W kolejnej odsłonie cyklu „Ale to już było” na nasze pytania odpowiada Paweł Wojtala, były piłkarz m.in. Lecha, Widzewa i Legii, który grał również w Bundeslidze. Wspomina zablokowany przez kontuzję transfer, gola na wagę ostatniej w Polsce Champions League czy grę z Romario i Ronaldo. Zapraszamy!
Kariera z dzisiejszej perspektywy – spełnienie czy niedosyt?
Myślę, że spełnienie, choć były też chwile trudne, głównie przez kontuzje. Od momentu, gdy przyszedłem na pierwszy trening, chciałem kiedyś zagrać w lidze i reprezentacji. To się udało. Czy mogłem osiągnąć więcej? Mogłem, ale na to składa się też wiele przeróżnych czynników. Generalnie jestem zadowolony, nie lubię rozgrzebywać niedociągnięć z przeszłości.
Największe spełnione piłkarskie marzenie?
Jak każdy mały chłopiec, marzyłem o reprezentacji Polski. Z perspektywy czasu wielkim sukcesem okazuje się też Liga Mistrzów – od wielu lat dla nas nieosiągalna.
Największe niespełnione piłkarskie marzenie?
Był taki moment, bodaj w 1997 roku, kiedy byłem bliski transferu na Wyspy Brytyjskie. Grałem wtedy w HSV, menedżer jednego z angielskich klubów miał mnie obejrzeć raz jeszcze, by przyklepać transfer. Wszystko było już jednak omówione – konkretne warunki i dla Niemców, i dla mnie. Tuż przed jego przyjazdem złapałem kontuzję, która wykluczyła mnie z gry na trzy miesiące. Być może wszystko inaczej by się potoczyło.
Najlepszy piłkarz, z którym pan grał?
Grałem z wieloma dobrymi zawodnikami, w reprezentacji i w klubie. W każdym okresie mógłbym wskazać jednego, który umiejętnościami przewyższał resztę. Wstrzymam się, bo mogę o kimś zapomnieć.
Najlepszy piłkarz przeciwko któremu pan grał?
W reprezentacji Polski grałem przeciwko Brazylii, w składzie rywala – Ronaldo i Romario. No, łatwo nie było. Z kolei, będąc zawodnikiem HSV, dużym wyzwaniem były mecze przeciwko Bayernowi i starcia z Elberem. Jak człowiek nie dał z siebie maksimum możliwości, mogło się to źle skończyć.
Najlepszy trener, który pana trenował?
Przeważnie zapamiętuje się trenerów, u których miały miejsce przełomowe momenty kariery. Debiut w lidze, debiut w reprezentacji, pierwszy szkoleniowiec za granicą, potem po powrocie… Wiem, że odpowiadam wymijająco, ale głównie z tym ci trenerzy mi się kojarzyli.
Najgorszy trener, z którym miał pan przyjemność?
Najmniej było mi po drodze z Dragomirem Okuką w Legii. Był też jeszcze jeden trener w Lechu, z współpracy z którym nie byłem zachwycony.
Gej w szatni? Spotkał pan takiego chociaż raz?
W Polsce wydaje mi się, że nie, w Niemczech – również raczej nie, choć gdybym się mocno zastanowił, być może miałbym jakieś podejrzenia. Ale na pewno nie byłaby to w szatni komfortowa sytuacja.
Najlepszy żart, jaki zrobili panu koledzy? Kto i gdzie?
Większość żartów była sytuacyjnych, wynikały one z danej chwili. Chyba nigdy nie byłem konkretnym obiektem docinek.
Najlepszy żart, który wykręcił pan?
To nie była moja najmocniejsza strona.
Kim chciał pan być po zakończeniu kariery i jak bardzo marzenia różnią się od rzeczywistości?
Od początku wiedziałem, że nie chcę być trenerem. Zdawałem sobie sprawę, że to ciężki kawałek chleba, a na sukces składa się mnóstwo czynników. Ja chciałem pracować w klubie, pełnić inną rolę – taką szansę miałem w Zagłębiu, choć moim zdaniem trwało to zbyt krótko. Mam nadzieję, że jeszcze wrócę do piłki. Jeśli się w niej „robi” całe życie, ciężko się odciąć z dnia na dzień.
Której decyzji podjętej podczas kariery żałuje pan najbardziej?
Po Lidze Mistrzów miałem trzy możliwości transfery: IFK Goeteborg, Glasgow Rangers i HSV. Te dwie pierwsze nie były aż tak konkretne, ale niewiele brakowało, by ułożyły się po mojej myśli. Wybrałem wtedy opcję najpewniejszą – Bundesligę. Pamiętam jednak, że to była trudna dla mnie decyzja. Kiedy ją podjąłem, przede wszystkim czułem ulgę.
Co kupił pan za pierwszą grubszą premię?
Pamiętam, że szybko chciałem uzbierać na samochód, więc możliwe, że te pieniądze odłożyłem. Natomiast jak dostałem pierwszą większą wypłatę w postaci stypendium, były to na tamte czasy – porównując nawet do rodziców – kosmiczne pieniądze.
Najbardziej wartościowy przedmiot, który pan kupił?
Te materialne zawsze miały dla mnie mniejszą wartość, niż pamiątkowe zdjęcie czy koszulka. Można mieć wiele wartościowych przedmiotów, ale ja zawsze wyżej ceniłem choćby nagrody czy medale.
Największa suma pieniędzy przepuszczona w jedną noc?
Nie byłem hazardzistą, więc dużej kasy w kasynie przepuścić nie mogłem. Ale imprezy, które były organizowane w drużynie – przykładowo wkupne – wiązały się z dużym wydatkiem. Potrafiliśmy się dobrze zabawić.
Najbardziej pamiętna impreza po sukcesie?
Pamiętne były dwie. Jedna po moim pierwszym mistrzostwie Polski z Lechem, bo to było wyjątkowe wydarzenie – zwłaszcza, że na początku mojej kariery. A w 1999 roku sięgnąłem z Werderem Brema po Puchar Niemiec: przejeżdżaliśmy wtedy przez miasto, na placu centralnym znajdowały się tysiące ludzi. Świetne przeżycie, tym bardziej w tamtych czasach.
Z którym piłkarzem z obecnych ekstraklasowiczów najchętniej by pan zagrał w jednej drużynie?
Jest kilku ciekawych i wartościowych. Z miłą chęcią zagrałbym z Hamalainenem – ale na pewno nie tym z obecnej rundy, a z poprzedniego sezonu.
Z którym z obecnych trenerów Ekstraklasy chciałby pan pracować?
Wyzwaniem byłaby praca z Michałem Probierzem. Znamy się z boiska, graliśmy razem i przeciwko sobie, a podoba mi się to, jak prowadzi zespół. Ciekaw jestem, czy to faktycznie aż tak twarda ręka, jak się często powtarza. Chciałbym też tę twardą rękę zweryfikować u Leszka Ojrzyńskiego.
Poziom Ekstraklasy w porównaniu do pana czasów – tendencja wzrostowa, czy spadkowa?
Nie lubię tych porównań. To były inne czasy, z innym sposobem gry i taktyką… Wtedy, gdy jeszcze ja grałem, bramkarz mógł złapać piłkę po podaniu od kolegi z pola. A przecież tak wiekowy wcale nie jestem! To była inna piłkarska epoka, dla wielu dziś nieznana. Myślę, że takie oceny mogą być niesprawiedliwe dla obu stron.
Najcenniejsza pamiątka z czasów kariery piłkarskiej?
Pamiątka? Mam bliznę po operacji, która uniemożliwiła mi transfer (śmiech). A tak poważnie, medale za mistrzostwo Polski.
Pierwszy samochód?
Polonez. Był kiedyś taki samochód w Polsce…
Najlepszy samochód?
Mówi się, że najlepszy jest ten służbowy, bo nie tankuje się ze swoje. A ja w HSV miałem służbowego Hyundaia. Ale kilka aut się u mnie przewinęło, lubiłem wygodę i ten rodzaj wydatku.
Najlepszy młody polski piłkarz, który ma szansę zrobić wielką karierę?
Zastanawiam się, co czeka Bartka Kapustkę. Już wcześniej miałem okazję widzieć go w akcji, teraz dalej się rozwija. Prawdziwy test jednak dopiero przed nim – wszyscy już wiedzą, kim jest, nikogo nie zaskoczy. A drugi chłopak to Dawid Kownacki. Ma potencjał, ale często hamują go kontuzje.
Artykuł prasowy o panu, który najbardziej zapadł w pamięć?
Krytyka się zdarzała, ale nie zawsze uważałem ją za konstruktywną. Miło też było czytać pozytywne opinie o sobie w zagranicznej prasie, choćby w Bildzie.
Ulubione zajęcie podczas zgrupowań.
Sposób spędzania wolnego czasu na zgrupowaniach w Polsce a w Niemczech był różny. U nas wszyscy siadaliśmy razem – jedni grali w karty, drudzy rozmawiali. Z kolei na Zachodzie każdy w tym czasie bardziej skupiał się na sobie, koncentracji i przygotowaniu do treningu.
Ulubiony komentator?
Tutaj muszę uważać, bo sam często bywam w telewizji. Wskażę nieodpowiednie nazwisko i zaraz ktoś nie będzie chciał ze mną współpracować!
Ulubiony ekspert?
Ciekawe uwagi ma Jerzy Engel, a lubię też posłuchać Grzegorza Mielcarskiego.
Najbardziej wzruszający moment w karierze?
A może być najbardziej przykry? On ma miejsce wtedy, gdy zawodnik, który jest w formie i na fali wznoszącej, łapie kontuzję. Mnie trudno było się pogodzić z dłuższą przerwą.
Najważniejsza ze zdobytych bramek?
Pierwszą bramkę pamięta się zawsze, ale najważniejsza była bramka na 3:2 z Broendby. Czyli ta wyjątkowa, legendarna. Niektórzy mówią, że zdobyłem ją na pół ze Sławkiem Majakiem. Nie, nie… To mój gol.
Największy jajcarz, z którym dzielił pan szatnię?
Ci, co byli wtedy w Poznaniu, podpisaliby się pod moim wyborem: Jarek Araszkiewicz. Po prostu One Man Show.
Największy pantoflarz?
Jak teraz myślę, to wielu by się takich znalazło. I znów nie chciałbym nikogo pominąć. Żony czy dziewczyny, dziś chyba częściej dziewczyny, zawsze miały duży wpływ na zachowanie zawodników. Wielu z nas liczyło się ze zdaniem partnerki. Zresztą, dla Polaków rodzina przeważnie jest bardzo w życiu ważna.
Największy niespełniony talent?
Musimy pójść mocno wstecz… Tomek Kurek, niestety już świętej pamięci, z Lecha Poznań. Rok starszy ode mnie, również ze szkoły „trzynastej”, kariera stała otworem. Kilka lat temu zmarł tragicznie w wypadku, wcześniej – całe życie pogmatwane, wiele problemów, nie mógł się odnaleźć.
Najlepszy podrywacz?
To były męskie wyjścia, o takich rzeczach się nie mówi. Coś musi zostać w szatni.
Największy modniś?
W każdym zespole co najmniej jeden zawodnik musi ubierać się oryginalnie, ekstrawagancko. Pamiętam, że w Lechu był to Jacek Bąk, który z tego był jeszcze znany długo później.
Najlepszy prezes?
Jak teraz liczę, to z naprawdę wieloma miałem do czynienia. Bardzo różni ludzie, w innych czasach i warunkach. Ciężko porównywać okoliczności, w których funkcjonował prezesa HSV oraz Radek Majchrzak w Lechu. To trudne w piłce role, ale prezesi w Niemczech mieli pracę nieco łatwiejszą.
Najgorszy prezes?
Mam jednego w głowie. I niech w głowie zostanie… Jak dam podpowiedź, to od razu będzie wiadomo, o kim mowa. Niestety, spotkałem na swojej drodze również osoby, które nie miały pojęcia, jak powinien funkcjonować klub, od której strony się za niego zabrać. No i wszystkiego uczyli się na żywym organizmie.
Całowanie herbu – zdarzyło się?
Nie przypominam sobie. Jestem poznaniakiem, zaczynałem w Lechu, ale miałem świadomość, że takie deklaracje są bardzo ryzykowne. Moim zdaniem, całowanie herbu to działanie na pokaz.
Kibice, z którymi zżył się pan najbardziej?
Z kibicami żyje się miło i przyjemnie, dopóki są sukcesy. Trudniej jest natomiast rozmawiać, kiedy pojawiają się problemy. Paru fanów HSV to do dziś moi dobrzy znajomi, podobnie jest z Lechem.
Alkohol w sezonie?
Zdarzał się.
Najlepszy kumpel z boiska po zakończeniu kariery?
Moim bardzo dobrym kolegom do dziś jest Jarek Araszkiewicz. A kiedyś woził mnie na treningi maluchem z lotniczymi fotelami. Od czasów Widzewa utrzymuję też dobre relacje z Radkiem Michalskim.
Największe opóźnienie w wypłaceniu pensji?
Czasy Radka Majchrzaka, choć to była rzecz od niego niezależna. Byłem w klubie osiem miesięcy, zobaczyłem pierwszą wypłatę i… kolejnych siedmiu już nie. Ale pieniądze po pewnym czasie odzyskałem.
Najładniejsze miasto w jakim przyszło panu grać?
Grałem w Londynie, Paryżu, Hamburgu, Monachium… Dobra, niemieckich już nie wymieniam. Była Moskwa, Hongkong. Niestety, część z tych miast widzieliśmy na zasadzie: lotnisko, hotel, stadion, hotel, lotnisko.
Najgroźniejsza kontuzja?
Zerwanie więzadeł krzyżowych w 2000 roku. Co więcej, w operowane kolano wdało się zakażenie. Dużo bólu, jeszcze więcej problemów i ciężkie rehabilitacje.
Czego zazdrości pan dzisiejszym piłkarzom?
Zazdroszczę im infrastruktury, warunków, możliwości, jakie są dziś w Polsce, i stadionów. Nie zazdroszczę im jednak, że żyją w czasach wszechobecnych mediów, również społecznościowych. Muszą się przed wszystkimi obnażać, a niektórzy robią to nawet celowo.