Reklama

“Trenuje jak szalony”. Diego Forlán i tenis, czyli jak Urugwajczyk na nowo się zakochał

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

28 października 2024, 07:37 • 15 min czytania 6 komentarzy

14 lat temu zostawał MVP mistrzostw świata w piłce nożnej. Rok później wygrał Copa América. Grał w Manchesterze United, Atlético Madryt, czy mediolańskim Interze. Diego Forlán zaliczył naprawdę piękną piłkarską karierę. Jednak to nie tekst o niej. To opowieść o jego drugiej miłości, której w dużej mierze poświęcał się za młodu i powrócił do niej po latach. Dziś Urugwajczyk nie strzela już bowiem pięknych bramek zza pola karnego. Zamiast tego próbuje trafić forehandem w samą linię tenisowego kortu. Jak to się stało, że Cachavacha został tenisistą?

“Trenuje jak szalony”. Diego Forlán i tenis, czyli jak Urugwajczyk na nowo się zakochał

Zastrzyk adrenaliny

7 sierpnia 2019 roku. To wtedy Diego Forlán ogłosił zakończenie piłkarskiej kariery. Właściwie zrobił to tylko dla formalności – w piłkę nie grał już od ponad roku. Wcześniej błąkał się po świecie. Po nieudanej przygodzie z Interem wyjechał z Europy. Trafił do Brazylii, gdzie w barwach Internacionalu radził sobie jeszcze całkiem nieźle. Potem była japońska Cerezo Osaka, powrót do ojczyzny i krótka przygoda z Peñarolem, z którym zdobył mistrzostwo kraju, i wreszcie wyjazd do Indii (Mumbai City) oraz… Hong Kongu (Kitchee).

Urugwajczyk solidnie przeciągnął swoją piłkarską karierę. Gdy oficjalnie przechodził na emeryturę, w świadomości europejskich fanów futbolu jego obraz dawno się już zatarł. Na karku Diego miał zresztą 40 lat. Grał tak długo jednak nie dlatego, że nie miał pomysłu na życie po karierze, a po prostu z miłości do piłki.

Plany bowiem posiadał i je realizował. Został właścicielem jednego z trzecioligowych klubów w Urugwaju. W roli ambasadora zatrudniły go Manchester United, Atlético Madryt i La Liga. Został też trenerem, ale zaliczył w tym fachu dwie niezbyt udane przygody – w Peñarolu oraz drugoligowym urugwajskim Atenas. W piłkę zresztą nadal kopał, ale już amatorsko, dla czystej radości. A poza tym spędzał mnóstwo czasu z rodziną – ma w końcu czwórkę dzieci. W wielu wywiadach opowiadał, że gdy kończą szkołę, to na kilka dobrych godzin zamienia się w szofera i wozi je na różne zajęcia. W tym piłkarskie i tenisowe.

Reklama

On sam zresztą wkrótce zaczął chodzić na te ostatnie.

Wcześniej próbował golfa. Zresztą lubi ten sport, uważa, że jest świetny dla zawodników, którzy przechodzą na emeryturę. Ale nie był on jednak w pełni tym, czego szukał. – Potrzebowałem sportu, w którym mógłbym biegać. Golf zabiera cię do pięknych miejsc – lubię go i wciąż w niego gram – ale szukałem czegoś innego, bliższego piłce nożnej. Dlatego zacząłem trenować tenisa – mówił Diego.

CZYTAJ TEŻ: PETR CECH I HOKEJ NA LODZIE. “ŻYJĘ DZIECIĘCYM MARZENIEM”

Progres widział po tym, jak prezentował się w starciach z rywalami z lokalnego klubu. Ci najpierw ogrywali go bez litości. Potem mieli coraz większe problemy. A wkrótce doszedł na poziom, w którym to on był w stanie ich pokonywać. Klubowe turnieje? Już nie przegrywa w pierwszej rundzie, ba, często jest w nich najlepszy. I czerpie z tego radość. Oraz kilka innych rzeczy.

Wszyscy mówią, że gdy skończysz z piłką nożną, to nie przeżyjesz już niczego, co da się porównać, ale to nieprawda, a przynajmniej ja tak uważam. Lubię tenis, daje mi zastrzyk adrenaliny – twierdzi Urugwajczyk. Zastrzyk tym większy, że wkrótce Forlán przerzucił się na półprofesjonalne turnieje, do których zachęcił go Carlos Obregon, jego przyjaciel. Z jednym zastrzeżeniem: że wtedy trzeba już zacząć trenować na poważnie.

Więc Diego zaczął.

Reklama

Kariera przez Maradonę

Gdybyście zobaczyli, jak gram, pomyślelibyście: „ten gość grał, od kiedy był dzieckiem, bo ma prawdziwie tenisową technikę”. Nie mówię, że jestem dobrym graczem, ale kiedy na mnie spojrzycie, zobaczycie tenisistę, nie byłego piłkarza – mówił niedawno Forlan. Wiedział, że ma rację. Nie musiał bowiem tej techniki nabywać, a po prostu sobie przypomnieć. Znał ją bowiem od najwcześniejszych lat.

Rakietę pierwszy raz chwycił w rękę, gdy miał jakieś dwa lata. Trenował tenisa, bo po piłkarskiej karierze przygodę z tym sportem rozpoczął jego ojciec, Pablo. Zresztą rodzina Diego w ogóle była usportowiona – jego tata był obrońcą, grał w wielu dużych klubach w Ameryce Południowej, a z Urugwajem wygrał Copa América w 1967 roku. Z kolei dziadek od strony matki, Juan Carlos Corazzo, był bliski pojechania na igrzyska olimpijskie w 1928 roku i mistrzostwa świata w 1930 (oba wygrane przez Urugwaj), a potem został znakomitym trenerem – z ojczystą reprezentacją wygrał Copę w 1959 roku i… wspomnianym 1967.

Marzyłem o tym, by zostać znakomitym graczem, tak jak mój ojciec i dziadek. Chciałem grać dla Urugwaju, tak jak oni. Cesar Menotti, trener mojego ojca w Peñarolu powiedział mi, żebym ciężko trenował i cieszył się grą, gdy miałem 10 lat. Menotti wygrał mistrzostwo świata z Argentyną w 1978 roku. Byłem nim zafascynowany. Był inteligentny, czytał książki, ludzie uważali go za filozofa. Poszedłem za jego radą. Trenowałem cały czas, godzinami ćwiczyłem obie nogi, aż czułem się komfortowo w grze każdą z nich– wspominał Diego.

Ale gdy miał 10 lat, wciąż jeszcze nie był pewien, czy zostanie piłkarzem. I nadal trenował tenisa. Piłka, owszem, była jego pierwszą i największą miłością, ale z rakietą w dłoni też czuł się znakomicie. W lokalnym klubie tenisowym w Carrasco mógł uprawiać obie te dyscypliny. A często i poza nim. – Carrasco było czymś zupełnie innym od tego, jakie jest dzisiaj. Nikt nie martwił się o bezpieczeństwo, prawie nie było samochodów. Graliśmy na ulicach: w piłkę, w tenisa, właściwie we wszystko, o czym można pomyśleć – mówił Urugwajczyk.

Ostateczną decyzję o wyborze sportu podjął… w obliczu rodzinnej tragedii.

14 września 1991 roku jego starsza siostra, Alejandra, dziś uznana w kraju psycholożka i aktywistka, wzięła udział w wypadku samochodowym. Pojazd prowadził jej chłopak, oboje nie zapięli pasów. On zginął na miejscu. Ona została sparaliżowana. Na jej opiekę i rehabilitację rodzina Diego szybko wydała swoje oszczędności i zaczęło brakować jej pieniędzy. Wtedy do akcji wkroczył… Diego Maradona. Pomógł uzbierać potrzebne kwoty, a jego dwunastoletni imiennik postanowił, że też zostanie piłkarzem.

Motywacja była standardowa: chciał dużo zarabiać. Ale nie po to, by kupować luksusowe samochody, a żeby pomóc siostrze.

Ledwie cztery lata później po raz pierwszy wyjechał na testy do Europy, do francuskiej Nancy. Tam się nie przebił, wrócił do Ameryki Południowej, a konkretnie do Independiente. W argentyńskiej ekipie przebił się przed drużyny młodzieżowe, a potem zaczął imponować w seniorskiej ekipie. Miał 23 lata, gdy uwagę zwrócił na niego Sir Alex Ferguson, który ostatecznie zdecydował się sprowadzić go do Manchesteru United.

Diego zrealizował swój cel. Został profesjonalnym piłkarzem. W United niespecjalnie mu wyszło (choć do dziś śpiewają o nim kibice, bo trafił dwukrotnie na Anfield w wygranym meczu z Liverpoolem), ale w pełni pokochali go fani Villarrealu, w Atlético został gwiazdą, a Urugwaj prowadził do półfinału mistrzostw świata w 2010 roku (których został najlepszym piłkarzem) oraz wygranej w Copa América w kolejnym roku, gdy trafił dwukrotnie w finale z Paragwajem.

Zrealizował swoje marzenie. Został znakomitym graczem. Tak jak ojciec i dziadek.

Ale przy tym nigdy nie zapomniał o tenisie.

Sir Alex stawia pieniądze

Już jako zawodowy piłkarz, Diego regularnie oglądał najważniejsze turnieje. Pamięta, że na żywo – przebywając akurat na obozie przygotowawczym z Independiente – śledził finał Wimbledonu z 2001 roku. Dlaczego akurat ten zapadł mu w pamięć? Bo to było niesamowite spotkanie, pięciosetówka pomiędzy Goranem Ivaniseviciem a Patem Rafterem, kiedy sensacyjnie mistrzem został ten pierwszy.

CZYTAJ TEŻ: “CZEGO BYM NIE ZROBIŁ, ZAWSZE BĘDĘ ZWYCIĘZCĄ WIMBLEDONU”

Śledził też występy reprezentacji Urugwaju w Pucharze Davisa, a z czasem – jak każdy fan tenisa – oglądał najważniejsze mecze Rogera Federera, Rafy Nadala, Novaka Djokovicia i Andy’ego Murraya. Często z bliska, bo grając i mieszkając w Hiszpanii mógł regularnie zaglądać na wiele dużych turniejów – choćby ten rangi ATP 1000 w Madrycie. A zdarzało się też, że tuż po sezonie leciał do Paryża i z trybun oglądał rywalizację na kortach imienia Rolanda Garrosa.

Sam miał okazję wyjść na kort z kilkoma z najlepszych zawodników XXI wieku. Piłkę odbijał choćby z Maratem Safinem, dwukrotnym mistrzem wielkoszlemowym, a także Juanem Carlosem Ferrero, triumfatorem French Open i obecnym trenerem Carlosa Alcaraza. Z tym drugim grał w ramach charytatywnej imprezy pokazowej w Walencji, gdzie wystąpiło jeszcze kilku piłkarzy i tenisistów. Potem mówił, że denerwował się tym chyba bardziej, niż najważniejszymi meczami piłkarskimi.

Byłem w stanie nadążać za tempem ich zagrań [Safina i Ferrero], bo nie uderzali piłki najmocniej, jak potrafili. Byłem w stanie zagrać kilka dobrych wymian. Ale tenis, który sam trenowałem, był niczym w porównaniu do tego, jak gra się dziś – mówił potem Diego. Jednak gdy grał ze znajomymi amatorami, to on wiódł prym. Więc widać czegoś się nauczył.

Ogrywał choćby Sergio Garcię, hiszpańskiego golfistę. Raz zagrali bardzo wyrównane spotkanie jeszcze w Hiszpanii, Diego okazał się lepszy w kluczowych momentach. Rewanż nadszedł po latach, gdy Garcia – z którym Forlán się zaprzyjaźnił – przyjechał do Urugwaju na pożegnalny mecz Diego. Urugwajczyk znów okazał się minimalnie lepszy.

Jednak najsłynniejszy z takich meczów rozegrał zapewne w czasach gry w Manchesterze.

Byliśmy na obozie w Portland w Oregonie. To był 2003 rok. W miejscu, gdzie mieszkaliśmy, były też korty tenisowe. David Gill, były prezes United, grał tam mecz przeciwko innemu z dyrektorów. Gdy skończyli, poprosiłem ich o rakiety, a Ruud van Nistelrooy zapytał, czy z nim zagram. W przeszłości zdarzało mu się nieco trenować – wspominał Diego.

I, co naturalne, Urugwajczyk się zgodził. Obaj wyszli więc na kort, a po chwili mieli naprawdę sporą publikę. Drużyna akurat skończyła trening, mecz między dwoma napastnikami wszyscy zgodnie uznali za dobrą rozrywkę na rozluźnienie. Zaczęły się też zakłady. Forlán wspominał, że część zawodników wiedziała, że trenował tenisa, ale nie wiedział tego jego rywal. Z kolei Sir Alex Ferguson w swojej książce twierdził, że z klubu wiedział tak naprawdę tylko on i dlatego obstawił pieniądze na Diego.

Diego Forlán w barwach Manchesteru. Fot. Newspix

Pierwsza część wspomnień wielkiego Szkota nie jest jednak prawdą. Druga zapewne tak. Forlán nagle grał więc nie tylko dla przyjemności, ale też o pieniądze swojego trenera. Stawka wzrosła.

Ruud był zaskoczony, gdy zacząłem serwować. Wszyscy oglądali to z boku i krzyczeli. Roy Keane, Seba Veron, cała reszta chłopaków. Zrobiła się atmosfera. Ruud był bardzo zdeterminowany, mecz był wyrównany. Czułem presję, by wygrać, bo przecież grałem w przeszłości na niezłym poziomie. Nie byłem underdogiem – wspominał Diego.

Ostatecznie wygrał. Ale na boisku to jednak Holender częściej wychodził w pierwszej jedenastce. Dlatego rok później Urugwajczyk odszedł do Villarrealu, pograł tam trzy lata na bardzo dobrym poziomie i trafił do Atlético, gdzie w kolejnych czterech sezonach był jednym z liderów zespołu, któremu udało się triumfować w Lidze Europy.

A co było potem – już pisaliśmy. Nieudany rok w Interze i podróże po świecie. Tenis w tym okresie zawsze czaił się gdzieś w tle. Oglądany, grany dla przyjemności, wspominany. Aż wreszcie przyszedł czas, gdy Diego mógł sobie pozwolić na to, by wychodzić na kort częściej.

Jak Rafa Nadal

Forlán – zgodnie z relacjami bliskich mu osób – tak już ma, że gdy się za coś bierze, to robi to na poważnie. Gdy więc Carlos Obregon zachęcił go do gry w turniejach ITF (Międzynarodowej Federacji Tenisowej) w kategorii wiekowej +40 (obecnie +45), Diego stwierdził, że zrobi to chętnie, ale skoro tak, to musi się do tego przyłożyć. Bo nie chodzi mu tylko o to, by sobie pograć – nie, on chciał prezentować swój najlepszy możliwy tenis.

Chcę grać z dobrymi zawodnikami i móc z nimi rywalizować. Chcę wiedzieć, że jeśli nawet mnie pokonają, to będą się musieli na to napracować – mówił. Po kilku turniejach, w których poszło mu niezbyt dobrze, skierował więc swe kroki do Enrique Péreza Cassarino.

W urugwajskim tenisie Cassarino to człowiek-instytucja. Świetny trener, który prowadził wielu hiszpańskich zawodników. Pod jego opieką grali między innymi Alex Corretja (były numer 2 światowego rankingu), Carlos Costa (przed laty 10. zawodnik świata) czy Francisco Clavet (kiedyś 18. w rankingu). Przez 20 lat pełnił tez funkcję kapitana reprezentacji Urugwaju w Pucharze Davisa. W dzisiejszych czasach z kolei – trener w lokalnym klubie, którego Diego znał już wcześniej.

Nie dziwi, że to jego poprosił o wskazówki.

Zapytał mnie, czy mógłbym mu pomóc przed jednym z pierwszych turniejów. Obecnie Diego gra właściwie codziennie, a ze mną trenuje trzy razy w tygodniu. On jest niesamowicie poważny we wszystkim, czego się chwyta. Trenuje jak szalony. Lubi być w formie, w domu ma wszystkie niezbędne sprzęty. Widać po nim, że grał w tenisa za młodu. Ma świetne podstawy – mówił Cassarino.

W jego słowach popierał go też kuzyn, Diego Pérez, w przeszłości 27. tenisista świata (i jeden z najlepszych Urugwajczyków, którzy robili karierę na korcie), który wspominał, że zna Forlána od kiedy ten był dzieckiem i pamięta, jak grał, gdy miał kilkanaście lat. – Nie jest pierwszym piłkarzem, który po karierze idzie na kort. Alvaro Recoba był fanatykiem tenisa, sporo grał też [brazylijski] Ronaldo. Ale przypadek Diego jest inny. On wie, jak grać.

Z Cassarino Forlán szybko zaczął się rozwijać. Miał też – i ma nadal – wielu sparingpartnerów. Z piłkarską legendą chętnie grają młodzi adepci, więc trener przyprowadzał mu do rywalizacji innych trenowanych przez niego zawodników. Zwykle nastoletnich, bo jednak ich poziom – przy regularnym treningu – często i tak przewyższa to, co jest w stanie na korcie zrobić 45-letni Diego. Ale zdarza się, że ten urwie im seta, a czasem wygra nawet cały mecz.

Dziś trenuje na pełnych obrotach cztery dni w tygodniu, jeśli tylko ma na to czas. Bywa, że czasem odbywa nawet dwa treningi dziennie. Cieszy się tenisem i faktem, że może rywalizować w międzynarodowych turniejach. Nie przeszkadza mu, że kiedyś grał na murawie dla kilkudziesięciu tysięcy osób, a teraz jego mecze ogląda co najwyżej kilkaset.

Mógłbym po prostu trenować, chodzić na siłownię i wychodzić na kort ze znajomymi. Cieszyłbym się tak samo. Na turnieje jeżdżę, bo to lubię i gram na poziomie, na którym mogę to robić. Nie lubiłbym tego tak, gdybym ciągle przegrywał (śmiech). Mój ojciec i brat grają już wyłącznie dla przyjemności, może za kilka lat też tak będę – mówił. Na razie nie ma jednak zamiaru sprawdzać, czy bez półprofesjonalnych turniejów – bo tak trzeba określać cykl ITF dla weteranów – będzie czuć się na korcie tak samo.

Choć można by się zastanowić, czy Diego to jeszcze półprofesjonalista, czy już profesjonalista pełną gębą. Poza regularnymi treningami, korzysta też bowiem z pomocy dietetyków, dba o odnowę biologiczną, ale też w pewnym sensie studiuje tenis. I jest przy tym pilnym uczniem. Szczególnie uważnie ogląda mecze Rafy Nadala – w obecnej sytuacji, wiadomo, głównie te starsze – ale lubił też patrzeć na Denisa Shapovalova, choć u Kanadyjczyka ostatnio kiepsko z formą.

Dlaczego ta dwójka? Bo Diego, choć w życiu codziennym jest praworęczny – zresztą tak samo jak Nadal – w tenisa gra lewą ręką. To pozostałość z lat młodzieńczych, gdy tak się tego sportu, za radą ojca, nauczył. Jedyna zmiana od tamtego czasu jest taka, że kontuzja zmusiła go do przejścia z jednoręcznego backhandu na oburęczny.

Jak każdy leworęczny tenisista, jest utalentowany. Musi się poprawić, jeśli chodzi o dobór uderzeń. Ma jednak naturalny serwis i bardzo dobry backhand, który często „trzyma” go w meczu. W turniejach często jednak uderza nimi za słabo, z kolei z forehandu jest zbyt agresywny. To się zdarza, gdy brakuje ci ogrania meczowego. Powinien to jednak nadrobić, bo ma niesamowity profesjonalizm i dyscyplinę – mówił Cassarino.

Sam Forlán twierdził, że wiele z jego tenisowych przypadłości to pozostałości z… kariery piłkarskiej. Trenerowi powtarza, że na boisku próbował uderzać z każdej, najmniejszej nawet przestrzeni. I tak też czasem działa na korcie. Z forehandu szuka kończącego uderzenia zawsze, a w tenisie to niekoniecznie najlepszy pomysł. Kwestie taktyczne to więc coś, co regularnie stara się poprawiać, bo jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne czy technikę – już jest na poziomie, na którym może skutecznie rywalizować w turniejach w swojej kategorii wiekowej.

A spróbuje i na większej scenie.

Największy test

Do tej pory Diego Forlán rozegrał kilka całkiem dużych turniejów, organizowanych pod egidą ITF. Wszystkie jednak w swoich kategoriach wiekowych. Zaczął w ojczyźnie, w Montevideo, potem stopniowo zaczął wyjeżdżać i do innych miejsc w kraju, a nawet poza jego granice. W Limie, w tym roku, zagrał w turnieju rangi MT1000 (najwyższej możliwej) w kategorii wiekowej 45+.

By dodać do tego wszystkiego nieco perspektywy: takich imprez na świecie jest 30, z czego aż 23 odbywają się w Stanach Zjednoczonych. Gra tam wielu byłych zawodników, którzy nie zrobili karier, trenerów, niezłych tenisistów na poziomie college’u. Generalnie: gości, którzy amatorów by roznieśli. Ale Diego daje sobie z nimi radę.

W Limie przeszedł trzy rundy, odpadł dopiero w ćwierćfinale. Ale to w singlu. A w deblu – w parze z rodakiem, Alberto Brause – wygrał cały turniej, co w social mediach komentowała jego żona, będąca na miejscu i dopingująca Diego z trybun. Potem Forlán zagrał jeszcze turniej MT400 w Asuncion, gdzie dotarł do finału. Obecnie w swojej kategorii wiekowej jest 108. na świecie w singlu i 88. w deblu. Znacznie niższe pozycje (odpowiednio w ósmej i siódmej setce) zajmuje w kategorii 40+, ale to nie dziwi. Tam wielu zawodników rozgrywa sporo turniejów. Diego jeździ na nie od czasu do czasu, częściej gra w lokalnych imprezach w klubie.

Teraz zresztą znów zagra u siebie, bo w Urugwaju. Ale w turnieju takim, w jakim jeszcze nie miał okazji wystąpić.

W listopadzie weźmie bowiem udział w Uruguay Open. To turniej rangi Challenger, czyli drugiej po imprezach z cyklu ATP. Wystąpi tam w deblu, w parze z Federico Corią, a więc jak najbardziej profesjonalnym tenisistą. Coria ma 32 lata, wystąpił w dwóch finałach turniejów z cyklu ATP, do tego wygrał sześć Challengerów, najwyżej notowany był na 49. miejscu w singlowym rankingu. Generalnie: solidny, naprawdę niezły zawodnik. I to nawet, jeśli nijak ma się to do osiągnięć Guillermo, jego starszego brata, który wystąpił w 2004 roku w finale Roland Garros.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Uruguay Open (@uruguayopen)

Diego przygotowuje się od dłuższego czasu i naprawdę dużo trenuje. Myślę, że zasługuje na taką szansę – mówił Diego López, dyrektor Uruguay Open, w podcaście Tenistas Sin Saque. Czy jednak należy się spodziewać, że Forlán cokolwiek tam osiągnie?

Raczej nie. Takie turnieje to już zupełnie inny poziom. I choć Diego ma dobrego partnera, to Coria nigdy nie był wybitnym deblistą. Jeśli uda im się ugrać po cztery gemy na seta – to już będzie znakomity wynik. Jeśli wywalczą całą partię – sensacja. I to właściwie niezależnie od tego, z kim zmierzą się na korcie. Kilka lat temu przekonał się o tym Paolo Maldini, który wziął udział w Challengerze w Mediolanie. Był wtedy o cztery lata starszy, niż Forlán jest obecnie, i od pary David Pel/Tomasz Bednarek (tak, ten drugi to Polak) oberwał 1:6, 1:6.

Inna sprawa, że grał razem ze Stefano Londonią, byłym tenisistą, tak, ale wtedy już 46-letnim. Diego ma partnera, który wciąż rywalizuje na tym poziomie i jest nieco młodszy. Stąd wypada przyznać mu szanse na urwanie rywalom kilku gemów więcej. Ale to tyle. Choć dla Diego Forlána z pewnością bez względu na wynik, będzie to wspaniałe doświadczenie. Być może nawet spełnienie jednego z małych marzeń, związanych z drugim z ukochanych sportów.

A czy ma jeszcze jakieś inne marzenia związane z tenisem? Ma. Wimbledon. Chciałby się tam znaleźć. Jako widz, oczywiście. Bo tak to się wszystko układało, że choć grał w Anglii, to nigdy do tej pory nie miał takiej okazji.

Fot. Newspix

Źródła cytatów: Athletic, ATP, Clay Tenis, CNN, El Mundo, El Observador, El Pais, ESPN, Il Messagero, ITF, Montevideo.com, New York Times, Relevo, These Football Times.

Czytaj też:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

6 komentarzy

Loading...