Jeśli spodziewaliście się, że nowy format europejskich pucharów zapewni nam emocje do ostatnich sekund, mieliście rację. W długiej tabeli ścisk był niemożliwy, nawet ci, którzy przez długi czas znajdowali się w czołówce, nie mogli być pewni, że wraz z ostatnim gwizdkiem multiligi wciąż będą ukontentowani. Niestety, mówimy teraz o Jagiellonii Białystok, która w fazie ligowej przegrała tylko raz, ale to wystarczyło, żeby wypaść z czołowej ósemki.
Dzięki kibicom Djurgarden (odpalili pirotechnikę przy zamkniętym dachu na stadionie) los mistrzów Polski nie wyjaśnił się wraz z końcem ich spotkania, więc ekipa z Białegostoku, zamiast iść pod prysznic, odpalała streama na telefonie i mogła na zmianę obgryzać paznokcie lub trzymać kciuki za kolegów z Warszawy. Problem w tym, że zanim zdążyli przeklikać, co trzeba, Szwedzi strzelili trzecią bramkę i opuszczający stadion kibice Jagiellonii wiedzieli już, że nie ma dla nich ratunku.
Więcej niż się spodziewano. Jagiellonia nie przegrała, wypadła z TOP8, ale nie ma co kręcić nosem
Oczywiście, na fakt zajęcia dziewiątego miejsca w fazie ligowej ciężko patrzeć jak na wynik rozczarowujący. Gdy przed meczem z FC Kopenhaga rozmawialiśmy z Wojciechem Strzałkowskim, nikt na Podlasiu nie zakładał, że sprawy przybiorą tak pozytywny obrót. – FC Kopenhaga i Molde są w rankingu europejskim wyżej i od Jagiellonii, i od Legii Warszawa. Natomiast pozostałe cztery drużyny są w naszym zasięgu. Myślę, że w tych czterech meczach jakieś punkty powinniśmy zdobyć – zapowiadał większościowy akcjonariusz Jagiellonii.
Ci, którym apetyt rósł w miarę jedzenia, mogli być jednak lekko rozczarowani ostatnim akcentem roku w wykonaniu zespołu Adriana Siemieńca. Roku fenomenalnego, historycznego, jednak zakończonego w sposób absolutnie “niejagielloński”. Bezbramkowy remis to ostatnie, co kojarzy nam się z mistrzem Polski, ciężko było się spodziewać i tego, że to Olimpija postara się rozegrać ten mecz pod własne dyktando.
Może byłoby inaczej, gdyby Duszan Stojinowić pogrążył swoich rodaków już na starcie, gdy kąśliwe dośrodkowanie z rzutu wolnego wywołało małe zamieszanie na piątym metrze, po którym stoper jako pierwszy dopadł do piłki i spróbował ją dzióbnąć tak, żeby przechytrzyć bramkarza. Nie wyszło, Jagiellonia schowała się za gardą, wcale nie tak szczelną. Serce przyśpieszało, kiedy zespół z Ljubljany ruszał z kontratakami, zwykle w przewadze liczebnej.
Nic to jednak nie dało, nie dało to nic. Białostoczanie trzymali się całkiem dzielnie przez cały mecz i wyciągali siebie nawzajem z tarapatów.
Ofensywie Jagiellonii wyładowały się baterie
Koło ratunkowe zwykle rzucał Cezary Polak, który niespodziewanie wyrósł na lidera Jagiellonii, skrupulatnie łatającego dziury, przerywającego ataki, wybijającego piłkę w kluczowych momentach po ofiarnym powrocie. Jeszcze niedawno tonął w ciężkich butach, gdy musiał wskoczyć do podstawowego składu w poprzednim pucharowym spotkaniu, ale tym razem spisał się jak facet z wieloletnim doświadczeniem w europejskich bojach.
Przydałby się ktoś taki z przodu, oj przydał, bo Jagiellonii zwyczajnie zabrakło siły rażenia. Najbliżej gola był chyba Nene, który próbował zmieścić piłkę przy słupku po strzale z rzutu wolnego. Afimico Pululu skupił się raczej na tym, żeby wyszarpać sobie rzut karny. Dosłownie, bo napastnik Jagi jak zwykle okazał się wyzwaniem dla stoperów, którzy starali się wygrać z nim pojedynek. Raz nawet był faulowany w szesnastce, ale pechowo akurat wtedy, gdy w górę powędrowała chorągiewka sędziego asystenta.
Wyczerpująca jesień sprawiła chyba, że Jesus Imaz nie miał już siły czarować, że Lamine Diaby-Fadiga prezentował tylko to oblicze, w którym traci futbolówkę, a Darko Czurlinow znów bezskutecznie próbował podjąć dobrą decyzję. Nawet gdy rywale rozjechali się przed Michalem Sackiem, ten ostatecznie został zablokowany, więc białostoczanom nie siedziało absolutnie nic. W takiej sytuacji nie wiadomo, czy remisu żałować, czy też cieszyć się, że ostatecznie udało się go dowieźć do końca spotkania.
Co prawda trzeba będzie grać w lutym, ale przynajmniej z TSC Baćka Topola lub Molde FK. Jak pamiętamy z rywalizacji Serbów z Legią, nie jest to przeszkoda nie do ominięcia, z kolei Norwegów Jaga już raz porobiła, więc szanse na dwa polskie kluby w 1/8 finału Ligi Konferencji wciąż są niemałe. Jakoś przeżyjemy, że ostatecznie tabela nie wygląda tak pięknie, jak wtedy, gdy nasze zespoły oglądały co najwyżej plecy Chelsea.
Jagiellonia zrobiła więcej niż się spodziewaliśmy, za jesień w pucharach należą się jej wyłącznie oklaski.
Jagiellonia Białystok — Olimpija Ljubljana 0:0
WIĘCEJ O LIDZE KONFERENCJI:
- Fatalny Diaby-Fadiga, niewidoczny Imaz. Najlepszy był ten, o którego się baliśmy [NOTY JAGI]
- Czy UEFA doi polskie kluby?
- Churlinov – człowiek, który dostał drugie życie
fot. Newspix