Reklama

Rewolucjonista, pasjonat, klasa światowa. Taką twarz polskiej myśli szkoleniowej chcemy oglądać

redakcja

Autor:redakcja

03 października 2015, 23:56 • 19 min czytania 2 komentarze

Intensywnie współpracuje z naukowcami z Midtjylland, co samo w sobie jest doskonałą rekomendacją. Wpisuję się świetnie w filozofię tego klubu, bo jest reformatorem wychodzącym przed szereg: dzięki swojej pasji i determinacji opracował autorską metodę treningową, skupiając się na doskonaleniu tego, co w futbolu najbardziej podstawowe – kopanie piłki. Genialne w swej prostocie, ale jakoś nikt nigdy nie zajął się tym na taką skalę. Jak to się stało, że osiągnął to właśnie on, chłopak z Bogatyni, który jak każdy z nas całe dnie biegał za piłką? Poznajcie Bartka Sylwestrzaka i jego historię. Zapraszamy.

Rewolucjonista, pasjonat, klasa światowa. Taką twarz polskiej myśli szkoleniowej chcemy oglądać

***

Najbardziej fundamentalna rzecz w futbolu, kopnięcie piłki – wszystko można do niego odnieść, wrzutkę, strzał, podanie. A nikt się tym przed tobą nie zajął w sposób tak naukowy, analityczny.

To prawda, trzeba zacząć od tego paradoksu: w sporcie, który tak naprawdę prędzej czy później sprowadza się do uderzenia piłki, prawie nikt nie ma wiedzy o prawidłowym wykonywaniu tak elementarnej czynności. W futbolu są wielkie pieniądze, zatrudnia się setki specjalistów, a ten kluczowy aspekt pozostaje niezbadany. To jest po prostu nieprawdopodobne, że kluby, nawet te czołowe, nie mają pod tym względem żadnego warsztatu technicznego.

Powiem ci, że gdy pisałem materiał o Midtjylland, a więc siłą rzeczy też o tobie, również mnie to uderzyło. Aż dziw, że nikt wcześniej na to nie wpadł.

Reklama

Kilka lat już pracuję w piłce profesjonalnej i powiem ci, że z każdym rokiem jest dla mnie tylko bardziej uderzające, jak duże jest zacofanie, jak często nie ma merytokracji, tylko wszystko oparte jest na kontaktach. Zasób wiedzy technicznej jest bardzo mały, a przecież zastanówmy się: biegniesz, dryblujesz, konstruujesz akcję, ale wszystko po to, żeby prędzej czy później tę piłkę ktoś uderzył i spróbował skierować ją do siatki. Tymczasem nie tylko wielu piłkarzy nie potrafi piłki uderzyć, ale też nikt nie potrafi ich w tym wyszkolić.

I tu wchodzisz ty. Cały na biało.

Można to tak ująć (śmiech). W profesjonalnej piłce ogólnie nie ma dostatecznie wielu treningów technicznych. Dominują sesje skierowane na bieżące potrzeby drużyny, a więc potrzeby taktyczne, fizyczne, a aspektów technicznych się nie porusza – nawet na wysokim poziomie to zjawisko jest bardzo widoczne. Wynika ono z założenia, że zawodnik rozwija się dopóki nie zacznie grać dla pierwszej drużyny, a potem jest tyle meczów, że czasu na rozwój nie ma. Rozwiązuje się tylko problemy doraźne, a nie długofalowe.

W klubach, z którymi teraz współpracujesz, a więc Brentford i Midtjylland, podejście jest jednak inne. Mało gdzie twoje metody i filozofia miałyby szansę być tak docenionymi.

Tak, jest zupełnie inaczej, a wynika to w dużej mierze z osoby właściciela Matthew Benhama i dyrektora Rasmusa Ankersena. Są bardzo inteligentnymi, otwartymi ludźmi i dzięki temu ta współpraca jest bardzo owocna. Spotykałem na swojej drodze ludzi otwartych i inteligentnych, czasem spotkasz takiego agenta, czasem trenera, ale to co jest unikatowe w Brentford i Midtjylland, to że tutaj tacy ludzie rządzą, obejmują kluczowe stanowiska.

Chciałbym odkryć dlaczego znalazłeś się na takiej a nie innej ścieżce, jak chłopak z Bogatyni doszedł do nowatorskiej metody, która dzisiaj zyskuje uznanie w Europie. Zostawmy na razie teraźniejszość, Brentford, Midtjylland, wróćmy do samych początków.

Reklama

Odkąd pamiętam największą pasją było dla mnie iść i kopać piłkę, czy to z dziadkiem, tatą, kolegami. Potoczyło się to jednak u mnie dziwnie. Byłem dzieckiem cichym, nieśmiałym i jak tato zabrał mnie do klubu, kiedy miałem chyba siedem lub osiem lat, byłem przytłoczony nieprzyjemną atmosferą na boisku, nie chciałem tam wracać. Krótko po tym zacząłem tańczyć towarzysko, kilka lat na poziomie wyczynowym, ale cały czas byłem przy piłce, grałem przy każdej okazji, oglądałem masę meczów, uwielbiałem Baggio, Del Piero, Juventus, włoską piłkę. W wieku 15 lat zostawiłem klub taneczny, bo czułem, że potrzebuję boiska.

Granica Bogatynia, to był twój klub, tak?

Tak, ale wiesz, jak zaczynasz grać w wieku 15 lat, to jesteś technicznie surowy. Inni mają za sobą lata praktyki na murawie, a ja w tym czasie robiłem co innego, bo poza piłką i tańcem robiłem mnóstwo innych rzeczy, uczęszczałem na różne kółka pozaszkolne, grałem na pianinie – pasja do futbolu nie była realizowana na miarę, na którą mogła być. Opowiem kluczowy moment: pewnego razu mieliśmy trening strzelecki, próbowałem czysto trafić, kompletnie mi nie wychodziło. Kilku kolegów miało niezłe uderzenie, ja nie. I wtedy pierwszy raz zadałem sobie pytanie: co zrobić, by strzelać lepiej?

To jest ta chwila, którą określiłbyś punktem zerowym, początkiem drogi?

Tak to właśnie pamiętam. Nie potrafiłem uderzyć tak jak chciałem, wracałem niezadowolony, a potem coraz mocniej drapałem się po głowie – co zrobić, żeby ta piłka leciała inaczej? Zaczął się dla mnie okres bardzo intensywnego treningu.

Sam go sobie nałożyłeś?

Tak, nikt mi nie kazał, to był bodziec z wewnątrz. Boisko było blisko mojego domu, zacząłem tam chodzić z piłką i trenować samemu po kilka godzin dziennie. To nie były treningi takie, jakie prowadzę teraz, że wszystko jest usystematyzowane, przygotowane, określone, bo ja nie wiedziałem wtedy nic, nawet jak się rozgrzać.

Ćwiczyłeś tylko strzały?

Ciągle strzał, ciągle prostym podbiciem. Brałem piłkę i tłukłem nią godzinami o mur. Nie wiedziałem co mam robić, nie miałem jakichś wskazówek, wszystko odbywało się wtedy na poziomie podświadomym, ale postęp był widoczny. Uderzałem czyściej, pozbyłem się rotacji wewnętrznej, potem wstecznej, zacząłem mieć rotację do przodu. Po paru latach już siedziałem w tym uderzeniu po uszy.

Naprawdę codziennie chodziłeś kopać tę ścianę?

Jak mogłem, chodziłem codziennie.

Na kilka godzin?

Tak.

I to trwało kilka lat?

Tak. W wakacje chodziłem codziennie, gdy trwała szkoła, to kiedy mogłem. Wychodziłem bardzo dużo i nie były to wyjścia na pół godziny. Jakbym miał oszacować, to wyszłyby tysiące godzin.

Myślisz, że dobiłeś do granicy 10 tysięcy godzin, o której tyle się mówi, że jest granicą, po której przekroczeniu uzyskuje się mistrzowski poziom?

Nie wiem, ale na pewno były to tysiące. Motywacji dodawał też mój dobry przyjaciel Gaja, bramkarz, który był silny jak koń i miał nieprawdopodobny refleks. Żeby go pokonać potrzebowałem czegoś specjalnego – raz strzelałem mu dwie godziny, a nie pokonałem go ani razu (śmiech). W ogóle w Bogatyni mieliśmy wtedy fajną ekipę – Adi, Nowy, Szuli, Faja, Zombek, Sawik, wspomniany Gaja, naprawdę dobra drużyna, paru chłopaków potem pograło na niezłym poziomie. Ja powiem szczerze – nie byłem dobrym piłkarzem, ale miałem dużo determinacji i tak głęboko siedziałem w strzałach… ustawiałem się, żeby tylko uderzać. To była cała moja gra – uderzenie (śmiech).

Screen Shot 10-05-15 at 07.49 PMBoisko w Bogatyni, na którym trenował Bartek. Fotografia: Damian Kaczmarczyk

Chodząca armata (śmiech). W NFL byś się sprawdził.

Prawda, żałuję, w piłce nie ma takiej roli (śmiech). Grałem w Granicy, uderzałem, ale potem wyjechałem do Wrocławia zacząć liceum. Wyglądało tam to podobnie – miałem wolną chwilę, to brałem piłkę i szedłem gdzieś kopać. Co weekend wracałem do Bogatyni i graliśmy z chłopakami, raz niestety doznałem kontuzji, naderwałem więzadło w kostce – miesiące nie było mowy o grze, ale najgorsze, że gdy już mogłem biegać, poruszać się normalnie, czułem ból przy uderzeniu prostym podbiciem. Ten ból czułem zresztą później kilka lat.

Straciłeś to, w czym byłeś najlepszy.

Tak, jedyną rzecz, jaką boiskowo miałem (śmiech).

Jak dobry był ten twój strzał?

Wiesz co, powiem Ci tak: byłem w takim cyklu treningowym, po tylu setkach godzin pracy nad tym, że ze swoim prostym podbiciem czułem się pewnie. Na meczach strzelało się z bliska, daleka, ze stałych fragmentów, nawet z koła środkowego zdarzyło się trafić. Na hali strzelałem zewsząd. Ale potem był tylko wielki ból przy każdej próbie. Zablokowałem się. Zauważyłem jednak, że jak strzelam wewnętrzną częścią stopy, boli mniej. Praca zaczęła się od nowa.

Znowu zacząłeś chodzić tłuc w mur?

Znowu zacząłem chodzić tłuc w mur (śmiech). Perfekcjonizm mam i po mamie i po tacie, mama jest bardzo dokładna we wszystkim, co robi, od dziecka była w tym wzorem dla mnie. Natomiast tato ma olbrzymią pasję do tenisa, jest bardzo dobrym tenisistą i spędza godziny trenując o ścianę, pracując nad uderzeniami. To, co ja robiłem potem w piłce, on przez lata robił w tenisie, poprawiając forehand, backhand, serwis. Zawsze był wyczulony na szczegóły i zawsze szukał perfekcji. Czasami aż ciężko uwierzyć, jak w tej mojej pracy nad uderzeniem wszystkie te cechy się jakby zeszły. We Wrocławiu miałem, co prawda, do muru mniejszy dostęp, ale nadal chodziłem. Nawet jak pojechałem na studia do Anglii, to gdy mieliśmy treningi, zostawałem po nich, przychodziłem przed. W przerwie między wykładami szedłem, tak samo po wykładach. Jak boisko nie było wolne, to szedłem do kąta boiska ćwiczyć, jak mnie wyganiali, szedłem w drugi kąt, dopiero jak stamtąd mnie wyganiali, szedłem do domu (śmiech). Dla mnie nie było większej frajdy, niż uderzać piłkę. Wychodziłem i po prostu trenowałem. Dużo czasu spędziłem też analizując różnych piłkarzy, Del Piero, Beckhama, Roberto Carlosa…

To jakie są różnice warsztatowe między tymi legendami? Czym różni się strzał Beckhama od Carlosa?

Tu śmiało moglibyśmy usiąść i przeprowadzić kilkugodzinną analizę biomechaniczną specyfiki uderzeń każdego z nich. Jak się różniły strzały, jak układali stopę postawną, jaki był swing (ruch nogi przed strzałem – przyp. LM), jaki był kształt swingu. Wiesz co, powiedziałbym tak: Baggio, Del Piero, Beckham, wszyscy uderzali wewnętrzną częścią stopy. Carlos był inny, bił tylko prostym podbiciem ze słynną rotacją zewnętrzną. Jeśli chodzi o szczegóły techniczne – wszystkie te modele czegoś mnie nauczyły, ale tak naprawdę zawodnikiem, który dał mi największą zagadkę techniczną i rozwiązanie tej zagadki zajęło mi lata, był Juninho.

Najlepszy specjalista od stałych fragmentów gry.

Najlepszy. Najlepsze uderzenie wewnętrzną częścią stopy jest też uderzeniem najtrudniejszym. Biomechanicznie to taki ewenement, że jak to zrozumiesz, jak zobaczysz na czym polega, daje ci niesłychaną czystość uderzenia. Jak zobaczysz jaka to jest moc, jak zobaczysz jak to uderzenie pozwala ci czerpać siłę z każdego stawu, który bierze udział w uderzaniu, to wiesz, że wszystko inne jest słabsze. Del Piero mnie inspirował, przeżywałem każdy jego mecz, najwcześniejszym idolem był Baggio, ale Leszek: Juninho.

To co takiego wyjątkowego było w Juninho i jego strzale?

Wyjątkowe było to, że on nadawał piłce rotację do przodu uderzając wewnętrzną częścią stopy, czyli robił coś, czego nie robił prawie nikt. To był i jest unikat techniczny, wciąż mało kto tak potrafi. Ja gdy tylko zobaczyłem jego uderzenie, wiedziałem, że nic innego nie może się temu równać. I wtedy zaczęła się dla mnie długa faza próbowania zrozumienia tego na poziomie biomechanicznym.

W płynny, naturalny sposób wszedłeś na ścieżkę analityczną. Ważny moment.

Ważny, bo w tej pierwszej fazie, bicia piłką o mur – tam też była jakaś moja analiza, ale jednak nie taka. Powiem ci, że dużo świadomości dał mi taniec, bo to jest dyscyplina, gdzie od małej różnicy w ułożeniu stopy zależy to czy wygrywasz zawody czy nie. Poza tym ja z natury przywiązuje wielką uwagę do szczegółów, jestem strasznym perfekcjonistą. Nigdy nie było tak, że szedłem na boisko, uderzenie było niezłe i to mnie zadowalało. Kiedy chciałem skończyć, mówiłem sobie: ostatnie dobre uderzenie i idę. To ostatnie uderzenie czasem trzymało mnie na boisku kilka kolejnych godzin (śmiech). Juninho pierwszy raz zobaczyłem chyba w 2003, oglądałem mecz Ligi Mistrzów, Bayern – Lyon, on strzelił taką bramką z wolnego, gdzie piłka odbiła się od słupka. Nie wiem czy pamiętasz.

Tak z pamięci to nie, ale mogę znaleźć. Zaraz odpalę.

Wiesz co, to odpal, bo to było uderzenie, które zmieniło moje życie.

Juninho! Widzisz jak ta piłka się kręci? Pół bocznej rotacji, pół przedniej?

Tak, dziwna, dziwna.

Jak zobaczyłem tę rotację to wiedziałem, że to coś wyjątkowego. Zaczęły się moje poszukiwania. Analitycznie byłem już lepszy, miałem za sobą lata pracy nad swoim uderzeniem z prostego podbicia. Zaczął się proces, który naprawdę trwał długo.

Jak wyglądała kilkuletnia walka z zagadką Juninho?

Wychodziłem na boisko…

Tak dla odmiany (śmiech).

Tak, dla odmiany, otwieramy nowy rozdział (śmiech). To było już na studiach, wychodziłem na boisko, uderzałem wewnętrzną częścią stopy i zawsze miałem rotację wewnętrzną. Robię to, robię tamto, wewnętrzna. I znowu, jak przy treningu prostego podbicia, były próby lepsze, gdzieś ten top spin (rotacja przednia – przyp LM) leciutko się pojawiał, a później już odkryłem parę czynników. Parę, bo nie jest tak, że uderzenie możesz rozbić na dwa elementy. W samym swingu jest ich tyle: ruch nogą, to jak podbiegasz do piłki, jak stoisz, a wszystko można jeszcze dalej brać pod lupę.

Wielka dekonstrukcja.

Patrzyłem i okej, jeśli ułożę nogę w taki sposób, to uzyskam taki efekt. Ten rozbieg jest dobry, bo pomaga mi w tym, a ten rozbieg nie pomaga. Wszystko krok po kroku rozdrabniałem, czasu upłynęło dużo, ale dziś rozumiem ten ruch. I każdy prowadzący do niego czynnik mogę wytłumaczyć, dlaczego ma takie a nie inne konsekwencje. Wiem też, jak ten ruch udoskonalić.

Był taki przełomowy moment z zagadką Juninho, że walnąłeś pięścią w stół i pomyślałeś: “mam to”?

Muszę cię rozczarować, nie było takiego momentu. Wiesz dlaczego? Bo im więcej wiesz, tym bardziej zdajesz sobie sprawę ile jest jeszcze do zobaczenia, zbadania.

O, to mądre zdanie.

Mi się kilka razy wydawało, że to już to, a potem bańka pryskała. Jeszcze raz podkreślę: im bardziej otwierają ci się oczy, tym więcej widzisz luk do zapełnienia. Stopa postawna, kąt rozbiegu, rytm rozbiegu, stopa kopiąca, kąt otwarcia. Czynników są dziesiątki.

Czyli zagadka Juninho ciągle trwa.

Powiem ci tak: z biomechanicznego punktu widzenia, jeśli miałbym to teraz rozbić, to rozbiję. Ale owszem, jak się czymś zajmujesz, jak jesteś w tym całym sercem i chcesz się doskonalić, to zawsze znajdziesz coś do poprawienia. Nawet jeśli nie będzie to wiedza czysto techniczna, to przecież ważne jest choćby to, żeby te trudne, abstrakcyjne koncepty umieć przekazać w przystępnej formie.

Co z tego, że będziesz miał wielką wiedzę, skoro nie będziesz z nią docierał do ludzi.

Dokładnie. Ja nie jestem profesorem na uniwersytecie i nigdy nie chciałem być, ja zawsze chciałem być na boisku. Jak coś wytłumaczyć, jak lepiej opisać ruch, jak sprawić, by piłkarzowi szybciej dany ruch wszedł w krew – to jest kluczowe.

Jest jedna luka w opowiadanej przez ciebie historii, którą uważam, że musimy zapełnić. Dlaczego Anglia, dlaczego akurat te, a nie inne studia? Już wtedy miałeś plan?

Pasją były Włochy, ale mówiłem po angielsku, niemiecku, w szkole miałem hiszpański, włoski zacząłem zbyt późno. Poza tym uznałem, że to Anglia daje najszerszy wachlarz opcji, że otwiera drogę do kariery międzynarodowej, której chciałem.

Mówiłeś, że chodziłeś na mnóstwo zajęć pozaszkolnych, grałeś na pianinie – domyślam się, że przebierałeś w ciekawych opcjach. Dlaczego akurat ten kierunek?

Dlatego, że ku zgrozie moich rodziców, chciałem być trenerem (śmiech). Teraz się wspólnie z tego śmiejemy, a rodzice bardzo się cieszą z tego co robię, ale wtedy obawiali się.

Zakładam, że padło sakramentalne “piłka chleba ci nie da”.

Piłka chleba ci nie da, nie idź tam, to straszne środowisko (śmiech). Miałem jeszcze drugą pasję, zajmowałem się rysunkiem. Jakbyś mnie zapytał w wieku 12 lat kim bym chciał zostać w przyszłości, to powiedziałbym, że stylistą samochodowym.

Jakim?

Samochodowym. Poświęcałem dużo czasu rysunkowi, a byłem też klasycznym samochodziarzem. Rodzice posłali mnie na zajęcia do malarki, pani Haliny Barań, malowałem, lubiłem to. Taki był ostatni dylemat – wzornictwo czy piłka, postawiłem na piłkę. Choć powiem ci: ja nie wiedziałem na co się piszę.

W pewnym sensie mimo wszystko rodzice mogli mieć rację.

Oczywiście. Dziś miałem trzy treningi i wiesz co – z dwoma zawodnikami rozmawialiśmy o tym, że fajnie byłoby wyjść na boisko i nie myśleć o karierze, pieniądzach, tylko zagrać tak jak wtedy, gdy miało się dziesięć lat. W profesjonalnej piłce tamtego smaku futbolu nie ma. Piłka jest okrutnym środowiskiem, pełnym wielu złych rzeczy i tęskni się. Wiesz jakie jest moje najlepsze wspomnienie z piłki oprócz tych wielu godzin spędzonych na doskonaleniu strzału, które zawsze były wielką przyjemnością? Boisko w Bogatyni, kilku bliskich przyjaciół, futbol nie skażony tym wszystkim, czym skażony jest futbol profesjonalny. To były piękne chwile, piękny czas – wychodziło się na cały dzień i grało do ciemnej nocy. A jak nam zapalili światło, to graliśmy dalej. Następnego dnia pobudka i wszystko od nowa. Po prostu piłka, najlepsza, w najczystszej postaci. Ta profesjonalna w prawie niczym tamtej nie przypomina.

Ale jednak w wieku 19 lat wybrałeś Anglię i kierunek Sports Science.

Podjąłem tę decyzję, ale powiem ci, nie wiedziałem o czym decyduję. Teraz mnie to śmieszy, ale pamiętam tę rozmowę z rodzicami, jak załamana była mama – ja mówiłem, że chcę to robić, oni nie chcieli się zgodzić, ale zabawne w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę żadne z nas nie miało pojęcia o czym w istocie rozmawiamy. Tym bardziej doceniam teraz z perspektywy czasu, że rodzice zawsze wspierali mnie w tych dążeniach, ufali mi i zrobili wszystko, żeby dać mi jak najlepszy start.

inline

Pierwszych zawodników zacząłeś uczyć w 2010 roku. Jak wystartowałeś?

Miałem prezentację przed ludźmi z angielskiej federacji. Zacząłem jednak od strony aspektów defensywnych, bo jeszcze jedną rzecz odkryłem: jak poświęcasz 15 lat uderzeniom, to patrzysz na uderzenia innych i wiesz co zrobią, jak poleci piłka. Wiesz zanim wie to bramkarz. Patrzyłem na strzały ze stałych fragmentów gry i widziałem, że bramkarze w ogóle nie potrafią ich przeczytać. Nie wiedzą co mają zrobić, nie wiedzą co im mówi rozbieg, co im mówi noga postawna.

Ty wiedziałeś i mógłbyś dać im jakieś trzydzieści procent wiedzy o tym, co będzie?

W jednym przypadku mógłbym dać 30%, w innym 90%. Del Piero znałem tak dobrze, że jak go oglądałem w późniejszych latach, to potrafiłem po rozbiegu przewidzieć co chce zrobić. Pamiętam taki mecz z Palermo, gdzie strzelił jedną bramkę z wolnego, drugiej był bliski – dokładnie znałem jego intencje zanim zrobił chociaż krok do piłki. Pomyślałem: to są profesjonaliści grający na wysokim poziomie, a nie mają zielonego pojęcia o tych rzeczach. Może to dziwne, ale najpierw wpadłem na to, a nie na najoczywistsze – by uczyć po prostu strzelania. Matt Pain i Dick Bate z angielskiej federacji dostrzegli, że robię coś nowego, a że Matt prowadził zajęcia z psychologii w piłce, a Dick kursy dla trenerów specjalizujących się w szkoleniu konkretnych pozycji na boisku, na przykład obrońców, napastników, zaprosili mnie, żebym poprowadził warsztat. Pojechałem, zrobiłem kurs, trening praktyczny, demonstracja, prezentacja. Zaczęło się budowanie marki od zera.

Jedna konsultacja, jeden klub, potem coraz lepsze. Codzienna orka, praca.

Mój problem polegał na tym, że proces techniczny jest trudny i czasochłonny. Ja nie jestem kimś, kto wprowadzi rozwiązanie, którego efekty przyjdą jutro – tu potrzeba pół roku, czasem więcej.

Pewnie często też ci nie ufano. Kwestionowano czy to, czym się zajmujesz, ma sens.

Przychodzi dwudziestotrzyletni Polak do szatni pełnej profesjonalistów, często aroganckich, o rozbuchanym ego, i mówi im, że nauczy ich strzelać. Masz kilka tysięcy funtów tygodniowo, grasz całe życie, a tu ktoś ci będzie mówił, że nie umiesz uderzyć piłki? Wielu nie patrzyło na mnie poważnie, przynajmniej dopóki nie dali mi szansy na prezentację – również efektów, jakie osiągnąłem z dwoma pierwszymi piłkarzami, których wziąłem do treningów. Po tym już było widać, że coś może z tego być, ale doprowadzić do sytuacji, kiedy ja chociaż mógłbym pokazać tę prezentację, było strasznie ciężko. To bardzo zamknięte środowisko. Odporne na nowe pomysły. Dlatego start był bardzo trudny i to wszystko trwało tak długo.

Długo jak długo. Masz 29 lat i jesteś w świetnym miejscu.

No tak, nie mogę narzekać. Często jest tak, że jak jesteś poddany próbie cierpliwości, wytrwałości, to w trakcie jej trwania tego nie doceniasz, a dopiero z perspektywy. Dlatego ja zawsze mówię – dobrze, że to trwało aż tyle, bo nauczyłem się mnóstwo, pięć lat udoskonalałem metodę, co teraz procentuje każdego dnia. Ale znowu wyobraź sobie, że oglądasz mecz Ligi Mistrzów, finał mundialu, i myślisz – potrafię nauczyć tych zawodników nowych, skutecznych rzeczy, ale nie mam na to szansy. Stąd się rodziła frustracja, patrzyłem jak Ronaldo bije raz po raz w mur i wiedziałem, ze gdybym z nim popracował mógłby ładować 20 goli z wolnych rocznie.

Siedziałeś na kanapie, oglądałeś jednego z dwóch najlepszych piłkarzy świata i nie tyle miałeś przekonanie, że możesz go czegoś nauczyć, ale to wiedziałeś, a wiedza ta była oparta na obiektywnych, nie dających się zbić naukowych faktach.

To był ten test.

To przejdźmy do filozofii twojego warsztatu.

Na samym szczycie jest dążenie do perfekcji. To jest fundament, na którym cała praca jest oparta od samego początku. Nie akceptujesz kompromisów, zawsze szukasz tego, co jest najlepsze. Zawodnik musi dzielić to podejście – wiadomo, że różni gracze będą dzielić je w różnym stopniu, ale nic nie zrobisz z piłkarzem, który nie chce być lepszy. Im bardziej gracz ma podejście podobne do mojego, tym praca będzie bardziej owocna. To nie jest wcale takie proste, bo pasjonatów w profesjonalnej piłce wcale nie jest tak wielu, jak mogłoby się wydawać. Z tego wynika też to, że praca jest indywidualna. Nigdy w grupie kilkunastu nie znajdziesz samych chętnych do pracy – ktoś gra bo gra, ktoś gra bo mu płacą, ktoś jest leniem. Bardzo często jeśli chcesz coś zrobić na szerszą skalę, to tylko marnujesz czas, bo poświęcasz go ludziom, którzy go nie szanują.

Marnują twoją uwagę. Zabierają ją tym, którzy mogliby wykorzystać ją lepiej.

Spójrz na klasyczny trening strzelecki – czy piłkarz wie co ma na nim osiągnąć? Nie może być tak, że on wychodzi żeby sobie strzelić, natomiast bardzo często, nawet na poziomie Premier League, tak to właśnie wygląda. Nikt też błędów nie koryguje, bo nie ma właściwej wiedzy. Ktoś uderza, piłka leci 5 metrów nad poprzeczką i nie ma żadnej uwagi co zmienić, bo nikt nie wie co zmienić. No i przede wszystkim musisz mieć okazje, żeby w ogóle pracować. Jeżeli na strzeleckim uderzasz raz na pięć minut, a potem idziesz na koniec kolejki by czekać, no to przykro mi, postępu nie zrobisz. Nic z tego nie będzie. A tak się pracuje, tak się pracuje wszędzie.

Jeszcze jakieś kwestie treningowe są twoim zdaniem poronione?

Ogółem uważam, że za mało pracuje się nad techniką. Mam dobrych piłkarzy, ale czasem poziom techniczny i tak jest po prostu opłakany. I nie jest tak, że ja od każdego profesjonalisty wymagam by robił elastico a’la Ronaldinho, ale chodzi o podstawy, jak przyjęcie piłki, podanie.

Ja ci wierzę, bo oglądam Ekstraklasę.

Teraz potrzeba armii ludzi w piłce, trener od uderzenia powinien być w każdym klubie. Mnie ta praca, którą wykonuję, daje wielką radość. Pamiętasz jak wspominaliśmy, że najlepsza, najczystsza piłka to ta z dawnych lat, z przyjaciółmi? No to dodałbym jeszcze tę przyjemność z pracy, jak wychodzę z zawodnikiem na boisko, sesja 1:1, pusta murawa, koncentracja na tym, żeby poprawić umiejętność. To praca poza tym całym kontekstem, który często jest tak zepsuty pieniędzmi, żądzą władzy, arogancją, nieuczciwością, zwykłą głupotą. Często rozmawiam z piłkarzami i oni też mówią, jakie to jest przyjemne, gdy uderzenie zaczyna wychodzić, gdy piłka leci czysto, gdy strzał jest mocny, chociaż wydaje się, że nie wkłada się wysiłku w ruch. I aspekt estetyczny – wygląda to po prostu pięknie. Dla mnie to ogromny przywilej móc się tym zajmować i nad tym pracować, bo to jest czyste, bo to jest powrót do najlepszego, co jest w piłce.

Rozmawiał Leszek Milewski

Najnowsze

Francja

Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG

Bartosz Lodko
2
Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
29
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

2 komentarze

Loading...