“Może będzie lepszy ode mnie” – mówił o nim już sześć lat temu Eddy Merckx, powszechnie uważany za najlepszego kolarza w dziejach. Od tamtego czasu Remco Evenepoel wygrał Wielki Tour, dwukrotnie triumfował na trasie jednego z kolarskich Monumentów, został mistrzem świata w obu szosowych konkurencjach, a w tym sezonie podbił igrzyska olimpijskie… i nie zwolnił tempa po nich. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Belg może zapisać się w historii kolarstwa już na zawsze. Potrzebuje do tego już tylko jednej wygranej. A potem? Potem może ruszyć na podbój kolejnych wyścigów. Bo tego właśnie chce.
Remco Evenepoel. Jak Belg pisze historię
Historyczny tryplet. I wielkie ambicje
O Remco Evenepoelu w świecie kolarstwa głośno było na długo przed tym, jak wszedł do seniorskiej rywalizacji. Że słusznie, najlepiej pokazał sezon 2018. Młody Belg, który w styczniu tamtego roku świętował pełnoletność, zgarnął wówczas cztery tytuły imprez mistrzowskich. Dwukrotnie został najlepszym juniorem w Europie (w jeździe indywidualnej na czas i wyścigu ze startu wspólnego), a potem dokładnie taki sam dublet zgarnął też w światowej stawce.
Ostatnie złoto wywalczył zresztą mimo kraksy, która mocno go spowolniła.
– To był bardzo zły moment na upadek. Tuż przed podjazdem, mechanicy nie zauważyli, że zaliczyłem kraksę. Inny kolarz z teamu też upadł, jego widzieli, więc podjechali zmienić mu koło. Musiałem poczekać jakieś dodatkowe 20 sekund. Po wszystkim byłem niemal dwie minuty za czołówką. Musiałem ciężko pracować, by do niej wrócić – mówił Remco po wyścigu.
A pracował tak, że nie tylko wrócił, ale gdy już do prowadzącej grupki dojechał, to zaatakował i wyprzedził wszystkich rywali. Wygrał z przewagą ponad minuty nad drugim kolarzem. Jednym zdaniem: nie było na niego mocnych.
– Może będzie lepszy ode mnie. Wygląda na to, że ten chłopak potrafi wszystko. Spójrzcie na niego: potrafi jeździć na czas, potrafi wyprzedzić wszystkich na podjazdach. Wspaniale się to ogląda. Nie zapomnijcie, że też byłem mistrzem świata [amatorskim, można to przyrównać do MŚ do lat 23 – przyp. red.], gdy miałem 19 lat. Ten gość na pewno jest jednak kimś specjalnym. Czy mógłbym go czegoś nauczyć? Nie. Już teraz umie wszystko. Wie, co robi, już dorósł. Jeśli miałbym mu coś powiedzieć, to tylko to, by pozostał spokojny – mówił wtedy Eddy Merckx, kolarz powszechnie uważany za najlepszego w dziejach i rodak Evenepoela.
To wszystko robiło tym większe wrażenie, że Remco kopał wcześniej piłkę i na przejście do kolarstwa na stałe zdecydował się, gdy miał… 17 lat. Przeskok od juniora do seniora? Poszedł równie dobrze co ten z murawy na szosę, a to przecież krytyczny moment w karierze każdego zawodnika. Evenepoel jednak od kiedy wskoczył do elity, to właściwie co sezon dokładał jakiś sukces. A to pierwszy medal mistrzostw świata seniorów (srebro w jeździe na czas, 2019), a to wygrane Tour de Pologne (2020), a to klasyczne wyścigi jednodniowe.
Spowolnił go dopiero fatalny upadek na trasie Giro di Lombardia w 2020 roku, po którym Remco nie jeździł przez ponad sześć miesięcy. Pojawił się dopiero na trasie Giro d’Italia, ale widać było, że brakuje mu „objechania”. Powoli wracał do pełni formy. I tę zaprezentował w sezonie 2022. Wygrał wtedy Liège–Bastogne–Liège, jeden z Monumentów, pięciu największych jednodniowych wyścigów każdego sezonu, triumfował w hiszpańskiej Vuelcie i wreszcie został mistrzem świata w wyścigu ze startu wspólnego. Przy okazji ostatniego z tych sukcesów odsadził drugiego kolarza o 2 minuty i 21 sekund. Takiej przewagi nie miał nikt od… 1968 roku.
Zgarnął więc wtedy tryplet: Monument, Wielki Tour i mistrzostwo świata. Wcześniej tylko trzech kolarzy osiągnęło takie sukcesy w jednym sezonie. Dokonali tego Alfredo Binda (w 1927 roku), Eddy Merckx (1971) i Bernard Hinault (1980). Trzy absolutne legendy, najwięksi z największych. O Eddym już wspomnieliśmy. Hinault wygrał dziesięć Wielkich Tourów. A Bindzie organizatorzy Giro d’Italia zapłacili kiedyś, by w nim… nie startował. Bo bali się, że inni kolarze nie przyjadą, wiedząc, że nie mają szans na wygraną.
Do takiego towarzystwa dołączył dwa lata temu Remco. Wydawało się, że kolejne wielkie sukcesy to tylko kwestia kilku miesięcy, które pozostały do nowego sezonu. Ale w 2023 roku wiele rzeczy nie szło po jego myśli. Giro nie ukończył. We Vuelcie był dopiero 12. Lepiej radził sobie w wyścigach jednodniowych. Wielki triumf ponownie przyniósł mu start w Liège–Bastogne–Liège, gdzie obronił wygraną z poprzedniego sezonu. Do tego dołożył jeszcze zwycięstwo w Clásica de San Sebastián. No i wreszcie: zdobył kolejne złoto MŚ, tym razem w jeździe na czas, po trzech krążkach innych kolorów, jakie zdobywał już w tej konkurencji.
To wyniki, które zadowoliłyby każdego innego kolarza. Ale ambicje Remco są jednak większe.
Mathieu, Tadej i Jonas
Właściwie gdyby spojrzeć na to z boku, to Evenepoel ma wszystko. Fantastycznie jeździ na czas, aktualnie najlepiej na świecie. Doskonale czuje się na pagórkowatych terenach. Ma fenomenalną wytrzymałość i jest w stanie utrzymać moc na naprawdę długim dystansie, do tego jest niezwykle eksplozywny i każdy jego atak to zagrożenie dla rywali. Doskonale zjeżdża. Umie się też wspinać, może nie na poziomie najlepszych górali, ale wystarczająco dobrze, by liczyć się w walce o Wielkie Toury – dwa lata temu wygrał w końcu Vueltę, a w tym roku był trzeci w Tour de France.
W teorii nie ma wyścigu, którego nie mógłby wygrać. W praktyce ma aktualnie rywali, którzy mogą mu to uniemożliwić.
Tour de France? Od pięciu lat to królestwo dwóch kolarzy – Tadeja Pogačara i Jonasa Vingegaarda. Gdy Słoweniec triumfował tam w latach 2020-21 wydawało się, że czeka nas seria zwycięstw długa jak ta Lance’a Armstronga (abstrahując od kwestii dopingowych). Tymczasem Tadejowi wyrósł rywal w postaci Jonasa, który zgarnął dwie kolejne edycje. W tym roku na tron wrócił jednak Pogačar. Co jednak może nawet istotniejsze: gdy Tadej wygrywał, Jonas dwukrotnie był drugi. Gdy triumfował Duńczyk, to Słoweniec zajmował drugie lokaty.
Tour de France jest więc – tak się przynajmniej zdaje – zabetonowane. Giro d’Italia? Tam pewnie można wygrać. Ale nie zawsze. W tym roku do Włoch pojechał Pogačar i rozniósł konkurencję. Jonas Vingegaard też powoli przebąkuje o chęci podbicia innych Wielkich Tourów (rok temu startował we Vuelcie, ale tam zwycięstwo odpuścił na rzecz zespołowego kolegi, Seppa Kussa). A nie można zapominać, że nadal w to wszystko stara się wmieszać Primož Roglič, który na koncie ma już cztery triumfy w Hiszpanii i wygraną w Giro d’Italia sprzed roku.
Stąd o Wielkie Toury Remco będzie niezwykle trudno. Ale to nie znaczy, że Belg nie powalczy.
– Naprawdę chcę wygrać Giro i Tour de France. Po trzecim miejscu w tym roku widzę, że to jak najbardziej możliwe. Wciąż mam przed sobą sporo lat, a teraz wiem już, że chcę iść właśnie w tym kierunku. Pewnie skupię się na treningu wspinaczkowym. Bo to oczywiste, że nie wygrasz Touru na 30-kilometrowej czasówce, ale zrobisz to na ponad godzinnych podjazdach – mówił, już po tegorocznym występie na igrzyskach.
Końcówka 18. etapu Vuelty sprzed dwóch lat. Jednego z dwóch, które wygrał Remco na drodze do triumfu w całym wyścigu
Igrzyska – do czego jeszcze przejdziemy – dały mu zresztą świadomość, że w kolejnych sezonach będzie mógł skupić się na trzytygodniowych wyścigach. Z pewnością jednak powalczy też na trasach klasycznych jednodniowych imprez. Tyle że tu znów problemem są rywale. Jeden się powtarza – to Tadej Pogačar. Drugim jest Mathieu van der Poel. Holender i Słoweniec wygrali 8 z 10 ostatnich Monumentów (a ogółem mają już po sześć triumfów w takich wyścigach). Tylko Remco i (niespodziewanie) Jasper Philipsen zdołali wykraść im po jednym z nich.
Pierwszy z nich triumfy ma już, jak wspomnieliśmy, dwa – oba na trasie Liège–Bastogne–Liège. Jego potencjał i możliwości z pewnością dają jednak nadzieję na więcej… o ile zacznie w pozostałych wyścigach startować. W tym sezonie nie pojawił się jeszcze na trasie ani jednego z czterech dotychczas rozegranych Monumentów, zapewne wystartuje w Giro di Lombardia, gdzie marzy mu się wygrana (do tej pory startował tam trzykrotnie, najwyżej był 9.), ale to w sumie niewiele. Pogačar pokazuje bowiem, że można łączyć jednodniówki z Tourami i królować w obu.
CZYTAJ TEŻ: TADEJ POGACAR CHCE BYĆ NAJLEPSZYM W DZIEJACH. I MA NA TO SZANSĘ
A Remco? Remco nigdy nie przejechał Mediolan-San Remo, nie spróbował swoich sił w Ronde van Vlaanderen i nie zmierzył się z brukami na trasie Paryż-Robauix. Zrozumieć można to ostatnie, wielu kolarzy „wielkotourowych” omija tamtejszy wyścig w obawie o możliwe kraksy i urazy. Natomiast i w San Remo (najbardziej loteryjnym pod kątem zwycięzców Monumencie), i we Flandrii Evenepoel z pewnością mógłby już teraz walczyć o wygrane. A na razie nawet nie spróbował.
I jasne, najpewniej Mathieu van der Poel okazałby się lepszy w Ronde van Vlaanderen. Tak jak Tadej Pogačar na razie króluje nad Remco w Wielkich Tourach, a zapewne zrobi to też w Lombardii, gdzie wygrywa od trzech sezonów. Jeśli kiedyś Evenepoel poczuje się nie do końca spełnionym kolarzem, to całkiem prawdopodobne, że to przez tę dwójkę i Jonasa Vingegaarda.
Ale to też nie tak, że nie może ich pokonać. Może, jak najbardziej. Przecież już to udowadniał.
Najlepszy
Na igrzyska Remco Evenepoel jechał po sezonie, który ani nie zachwycał, ani przesadnie nie rozczarowywał. Belg zresztą od początku roku sugerował, że obok Tour de France to właśnie paryska impreza będzie jego głównym celem. I nie mogło to dziwić. Dla Belga igrzyska musiały jawić się jak niemal pewny medal (w jeździe na czas) i spora szansa na drugi (w wyścigu ze startu wspólnego).
Ostatecznie skorzystał z obu.
W jeździe na czas był nie do pokonania. Filippo Ganna – inny wielki specjalista w tej konkurencji, dwukrotny mistrz świata – przegrał z nim o 15 sekund. Remco zmiótł konkurencję i dokonał tego, czego wszyscy po nim oczekiwali. Został mistrzem olimpijskim. Zrobił swoje, na trasę wyścigu ze startu wspólnego mógł więc ruszać z wielkim spokojem. Tym bardziej, że Belgowie faworyta do medalu mieli też w osobie Wouta Van Aerta, trzeciego w rywalizacji na czas.
Jednak to Remco okazał się ich bohaterem. I zrobił to w niesamowitym stylu. Atakować próbował już na 80 kilometrów przed metą, gdy z przodu jechała jeszcze ucieczka dnia, z kolarzami z takich krajów jak Uganda czy Rwanda. Zaatakował raz, drugi, trzeci, nawet czwarty, ale żaden z tych odjazdów nie podzielił peletonu. Potem ruszyli inni wielcy faworyci: Mathieu van der Poel i wspomniany Wout Van Aert. Na brukach podjazdu pod Montmartre to oni wystrzelili do przodu. Remco został.
Ale po chwili przegrupował własne siły i zdobył się na kolejny skok, mocniej depnął na pedały. Niezwykle szybko odrobił straty do zawodników z przodu, a potem narzucił własne tempo. I zabił nim wszystkich, najdłużej zeszło mu – sensacyjnie – z późniejszym srebrnym medalistą, Valentinem Madouasem, niesionym przez publiczność złożoną z rodaków. Ale i jego w końcu Remco zostawił za sobą. Pognał do mety, wydawało się, niezagrożony. Aż tu nagle, na 3,8 kilometra przed nią, pękła mu opona. Potrzebna była zmiana, Belg stracił cenne sekundy. Ale wypracowana wcześniej przewaga wystarczyła. Nikt do niego nie dojechał, nikt go nie dogonił. Ba, nikt nie był nawet blisko.
Na linii mety Remco się zatrzymał, zsiadł z roweru i rozłożył ręce jak Jude Bellingham, za tło mając Wieżę Eiffela. Przeszedł do historii i zapewnił sobie jedno z najlepszych zdjęć całych igrzysk. W dodatku zrobił to po swojemu, tak jak potrafi najlepiej – atakując, nie odpuszczając, cały czas szukając okazji do odjazdów, skoków do przodu. Zamęczył rywali, a potem zostawił za sobą, odbierając marzenia o złocie. I w dodatku miał to wszystko zaplanowane.
– Mówił wczoraj, że to dobre miejsce do ataku. Kiedy zaatakował, wyglądało to naprawdę imponująco. Czemu tam? Wszyscy wiedzieli, że ataki pójdą na Montmartre, a miejsce, które wybrał Remco było na drugiej, dłuższej wspinaczce, na trudniejszej technicznie części trasy. On chciał tam zaatakować, bo wiedział, że wszyscy będą mieli w tym punkcie dosyć – mówił belgijskiej telewizji “Sporza” drużynowy kolega Remco, Jasper Stuyven (cytat za portalem NaSzosie).
Remco na mecie wyścigu ze startu wspólnego na igrzyskach w Paryżu. Fot. Newspix
Za sprawą wygranej Evenepoel został pierwszym w dziejach kolarzem, który na igrzyskach zgarnął złoty dublet. A jazdę indywidualną na czas wprowadzono w 1996 roku – zresztą na tych samych igrzyskach, gdy dopuszczono do rywalizacji w kolarstwie profesjonalistów – więc kilka szans na osiągnięcie takiego sukcesu mieli i inni zawodnicy. Blisko byli dwaj: Jan Ullrich w 2000 roku w Sydney (wygrał ze startu wspólnego, zdobył srebro na czas) i Fabian Cancellara osiem lat później w Pekinie (wygrał na czas, zdobył srebro ze startu wspólnego). Obu jednak czegoś zabrakło.
Remco nie. On jako pierwszy okazał się dwukrotnie najlepszy na jednych igrzyskach.
– Całe to lato jest dla mnie niezapomniane. Odhaczyłem każdy cel, jaki tylko miałem. Właściwie osiągnąłem nawet więcej, niż planowałem. Te dwa złote medale sprawiły, że przekroczyłem własne cele. To szalone. W takim momencie orientujesz się, że wszystkie te godziny treningów, rehabilitacja po kraksie kilka lat temu, czas spędzony z dala od rodziny i przyjaciół – to wszystko było tego warte – mówił potem Evenepoel. W teorii już był spełniony, mógł nawet odpuścić resztę sezonu. Ale tego nie zrobił.
A teraz okazało się, że ma jeszcze sporo paliwa w baku.
Czas napisać wielką historię
Jak wspomnieliśmy: w 1996 roku wprowadzono na igrzyska olimpijskie rywalizację w jeździe na czas i dopuszczono profesjonalistów do startu. Od tamtej pory nikt, kto stanął na najwyższym olimpijskim stopniu w którejkolwiek z dwóch konkurencji, nie zdobył też w tym samym sezonie złota na mistrzostwach świata. Wcześniej zdarzyło się to tylko raz: w 1952 roku Andre Noyelle był najlepszy i na olimpiadzie, i na MŚ (choć warto tu podkreślić, że od 1972 do 1992 roku nie organizowano mistrzostw świata amatorów w sezonach olimpijskich).
Teraz do Noyelle’a dołączył Remco Evenepoel. Belg przedwczoraj triumfował w jeździe na czas na mistrzostwach świata. Na trzy starty na mistrzowskich imprezach w tym sezonie ma więc trzy złota. W dodatku zrobił to w niecodziennych okolicznościach:
– Trochę zajęło mi odnalezienie dobrej formy, ale przyszła na czas. To był dla mnie całkiem trudny dzień. Minutę przed startem spadł mi łańcuch, później wystartowałem bez pomiaru mocy, więc musiałem przejechać tę czasówkę na wyczucie. Dałem z siebie wszystko na podjazdach, a później na zjeździe. Bez pomiaru mocy ciężko było utrzymywać równe tempo. To było trudne, bo musiałem naciskać, ale nie mogłem przekroczyć swojego limitu. Być może to była najcięższa czasówka w moim życiu, ale jeśli chcesz wygrać, to musisz być w stanie wyczuć swój organizm. Takie rzeczy się zdarzają, a najważniejsze jest zwycięstwo – mówił Remco po swoim złocie.
Remco ze złotem mistrzostw świata. Fot. Newspix
Pozostaje jedno pytanie: czy Belg powtórzy sukces z igrzysk? Czy czeka nas złoty dublet?
Jeśli tak, to znów trzeba będzie napisać, że nikt wcześniej nie osiągnął czegoś takiego. Nie mówiąc już o tym, że Remco Evenepoel może mieć cztery złota z dwóch spośród najważniejszych imprez sezonu. Sam fakt, że to – po trzech z czterech występów – nadal możliwe, jest niewiarygodny. A przecież Belg pozostaje w gronie największych faworytów do triumfu i ze startu wspólnego. Nie jest tym pierwszym – to miano należy się Pogačarowi, biorąc pod uwagę, jak ukształtowana i trudna jest trasa w Zurychu – ale większość ekspertów albo już typuje, albo powinna to zrobić w najbliższych dniach, Remco w trójce głównych kandydatów do sukcesu.
Strategia na sukces? Ta jest jasna. Jak mówił Axel Merckx, syn Eddy’ego, były kolarz:
– Remco powinien jechać całkowicie zrelaksowany, bez stresu. Ma już złoto z czasówki. Tadej wręcz przeciwnie – będzie głodny sukcesu i chce wygrać mistrzostwo świata po raz pierwszy. To na jego ramionach będzie spoczywać presja. Co musi zrobić Remco, żeby wygrać? Odjechać od Tadeja w którymś momencie wyścigu. Wiemy, że jeśli zyska przewagę, nawet 100 czy 150 metrów, trudno będzie go dogonić.
Oczywiście, odjechać Tadejowi Pogačarowi – którego, przypomnijmy, zabrakło na igrzyskach w Paryżu – to niełatwa sprawa. Jednak jeśli ktoś ma tego dokonać, to właśnie Remco Evenepoel. Szczególnie w takim sezonie, w którym może napisać historię, jakiej już nikt nigdy nie poprawi. Co najwyżej będzie można jej dorównać.
Czy spróbuje to zrobić – na przykład za cztery lata – sam Remco? Niekoniecznie. Sam mówi, że po złocie igrzysk w jeździe na czas postanowił, że może nieco odpuścić tę specjalność na rzecz treningu górskiego, wspinaczkowego. Bo jego ambicje sięgają w tej chwili szczytów Giro i Tour de France. Na igrzyskach i mistrzostwach świata już przecież został królem.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
CZYTAJ WIĘCEJ O KOLARSTWIE:
- Primož Roglič niekwestionowanym królem Vuelty. Co jeszcze wygra?
- Granica wyobraźni przesunięta. Niewiadoma dokonała rzeczy wielkiej [KOMENTARZ]
- Rozczarowujące igrzyska, sztuka i sport nie dla kobiet. Katarzyna Niewiadoma i jej droga do triumfu w Tour de France
- Freddy Maertens. Najlepsza Vuelta w dziejach, 30 lat spłacania długów i dwa mistrzostwa świata