W 15. kolejce Ekstraklasy, Jagiellonia Białystok zremisowała 2:2 z Rakowem Częstochowa, a jedna z bramek dla gości padła po rzucie karnym, którego nie powinno być. Głównym, dosłownie, aktorem w tej sytuacji był Michael Ameyaw, który w rozmowie z Foot Truckiem opowiedział o kulisach zdarzenia. – Nie będę owijał w bawełnę, przyaktorzyłem – przyznał bez ogródek reprezentant Polski.
Spotkanie Jagiellonii Białystok z Rakowem Częstochowa było ostatnim przed przerwą na zgrupowanie reprezentacji Polski. Ameyaw w związku z kontuzją Kacpra Kozłowskiego został awaryjnie dowołany przez Michała Probierza na mecze z Portugalią i Szkocją, ale z powodu urazu szybko wrócił do domu. Miał jednak okazję spotkać się przy tej okazji z zawodnikiem Jagiellonii, Tarasem Romanczukiem, który miał prawo być zły na zachowanie kolegi z kadry.
– Taras podszedł do tego z dystansem. Jako profesjonalni zawodnicy jesteśmy w stanie zrobić praktycznie wszystko, aby nasza drużyna wygrała, jeżeli nie wyrządzamy tym nikomu krzywdy. Ja nikomu krzywdy nie zrobiłem – stwierdził pomocnik Rakowa.
Według Ameyawa, w tej sytuacji zadziałał instynkt, ale on sam był zaskoczony efektem swojej zagrywki. Były zawodnik Piasta bynajmniej nie czuje wyrzutów sumienia z powodu nagięcia przepisów.
– Z mojej perspektywy sytuacja wyglądała tak, że to było odruchowe. Wiadomo, nie planujesz tego. Po tym manewrze od razu wstałem, żeby nie dostać żółtej kartki i byłem delikatnie zdziwiony, gdy sędzia pokazał na wapno. Nie czuję się z tym źle. Były negatywne komentarze ze strony kibiców Jagiellonii, ale kilkanaście minut później była identyczna sytuacja z Pululu i jestem przekonany, że gdyby arbiter podyktował jedenastkę po tamtej sytuacji, kibice Jagi byliby wniebowzięci. Podchodzę do tego z dystansem i cieszę się, że pomogłem mojemu zespołowi strzelić gola.
Po meczu okazało się, że w momencie, kiedy doszło do kontrowersyjnej sytuacji, nie działał system VAR. Szybko pojawiły się spekulacje, że zawodnicy, wiedząc o awarii, postanowili to wykorzystać. Zawodnik Rakowa zaprzeczył tym pogłoskom.
– Wiedziałem, że arbiter podchodzi do trenerów przed meczem, ale nie wiedziałem, że VAR nie działa. Dostałem podanie od Frana Tudora w pole karne i widziałem, że Dieguez jest spóźniony. Pierwsza myśl, gdy widzisz, że obrońca jest spóźniony, to żeby go przedryblować. Puściłem sobie piłkę obok niego i byłem przekonany, że mnie zahaczy. W momencie, gdy upadałem, nie myślałem o tym, że to będzie bardziej zagranie artystyczne. Kiedy leciałem, czułem, że wstrzymał nogę. Nie analizując tego zbytnio, zahaczyłem go, to było instynktowne – wyjaśnił były gracz Piasta Gliwice.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Nowe reguły losowania grup eliminacji MŚ. Jeśli zwolnić trenera, to teraz
- Więcej kasy do pieca, więcej! Prezes Śląska wygrywa plebiscyt na “delulu roku”
- Joel Pereira: Zostaję w Lechu Poznań, ponieważ chcę walczyć o tytuły [WYWIAD]
- Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?
Fot. Newspix