Reklama

Walczył z Gołowkinem, docenił go Neymar. Kamil Szeremeta o swojej karierze [WYWIAD]

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

28 października 2024, 13:27 • 15 min czytania 5 komentarzy

Kamil Szeremeta niedawno ogłosił zakończenie bokserskiej kariery… choć w rozmowie z nami mówi, że ma pomysł na jeszcze jedną, pożegnalną walkę w rodzinnym Białymstoku. Na zawodowych ringach 35-latek walczył z najlepszymi pięściarzami wagi średniej, takimi jak Giennadij Gołowkin, czy ostatnio Chris Eubank Junior. – Kiedy przyleciałem do Polski, to lekarz powiedział mi „Kamil, ty jesteś nienormalny, że walczyłeś w takim stanie”. Popatrzyłem na niego i odpowiedziałem „A co miałem zrobić?” – mówi nam Szeremeta. Polak zdradził nam też, jaki ma na siebie pomysł po zawieszeniu rękawic na kołku, w co zainwestował pieniądze zarobione w ringu, który z jego rywali bił najmocniej, czego moglibyśmy się nauczyć od Saudyjczyków i dlaczego denerwuje go nazywanie boksu olimpijskiego „amatorskim”.

Walczył z Gołowkinem, docenił go Neymar. Kamil Szeremeta o swojej karierze [WYWIAD]

SZYMON SZCZEPANIK: Jak to jest być obecnie drugim najpopularniejszym Szeremetą polskiego boksu?

KAMIL SZEREMETA: Cóż, nie za dobrze. Nie ma co ukrywać, że Julia mnie przegoniła pod względem popularności. Ale ciężko na to pracowała. Zdobyła wicemistrzostwo olimpijskie i należy się jej za to wielki szacunek. Dobrze, że też ma na nazwisko Szeremeta!

Ale wyjaśnijmy, że nie jesteście ze sobą spokrewnieni.

Nie, a w każdym razie mi nic o tym nie wiadomo. (śmiech)

Reklama

Niedawno poinformowałeś, że kończysz swoją sportową karierę. Twoją ostatnią walką było starcie z Chrisem Eubankiem Juniorem w Arabii Saudyjskiej. Znaleźć się w karcie takiej gali, to duża rzecz.

Wcześniej w karierze walczyłem już na dużych galach. Biłem się w Madison Square Garden, Teksasie czy w Miami. Ale powiem szczerze, że takiej organizacji jak w Arabii, nie widziałem nigdzie. Tam wszystko było dopięte na ostatni guzik i stało na najwyższym poziomie. Nigdy wcześniej nie byłem w tym kraju i bardzo pozytywnie mnie on zaskoczył. Także pod względem kultury i serdeczności Saudyjczyków.

Z naszej perspektywy Arabia Saudyjska może wydawać się bardzo zamkniętym krajem. Wręcz nieprzyjaznym.

Ale właśnie nie do końca tak jest. Powiem ci więcej: jako Europejczycy moglibyśmy naprawdę wielu rzeczy się od nich nauczyć.

Czego na przykład?

Chociażby podejścia do alkoholu. Tam jest on prawie całkowicie zabroniony. Efekt jest taki, że okej, zdarzają się wypadki drogowe, ale nie ma ich aż tyle, co u nas. Zobacz, ilu ludzi ginie u nas przez alkohol. Czy wypadki, czy też choroby jak nowotwory, czy nawet morderstwa – picie ma w tym spory udział. Arabowie nie piją, a my, Europejczycy, mający się za najbardziej cywilizowanych ludzi na świecie, co chwilę drinkujemy i odurzamy się procentami. Alkohol jest u nas na porządku dziennym. Zwłaszcza w Polsce. Jestem z Podlasia, więc wiem, jak jest.

Reklama

Czyli restrykcyjne podejście do używek w Arabii Saudyjskiej jest na plus.

Tam za handel narkotykami nie dostajesz dwa czy trzy lata więzienia, tylko grozi nawet kara śmierci. Gdyby u nas było podobnie, to polski diler by się sześćdziesiąt razy zastanowił, czy jest sens truć dzieciaki. Bo nie oszukujmy się, że zazwyczaj małolaty biorą mefedron czy inne tego rodzaju używki.

Przejdźmy do twojej ostatniej walki z Eubankiem Jr. Czego twoim zdaniem zabrakło do zwycięstwa?

Obaj z Chrisem mamy po 35 lat, ale ja już trochę się wypaliłem boksersko. Kiedy robiłem sparingi, to u swoich sparingpartnerów widziałem uderzenia lewą ręką. Wiedziałem, że on będzie miał tą lewą rękę szybką, a później będzie dokładał prawą. Nogi też miałem w miarę ruchome. A tu mnie zaskoczył w pierwszej rundzie. Lewy jeszcze nie doszedł, prawy już tak, a dalej było to, co było.

Nie chcę się tu jakoś wybielać i usprawiedliwiać, ale przed każdą moją dużą walką w karierze coś musiało mi dolegać. Przed pojedynkiem z Giennadijem Gołowkinem o mistrzostwo świata przytrafił mi się koronawirus. Później była walka w El Paso z Jaime Munguią. Na tydzień przed nią przeszedłem operację kości Bennetta. To jedna z trzech kości, na którą składa się kciuk – i właśnie ona mi pękła. Więc pojechałem na walkę bez prawej ręki, bo przecież nie można nie spróbować takiej szansy.

W przypadku pojedynku z Eubankiem przyjechałem do Rijadu. Na początku wszystko było pięknie i super. Później się okazało, że mam obustronne ropne zapalanie uszu. Kiedy na tarczy przyjmowałem ciosy trenera, to poczułem, że dzieje się ze mną coś niedobrego, mam jakiś problem z błędnikiem. Jak wspomniałem, nie chcę się wybielać, ale miałem w karierze trochę pecha. I to akurat w tych trzech walkach o najwyższe laury.

Można poczuć frustrację, kiedy coś wynika z nie do końca twojej winy.

Za każdym razem ją czułem. Dlatego myślałem, że w Arabii Saudyjskiej naprawdę wszystko się ułoży. Przygotowania przebiegły bez kontuzji, miałem dobre sparingi, waga fajnie zeszła, wszystko było dopracowane. Wyszło tak, że do teraz mam problemy zdrowotne i musiałem być na antybiotyku. Kiedy przyleciałem do Polski, to lekarz powiedział mi „Kamil, ty jesteś nienormalny, że walczyłeś w takim stanie”. Popatrzyłem na niego i odpowiedziałem „A co miałem zrobić? Powiedzieć Chrisowi, żeby poczekał dwa tygodnie i żebyśmy po tym czasie zawalczyli w przykładowym Nowym Dworze Mazowieckim?”. Musiałem podjąć wyzwanie, skoro już byłem tak blisko.

To nie była twoja pierwsza duża walka, wspomniałeś też o innych starciach. W 2020 roku stanąłeś do pojedynku z Giennadijem Gołowkinem. Czy siłę ciosu Kazacha da się porównać do innych zawodników z którymi rywalizowałeś?

Nie. To był zdecydowanie najbardziej inteligentny i najmocniej bijący pięściarz, z którym przyszło mi walczyć.

Zarówno on, jak i Eubank zakończyli z tobą walki w siódmej rundzie.

Ale to były zupełnie inne sytuacje. W ostatnim starciu Chris faktycznie w siódmej rundzie złapał mnie ciosem na dół. Jednak ja wstałem już na trzy, a mimo to sędzia przerwał walkę. Nie wiem, o co tam chodziło i dlaczego arbiter przerwał to starcie.

Mogę się domyślać, że skoro Eubank wyraźnie wygrywał na punkty, to zaczęto szukać mu możliwości wygranej przez nokaut.

Nie rozumiem takiego podejścia. Czy oni nie wiedzą, że robiąc takie coś, niszczą boks? Dlatego ludzie później wybierają MMA czy też freak fighty, bo wolą obejrzeć naparzankę do końca. Boks to taki sport, że nie możesz przerywać w takich momentach. Pamiętasz pierwszą walkę z trylogii pomiędzy Arturo Gattim a Mickym Wardem? Gatti tam dostał, przyklęknął, miał grymas bólu na twarzy, ale wstał i walczył dalej. I sędzia go dopuścił. To jest coś pięknego, kwintesencja tego sportu.

Tutaj wstałem na trzy, podniosłem ręce do góry i mówię „dawaj Chris, lecimy!”. A na to sędzia przerwał walkę. Patrzyłem na niego jak na wariata, odepchnąłem go troszeczkę i powiedziałem, że chyba żartuje. Neymar, który oglądał nasz pojedynek, po walce podał mi rękę i stwierdził, że za szybko przerwali walkę. A ja chciałem dalej się bić.

Pozostało tyle, że sam Neymar cię docenił.

Tak, ale mimo wszystko to złe wspomnienie, bo nie o taką formę docenienia mi chodziło. Jestem tą decyzją sędziego negatywnie zaskoczony i powiem szczerze, że ona była symbolicznym gwoździem do trumny w podjęciu decyzji, że czas skończyć karierę. Ale wracając do lewego prostego Brytyjczyka: w sparingach widziałem tego rodzaju uderzenia, a jednak w walce Eubank zaskoczył mnie tym, że jego lewy prosty był tak szybki.

Ile finansowo zarobiłeś na tym pojedynku w porównaniu do walki z Gołowkinem? To były porównywalne gaże?

No co ty, tutaj nie było dużych pieniędzy. Ja naprawdę tej walki nie brałem ze względu na pieniądze, jak to wielu dziennikarzy głosiło. Bo przed pojedynkiem każdy mówił, że zarobię ogromną kasę. A ja tego nie dementowałem, śmiałem się, kiedy mówili tak dalej, nawet nie znając realiów. To naprawdę nie była duża stawka – jakieś dziesięć razy mniejsza, niż za walkę z Gołowkinem. Wziąłem ją, bo wierzyłem, że Chris Eubank to nie jest Gołowkin i można go pokonać.

W takim razie jaką kwotę zgarnąłeś za Gołowkina?

Nie chcę mówić dokładnie jaką, bo dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają. Dla mnie najważniejsze jest, że mądrze ją zainwestowałem. I dalej inwestuję zarobione środki, więc jeżeli chodzi o finanse, to jestem szczęśliwym człowiekiem.

W co inwestujesz?

W nieruchomości. To pieniądze, których nikt mi nie dał – ciężko na nie zapracowałem. Do wszystkiego doszedłem pracą, wraz ze swoją żoną, z którą stworzyliśmy wspaniałą rodzinę. Teraz jestem wręcz wdzięczny za to, że sami do tego wszystkiego musieliśmy dojść. Pieniądze, które mieliśmy, zainwestowaliśmy w domy szeregowe. Inwestycja wypaliła i zapewne dalej będziemy pomnażać zarobione środki.

Zaraz po Gołowkinie zdecydowałeś się na starcie z Munguią – pięściarzem, który do dziś na zawodowych ringach został pokonany tylko przez Saula Alvareza. Czy to nie było za szybko, by po jednej ciężkiej walce zaraz brać drugą?

Takich szans się nie odrzuca, bo ich może już nie być w całej karierze. Znam wiele przykładów zawodników, nie tylko polskich, którzy chyba sami nie wiedzą, na co czekają i ostatecznie kończą karierę bez żadnej wielkiej walki na koncie. Lepiej spróbować i żeby nie wyszło, niż nie spróbować i żałować, że się nawet nie miało okazji wykorzystać szansy.

Z Eubankiem walczyłeś dzień po twoich trzydziestych piątych urodzinach. W boksie amatorskim masz stoczone 218 walk, z czego 196 wygranych. Na zawodowych ringach walczyłeś 30 razy. Wydawałoby się, że jeszcze trochę możesz pociągnąć. Nie kusi cię to?

Skłaniam się ku temu, by dać jeszcze jedną walkę. Takie pożegnalne starcie, które odbyłoby się w Białymstoku, dla swoich kibiców. A czy kusi by na siłę przedłużać karierę? Chyba jest za wcześnie bym mówił, że tak. Może gdybyś zapytał mnie o to za rok, to odpowiedziałbym coś innego. Jednak z drugiej strony, mam dużo pomysłów na siebie i życie po karierze. Zdaję sobie sprawę z tego, że na każdego musi przyjść kres. Zwłaszcza w sporcie.

Czujesz po sobie, że w niektórych elementach bokserskich jest z tobą coraz gorzej? Na przykład w kwestii regeneracji czy robienia wagi?

Tak, wolniej reaguję na ciosy. Na przykład na wspomnianą lewą rękę Eubanka. Byłem przekonany, że będę ją widział, ale ona mimo wszystko dochodziła. Jak wiemy, szybkość jest elementem, który najbardziej tracimy z wiekiem. Nawet najlepsi zawodnicy wraz z czasem stają się coraz wolniejsi. Siła tak nie schodzi, kondycja też raczej zostaje, ale szybkość i czas reakcji zanika.

Jakie masz plany po karierze?

Chciałbym zająć się treningami. Ale nawet nie personalnymi, chociaż wiem, że jeśli chodzi o finansowy punkt widzenia, to jest najbardziej opłacalna forma. Ja jednak pragnę skupić się na pracy z młodzieżą. Otworzyć szkołę u siebie, na północnym wschodzie, albo ewentualnie dołączyć do już istniejących klubów i wziąć pod swoje skrzydła jakąś grupę. Chciałbym trenować syna, kiedy już podrośnie i będzie miał te siedem-osiem lat.

Czyli idziesz w boks amatorski?

Nie amatorski – olimpijski. Nie lubię określania boksu olimpijskiego jako amatorski. W pięściarstwie olimpijskim robi się jedenaście treningów w tygodniu. Poświęca się temu sto procent zdrowia i czasu. A media nazywają to boksem amatorskim… Zawsze mnie to denerwowało. Amatorsko to można trenować dwa, trzy razy w tygodniu po pracy. Z szacunku do poświęcenia pięściarzy i pięściarek olimpijskich, nie należy nazywać ich dyscypliny boksem amatorskim.

Poruszasz ciekawy temat. Skoro oni poświęcają treningom tyle czasu, to czy powinni otrzymywać większe wsparcie, na przykład od państwa?

Moim zdaniem tak. Nie wiem, jak jest teraz – z tego, co słyszę, to i tak te warunki się poprawiły. Kiedyś nie było żadnych stypendiów, jedynie kluby nam pomagały. Ja akurat miałem to szczęście, że Hetman Białystok, w którym trenowałem, był dość zamożnym ośrodkiem jak na polskie realia. Ale państwo na pewno powinno bardziej pomagać. Tym bardziej teraz, kiedy Julka przerwała złą passę polskiego boksu i po trzydziestu dwóch latach wywalczyła medal olimpijski. Mam nadzieję, że z tego względu coś pójdzie w lepszym kierunku. Aczkolwiek słyszałem, że boks ma zniknąć z programu następnych igrzysk. To prawda?

Ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła, ale takie groźby ze strony MKOl pojawiały się też przed igrzyskami w Paryżu. Pozostaje mieć nadzieję, że to kolejny straszak Komitetu w konflikcie z IBA.

To niech całkowicie odetną się od IBA, stworzą oddzielną organizację i utrzymają dyscyplinę w programie igrzysk. Boks olimpijski to jeden z najlepszych sportów do oglądania, w dodatku z ogromną tradycją. Jeżeli MKOl wyrzuci boks z igrzysk, to sam sobie strzeli w stopę. Taki ruch na pewno przysporzy mu wielu przeciwników.

Wracając do twoich planów po karierze pięściarskiej: nie kusi cię MMA? Krzysztof Głowacki czy Artur Szpilka odnaleźli się w KSW.

Ja i tak chodzę na treningi kopania, ale wszystko to robię pod boks. To pomaga, bo kiedy podczas sparingów kickbokserskich skupiasz się na nogach rywala, to zaczynasz tak samo robić w boksie. Oczywiście w boksie nie dostanę z nogi, ale to pozwala mi zauważyć ustawienie przeciwnika. Gdybym był trenerem, to chciałbym, żeby moi zawodnicy od czasu do czasu chodzili na zapasy, by wyrobić wytrzymałość izometryczną. By uczęszczali na kickboxing, by poszerzyć obraz widzenia przeciwnika. W treningu nie można zamykać się tylko na jeden sport, niezależnie od omawianej dyscypliny. Szkolenie ogólnorozwojowe to podstawa sukcesu.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Szeremeta Kamil (@szeremeta_kamil)

Co do podstaw sukcesu, porozmawiajmy o innym aspekcie. Jak ważne w boksie są odpowiednie kontakty promotorskie? Dziś zawodnik może coś osiągnąć, bazując na samych umiejętnościach?

Kontakty są szalenie ważne. Na rynku mamy bardzo wielu zawodników, którzy trafiają na słabych promotorów, albo nawet się z nimi kłócą, przez co są blokowani i kariera mija im na sali treningowej. Z samych treningów i sparingów na dłuższą metę nic nie wypali – trzeba się pokazywać w walkach. Znam kilka przypadków chłopaków, którzy mogli zajść wyżej, ale pokłócili się z promotorami i niczego w boksie nie osiągnęli.

A znasz odwrotne przypadki? Że widzisz pięściarza i myślisz sobie, że to przeciętny zawodnik, którego promotor wypchał do dużych walk?

Kiedy pewnego razu przebywałem na sparingach na Majorce, to trenował tam też Vincenzo Gualtieri. Gość był mistrzem świata federacji IBF. Stracił tytuł rok temu w walce z Żanibekiem Alimchanulim, który go znokautował. Ale powiem ci szczerze, że nie wiem jakim cudem on w ogóle został mistrzem świata.

Krążyła o tobie opinia, że jesteś dobry technicznie, świetnie się poruszasz w ringu, ale brakuje ci siły ciosu. Rzeczywiście to był problem w trakcie twojej kariery?

To nie była kwestia siły ciosu. Gwarantuję ci, że jeżeli zapytałbyś o moją siłę uderzenia jakiegokolwiek trenera z którym pracowałem, to każdy by odpowiedział, że mam czym przyłożyć. Kwestia była taka, że moje ciosy były bardzo widoczne dla rywali. Wiesz, jakie uderzenia są najbardziej nokautujące? Szybkie, dynamiczne, ale przede wszystkim takie, których przeciwnik się nie spodziewa. Ja biłem zbyt obszernie. Punktowałem, ale zawodnicy byli gotowi na to, aby takie uderzenia przyjąć i się nie przewracali.

W twoim rekordzie brakowało nokautów? Z nimi mógłbyś otrzymać atrakcyjniejsze pojedynki?

Wydaje mi się, że to nie robiło różnicy. Nie walczyłem w wadze ciężkiej, gdzie nokauty mają znacznie większe znaczenie. I tak jestem szczęśliwy z tego, jak ułożyła się moja kariera. Walka z Gołowkinem, pojedynki w Madison Square Garden, El Paso, czy teraz w Arabii Saudyjskiej – to było coś pięknego. Niczego nie żałuję i za wszystko jestem wdzięczny promotorom, trenerom, Bogu i rodzinie, z żoną na czele.

Z drugiej strony, kiedy zdobywałeś mistrzostwo Europy w 2018 roku, to skasowałeś Alessandro Goddiego w drugiej rundzie. Z perspektywy czasu oceniasz, że to było największe zwycięstwo w twojej karierze?

Od niego wszystko się zaczęło, dzięki tej walce otrzymywałem oferty na wielkie pojedynki. Ale byłem pewny, że powalę go tym ciosem. Tak zwizualizowałem sobie to uderzenie, że wiedziałem, że moja prawa ręka wejdzie nad jego lewą. W pierwszej rundzie też wykonałem taką akcję, po której już leżał. W drugiej poprawiłem i to był koniec.

I tobie jedynemu udało się go pokonać przed czasem. To o czymś świadczy.

O tym, że dobrze potrafię wizualizować! (śmiech)

Wtedy wyszedłeś do ringu z zamysłem, że musisz go położyć, bo Włosi w Rzymie na pewno przekręcą cię na kartach punktowych?

Opowiem ci historię z tej gali. Kiedy pojawiliśmy się z trenerem na miejscu, akurat z jednym Włochem walczył taki chłopak z Serbii. Miał tego gospodarza na deskach kilka razy. Nie oglądałem tego pojedynku do końca, bo poszedłem do szatni się przebrać. Chwilę później ten Serb też wszedł do szatni. Postanowiłem mu pogratulować, a on powiedział do mnie, że nie wygrał walki! Byłem w szoku, ale pomyślałem sobie, że w takim razie w moim pojedynku sędziowie też będą odstawiać numery. Doszło do mnie, że nawet kiedy będę wygrywał rundy, to na kartach punktowych będzie to wyglądało inaczej, więc muszę znokautować rywala.

Uważasz się za zawodnika spełnionego? Na tyle, że wstajesz rano i myślisz: wycisnąłem wszystko ze swojej kariery?

Nie. Wiem, że w niektórych walkach mogłem lepiej się pokazać. W trakcie kariery też popełniałem błędy, czy to w kwestii diety, czy przygotowaniach, bo nie słuchałem trenera. Jest takie przysłowie, że lepsze jest wrogiem dobrego. Zdarzyło mi się mówić trenerowi, że nie wykonuję żadnych dodatkowych ćwiczeń, kiedy tak naprawdę po cichu jeszcze sobie dokładałem. Efekt był taki, że wchodziłem do ringu zajechany. To były amatorskie pomyłki.

To samo o swojej postawie powiedział mi Mateusz Masternak. Ambicja nie zawsze jest dobrym doradcą.

Po coś istnieje ten tryb przygotowawczy. Na początku obozu treningi mają być trochę słabsze, środek przygotowań to bardzo mocne jednostki, a pod koniec odpuszczamy. Ale wiadomo, człowiek jest ambitny więc myśli, że jak będzie więcej trenował, to będzie lepiej przygotowany. Efekt był taki, że zamiast odpoczywać do walki, pod koniec przygotowań zapierniczałem jeszcze mocniej niż w środku obozu. Przez to wychodziłem na ring zmęczony, a moje ciosy były pchane i widoczne dla rywali. Dlatego starcia, które powinienem wygrywać przed czasem, zwyciężałem na punkty.

Byłeś jednym z nielicznych polskich pięściarzy, którzy w ostatnich latach dostąpili możliwości walki o mistrzostwo świata. Uważasz, że w najbliższym czasie możemy się doczekać zawodowego mistrza świata z Polski?

W boksie olimpijskim jest teraz kilku ciekawych zawodników, którzy mogą namieszać na zawodowych ringach, jeżeli zdecydują się na taki krok w karierze. Ale aby zostać mistrzem świata, potrzebnych jest wiele aspektów, ponieważ boks zawodowy i olimpijski to dwie inne dyscypliny. Inną kwestią jest to, że w Polsce ciężko zorganizować zawodnikowi pojedynek o mistrzostwo świata, bo do tego potrzeba sporych pieniędzy. Polak boksujący o tytuł siłą rzeczy musi bić się na wyjeździe. A kiedy trafiasz do paszczy lwa, to musisz zdawać sobie sprawę z tego, że większość rzeczy będzie przeciwko tobie.

ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o boksie:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Carvajal czy Vinicius? Nasz ranking „Złotej Piłki”

Kamil Warzocha
6
Carvajal czy Vinicius? Nasz ranking „Złotej Piłki”

Boks

Anglia

Carvajal czy Vinicius? Nasz ranking „Złotej Piłki”

Kamil Warzocha
6
Carvajal czy Vinicius? Nasz ranking „Złotej Piłki”

Komentarze

5 komentarzy

Loading...