomplikowana, wyniki solidne. Nie dlatego jednak Ante Simundza stracił robotę.
– Maribor został kupiony przez Alego Acuna Ilicalego, tureckiego miliardera, który jest właścicielem Hull City, zasiada także w zarządzie Fenerbahce. Ilicali chciał zainwestować w futbol w nowym miejscu. Znał się z Aleksandarem Ceferinem, porozmawiał z nim, on polecił mu NK Maribor i tak się zaczęło. Ante Simundza był już w klubie, gdy doszło do zmiany, więc nowy właściciel chciał wstawić swojego trenera. Nie była to niespodzianka – wyjaśnia Miran Zore.
W Mariborze zaklepano szkoleniowca nowej fali, Bostjana Cesara, który do niedawna pomagał w reprezentacji kraju. Przyłożył rękę do awansu na mistrzostwa Europy, ma sprawić, że NK dostarczy wszystkim więcej zabawy. Sam Simundza porządnie się wściekł. Uznał, że to niesprawiedliwe, nie chciał dogadać się z klubem w kwestii rozwiązania umowy, związek piłkarski musiał wcielić się w rolę mediatora w rozmowach. Na miejscu nikt jednak nie będzie Ante wyklinał.
– Zawodnicy go lubili, mimo że Maribor nie miał najlepszego okresu. Kibice stali jednak za nim, nikt nie patrzył na niego, jak na winnego. Zmiana trenera wynikała tylko i wyłącznie z zachcianki właściciela – mówi Zore.
Ante Simundza to nie cudotwórca, ale karierę Josipa Ilicicia wskrzesił
Wręcz przeciwnie, Ante Simundza będzie wspominany niezwykle ciepło, zwłaszcza przez pojedyncze postaci. Jedną z nich jest Josip Ilicić, ikona słoweńskiego futbolu. Josip był wrakiem piłkarza i człowieka, gdy zdecydował się wrócić do ojczyzny i pokopać jeszcze w Mariborze. Pokopać to dobre słowo. Stan psychiczny Ilicicia był kiepski, nie wiadomo było, czy kiedykolwiek wróci na solidny poziom. W NK pracował Damir Krznar, który go nie oszczędzał.
W pewnym momencie odsunął go od zespołu, tłumacząc, że Josip jest w fatalnej formie fizycznej. Krznara jednak zwolniono, to jego miejsce zajął Ante Simundza. Nowy trener znał się z Iliciciem i od razu cofnął decyzję poprzednika. Mówiono wtedy, że legenda słoweńskiej piłki znów się uśmiecha. To dzięki pracy z Simundzą Ilicić pojechał na mistrzostwa Europy. Nie za zasługi, lecz dlatego, że był najlepszym piłkarzem całej ligi.
– Wiem, jak Josip w niej czarował w ostatnich dziesięciu kolejkach. Tak, to trochę niższy poziom, ale strzelić bramkę i dać asystę czy dwie w każdym meczu to nie jest łatwe zadanie. Miał swoje problemy, ale to super człowiek, wielki profesjonalista, który oddaje serce dla zespołu – mówił nam w Niemczech Erik Janża.
Miran Zore doskonale zna relacje tej dwójki i zasługi Ante, który w zasadzie wznowił i przedłużył karierę Ilicicia.
– Kiedy odszedł z klubu, Ilicić wrzucił nawet post-zagadkę na media społecznościowe. Myślę, że chodziło wtedy o przekaz: jesteś jednym z nas, zawsze będziesz z nami – zdradza nam dziennikarz.
Podobne stosunki łączyły go z innymi zawodnikami. Ante Simundza jest postacią powszechnie lubianą i szanowaną, chociaż zaliczymy go do grona surowych trenerów. Jaki konkretnie styl gry i pracy preferuje?
– Gra kompaktowy futbol. 4-4-2, 4-3-2-1 – ustawienie nie ma znaczenia, liczy się ciężka praca całego zespołu. Jest twardy i bezpośredni, daleko mu do trenerów nowej ery, którzy mówią o otwartej głowie i czerpią z nowych idei. Jest w kontrze do tej filozofii, stawia na siłę i dobrą defensywę. Najważniejsza jest obrona, potem atak – wyjaśnia Miran Zore.
– Nie miał wielkiego wzięcia, nie jest też typem trenera, który robi furorę w mediach i udziela wielu wywiadów. Jest skryty i oszczędny w przekazie zewnętrznym – dodaje.
Lepiej rozumiemy więc, gdzie jest haczyk, dlaczego trener z takim dorobkiem nie wzdrygnął się przed przejęciem ostatniego w tabeli Ekstraklasy Śląska Wrocław. Niewykluczone zresztą, że w Polsce zabawi dłużej, pokusi się o powtórkę z Murskiej Soboty i odbuduje drużynę w niższej lidze, żeby wrócić z nią do elity, spróbować jeszcze raz wszystkich zaskoczyć. W utrzymanie ciężko uwierzyć nie tylko przez matematykę.
– To trener, który potrzebuje czasu, nie cudotwórca – ocenia Miran Zore.
Świetnie więc, że Śląsk będzie miał trenera-kozaka, ale w obecnej sytuacji bardziej potrzebował chyba cudotwórcy. Ten najwidoczniej jednak miał zajętą linię. Można zrozumieć, zaraz urodzi mu się syn. Skoro więc opcja boskiej ingerencji nie wchodziła w grę, uczciwie będzie stwierdzić, że Śląsk sięgnął po najlepszą możliwą spośród pozostałych.
WIĘCEJ O ŚLĄSKU WROCŁAW:
- Do Śląska jednak zajrzał Święty Mikołaj. Nowy trener na pokładzie!
- Ponad Śląskiem 715 klubów w Europie, czyli WKS najgorszy na kontynencie
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix