Jak wiadomo, w meczach między Płockiem a Kielcami nigdy nie ma nudy. Dziś też było wesoło: sędziowie pokazali łącznie 21 dwuminutowych kar, goście nie wykorzystali czterech rzutów karnych, a ich zawodnik wyleciał z boiska za… ugryzienie rywala. Po spotkaniu do gardeł skakali sobie nie tylko szczypiorniści, ale i… trenerzy obu drużyn, Xavi Sabate i Talant Dujszebajew. Przez chwilę można było mieć wrażenie, że dojdzie między nimi do wymiany ciosów, na szczęście Hiszpanie się opanowali. Aha, jeszcze jedna ważna kwestia – tę szaloną rywalizację znowu wygrała Wisła, tym razem 29:25.
Patrząc na pierwszych osiem minut tego spotkania, mieliśmy wrażenie, że jednych i drugich do grania nie mobilizowali dziś trenerzy, tylko ten facet:
AKT I – SĘDZIOWANIE
- minuta meczu – Tomasz Gębala mocno wjeżdża w Zoltana Szitę.
- – Dylan Nahi wbija się w Tomasa Pirocha.
- – Michał Daszek atakuje swojego imiennika i kolegę z kadry – Olejniczaka.
- – Dani Dujszebajew sprowadza do parteru Leona Susnję.
Nie mieliśmy jeszcze dziewięciu minut gry za sobą, a sędziowie wywalili już z parkietu czterech graczy! A był to dopiero prolog do tego, co zobaczyliśmy potem. Jedni i drudzy ani myśleli się zatrzymywać, a najbardziej rozochocił się Jorge Maqueda, który ponoć… ugryzł Mirsada Terzicia. Piszemy ponoć, bo polsatowskie powtórki w stu procentach nie pokazały nam, że to zrobił, niemniej jednak arbitrzy uznali, że tego typu dziwaczna – nawet jak na starcia Płock-Kielce, w których działo się naprawdę wiele – agresja miała miejsce. Efekt? Czerwona kartka dla Hiszpana i wysyp żartów na X w stylu: tak się kończy rozgrywanie meczów w porze obiadowej.
Generalnie wydaje się, że Michał Fabryczny i Jakub Rawicki przyjęli dziś linię sędziowania, według której każde twardsze zagranie kończyło się karą. I gdyby rozdawali je od razu po danej akcji, może ich praca nie byłaby aż tak irytująca. Arbitrzy chcieli mieć jednak 110% procentową pewność co do swoich decyzji, dlatego mniej więcej co trzecia sytuacja była varowana. W efekcie pierwsza połowa wlokła się w nieskończoność, co nie było dobrą reklamą dla piłki ręcznej.
AKT II – INDUSTRIA KIELCE
Kielczanie przyjechali do Płocka pokrzepieni wyjazdową wygraną w Lidze Mistrzów z Magdeburgiem. Tymczasem Wisła w czterech spotkaniach Champions League zanotowała cztery porażki. Mistrzom Polski ewidentnie nie wychodziły w tym sezonie ważne mecze.
Gdy dodamy do siebie te dwie kwestie, można zrozumieć, że Industria liczyła na komplet punktów w Orlen Arenie. Żeby jednak pobić czempionów w ich domu, trzeba być niemalże bezbłędnym. Tymczasem kielczanie zaliczyli dramatyczną, 15% skuteczność w bramce, spaprali cztery rzuty karne, a dodatkowo po jednej trzeciej meczu zostali bez leworęcznego rozgrywającego, bo z parkietu wyleciał wspomniany Maqueda (a kontuzjowany od jakiegoś czasu jest Alex Dujszebajew). W tej sytuacji cała ich gra ofensywna opierała się na świetnych momentami zrywach Dujszebajewa, skuteczności Arka Moryty i przebłyskach Artsema Karaleka. To wszystko trochę za mało, by rozjechać Wisłę w Płocku.
Kielce miały swój moment między 42., a 48 minutą, kiedy Nafciarze nie zdobyli bramki i co za tym idzie goście wyrównali stan meczu. Gracze Industrii nie poszli jednak za ciosem, co wykorzystali gospodarze.
AKT III – WISŁA PŁOCK
Mirko Alilović. Na dźwięk tych dwóch słów wielu mieszkańców Kielc musi dostawać szału. Chorwat był języczkiem u wagi w zeszłosezonowych finałach, kiedy znakomitymi interwencjami wydatnie pomógł Wiśle w zdobyciu złotych medali. Dziś też bywał wybitny – czy to przy karnych (obronił trzy, raz Nahi nie trafił w bramkę), czy w najważniejszych momentach tego spotkania, kiedy zatrzymywał rywali. Koledzy po fachu z Kielc nie dorastali mu do pięt i to była jedna z kluczowych przyczyn wygranej Nafciarzy.
Drugą był fakt, że Wisła dysponowała trzema bardzo dobrymi rozgrywającymi, którzy co kilka minut zamieniali się odpowiedzialnością za kreowanie gry w ataku. Jeśli nie szalał Szita, to błyszczał Miha Zarabec, jeżeli Słoweniec miał gorszy moment, to odpowiedzialność brał na siebie jego rodak, Mitja Janc.
Swoją drogą – to był bohater meczu. Rzucił aż osiem bramek, w tym jedną naprawdę wyjątkową – na ułamek sekundy przed końcem pierwszej połowy trafił z gry mniej więcej z… czternastego metra. Dodajmy że nie rzucał do pustej bramki. Stał w niej Sandro Mestrić, który powoli zaczyna się “specjalizować” w tego typu sytuacjach – w Magdeburgu puścił przecież bramkę po rzucie z podobnej odległości. Obserwujący to wszystko kieleccy kibice mogli wzdychać za Andreasem Wolffem. I żałować, że młodszy z braci Janc też nie trafił do nich – przypomnijmy, że znakomity skrzydłowy Blaz przez trzy lata (2017-2020) występował przecież w Kielcach.
AKT IV – POMECZOWA ZADYMA
Kiedy już wybrzmiała końcowa syrena, jedni i drudzy postanowili dać kibicom w gratisie jeszcze trochę emocji. Zawodnicy obu drużyn do siebie skoczyli, na parkiecie pojawiła się ochrona. Na szczęście nie doszło do bijatyki, choć naprawdę wisiała w powietrzu. Podobnie jak bokserski pojedynek pomiędzy Dujszebajewem a Sabate. Wiadomo, że ci dwaj za sobą nie przepadają, natomiast dziś naprawdę ich poniosło. Panowie skakali sobie do gardeł, a uspokajali ich członkowie sztabów i zawodnicy. Na szczęście te przedszkole nie zamieniło się w pięściarską galę, natomiast, jak mawia klasyk, niesmak po ich wyczynach pozostał…
Fot. Newspix.pl