Poznań nie stanie się na jedną noc nową stolicą karnawału. Kolejorz dominował, stwarzał sytuacje, ale po pierwsze nie potrafił ich wykorzystać, a po drugie tak słabo grającej drużyny przyjezdnej w Poznaniu nie widzieli od dawna. Nieźle grał Tetteh, ciekawie Ceesay, ale summa summarum nie był to najlepszy występ poznaniaków. Tu nikt końca kryzysu odtrąbić nie zamierza.
Gdy na murawie piłkarze Lecha uwijali się jak w ukropie, a mimo wszystko nie potrafili trafić do siatki, na Bułgarską systematycznie docierały wiadomości z całej Europy. Po pierwsze, fatalnie grająca Borussia Mönchengladbach, która w tym sezonie nie zgarnęła choćby punktu, prowadziła 4-0 z Augsburgiem. Po drugie, Celta Vigo z każdą minutą coraz bardziej rozmontowywała Barcelonę i podwyższała prowadzenie. Po trzecie, bramkę w Anglli strzelili Flamini, Ramires i Rooney. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że szykuje się środa niespodzianek. A więc i Lech wygrać w końcu powinien.
Ale im było tego bliżej, im więcej stwarzali sytuacji, tym zwycięstwo wydawało się coraz dalsze. Okazję na pięć metrów przed bramką miał Kownacki – minął się z piłką. Sam na sam był Pawłowski – nie trafił nawet w bramkę. W samej pierwszej połowie było jeszcze kilka innych, pomniejszych sytuacji. Udało się dopiero w drugiej i to dzięki Rafałowi Grodzickiemu, obrońcy Ruchu, który sam wbił piłkę do bramki. I to było na tyle, żadnych więcej goli nie padło choć Lech atakował, a kibice wspierali go tak, jak już dawno nie robili.
Przed meczem stowarzyszenie kibiców wraz z kapitanem Łukaszem Trałką wystosowali odezwę do wszystkich fanów Kolejorza, żeby mimo wszystko pojawili się na meczu. Odzew był nienajlepszy – o ile kocioł kibolami wypełniony był tak jak na meczach ligowych, to na innych trybunach były raczej pustki. 11 273 widzów. Szału nie ma, choć akurat w środę ważniejsza była jakość niż ilość.
Lech się przełamał, w końcu wygrał, ale w pamięci będzie miał, ze nie potrafił wykorzystać żadnej z tryliarda sytuacji, które miał. Cóż, ktoś kiedyś powiedział, że zwycięzców się nie sądzi i to pewnie najczęściej powtarzać będą piłkarze i trenerzy Lecha. Totalna nieskuteczność tym razem zeszła na dalszy plan.
A Ruch? Piszemy o nim mało, bo też niewiele dał powodów by o nim pisać. Trzy ataki, może nawet blisko było do zdobycia gola, ale nie zatrze to fatalnego występu całego zespołu. Jeśli wyjmie się z Ruchu Konczkowskiego, Surmę i Urbańczyka, to ta drużyna już nie istnieje. Po zejściu Pawła Oleksego w defensywie grały takie tuzy jak Marek Szyndrowski, Rafał Grodzicki, Mateusz Cichocki i Michał Koj. Już po pięciu minutach wspólnej gry tego tercetu egzotycznego widać było, że Ruch będzie miał problemy z wyjściem z własnej połowy. I miał, przez jakieś 70 proc. meczu.
Fot. FotoPyK