“Wszystko, co wydarzyło się w zeszłym tygodniu, minęło i nie zostawiło żadnych śladów”. To słowa Carlo Ancelottiego sprzed meczu z Milanem. No nie była to analiza na poziomie Jacka Gmocha z najlepszych lat, umówmy się. Real przeciwko Rossonerim zagrał bowiem fatalnie, chyba jeszcze gorzej niż z Barceloną, w efekcie po raz kolejny dostał brutalnie po głowie.
Bezradność i wkurwienie. To dwie emocje, które najczęściej widzieliśmy dziś na twarzach piłkarzy z Madrytu. Luka Modrić przez pierwszy kwadrans zepsuł tyle podań, co w najlepszych latach w kilku meczach. Zagrywał niedokładnie i jednocześnie nie dowierzał, że może być tak kiepski.
Swojej nieskuteczności nie mógł się natomiast nadziwić Jude Bellingham. Anglik zdawał się być nadal wściekły na kolegów z ataku jeszcze za mecz z Barceloną, więc od samego początku ruszył do przodu. Kibice liczyli zapewne, że będzie przypominał gladiatora z zeszłego sezonu. Cóż, tak się nie stało, a najlepszym wyrazem jego niemocy był strzał z pola karnego, po którym piłka wylądowała… na aucie. Po tych popisach chłop rzucał fuckami częściej niż Harry Potter zaklęciami w decydującym starciu z Voldemortem.
Jedźmy dalej: Vinicius i Kylian Mbappe dziś nie zachwycali, a irytowali. Brazylijczyk nieustannymi pretensjami do całego świata o to, jak go traktują – po jednej z decyzji sędziego pokazał nawet palcem wskazującym, że ten jest… walnięty, za co dostał żółtą kartkę. Francuz z kolei, jak to ma w zwyczaju w barwach Realu, był piekielnie nieskuteczny. Kilka razy mógł zaskoczyć Mike’a Maignana, ale zawsze czegoś mu brakowało. Postawimy tezę, że Mbappe z najlepszych sezonów z PSG strzeliłby dziś ze dwa gole.
Wszystkich przebił jednak Aurelien Tchouameni. Najpierw do spółki z Ederem Militao przyglądał się jak Malick Thiaw otwiera wynik meczu uderzeniem głową po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Christiana Pulisicia. Potem podał piłkę przed własnym polem karnym tak niedokładnie, że w efekcie Milan przeprowadził akcję, po której wyszedł na prowadzenie 2:1 (w międzyczasie z karnego wyrównał Vinicius). Francuz był tak tragiczny, że kibice na Santiago Bernabeu zaczęli… gwizdać za każdym razem, gdy miał piłkę przy nodze.
Trzeci ze środkowych pomocników Królewskich, Federico Valverde, też dziś nie zachwycał. O skali bezradności drugiej linii gospodarzy świadczy fakt, że w 63. minucie meczu nie było na boisku już żadnego z jej graczy! Nie zdziwimy się, jeśli po tym spotkaniu instagramową skrzynkę Toniego Kroosa zapełnią tysiące wiadomości z prośbą o wznowienie kariery w trybie natychmiastowym. To był kolejny mecz, w którym niesamowicie brakowało kogoś potrafiącego regulować grę na poziomie Niemca.
I w którym nie spisał się Militao. Stoper Realu, podobnie jak Tchouameni, zamieszany był w dwie bramkowe akcje – przy kontrze na 3:1 nie nadążył za Rafaelem Leao.
Generalnie – Real był dziś koszmarny w każdym możliwym aspekcie gry. Ekipa Paulo Fonseki natomiast doskonale ten dołek rywala wykorzystała. Milan nie grał jakoś wybitnie, ale w decydujących momentach jego piłkarzom nie brakowało sprytu i zimnej krwi – na słabiutkich podopiecznych Ancelottiego to wystarczyło.
Błyszczał przede wszystkim Leao, którego przed meczem włoski szkoleniowiec Realu nie mógł się nachwalić. Nie tylko zainicjował wspomnianą akcję na 3:1, ale i oddał strzał, po którym Alvaro Morata – a jakże by inaczej! – zaskoczył bramkarza Królewskich. Hiszpan wystartował w kierunku bramki Andrija Łunina w momencie, w którym Portugalczyk uderzał, wychodząc z założenia, że jeśli Ukrainiec wybije piłkę, on dopełni formalności. I tak też się stało, napastnik Milanu zachował się w tej sytuacji fantastycznie, inaczej niż ciapowaci obrońcy z Madrytu, dla których Morata myślał przy tej akcji po prostu za szybko…
Real Madryt – AC Milan 1:3 (1:2)
Vinicius 23′ (z karnego) – Thiaw 12′, Morata 39′, Reijnders 73′
WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:
- Amorim żegna się z Lizboną w wielkim stylu! Gyokeres znokautował City
- Xabi Alonso zbity na Anfield. Koncert Luisa Diaza
- Skorupski jest świetny, ale znów kompromitują się jego koledzy
Fot. Newspix.pl