– Jesteśmy w trudnej chwili dla tej dyscypliny, jak i całego polskiego sportu. Trzeba zacząć na każdej płaszczyźnie szukać rezerw, które pozwolą nam wspólnie przebrnąć przez ten ciężki czas – mówi nam Sebastian Chmara. Nowy prezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki w dużej rozmowie z Weszło opowiedział o problemach polskiego sportu, swoich pomysłach na ich rozwiązanie, i o tym, dlaczego polscy lekkoatleci od igrzysk w Tokio do Paryża zaliczyli taki medalowy regres. – Dzisiaj dzieciaki po dwóch latach treningu prezentują nawet niższy poziom od tych, które trafiały do nas pięć czy dziesięć lat temu – twierdzi Chmara.
SZYMON SZCZEPANIK: Wyczułem nutkę kurtuazji, kiedy przed wyborami mówiłeś, że twój wybór nie jest pewny. Byłeś jedynym kandydatem, ostatecznie uzyskałeś 79 z 88 głosów delegatów.
SEBASTIAN CHMARA, PREZES PZLA: Nie oceniałbym tego w ten sposób. Dobry wynik oczywiście oznacza ogromne zaufanie całego środowiska lekkoatletycznego do mojej osoby, ale to też wielka odpowiedzialność. Natomiast moje słowa wtedy nie były kurtuazją. Do samego końca trwały rozmowy dotyczące tego, kto powinien być w zarządzie. Miałem swój punkt widzenia, inni mieli swój i trudno na ten moment stwierdzić, kto ma rację. To się pewnie okaże w perspektywie czasu. Niemniej jednak delegaci dokonali ostatecznego wyboru.
Po samym wyborze podziękowałem, ale też przede wszystkim zwróciłem się do osób, które były przeciwne oraz się wstrzymały, że będę starał się robić wszystko, aby ich również przekonać do nowej wizji i polityki związku. Uważam, że prezes jest od tego, żeby umiał wyciągać wnioski i słuchać ludzi. Bo nie ma prezesów wszechwiedzących.
Masz ułożone życie, jesteś lubiany wśród kibiców. Po co ci jest funkcja, w której na szali kładziesz reputację?
Wiele osób zadaje mi to pytanie. To oznacza, że potwierdzają pewien stereotyp, że kiedy stajesz się szefem jakiejś instytucji czy związku, to musisz postawić na szali swoją reputację. Będę starał się zmienić wizerunek działacza sportowego, bo mam wrażenie, że dla większości ludzi, którzy działają w sporcie, ta łatka jest niesprawiedliwa. Nie jestem czarnoksiężnikiem i nie wyczaruję medali olimpijskich czy medali mistrzostw świata. Natomiast wiem, co chcę zrobić, żeby polska lekkoatletyka zaczęła wracać na dobre tory. Będę się tymi pomysłami publicznie dzielił.
Uważam, że dzisiaj w polskim sporcie potrzeba konsekwencji, a nie alfy i omegi na stanowisku zarządczym. Wszystkie bolączki polskiego sportu są zdefiniowane i określone. Tu nie trzeba niczego wymyślać, tylko konsekwentnie zacząć wdrażać pewne rozwiązania, które są konieczne – nie tylko w lekkoatletyce. Mówię o potrzebie powrotu do sportu powszechnego, juniorskiego i młodzieżowego. Tam leży klucz do rozwiązania problemów. Ale podkreślam, że te rozwiązania nie nadejdą szybko. Zdaję sobie sprawę, że jak nie będzie medali na następnej dużej imprezie, to ja będę za to krytykowany. Jednak wiem o tym, że będę potrafił w sposób racjonalny wytłumaczyć, dlaczego tak jest.
Skoro problemy zostały już zdefiniowane, to twoja kadencja będzie ewolucją czy rewolucją w PZLA?
Są obszary, które rewolucji kompletnie nie wymagają. W większości należą do nich organizacja i funkcjonowanie PZLA, czy organizowanie imprez krajowych i międzynarodowych. W tych dziedzinach działa to dobrze lub bardzo dobrze, choć zawsze można coś ulepszyć czy poprawić.
Natomiast doszliśmy do ściany, jeśli chodzi o system szkolenia. I tutaj potrzebna jest w wielu obszarach rewolucja. System, który obecnie funkcjonuje, mam na myśli przede wszystkim jego finansowanie, jest dobry na czasy, w których mamy ogromne zaplecze młodych zawodników. Ono wtedy w sposób naturalny zapewnia miejsca w kadrze narodowej, czyli na najwyższym poziomie piramidy szkoleniowej. Dzisiaj problemem zasadniczym jest to, że nie mamy tego kapitału. Nie posiadamy bezpośredniego zaplecza kadry. Dochodzi do paradoksu: jesteśmy w stanie finansować duże grupy szkoleniowe na najwyższym poziomie piramidy, natomiast za chwilę nie będziemy mieli kogo szkolić. Tutaj potrzeba rewolucji w finansowaniu całego tego obszaru.
W moim przekonaniu trzeba zacząć przerzucać środki finansowe z góry na drugi i trzeci element piramidy. Czyli w kategorie młodzieżowe i juniorskie. Tam dziś należy skierować największy strumień pieniędzy państwowych. Ale to wymaga zmian w katalogu wydatków i jestem przekonany, że to obecnie jedyna recepta, która może w dłuższej perspektywie pomóc polskiemu sportowi. Jeżeli tego nie zrobimy to będziemy w jeszcze gorszej sytuacji niż jesteśmy teraz.
Kiedy mówisz o zmianie finansowania w piramidzie szkolenia, to brzmi jak obcięcie środków pierwszej kadry celem zainwestowania w młodzież.
Największą ilość środków otrzymujemy z Ministerstwa Sportu i Turystyki. Jako duży związek, jesteśmy ich sporym beneficjentem. Natomiast chciałbym, żeby to wybrzmiało, że w naszej lekkoatletyce następuje zmiana pokoleniowa – dobrzy zawodnicy odchodzą i zaczyna nam brakować kadr. Skoro sporo osób kończy kariery, a nie mamy ich następców, to staje się jasne, że na tym poziomie nie potrzebujemy tak dużej sumy pieniędzy. Jaki zatem jest nasz cel? Nie chcielibyśmy, żeby zabierano nam pieniądze, bo brak środków nas kompletnie sparaliżuje. To z kolei uniemożliwi rozwój w obszarze młodzieżowym, gdzie pieniędzy naszym zdaniem brakuje. Pragniemy, by pozwolono nam wydawać pozyskane sumy w innym miejscu. I to właśnie z tego powodu, że wielu polskich najlepszych lekkoatletów kończy kariery, a co za tym idzie, trzeba poszukać następców. Żeby ich poszukać, trzeba finansować niżej.
Dostrzegam pewną ironię w tym, że jednym z największych krytyków PZLA w ostatnich sezonach była Adrianna Sułek. Zawodniczka, z którą łączy cię konkurencja, rodzinne miasto, a nawet mieliście tego samego trenera. To będzie problem, żeby zadowolić największe gwiazdy, skoro finansowanie dla nich zostanie ograniczone?
Nie, i tutaj chcę to wyjaśnić. Jeżeli chodzi o największe gwiazdy, to je chciałbym otoczyć szczególną opieką. Myślę, że takich gwiazd jest niewiele. Chciałbym, żeby najlepsi sportowcy, którzy mogą walczyć o medale czy finały, miał zagwarantowane optymalne warunki szkoleniowe, z dbałością o wszelkie detale. Nie ma mowy o tym, żeby im coś zabierać. Zresztą nie chcę też używać takiego sformułowania, jak “zabrać”. My nie zabierzemy, tylko przeznaczymy te pieniądze na inne cele.
Jak mówiłem wcześniej, jeżeli zmniejsza się nam liczba gwiazd, to środki, które na nie przeznaczamy, chcielibyśmy wykorzystać w inny sposób. Do tego będę zmierzał. Teraz, kiedy rozpocząłem swoją pracę, trwają już przygotowania do kolejnego sezonu. Najpierw będą występy halowe, później oczywiście na stadionie. W fazie przygotowań do sezonu halowego nie będę niczego zmieniał, bo byłbym nieodpowiedzialny. Natomiast po sezonie halowym chcę już zaproponować pewne rozwiązania. One będą chroniły tych zawodników, którzy dzisiaj mają już wysoki poziom sportowy. Ale zależy mi na tym, by wzmocnić tych lekkoatletów, którzy są w zapleczu kadry narodowej. Liczę na to, że przy odpowiednim wsparciu będą za moment zastępowali tych, którzy odchodzą. Jednak uspokajam: nie zabierzemy nic zawodnikom, którzy obecnie dają nam największe możliwości na dobry wynik. To o nich szczególnie trzeba zadbać.
Wracając natomiast do krytyki: nie mam wpływu na to, co kto mówi. Liczę jednak na to, że krytyka będzie konstruktywna, bo zwykłe krytykanctwo nie będzie mnie obchodziło.
Widzisz jakieś elementy do poprawy na polu transparentności związku? Nie mówię o finansowej, bo będąc finansowanymi przez Ministerstwo Sportu musicie upubliczniać stosowne dokumenty. Pytam o transparentność względem zawodników.
Oczywiście. W jednym z punktów mojego programu wspomniałem, że chciałbym, aby komunikacja na linii trener-zawodnik, trener-związek i związek-zawodnik się poprawiła. To jest na dziś jeden z ważniejszych elementów do poprawy, bo wszelkie decyzje, które są podejmowane przez związek, muszą być zrozumiałe. Chciałbym nad tym popracować.
Rozmawiałem na ten temat z jednym z nowych członków zarządu, czyli z Małgosią Hołub-Kowalik, aby ona była takim łącznikiem między zarządem a zawodnikami. Niedawno jeszcze sama była zawodniczką i myślę, że będzie miała najłatwiejszy kontakt z kadrowiczami. Osobiście również jestem w stałym kontakcie z większością naszej kadry, choć raczej z tą starszą częścią, ale nie mam przed tym absolutnie żadnych oporów. Każdy z zawodników ma prawo wiedzieć, co z czego wynika. Wtedy będzie prościej nam funkcjonować.
Zapewne pamiętasz, że dwa lata temu Michał Bernadelli, który kiedyś pracował w PZLA, wystosował do związku petycję z pięcioma postulatami. Jednym z nich był system anonimowego oceniania trenerów blokowych przez członków kadry. Może takie rozwiązanie pomogłoby w znalezieniu wspólnego języka?
Nie wykluczam żadnego rozwiązania, które polepszy wspomnianą komunikację. Może to naiwnie brzmi, ale jestem człowiekiem dialogu. Absolutnie nie uważam, że istnieją trudne tematy, tylko że są tematy niewyjaśnione. Będziemy rozmawiali. Nie zawsze znajdziemy zero-jedynkowe rozwiązania. Wiele razy będziemy musieli pójść na kompromis. Ale uważam, że dobry jest każdy sposób, który wyjaśni wszystkie sprawy. Żeby nie było poczucia, że coś dzieje się pod stołem i bez przejrzystych reguł. Zawodnicy i trenerzy muszą mieć jasność co do wszelkich kwestii.
Sebastian Chmara i Justyna Święty-Ersetic w 2018 roku
Podczas walnego zgromadzenia naszych delegatów powiedziałem, że będą konkursy na wszystkie kluczowe stanowiska, związane przede wszystkim ze szkoleniem w PZLA. Uczyniłem tak właśnie po to, żeby nie było tego typu nieporozumień. Oczywiście zawsze będzie tak, że jakiejś części zawodników czy trenerów nie spodoba się któraś postać. Ale wtedy trzeba w sposób jasny i transparentny pokazywać, jakie były kryteria wyboru i dlaczego na tę osobę się zdecydowano. Taki ruch powinien nastąpić, by polepszyć klimat polskiej lekkoatletyki. Będzie się nam wtedy łatwiej pracowało, bo jesteśmy w trudnej chwili dla tej dyscypliny, jak i całego polskiego sportu. Trzeba zacząć na każdej płaszczyźnie szukać rezerw, które pozwolą nam wspólnie przebrnąć przez ten ciężki czas.
Wspomniałeś o ciężkim czasie dla królowej sportu nad Wisłą. W jakim stopniu twoim zdaniem o funkcjonowaniu związku świadczy wynik sportowy? Możesz przecież powiedzieć, że sportowcy mają opłacane obozy, struktury szkolenia, niezłe warunki na miejscu. A że nie mają medali – to nie wina związku.
Nie mogę się zgadzać z narracją, że całkowitą winę za brak medali ponoszą związki sportowe. Oczywiście, one ponoszą część odpowiedzialności. Od zawsze zresztą tak było, że jak się udaje, to jest dobrze, jak się nie udaje, to jest źle i jest jeden winny – związek. My jako PZLA w razie niepowodzenia musimy potrafić wyjaśnić, dlaczego mamy taki, a nie inny stan rzeczy. Ale czy do samego końca mamy wpływ na to wszystko? Nie wydaje mi się. Tę odpowiedzialność za wynik podzieliłbym na dwa obszary. Ten, w którym związek odpowiada w stu procentach, to własna organizacja szkolenia i zapewnienie jak najlepszych warunków do przygotowań: takich, jak opieka medyczna czy trenerska. Dziś o rywalizacji decydują detale, więc w tej kwestii nie może nic szwankować i za to PZLA musi być rozliczany.
Natomiast obserwuję ogromny regres, jeśli chodzi o to, kto do sportu trafia. Jak zdolna jest to młodzież i w jakiej liczbie przychodzi. Na to jako związek mamy jakiś wpływ, ale sami sobie z tym nie poradzimy. Robimy wiele realizując programy w ramach sportu powszechnego. Sporo robią też kluby, choć warto pomóc im poprzez edukację, która w moim przekonaniu mogłaby być trochę lepsza. Ten aspekt będziemy poprawiali. Ale takie działania to wciąż kropla w morzu potrzeb. Tutaj potrzeba kampanii ogólnospołecznej, która będzie pokazywała, że ruch jest zdrowy, a sport uprawiany powszechnie to pożyteczna sprawa. Na tej bazie zbudujmy fundamenty naszej piramidy, by później ze sportu powszechnego wychwytywać osoby szczególnie uzdolnione.
Czyli problem leży w samym uprawianiu sportu. Nie tego na najwyższym poziomie, ale na podstawowym, przez społeczeństwo.
Od dziesięciu lat prowadzimy program „Lekkoatletyka dla Każdego”, gdzie rokrocznie do szkolenia w ramach stałych grup trafia około kilkanaście tysięcy dzieci. Tam regularnie sprawdzamy ich sprawność i poziom sportowy. Dzisiaj dzieciaki po dwóch latach treningu prezentują nawet niższy poziom od tych, które trafiały do nas pięć czy dziesięć lat temu. I mówię tu o poziomie wyciągniętym na podstawie średniej.
Oczywiście nie brakuje też młodzieży utalentowanej. Według naszych danych, przez dziesięć lat trwania programu mieliśmy prawie 300 dzieci wybitnie uzdolnionych, które w wieku 16 lat uzyskały wynik równy lub lepszy od 30. wyniku w tabelach historycznych w kategorii U16. To bardzo wysoko postawiona poprzeczka. Ale jeżeli chodzi o ogólną sprawność i poziom sportowy, on bardzo mocno leci w dół. To jest dziś ogromny problem.
Zastanawiam się, czy konkurencja, z której się wywodzisz – wielobój – może być odpowiedzią na bolączki sportu na wczesnym poziomie jego uprawiania? Słyszałem opinie, że polska lekkoatletyka za bardzo idzie w kierunku specjalizacji.
Zgoda. Są systemy na przykład w Stanach Zjednoczonych czy wcześniej w Niemczech, w których w pierwszej fazie lekkoatletycznego rozwoju stawiano właśnie na trening wielobojowy. Robiono to nawet z wykorzystaniem ćwiczeń stricte technicznych w poszczególnych konkurencjach. I myśmy w programie „LdK” próbowali to robić. Wprowadzaliśmy rywalizację w tak zwanych skróconych wielobojach tematycznych, dopasowanych do poszczególnych konkurencji.
Sebastian Chmara podczas mityngu w Gdańsku w 2002 roku
Wracając do meritum, rzeczywiście trening ogólnorozwojowy sprzyja rozwojowi na pewnym etapie szkolenia lekkoatletycznego. Uważam, że to powinien być jeden z kierunków rozwoju. Na to też chcielibyśmy się nastawić. Jednak raz jeszcze podkreślę: żeby to wszystko wdrożyć i realizować, musimy mieć materiał, czyli chętnych, którzy będą chcieli to robić. Ale rozwiązanie i to, co podkreśliłeś, w moim przekonaniu w dalszym ciągu jest skuteczne, i powinno być wdrożone na pewnym etapie lekkoatletycznego szkolenia.
Porozmawiajmy o wynikach naszych czołowych lekkoatletów. Cały czas odnosimy się do igrzysk w Tokio, gdzie lekkoatleci zdobyli dziewięć medali. W tym roku w Paryżu wywalczyli tylko jeden. Wszyscy mówią o regresie, a może my po prostu trzy lata temu robiliśmy wynik ponad stan, ale nikt tego nie chciał przyznać?
To prawda. Nie potrzeba tutaj być wielkim analitykiem sportu, wystarczy spojrzeć na statystykę. Lekkoatletyka jest wymierna. Osiem medali olimpijskich zdobyliśmy w 1964 roku, także w Tokio. W 2021 roku zdobyliśmy dziewięć i pobiliśmy ten wynik. Uzyskaliśmy historyczny rezultat, którego polska lekkoatletyka nigdy nie zrobiła. Być może dla kogoś głupio brzmi, kiedy to czyta, ale to był obraz, który nie oddawał rzeczywistego stanu tego sportu w naszym kraju. Dla większości kibiców liczba medali i wynik sportowy świadczy o sile dyscypliny, podczas gdy naprawdę może przysłaniać jej faktyczny obraz.
Jak powiedziałeś, coraz mniej osób granie się do lekkoatletyki i sportu w ogóle. Jaki pomysł na odwrócenie tego trendu będzie miał PZLA pod twoją prezesurą?
Spotykałem się z wieloma ministrami. Pracowałem blisko pani minister Joanny Muchy, później współpracowałem z ministrami Andrzejem Biernatem, Adamem Korolem. Byłem w kontakcie z Kamilem Bortniczukiem i teraz jestem z ministrem Sławomirem Nitrasem. Byłem u każdego z tych polityków z sugestią, żeby powrócić do tego, co było kiedyś. Czyli żeby w szkołach na lekcjach wychowania fizycznego wprowadzić testy w formie zabaw lekkoatletycznych. Bo lekkoatletyka jest sportem pierwszego wyboru. Kiedy sam chodziłem do szkoły, to każde dziecko musiało skoczyć w dal, rzucić piłeczką palantową czy pobiec na krótkim i dłuższym dystansie. W ten sposób bardzo łatwo było zobaczyć, kto i w jakim obszarze jest uzdolniony. Bo moim zdaniem nie ma niezdolnej młodzieży, ona ma tylko różne kompetencje.
Dziś te kompetencje trzeba zidentyfikować, porównać i przede wszystkim odnaleźć. W szkołach mamy systemy informatyczne, dzienniki elektroniczne. Możemy robić proste testy sprawnościowe, takie jak dawniej. Ich wyniki, oczywiście z uwzględnieniem wszelkich norm prawnych, takich jak RODO, mogłyby być dostępne dla tych, którzy tej informacji potrzebują. Czyli w naszym przypadku Okręgowych Związków Lekkiej Atletyki, klubów sportowych, czy trenerów zatrudnionych w programie „Lekkoatletyka dla Każdego”. Kiedy na przykład podczas tych sprawdzianów pojawiałyby się wybitnie zdolne jednostki, to my mielibyśmy pierwszą informację na ich temat. Później oczywiście następuje zdecydowanie trudniejsza droga, czyli dotarcie do rodziców i przekonanie takiej osoby do tego, żeby spróbowała bardziej zaangażować się w sport.
Program “Lekkoatletyka dla Każdego”, którego Sebastian Chmara był głównym koordynatorem, od początku cieszył się sporym zainteresowaniem. Zdjęcie uczestników podczas jednej z edycji w 2015 roku
Robienie takich testów, to też pewna informacja o tym, co się z dzieje młodym pokoleniem pod względem fizycznym.
Dokładnie. Można sprawdzić, jaka jest tendencja: czy młodzi ludzie są bardziej, czy mniej sprawni. Oczywiście dobór tych testów to inna sprawa. Jednak to już kwestia wtórna, którą należy zostawić metodykom. Najważniejsze, że takie testy powinny być powszechne i możliwe do zrealizowania w każdym miejscu.
Zdaję sobie sprawę, że na początku takiego programu będzie mnóstwo pomyłek i niedoskonałości, ale od czegoś trzeba zacząć. Będę bardzo lobbował za tym projektem, zresztą robię to od wielu lat. Chodzę z tym rozwiązaniem właściwie do każdego ministra i próbuję się przebić. Ale to też jest kwestia współpracy Ministerstwa Sportu z Ministerstwem Edukacji. Ja jako mały prezes związku mam już na to niewielki wpływ. Mogę tylko liczyć, że ministrowie dostrzegą problem i spróbują pójść w tym kierunku. Osobiście jestem przerażony informacjami, że lekcje wychowania fizycznego mają przestać być oceniane, a podejście do nich będzie jeszcze luźniejsze. Myślę, że to nie do końca dobry kierunek.
Powiedziałeś, że spotykałeś się z wieloma ministrami sportu. Mamy przykłady prezesów związków, którzy wykorzystywali koneksje polityczne do rozwoju dyscypliny. Zostałeś wybrany akurat podczas rządów partii, z którą byłeś związany w 2011 roku jako wiceprezydent Bydgoszczy. To może pomóc w pozyskiwaniu dodatkowych środków czy też przeforsowaniu pewnych koncepcji?
Kompletnie nie definiuję tego w ten sposób. Nie chcę używać wielkich haseł, ale sport co do zasady jest ponad polityką. Niezależnie od tego jaka jest władza, sport powinien łączyć. Przez te wiele lat rozmawiałem z każdym ministrem. Ostatnio współpracowałem z panem ministrem Bortniczukiem i mieliśmy wspólne zdania w wielu aspektach. Obecnie rozmawiam z panem ministrem Nitrasem, też zgadzamy się w wielu sprawach i pan minister dostrzega problemy, które trapią polski sport.
Raz jeszcze podkreślę to, co każdy widzi i wie. Tutaj potrzeba wspólnej pracy ponad podziałami. Nie chciałbym, żeby było tak, że kiedy jest jeden rząd, to jakiś związek ma się lepiej, a gdy władza się zmienia, to ma się gorzej. Nie na tym rzecz polega. Musimy mieć jeden wspólny plan, który będziemy konsekwentnie realizowali bez względu na to, kto w Polsce będzie rządził. To niezbędny warunek, żebyśmy mogli za osiem czy dwanaście lat cieszyć się sukcesów. Każda opcja polityczna co do zasady powinna wspierać rozwój polskiego sportu na każdym jego poziomie. Bo poglądy polityczne w sporcie nie mają znaczenia i chciałbym, żeby tak zostało.
Zatem myślą przewodnią prezesa Sebastiana Chmary będzie praca u podstaw ponad podziałami.
Tylko kiedy będziemy współpracowali, będziemy silniejsi. Przyznam, że obserwowałem wybory w innych związkach sportowych. Widziałem, jak wielkie osobowości stawały naprzeciw siebie i wiem, jak trudno jest potem zakopać dołki by podjąć współpracę. Duet Otylii Jędrzejczak i Pawła Słomińskiego przyniósł nam w pływaniu wiele radości, a mnie czasami doprowadzał do nawet do łez, bo jestem emocjonalny, kiedy oglądam sport. Dziś stoją po dwóch stronach barykady i ze sobą nie współpracują. W piłce ręcznej o władzę walczyli Sławek Szmal i trener Bogdan Wenta. Ludzie, którzy dostarczyli potężnych emocji w polskim sporcie, ale teraz też stoją naprzeciwko siebie.
Na początku naszej rozmowy powiedziałeś, że będąc osobą powszechnie lubianą, nagle mogę taką nie być. Zobacz, do czego doszło: dziś do zarządu weszli Monika Pyrek, Małgorzata Hołub-Kowalik czy Marek Plawgo. Rzeczywiście, teraz może już nie każdy będzie ich klepał po plecach, ale wiesz co? Może naiwnie, jednak wierzę, że tę tendencję nielubianych działaczy można odwrócić.
Będąc na stołku, trzeba się przyzwyczaić do krytyki.
Tak, ale krytyka i różnica zdań to jest jakiś przyczynek do rozwoju. Wierzę, że będą różne zdania, przez które wypracujemy różne sposoby dojścia do celu. Skoro mam dziś w zarządzie ludzi, którzy potrafili zdobywać medale mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich, to wierzę, że osiągniemy wspólny cel. Że przez transparentność informowania o tym, co będziemy robili, uda nam się do siebie przekonać kibiców. Wiem, ilu ludzi mnie krytykuje i uważa, że nie powinienem być na tym stanowisku. Natomiast myślę, że każdy człowiek, który pracuje w danym środowisku, powinien chociaż w jakiejś części czuć się za to środowisko odpowiedzialnym.
Nie muszę być liderem. Mogę być na drugiej, trzeciej pozycji. Tylko po prostu zadziałajmy wreszcie wszyscy razem, bo inaczej to nie ma sensu. Prawdopodobnie na każdego można znaleźć kija, jak się będzie chciało dobrze poszukać, ale chyba nie o to chodzi. Ważne żebyśmy wzajemnie sobie pokazywali kierunki. Żeby media, które mają ogromną wiedzę na temat sportu, także je wskazywały. Bo dziś jesteśmy w kryzysie i żeby go rozwiązać, trzeba położyć wszystkie ręce na pokład.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej o lekkoatletyce:
- “W sporcie żyjesz po to, żeby pracować. Uwiera mnie to”. Wyznania polskiego lekkoatlety
- Piotr Lisek: Igrzyska w Paryżu były najtrudniejszym startem w moim życiu [WYWIAD]
- Ada, to nie wypada! Czyli jak Sułek-Schubert odpaliła się w internecie
- Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”