Aleksandr Łukaszenka, białoruski satrapa, spokojnie szykuje się do startu w kolejnych wyborach. Piłkarze Dynama Mińsk w propagandowym wideo sami go o to proszą. W tym samym czasie w Polsce gromadzą się kibice, działacze i piłkarze, ofiary jego reżimu. Więźniowie polityczni, uczestnicy protestów, zwykli ludzie, którzy mają dość przemocy, represji, kontroli. BKS Pahonia Warszawa to klub piłkarski białoruskiej diaspory. Ich malutka społeczność, która zwraca uwagę na to, że Białoruś wciąż walczy i prosi o pomoc. Gra w nim najsłynniejszy ze sportowych więźniów politycznych oraz uczestnik Ligi Mistrzów z BATE Borysów. Poznajcie ludzi, którzy postawili się ostatniemu dyktatorowi Europy.
– Jestem synem terrorysty — uśmiecha się Antoś Łahwiniec, rzucając jedno z bardziej nietypowych wyznań, jakie można usłyszeć podczas pierwszego spotkania. Antoś nie zdradza jednak rodzinnego sekretu, lecz kpi z białoruskich władz. Jego ojciec, działacz opozycji, tytuł terrorysty zyskał od zauszników Aleksandra Łukaszenki, którzy uprzejmie donoszą, kto i dlaczego jest wrogiem narodu.
– Ojciec na szczęście jest w Polsce, ale został zaocznie skazany na dziesięć lat więzienia. W poprzednim tygodniu wpisano go na listę terrorystów — kontynuuje Łahwiniec, który już od paru lat mieszka w Warszawie. Ułożył sobie życie nad Wisłą, skończył studia. Na Białoruś już nawet nie zagląda, to zbyt niebezpieczne. Mógłby nie wrócić, jak wielu przed nim.
Do rozmowy włącza się Igor Simczuk. On także musiał wyjechać z kraju. Stwierdza, że na Białorusi nie da się żyć spokojnie. W Polsce się da. Jarosław Jakimowicz i inni pożyteczni idioci rosyjskiej propagandy będą niepocieszeni. Prawda o reżimie z Mińska to nie koszyki z owocami w marketach i ładny park w środku stołecznego miasta.
– Aresztować można każdego, bo większość ludzi wyszła na ulicę po poprzednich wyborach — Simczuk słowo „wybory” każe wziąć w cudzysłów, bo co to za wybory, których wynik jest znany przed głosowaniem? – Protestowanie nie jest u nas wyrażaniem własnego zdania, lecz terroryzmem, ekstremizmem. Za to można trafić do więzienia — dodaje.
Lista “przestępstw” jest dłuższa. – Post, polubienie, udostępnienie, nawet prywatne wiadomości. Wszystko jest traktowane jako podstawa do zatrzymania. Nie da się przecież usunąć każdego śladu w sieci, nawet sprzed lat. Ale nawet gdyby się dało, to bez znaczenia. Gdy niczego nie znajdą, spreparują dowody. Nie możesz być przeciwko władzy. Nie wszystkich zatrzymują natychmiast, służby mają listy. Najpierw rozpracowują pierwszą, potem kolejną. Nie wiesz, kiedy po ciebie przyjdą, czy w ogóle przyjdą, czy po prostu to jeszcze nie twoja kolej — stwierdza Łahwiniec.
Właśnie to spotkało Aliaksandra Iwulina, znanego białoruskiego dziennikarza sportowego, piłkarza drugoligowego klubu, vlogera. Iwulin wspomina, że pewnego dnia po prostu wyszedł na spotkanie. Słuchał muzyki, szedł chodnikiem. Następne, co pamięta, to twarz na glebie i policjantów, którzy go skuli. W jego domu znaleziono biało-czerwono-białą flagę, właściwe barwy narodowe Białorusi, które Łukaszenka zastąpił czerwono-zieloną banderą, zgodną z narracją rosyjską, jak na wasala Kremla przystało.
Swietłana Cichanouska i Aliaksandr Iwulin podczas turnieju w Warszawie
Flagę oczywiście podrzucono. Potrzebny był pretekst, żeby skazać nieposłuszną jednostkę. Ivulin tak naprawdę zawinił tym, że podczas jednego ze streamów zbierał pieniądze dla jednego z osadzonych, że pytał, co ludzie sądzą o protestach. Brutalna pacyfikacja pokojowych demonstracji w Mińsku wywołała pierwszą falę migracji do Polski. Druga przyszła, gdy Łukaszenka dogadał się z Putinem na pełnienie roli podnóżka w czasie agresji na Ukrainę.
Po tych wydarzeniach liczba Białorusinów w Polsce wzrosła do dwustu tysięcy. O ile dwie dekady temu wielu z nich żyło na Podlasiu, tuż przy granicy z ojczyzną, tak teraz rozrosła się diaspora warszawska. Antoś i Igor należą właśnie do niej. W stolicy udzielają się w klubie piłkarskim adresowanym do białoruskiej mniejszości.
– Gdy założyłem pierwszą grupę, było w niej kilka osób. Teraz jest nas prawie pięciuset. Aliaksandr Ivulin był głosem wolnych sportowców, dlatego założyliśmy zespół na jego cześć: Team Ivulin. Gdy wyszedł z więzienia i do nas dołączył, zmieniliśmy nazwę na BKS Pahonia Warszawa. Używamy herbu Pogoni, związanego z Białorusią od czasów Wielkiego Księstwa Litewskiego oraz biało-czerwono-białej flagi — tłumaczy Antoś Łahwiniec. Po chwili dodaje:
– Łatwo byłoby przyjechać do Polski i zapomnieć, skąd jesteś. W naszym interesie jest jednak utrzymywanie więzi z krajem, naszej tożsamości, dlatego budujemy naszą społeczność. O Białorusi mało kto dziś mówi, bo jest wojna na Ukrainie, w Izraelu. U nas jednak wciąż dzieją się złe rzeczy, tuż za polską granicą. Chcemy zwrócić na to uwagę.
Gdy do Polski przyjeżdża Dynamo Mińsk, ulubiony klub Aleksandra Łukaszenki, trzeba oddać głos tym, którzy uciekli przed ostatnim dyktatorem Europy. Oto historia ludzi, którzy odważyli się powiedzieć „nie”.
BKS Pahonia Warszawa. Białoruski klub w Polsce, więźniowie polityczni i walka z reżimem Aleksandra Łukaszenki
Aleksandr Łukaszenka, jak każdy prawdziwy kacyk, ulega ciągotkom do poprawiania swojego życiorysu poprzez upychanie w nim wszelkich możliwych zajęć czy sprawianie, że nieodkryte i niewykorzystane talenty tak naprawdę zostały spełnione. Białoruski dyktator nie posunął się tak daleko, jak Gurbanguly Berdimuhamedow, satrapa Turkmenistanu, który uważa się za chirurga, dentystę, poetę, muzyka, rajdowca, kolarza, a w narodowej telewizji transmituje zwycięskie dla niego zawody w strzelectwie, kusznictwie czy nawet sportach walki.
Niepokonani. Dlaczego nikt nie wierzy, że najlepszy klub świata gra w Turkmenistanie?
Wciąż jednak mówimy o człowieku, który według własnych biografów był ekonomistą, historykiem, żołnierzem i nieustraszonym strażnikiem białoruskich granic. Opozycjonista Pawieł Łatuszka zgryźliwie dorzucił do tej wyliczanki funkcję byłego prezydenta, ale równie ciekawy jest wątek ukryty pod hasłem „były sportowiec”. Łukaszenka śmigający po lodowej tafli z Władimirem Putinem to obrazek powszechnie znany. Miłość do hokeja sprawiła, że w kraju wyrosły nowoczesne areny, jednak narodziła się ona dopiero wtedy, gdy piłkarską karierę Łukaszenki przerwała kontuzja kolana.
W ostatnim czasie o tym, jak dyktator uganiał się z piłką, wspomniał Karol Bochenek, specjalista od futbolu na wschodzie Europy. Młody Baćka miał zszywać zużyte piłki, bo nie było go stać na nowy sprzęt. Jako początkujący komunista i kierownik kołchozu w wolnych chwilach oddawał się właśnie futbolowi. W poprawionej części jego losów na tym łez padole pełni rolę silnego, bramkostrzelnego napastnika z dychą na plecach. W tej, która wymknęła się cenzurze, jest raczej solidnym, zaangażowanym pomocnikiem, często przesiadującym na ławce rezerwowych.
Kontuzja kolana nie jest jednak klasyczną, wymyśloną historyjką-wymówką. Łukaszenka faktycznie zgruchotał łękotkę, o czym świadczy stabilizator na kolanie, który towarzyszy mu zawsze, gdy akurat organizowany jest jakiś mecz pokazowy z jego udziałem. Ważniejsze w tej opowieści jest jednak to, gdzie się zaczęła. Klubem Baćki było, jest i będzie Dynamo Mińsk, dawna stołeczna potęga, zwycięzca silnej, sowieckiej ligi.
Dynamo Mińsk rozegra dziś kolejny mecz w LKE. Zapewne przy wsparciu Alaksandra Łukaszenki, który od wielu lat kibicuje klubowi ze stolicy Białorusi i który ma w życiorysie mocno podkoloryzowaną karierę piłkarską. Jak zatem Łukaszenka grał w piłkę? 1/10 pic.twitter.com/8Dx4yar3Sp
— Karol Bochenek (@K_Bochenek) October 24, 2024
Jeszcze w latach 90. Dynamo było tak mocne, że w tabeli tuż za nim plasowały się jego rezerwy. Wtedy jednak Anatol Kapski wymyślił sobie BATE Borysów, na wiele lat dominując białoruski futbol. Łukaszenka raz robił mu pod górkę, raz podpinał się do jego sukcesu, próbując ugrać poparcie społeczne na współpracy z występującym w Lidze Mistrzów klubem. W przeciwieństwie do innych jedynowładców nie dbał o to, czy jego ulubiony zespół wygrywa zawsze i wszędzie.
Taki Berdimuhamedow potrafił stworzyć nawet klub, który nagle dołączył do ligi, sprowadzając najlepszych piłkarzy konkurencji, ale białoruska władza długo nie zaprzątała sobie głowy futbolem. Owszem, kontrolowała kluby, jednak reżimy z reguły chcą kontrolować nawet to, ile orzechów w parku zbierają wiewiórki. Problem pojawił się, gdy stało się jasne, że kibicom i Łukaszence wybitnie nie po drodze. Baćka przestraszył się ultrasów już podczas ukraińskiego Majdanu, wizualizując sobie w głowie potencjalną powtórkę na ulicach Mińska.
Niewiele się pomylił. Gdy po sfałszowanych wyborach w 2020 roku przez Białoruś przetoczyła się niespotykana dotąd fala protestów, grupy kibicowskie odegrały w nich ważną rolę. Nic dziwnego, była to przecież jedyna zorganizowana część społeczeństwa o antysystemowych poglądach, wprawiona w bitce, tworzeniu zamieszania, działaniu na krawędzi prawa i poza światłem reflektorów. Najgorsze dla Łukaszenki było jednak to, że swoje do powiedzenia mieli także sportowcy. Wielu z nich wzięło udział w nagraniu, w którym nawołują do zatrzymania fali przemocy wobec demonstrantów. To wtedy reżim na dobre zajął się tym, kto gra i kto wygrywa ligę.
Aleksandr Łukaszenka w wersji piłkarskiej
Piotr jest białoruskim dziennikarzem sportowym. Zgodził się na rozmowę ze mną pod jednym warunkiem: musi pozostać anonimowy. Jego imię zostało zmienione, bo jakakolwiek wzmianka o tym, jak naprawdę się nazywa, mogłaby się skończyć tak, jak w przypadku Aliaksandra Iwulina. Więzieniem.
– Na Białorusi powstała czarna lista piłkarzy. Wpisano na nią wszystkich, którzy wzięli udział w nagraniu albo w inny sposób zdecydowali się zabrać głos, postawić rządowi. Mówimy o mniej więcej pięćdziesięciu nazwiskach. Ci, którzy na nią trafili, tracili pracę, nie mogli grać w klubach, w których występowali. W konsekwencji tego BATE czy Nioman Grodno straciły kilku czołowych zawodników. Dynama to jednak nie dotyczyło — tłumaczy.
Jednym z piłkarzy, których zmuszono do odejścia z BATE Borysów, jest Witalij Hajduczyk, środkowy obrońca, który ma na koncie występy przeciwko Barcelonie w Lidze Mistrzów. Hajduczyk wyjechał do Polski, miał oferty z trzeciej ligi, ale finansowo i życiowo bardziej opłacało mu się zakończenie kariery. Jest trenerem personalnym, gra amatorsko w Pahonii. Antoś Łahwiniec mówi, że rząd dał piłkarzom drugą szansę, ale niewielu z niej skorzystało.
– Stworzono specjalną komisję Ministerstwa Sportu, w której każdy piłkarz jest prześwietlany przez ideologów. Ci, którzy opowiedzieli się przeciwko rządowi, byli zmuszani do nagrania oświadczenia, że wideo było nagrane nie z własnej woli, że to z powodu zachodnich wpływów. Jeśli tego nie zrobiłeś, nie mogłeś już grać. Kluby cię zwalniały, żeby nie stracić finansowania z rządu.
Tych, którzy wyrzekli się swoich słów, mogła jednak spotkać nagroda. Aliaksandr Saczywka na przykład zapracował w ten sposób na kontrakt w Dynamie Mińsk. Stołeczny klub jako jedyny nie został z przetrzebioną kadrą, nie stracił czołowych piłkarzy. Wręcz przeciwnie: gdy w 2021 roku Aleksandr Łukaszenka otwierał nowy stadion Dynama, podzielił się nie tylko wspomnieniami z czasów, gdy sam reprezentował jego barwy. Rzucił, że od teraz to Dynamo powinno nieść sztandar białoruskiego futbolu.
– A to, co Łukaszenka mówi, jego poplecznicy wykonują. Odpowiedzialność za wdrożenie planu wziął na siebie sam Siergiej Kowalczuk, były wojskowy, obecnie minister sportu. Dynamo nabrało mocy, ma najlepszą infrastrukturę, stabilne finansowanie, pensje płacone na czas, najlepszych piłkarzy. Mają poparcie rządu, ale uczciwie trzeba przyznać, że po prostu najlepiej grają w piłkę. Tyle że warunki ku temu stworzyły im problemy wszystkich największych rywali — wyjaśnia Piotr.
Pahonia Warszawa
I tak Szachcior Soligorsk, wspierany przez bogatą kopalnię, stracił mistrzostwo kraju za premie motywacyjne dla rywali drużyn, z którymi walczył o tytuł. Odjęto mu trzydzieści pięć punktów, ale się utrzymał, więc następnym razem odjęto punktów dwadzieścia i za moment będzie drugoligowcem. Dynamo Brześć, przy którym kręcił się nawet Diego Armando Maradona, straciło natomiast największego sponsora. Jeszcze wcześniej, gdy wciąż królowało BATE, sędziom wprost przekazano, że mają gwizdać tak, żeby niegdyś etatowy pucharowicz nie zdobył mistrzostwa.
– Wital Anichimowski, znajomy sędzia, opowiadał o różnych sytuacjach. Komitet sędziowski kazał mu zrobić wszystko, żeby dany zespół wygrał, ustawić mecz. Nie zrobił tego, wykluczono go, wyjechał z kraju. Zawodnicy muszą podpisywać listy poparcia dla władzy. Liga jest totalnie kontrolowana. Przed meczami puszczany jest hymn Łukaszenki. Ktoś na trybunach nie wstał, trafił do więzienia na piętnaście dni – opowiada Antoś Łahwiniec.
Konkurencja zniknęła, Dynamo Mińsk może dominować. Właśnie dlatego moi rozmówcy nie zamierzają cieszyć się z tego, że białoruski klub przyjeżdża do Warszawy, że gra w europejskich pucharach.
– Trenera Dynama Mińsk zatwierdza minister sportu i turystyki. Musi to podpisać. Ustalił on także oddział ideologiczny, który jedyne co robi, to sprawdza, czy piłkarze nie zrobili czegoś „nieprawidłowego” w mediach społecznościowych, czy sytuacja wokół klubu jest dobra, czy wizerunek się zgadza. To ma być wzorowa drużyna, która całym sercem wspiera Łukaszenkę i Białoruś. Niemal wszystkie kluby są państwowe, firmy mają nakaz wspierania klubów. Dyrektorzy nie znają się na zarządzaniu klubami, są w nich po prostu po to, żeby otrzymać pieniądze, przetrwać sezon i wszystko powtórzyć. Jak nie dostaną pieniędzy, klub przestaje istnieć — mówi Łahwiniec.
Niedawno Aleksandr Łukaszenka udzielił wywiadu rosyjskiej propagandzistce, która spytała go, czy wystartuje w kolejnych wyborach. Odparł, że tak, o ile ludzie powiedzą, że trzeba. W odpowiedzi na to państwowe firmy, ale też piłkarze Dynama Mińsk, nagrali film, na którym zgodnie krzyczą: trzeba! Dynamo reprezentuje reżim i wszystko, czemu ludzie związani z Pahonią Warszawa się sprzeciwiają.
W celi z bezdomnymi. Jak Aleksandr Łukaszenka kontroluje i zabija białoruski sport przy cichej zgodzie UEFA
Aleksandr Łukaszenka siedzi za wielkim stołem, towarzyszą mu wystrojeni w garnitury przedstawiciele sportowej wierchuszki kraju. Skrzętnie notują każde słowo dyktatora, który szorstkim głosem wygłasza połajankę.
– Oglądam mistrzostwa świata w piłce nożnej, ale nie widzę na nich reprezentacji Białorusi. A może oglądam je niezbyt uważnie? — pyta z przekąsem.
– Nie, prezydent ogląda mistrzostwa uważnie — potwierdza struchlały Siergiej Michajłowicz.
– Właśnie, jestem dobrym obserwatorem — cieszy się Baćka, ale to ostatni moment, w którym w jego głosie pojawia się nuta radości. – Jako były piłkarz jestem przerażony tym, w jakim stanie jest nasz futbol, nasz sport. Zatrudniając ciebie, Siergieju Michałjowiczu, liczyłem, że jako wojskowy, pasjonat sportu, będziesz w stanie to zmienić.
Scenka przypomina kabaretowy skecz, ale jest do bólu prawdziwa. Aleksandr Łukaszenka naprawdę uważa, że białoruscy piłkarze powinni być w stanie rywalizować z resztą świata. Aleksandr Łukaszenka naprawdę nasprowadzał do związków różnych pułkowników, sierżantów i kaprali, żeby spełnić ten cel. Piotr mówi nam, że Uładzimir Bazanau, poprzedni szef piłkarskiej federacji, walczył w Afganistanie.
– Za jego czasów wymyślono przepis o młodzieżowcu, na który narzekali wszyscy trenerzy. Wprowadzono też limit wynagrodzenia, państwo reguluje, ile kto może zarabiać. Ona się różni, np. gdy gra w reprezentacji, kwota jest wyższa. Nie można jednak przekroczyć progu, przez co nie można kontraktować zagranicznych piłkarzy. Kiedyś przyjeżdżali dobrzy obcokrajowcy, grał u nas Filip Mladenović, ale kluby nie były już w stanie oferować dobrych zarobków.
Obecnie związkiem włada Nikołaj Szerstniew, mięśniak, niegdyś zarządca obwodu witebskiego, wpisany na listę sankcji w kilku europejskich krajach. W reżimie prawdziwy dusza człowiek, bo zamiast opozycjonistów zamykać, zdarzało mu się z nimi rozmawiać. Siergiej Kowalczuk, który zatwierdza każde nazwisko, które ma mieć jakikolwiek związek z Dynamem Mińsk, to były wojskowy, ochroniarz Łukaszenki. Wszystko w lidze kręci się więc wokół machiny terroru, która odpowiada za zatrzymania i nawet morderstwa.
– Ultrasi bojkotują mecze, panuje na nich cisza jak w teatrze. Wielu kibiców wyjechało, bo to oni uczestniczyli w protestach i służby na nich polowały. Jeden z nich, Nikita Kriwcow, został zabity przez służby. Oficjalne śledztwo stwierdziło, że to było samobójstwo, ale niezależne śledztwo wykazało, że go zamordowano i upozorowano samobójstwo — tłumaczy Piotr.
W Polsce skryli się dawni szefowie białoruskich grup ultras oraz chuligańskich bojówek. Andrei, kibic Partizana Mińsk, pracował w fabryce pojazdów wojskowych i traktorów. Tej samej, którą odwiedził Łukaszenka i w której nieoczekiwanie usłyszał, jak robotnicy krzyczą, żeby ustąpił. Jednego z nich kacyk w przypływie śmiałości wyzwał na pojedynek. Zamiast niego facet po prostu stracił pracę, został zatrzymany. Tak jak Andrei, który miał szczęście. Nie wtrącono go do więzienia od razu, więc spakował żonę i sześć godzin później był już na Ukrainie.
– Niektórzy nas przyjechali do Polski po wyjściu z więzienia. Dostaliśmy ochronę międzynarodową, status uchodźcy. Bardzo dziękujemy wam za to, że możemy spokojnie tutaj żyć, nie bać się, że ktoś po nas przyjdzie. Osoby, które uczestniczyły w protestach na Białorusi, żyją w strachu. Widzą, że ktoś wchodzi na ich klatkę, zagląda do domu, podjeżdża pod niego. Kręci się ktoś obcy, nie wiesz, co o tym myśleć. Zawsze masz w pogotowiu spakowaną torbę, którą możesz zabrać ze sobą do więzienia. W takiej atmosferze się u nas żyje — mówi Antoś Łahwiniec.
Aliaksandr Ivulin nie był jedynym zatrzymanym związanym z piłkarskim światkiem. Wasilij Chamutouski wyjechał na Białoruś, żeby przejść zabieg lekarski. Skazano go na dwa lata aresztu domowego. Rascisłau Szawiel spędził rok w wiezieniu. Każdy znak solidarności, jak wymowna cieszynka po bramce, koszulka z nazwiskiem „niepokornego” piłkarza czy słowa wsparcia dla kolegów, wiązały się z poważnymi reperkusjami. W białoruskich aresztach panują nieludzkie warunki.
– Niektóre rzeczy, które nam się przytrafiły, były brutalne. W celi, w której byłem przetrzymywany, upchnięto osiemnastu więźniów — mówił Ivulin.
– Nie mieliśmy ścianki wokół toalety w celi. Mieliśmy za to kamerę, która ciągle nas obserwowała. Światło świeciło się non stop. Po kilku dniach zaczęliśmy palić gazety, żeby przykryć smród z toalety — opowiadał Aleksander Morozow, kibic BATE.
Więźniom politycznym nie wymieniano pościeli. Zmuszano ich do spania na zimnej posadzce. O to, co jeszcze się z nimi dzieje, pytam Antosia i Igora.
– Muszą nosić na ramieniu żółtą naszywkę, żeby się odróżniać. Mają większe ograniczenia niż zabójcy, gwałciciele i inni prawdziwi przestępcy. Nie mogą nawet z rozmawiać z innymi osadzonymi — mówi Łahwiniec.
– Specjalnie pogarszają im warunki pobytu w więzieniu. Na przykład wsadzają do celi bezdomnych — wtrąca Igor.
– Odcinają od komunikacji ze światem zewnętrznym. Nie wiemy, czy najbardziej znani więźniowie polityczni w ogóle żyją. Z niektórymi nie ma kontaktu od sześciuset dni, dwóch lat. Wiadomo o minimum pięciu morderstwach więźniów politycznych. Niedawno zmarł 22-latek. Warunki są trudne. Przy zatrzymaniu zdarzają się pobicia. Próbują zastraszać ludzi, wrzucają ich do izolatek, gdzie człowiek siedzi sam tak długo, że żadne przepisy na to nie pozwalają — kontynuuje Antoś.
Wszystko to sprawia, że świat upomina się o sprawiedliwość. Tomasz Frankowski, były reprezentant Polski, wziął udział w Turnieju Solidarności organizowanym przez Pahonię.
– Podobnie, jak w przypadku eliminacji Euro 2024, powinno wykluczyć się Rosję i Białoruś — mówił, gdy rozmawialiśmy z nim o liście, jaki wystosował do UEFA. Nawoływał do tego, żeby białoruska reprezentacja, ale też kluby, były traktowane tak samo, jak rosyjskie. FIFPro, stowarzyszenie piłkarzy, wystosowało podobny apel, zwracając uwagę między innymi na opisane przez nasz przypadki, na łamanie praw człowieka.
Zło ciszy. Białoruś oszukuje piłkarski system
Ci, którzy uciekli, też prosili, nagłaśniali, wywalczyli o odebranie Białorusi organizacji mistrzostw świata w hokeju, co ubodło Łukaszenkę. UEFA i Aleksander Ceferin wolą jednak milczeć. Dynamo Mińsk wysłali do Azerbejdżanu, Białorusinów goszczą też Węgrzy i Serbowie. Tam, gdzie jest bezpieczniej, ich przyjazd przyciąga na trybuny kibiców zmuszonych do emigracji. Przynoszą biało-czerwono-białe flagi, wykrzykują obelgi pod adresem białoruskiego satrapy.
Wysłannicy UEFA na meczach każą im je ściągać i skrupulatnie cytują treść przyśpiewek w pomeczowych raportach. Piłka nożna musi być przecież daleko od polityki. Z tym, że najczęściej jest tak daleko, jak Ceferin, który siedząc na sąsiednim krześle, słuchał Łukaszenki, nakłaniającego go do zorganizowania w Mińsku Superpucharu Europy.
Tomasz Frankowski i Pahonia Warszawa
Strach, zakaz rozmów w rodzimym języku i potajemne zbiórki. Jak się żyje na Białorusi?
Antosiowi, Igorowi i Pahonii zostało więc walczyć o uwagę i wspierać tych, którzy na Białorusi zostali. W Polsce organizują Turnieje Solidarności oraz mecze, na których zbierają pieniądze dla ofiar reżimu. Pomagać nie jest łatwo, bo dobre chęci mogą zaszkodzić.
– Najlepiej pomagać rodzinie, bo do osadzonego nie da się dotrzeć. Trzeba zachować dyskrecję, bo rodziny więźniów politycznych są narażone na represje. Zbieraliśmy pieniądze, żeby pokryć rachunki matki z dwójką dzieci, która musiała wyjechać z kraju po protestach. Bardzo często z dziećmi zostają babcie, bo i matka, i ojciec trafiają do więzienia. Pomagamy tym, którym możemy ufać. Pomagamy tak, żeby nie zrobić krzywdy. Gdyby ktoś powiedział wprost, że zbieramy dla tej konkretnej osoby, wyrządzilibyśmy większą szkodę niż pomoc — tłumaczy Łahwiniec.
Ich inicjatywa zyskuje coraz większy rozgłos, bo i Białorusinów w Warszawie jest coraz więcej. Przyjeżdżają ci, którzy wyszli z więzienia. Przyjeżdżają też młodzi, którzy wolą iść na studia w Polsce, zamiast iść do wojska w ojczyźnie. Nie wszyscy jednak chcą grać w Pahonii, bo nawet kopanie na orliku z nieodpowiednimi ludźmi może narazić ich rodziny na konsekwencje. Podobnie jest z piłkarzami: to nie tak, że Ilja Szkuryn, który sprzeciwił się władzy i nie chce grać w kadrze, jest wyjątkiem. Po prostu nie wszyscy mogą sobie pozwolić na tak otwarty znak protestu wobec władzy. Inna sprawa, że znakiem protestu może być wszystko.
– Niebezpieczne jest nawet rozmawianie po białorusku na ulicy, bo to sygnał, że jesteś przeciwko władzy. Prowadzona jest świadoma polityka wyniszczenia wszystkiego, co białoruskie. Symbole, język, organizacje — to zagrożenia dla Łukaszenki. W Mińsku na największy protest wyszło czterysta tysięcy osób, co czwarty mieszkaniec miasta. Złapiesz przypadkowego człowieka na ulicy i jest szansa, że był na proteście. Władzy i przemocy tak naprawdę nie popiera nikt, żaden normalny człowiek — opowiada Antoś Łahwiniec.
Normalni ludzie jednak na Białorusi żyją. Nie popierają rządu, nie chcą się wychylać, ale muszą jakość przetrwać. Jak to robią? Jak funkcjonować w takim państwie? Według zagranicznych instytutów poziom życia na Białorusi jest wyższy niż w innych postsowieckich krajach, które nadal zmagają się z rosyjskim wielkim bratem. Na Ukrainie, w Mołdawii, jest biednie. W Mińsku niekoniecznie.
– Jeśli masz swoje mieszkanie, albo jeśli mają je rodzice, jest normalnie. Średnia pensja to pięćset, sześćset euro, mówimy o dużych miastach. Ceny są takie same czy niższe niż w Polsce. Niższe są opłaty, czynsz, paliwo. Zawsze jest jednak duża inflacja, spada wartość białoruskiego rubla. W Polsce wszystko jest stabilne, między sobą liczycie ceny w złotówkach. My liczymy w dolarach, bo jest łatwiej, są stabilniejsze niż rubel — tłumaczy Igor Simczuk i zaraz dodaje:
– Emerytura wynosi jednak trzysta euro. Możesz za to przetrwać, ale nic więcej. Nigdzie nie pojedziesz. Jakie to jest życie? Takie, na jakie pozwala ci władza.
Antoś zauważa, że największy problem dotyczy tego, co możesz robić jako wolny człowiek. W teorii możesz bowiem prowadzić biznes, ale nigdy nie wiesz, kiedy władza coś na ciebie znajdzie. Własna działalność jest problematyczna i bez tego, ale wówczas kłody pod nogami się mnożą. Gdy prywatni przedsiębiorcy zdecydowali się na protest w 2020 roku, wiele ich firm z czasem upadło, zabrakło klientów, pogrążyły ich procedury. Zostaje więc praca dla państwowej fabryki, ale i ona nie jest pewna.
– Mamy system kontraktowy, nie dostajesz umowy na czas nieokreślony. Co roku, co dwa lata podpisujesz nowy kontrakt. Dzięki temu rząd nie musi nawet zwalniać tych, którzy mu podpadli. Po prostu nie podpiszą nowej umowy — mówi Łahwiniec.
W Polsce życie tych, którzy na Białorusi drżeli z niepewności, jest inne. Spokojne. To wystarczy, żeby ludzi kusiła wizja wyjazdu, nawet jeśli wiedzą, że to droga bez powrotu. Za wschodnią granicą Aleksandr Łukaszenka maluje postać sąsiada-diabła. Nad Wisłą jest źle, panuje faszyzm, dyktatura, zamordyzm, bieda i bezrobocie. Kryscina Cimanouska opowiadała o telefonie od babci zafrasowanej tym, jak ona sobie radzi w tak strasznym miejscu.
– Trzeba uważać, co kto pisze. Jest dużo propagandy, Rosjanie przeznaczają na nią olbrzymie kwoty. Chcą stworzyć napięcie, jeszcze bardziej zastraszyć. Białoruskie władze robią to samo — słyszę od Antosia.
Pahonia Warszawa nie gra w lidze, bo MZPN trzyma się regulaminu
Dla dyktatora Dynamo Mińsk w Europie wbrew pozorom nie jest dobrą wiadomością. W transmisjach błyskają biało-czerwono-białe flagi. Państwowa telewizja wymyśliła więc, że mecze nadawane będą z kilkunastosekundowym opóźnieniem, żeby nadawca zdążył wszystkie wyciąć. Wylosowanie Legii Warszawa było jednak prawdziwym dramatem, bo prawda mogła dosłownie wylać się z telewizora. Podjęto więc decyzję, że nikt meczu nie pokaże. Zamiast niego wyemitowany zostanie dokument „Powrót do ZSRR”. Wymowne, nawet bardzo.
Pahonia Warszawa też jest drzazgą w oku Łukaszenki. Niewielki klub przyciąga na mecze wielu kibiców, turnieje współorganizuje z nim Swietłana Cichanouska, udziela się przy nich także polskie Ministerstwo Sportu. Sparingowe mecze Pahonii ogląda więcej osób niż spotkania białoruskiej ekstraklasy. Gdy BKS zaproszono do udziału w Pucharze Polski, zorganizowano prawdziwe show. Kilkaset osób na trybunach, występ białoruskiej gwiazdy rocka. Przed klubem wyrosły jednak typowo polskie problemy.
– Próbowaliśmy dołączyć do Klasy B, ale usłyszeliśmy, że jest limit obcokrajowców spoza Unii Europejskiej. W wyjątkowych sytuacjach może on zostać zniesiony i były takie rozmowy, przygotowano uchwałę, ale zarząd MZPN jej nie przyjął. W grupie czwartej jest więc trzynaście drużyn i jedna pauzuje. Zamiast ligi gramy sparingi z tymi, którym brakuje ligowego rywala — mówi Antoś Łahviniec.
– Sławomir Pietrzyk, prezes MZPN, był po naszej stronie, przygotował boisko. Spełniliśmy podstawowe warunki, ale zarząd ma piętnastu członków i większość była sceptyczna. Wiceprezes Artur Kolator powiedział nam, że obawia się, że zgłosi się więcej drużyn, które będą chciały zniesienia limitu, że pozwolenie dla nas otworzy Puszkę Pandory. MZPN nie chciał podjąć ryzyka i napisał list do PZPN, żeby przerzucić na nich odpowiedzialność za taką decyzję, ale PZPN odpowiedział, że to ich decyzja — dodaje Igor Simczuk.
Pahonia więc oficjalnie nie gra, za to nieoficjalnie wszyscy chętnie z nią rywalizują. Amatorska piłka nie rozróżnia przecież narodowości, to tylko czterdziestu ludzi, którym chce się spędzić weekend na boisku. Łahwiniec tłumaczy, dlaczego dla Białorusinów stworzenie klubu piłkarskiego było tak istotne.
– Chcemy się integrować z polskim społeczeństwem na boisku, poza nim; utrzymywać kontakty. Nasza grupa powstała dlatego, że piłka nożna pozwala nawiązać relacje, które przekładają się na codzienne życie. Większość z nas, przyjeżdżając tutaj, ma podobne problemy. Trzeba coś załatwić, znaleźć, pomoc się przydaje. Budując społeczność, łatwiej jest się nam odnaleźć. Na boisku i poza nim Polacy okazywali nam solidarność. Organizatorzy ligi nam pomagali, interesowali się, starali się zrozumieć naszą sytuację i integrować się z nami.
Ci świetni ludzie pracują w polskich firmach, płacą w Polsce podatki, wynajmują tutaj mieszkanie, uczą się na tutejszych uczelniach. Doceniają wszystko, co dla nich robimy. Dobrze byłoby udowodnić im, że polski futbol nie jest jak białoruskie państwo, że nie tworzy sztucznych problemów i nie zmusza do działania w szarej strefie. Pytanie, czy naszym działaczom zależy na tym, żeby udowodnić, że są inni niż ich białoruscy odpowiednicy, czy jednak, dopóki im samym jest wygodnie, taka łatka za bardzo im nie przeszkadza?
WIĘCEJ O BIAŁORUSI:
- Cimanouska: Na Białorusi mówili, że muszę trafić do szpitala psychiatrycznego [WYWIAD]
- Cmentarna rzeczywistość futbolu na Białorusi
- Piłkarze na Białorusi pobici przez policję. „Białoruś już nie wróci do tego, co było”
- Białoruska piłka na chwilę zamarła. Środowisko nie chowa głowy w piasek
SZYMON JANCZYK
fot. Pahonia Warzawa, Twitter, Newspix