Nie grała dwa miesiące, od porażki z Jessicą Pegulą w US Open. W międzyczasie zmieniła trenera i, jak sama mówiła, zajęła się prywatnymi sprawami. Dziś wróciła na kort i właściwie od samego początku było widać, że to wszystko odbiło się na postawie Igi Świątek. Polka jednak odżyła… w momencie, gdy wydawała się stać na straconej pozycji. I gdy już złapała rytm, to poszła po swoje. Z Barborą Krejčíkovą wygrała w trzech setach i ostatecznie udanie rozpoczęła obronę tytułu mistrzyni WTA Finals.
Iga i Barbora, czyli dwie zagadki
Jak już wspomnieliśmy: Iga Świątek nie wyszła na kort, by rozegrać oficjalny mecz, od dwóch miesięcy. Jej ostatnie spotkanie to porażka z Jessicą Pegulą w US Open. Porażka – dodajmy – w stosunkowo kiepskim stylu, w meczu, w którym nie potrafiła przeciwstawić się Amerykance. Wcześniejsze miesiące też nie przebiegały po jej myśli. Po fantastycznej pierwszej połowie roku – gdy wygrała Roland Garros oraz cztery turnieje rangi WTA 1000 – w drugiej nie zagrała nawet w żadnym finale. W Wimbledonie odpadła w III rundzie. Na igrzyskach olimpijskich zdobyła brązowy medal – historyczny dla polskiego tenisa, ale stanowiący pewne rozczarowanie, bo Polka była jednak wielką faworytką. W Cincinnati doszła z kolei do półfinału, gdzie łatwo przegrała z Aryną Sabalenką. A US Open to już wspomniany ćwierćfinał.
Potem z kolei była ta długa przerwa, w czasie której całkowicie zrezygnowała z podróży na Daleki Wschód i wzięcia udziału w jakimkolwiek turnieju WTA rozgrywanym tam w tym czasie. Ogłosiła za to – niespodziewanie – rozstanie z Tomaszem Wiktorowskim, według oficjalnych komunikatów: za porozumieniem stron. Po kolejnych kilkunastu dniach poinformowała z kolei, że jej nowym trenerem zostanie doświadczony i obyty w pracy na najwyższym poziomie Wim Fissette. I to z Belgiem u boku zjawiła się w Rijadzie. W stosunkowo krótkim czasie współpracy trudno jednak było oczekiwać, by Belg zrobił coś więcej, niż pozytywnie zadziałał na pewność siebie Igi. Stąd Polka pozostawała zagadką, zupełnie nie wiedzieliśmy bowiem, w jakiej formie zjawiła się w Rijadzie, nawet jeśli jej postawa na treningach mogła napawać umiarkowanym optymizmem.
CZYTAJ TEŻ: WIM FISSETTE. KIM JEST NOWY TRENER IGI ŚWIĄTEK? SYLWETKA BELGA
Barbora Krejčíková z kolei cały ten sezon miała – najprościej rzecz ujmując – dziwny. Dużą jego część straciła ze względu na urazy. Przed WTA Finals łącznie rozegrała tylko 33 mecze, a wygrała ledwie 19 z nich. Ale aż siedem jej zwycięstw przypadło na jeden turniej – Wimbledon. Tam Czeszka niespodziewanie zaczęła grać swój najlepszy tenis. Wcześniejsze dwa występy na trawie – w Birmingham i Eastbourne – niespecjalnie sugerowały, że Barbora może cokolwiek ugrać w londyńskim turnieju. Pierwsze dwa mecze trawiastego Szlema również. W spotkaniu otwarcia Krejčíková pokonała Wieronikę Kudiermietową po prawdziwym maratonie: 7:6 (4), 6:7 (1), 7:5. W drugim po dwóch tie-breakach odprawiła kwalifikantkę, Katie Volynets.
Wygrywała, owszem, ale po wielkim wysiłku.
I właściwie tak było do końca turnieju. Łatwiej poszło jej w trzeciej rundzie, ale tam Jessica Bouzas Maneiro skreczowała w drugiej partii. Potem były jeszcze dwa dwusetowe starcia, ale wcale niełatwe – z Danielle Collins i Jeleną Ostapenko. A mecze z Jeleną Rybakiną i Jasmine Paolini toczyły się już na dystansie trzech setów. Ale ostatecznie zawsze to Barbora okazywała się lepsza. Odniosła drugi sukces tej rangi – po Roland Garros 2021 – w karierze. Wbrew urazom, które regularnie ją zatrzymywały. Ale wygrana na wimbledońskiej trawie jej nie napędziła. Od tamtego czasu bilans jej spotkań to 5-5, z czego aż trzy wygrane odniosła na igrzyskach w Paryżu. Do WTA Finals dostała się zresztą jako mistrzyni wielkoszlemowa, bo sam ranking nie wystarczył. Innymi słowy: też zagadka, bo w formie niby słabej, ale wiemy już, że Czeszka potrafi się przygotować do najważniejszych imprez.
Pozostawało zobaczyć, która z nich lepiej wypadnie na korcie.
Iga w wersji: niedokładna
Powiedzmy to sobie wprost: Barbora Krejčíková w pierwszym secie dzisiejszego starcia nie grała wybitnego tenisa. Trzymała pewien solidny poziom, owszem, ale nie prezentowała się tak, jak na przykład przed dwoma laty w finale turnieju w Ostrawie, gdy razem z Igą Świątek dały wielkie show, które Czeszka ostatecznie wygrała. Dziś rywalka Polki była po prostu regularna, z pewnymi przebłyskami od czasu do czasu. I to wystarczało, by szybko wypracować sobie przewagę przełamania, a potem ją utrzymywać.
A dlaczego wystarczało? Bo po drugiej stronie siatki Świątek walczyła sama ze sobą. W pierwszym secie popełniła 19 niewymuszonych błędów. Jak na nią – jakieś 300 procent normy. Źle funkcjonował zwłaszcza forehand, który był rozstrojony mniej więcej tak, jak gitary w punkowym zespole. A że Czeszka jest zawodniczką, która doskonale potrafi wykorzystać słabości rywalek, to zaczęła regularnie atakować właśnie na tę stronę Igi Świątek. I to działało. Polka nie radziła sobie z płaskimi i szybkimi zagraniami rywalki, ale też ze zmianami tempa, z których Barbora również skrzętnie korzystała.
Do tego miała jeszcze inny spory atut – serwis.
Bo mimo wszystko Iga miewała przebłyski i potrafiła wygrać ważne wymiany. Kluczowy dla losów pierwszego seta, jak się potem okazało, był gem numer 6. W nim Świątek prowadziła już 40:0 przy serwisie Barbory, ale ta była w stanie się wybronić i ostatecznie wygrać gema. Więcej break pointów Polka już sobie w tym secie nie wypracowała, a co za tym idzie – przegrała całą partię, bo sama straciła serwis dużo wcześniej. Po partii – tradycyjnie – skorzystała z przerwy toaletowej, w dużej mierze po to, by dać sobie chwilę na przeanalizowanie błędów.
DIALED IN 📞@BKrejcikova takes the first set 6-4 over Swiatek!#WTAFinalsRiyadh pic.twitter.com/vXx4pvjFv0
— wta (@WTA) November 3, 2024
Jak wyszła ta analiza? Ano nie za dobrze. Początek drugiego seta układał się jeszcze gorzej, niż start pierwszego. Iga nie była w stanie utrzymać własnego podania, Barbora z kolei szalała i wydawała się grać coraz lepiej z każdym punktem. Efekt był taki, że po kilkunastu minutach gry na tablicy wyników widniało już 3:0 dla Krejčíkovej. I trudno było mieć nadzieję, że nastąpi wielki powrót.
Niemożliwe, a jednak. Iga wróciła
No i może powinniśmy za to zwątpienie zebrać pewną burę. Bo przecież Iga Świątek już wielokrotnie pokazywała, że jest w stanie wychodzić z sytuacji niemal beznadziejnych. Ot, przypomnijmy sobie mecz z Naomi Osaką na tegorocznym Roland Garros. Ale dziś – biorąc pod uwagę wszystkie zmienne – naprawdę nie sposób było oczekiwać, że podwójne przełamanie w drugim secie nie zostanie przez Barborę zamienione na zwycięstwo w całym spotkaniu. Tym bardziej, że Czeszka nadal utrzymywała dobry poziom, świetnie serwowała i nie dawała Idze okazji na to, by w ogóle powalczyć o breaka.
Aż do czwartego gema drugiej partii.
Ta i dwie kolejne małe partie okazały się być bowiem absolutnym punktem zwrotnym całego meczu. Najpierw Iga wyszła na 40:0 przy serwisie rywalki. Ale jeszcze czekaliśmy z radością, pamiętając dokładnie taką samą sytuację z pierwszego seta. I tym razem było blisko powtórki – Barbora wygrała bowiem dwa pierwsze punkty, ale trzecią w tym gemie – a szóstą w meczu – szansę na breaka zamieniła wreszcie Polka. Ale to był dopiero początek powrotu, wciąż zostało dużo do zrobienia. Kolejny kluczowy moment – gem serwisowy Igi, 40:30 dla Czeszki. Break point obroniony świetnym serwisem, a po chwili dwa kolejne punkty na własne konto i już tylko 2:3 z perspektywy Polki. A po zmianie stron – tryb ataku i coraz lepszej gry. Bo widać było, że Świątek wyczuła szansę, ale też po prostu widziała, że zaczyna zrzucać z siebie rdzę.
I wreszcie się tej rdzy pozbyła właściwie w całości. Na 3:3 wyrównała wygrywając gema do 15. Potem poszła za ciosem, spokojnie wygrała własne podanie. Ale Barbora też. I do stanu 6:5 dla Igi serwujące radziły sobie we własnych gemach bez większych problemów. Niektórzy pewnie już ostrzyli sobie wówczas zęby na tie-breaka, ale nie Polka. Ona zaatakowała, wywalczyła dwie piłki setowe i przy drugiej doczekała się błędu Barbory. Było 1:1 w setach i tym razem to Czeszka poszła na przerwę.
Ale ta zupełnie jej nie pomogła. Trzeci set to początkowo absolutny popis Igi i, widoczne na twarzy, coraz większe zmęczenie u Krejčíkovej. Świątek korzystała z tego w sposób doskonały, wygrała pierwszych pięć gemów w całej partii. Dopiero wtedy Barbora triumfowała przy swoim serwisie, a potem też przy podaniu Polki. Ale to wiele nie zmieniło, bo był to jedynie przebłysk, wynikający pewnie z faktu, że Czeszka postawiła wszystko na jedną kartę i atakowała momentami wręcz szaleńczo. Nie na wiele jednak jej się to zdało – po chwili przegrała. Gema, seta i mecz.
Never backing down 💪@iga_swiatek gets the comeback dub over Krejcikova!#WTAFinalsRiyadh pic.twitter.com/qbQykbcwPe
— wta (@WTA) November 3, 2024
Mimo kiepskiego początku Iga Świątek dobrze rozpoczęła więc rywalizację w WTA Finals. I w sumie może okazać się, że taki powrót do niemal przegranego meczu zadziała na nią pozytywnie. Przed Polką bowiem jeszcze mecze z Jessicą Pegulą i Coco Gauff, które zagrają dziś spotkanie pomiędzy sobą.
Iga Świątek – Barbora Krejčíková 4:6, 7:5, 6:2
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie: