Dorastał w miejscu, gdzie umierało wiele małych dzieci. Życiowych wartości nauczył go surowy ojciec, pierwszy trener i zarazem dyrektor szkoły, do której chodził. Twierdzi, że w dzisiejszym świecie brakuje dyscypliny. W dużej rozmowie z Weszło Nikola Grbić opowiada, jak surowe wychowanie oraz niełatwa historia Serbów wpłynęły na jego osobowość. Selekcjoner reprezentacji Polski siatkarzy opisuje, jak po wywalczeniu przez Jugosławię, z nim w składzie, złota igrzysk w trudnym czasie sport wygrał z polityką. Grbić mówi też, co będzie kluczowe w ćwierćfinale igrzysk w Paryżu i tłumaczy, dlaczego nie czyta artykułów na swój temat.
Jakub Radomski: Płacze pan czasami?
Nikola Grbić, selekcjoner reprezentacji siatkarzy: Zdarza mi się. Płaczę, gdy oglądam jakiś smutny film, jednak rzadko spędzam w ten sposób czas. Ale to nie jest tak, że ja nie mam w sobie uczuć.
Igor Jaglicić, serbski dziennikarz, który przez lata jeździł na każdy mecz waszej reprezentacji, mówił mi, że pierwszy raz w życiu widział u pana łzy, kiedy w 2010 roku wywalczył pan jako zawodnik brąz mistrzostw świata, a jednocześnie żegnał się po tamtym turnieju z reprezentacją.
Na pewno wynika to trochę z tego, w jakich okolicznościach dorastałem. Mój ojciec wychowywał się w górach. To był rejon Jugosławii, gdzie brakowało jedzenia, a ludzie ciężko pracowali. Bardzo często rodziły się dzieci, ale szybko umierały. Moja babcia miała ośmioro dzieci i tylko piątka z nich przetrwała. Śmiertelność była porażająca. Jeżeli tam, skąd pochodzę, umierało ci małe dziecko, robiłeś następne. Wiem, że dzisiaj brzmi to strasznie i ktoś może powiedzieć: „Nikola, jak możesz opowiadać takie rzeczy?”. Ale taki był wtedy czas, realia. One powodowały też, że dorośli wychowywali dzieci tak, jak natura wychowała ich. Nie było jedzenia, młodzi ludzie nie przeżywali w tym wieku zbyt wielu pięknych chwil, ale z drugiej strony – stawali się gotowi na wyzwania stawiane przez życie.
Druga kwestia to historia. W tym regionie na przestrzeni dekad i wieków, było bardzo wiele wojen. Najeżdżali nas Turcy, armia Austro-Węgier, później Niemcy. W zasadzie Serbowie byli przez cały czas przez kogoś atakowani, a my tylko broniliśmy swojego miejsca na ziemi.
Ale Serbia, zwłaszcza po wojnie na Bałkanach, była dość mocno odbierana w opinii publicznej jako synonim zła.
Na szczęście jest już tego mniej. To nie było miłe. Grałem już we Włoszech, a ciągle słyszałem tę narrację, że choć na Bałkanach były różne grupy etniczne i niektóre walczyły nawet przeciwko sobie, to wyłącznie Serbowie byli tymi złymi chłopcami. To była wojna i prawda jest taka, że każda ze stron podczas niej robiła straszne rzeczy. Nie będę twierdził, że Serbowie są niewinni. Chcę tylko powiedzieć, że nikt nie jest bez winy.
Byli wśród nas młodzi chłopcy, którzy, gdy tylko kończyli 18 lat, brali pistolet i szli na wojnę. Dlatego Serbowie w może nieco inny sposób okazują emocje, takie jak szczęście czy wzruszenie. Jeżeli dorastasz w takim miejscu, jak ja, wychowywany w ten sposób, to, mimo że nastały inne czasy, nie zmienisz swojego DNA. Ja nie miałem rodziny, która co roku w wakacje zabierała mnie nad morze albo na jakieś festiwale. Nie było żadnych aquaparków czy Disneylandów.
Nikola Grbić podczas niedawno zakończonego XXI Memoriału Huberta Jerzego Wagnera
Jak pan spędzał dzieciństwo?
Bawiłem się z innymi dziećmi, ale nie pamiętam z tamtych czasów wybuchów radości. Z dziećmi jest tak, że one zaczynają zachowywać się jak ich rodzice. I myślę, że to też powoduje, że Serbowie często noszą maski. Ludzie myślą, że jesteśmy chłodni i nie mamy w sobie uczuć. A to nieprawda. My po prostu ich nie okazujemy. Ja mam w sobie bardzo wiele uczuć, tylko staram się je kontrolować. Jeżeli tego nie potrafisz, masz wielki problem.
Bardzo ważną osobą w życiu pana i brata Vladimira, również znakomitego siatkarza, był ojciec – Milos. Sam grał w siatkówkę, był nawet brązowym medalistą mistrzostw Europy z 1975 roku. Był też waszym pierwszym trenerem i dyrektorem szkoły, do której pan chodził. To sprawiało, że miał pan nieco mniej wolności, niż rówieśnicy?
Dla mnie to była normalna sytuacja. Nie mam tutaj układu odniesienia, bo nikt inny nie był moim ojcem i nikt inny nie był dyrektorem tamtej szkoły. Pamiętam, że musiałem świecić przykładem i nie mogłem sobie pozwolić na jakiekolwiek przekraczanie granic, bo ojciec był bardzo surowy. Ale gdyby nie on, nie byłbym dziś człowiekiem, którym jestem.
Gdy patrzę na dzisiejszy świat, uważam, że często brakuje w nim dyscypliny. Widzę wiele rozpieszczonych dzieci, bo rodzice pozwalali im robić wszystko, co chcą. Brakowało im przewodnika. Takie osoby nie będą później wiedziały, co jest dla nich dobre. Będą miały problem z dokonywaniem wyborów w życiu. Ojciec wykreował świat, który można by opisać tak: „To wolno ci zrobić, ale tego już nie”. Wiedziałem, że jeżeli przekroczę granicę, konsekwencje będą poważne. Z perspektywy czasu widzę, że to pomogło ukształtować mnie i brata jako ludzi. Tata był dla nas jednocześnie wzorem i kimś na kształt idola. Nauczył nas, co jest dobre, a co złe. Przekazywał też, że nigdy nie możemy się poddawać.
Grbić podczas turnieju finałowego Ligi Narodów w ubiegłym roku
Choć czasami jego zachowania nas dziwiły. Pamiętam taką sytuację: gdy byliśmy dziećmi, kupił nam kiedyś album ze zdjęciami Bruce’a Lee. Miałem wtedy chyba 10 lat. Byliśmy z nim w miasteczku, oddalonym o sześć kilometrów od naszego domu. To było ledwie pięć minut jazdy autem. Siadamy, tata zaraz ruszy, otwieramy z bratem ten album, by oglądać zdjęcia Bruce’a Lee. Byliśmy tym zafascynowani, musieliśmy to zrobić od razu. Ale ojciec błyskawicznie go zamknął i powiedział: „Nie otworzycie tego, dopóki nie wrócimy do domu”. Nie rozumiałem tego. Zastanawiałem się wtedy: „Po co to robi? Przecież to tylko kwestia głupich pięciu minut”. Nigdy, do jego śmierci, nie zapytałem o to ojca, choć mnie to intrygowało.
Dziś uważam, że chodziło mu o przeciągnięcie naszej satysfakcji. Potrafię to zrozumieć, bo w życiu nie możesz mieć od razu wszystkiego, co chcesz. Często musisz poczekać, tak jest też w sporcie. Bywa, że czasami wręcz trzeba trochę przedłużyć w czasie moment radości. Jeżeli za szybko zaczniesz się z czegoś cieszyć, możesz przegrać. To niby prosta sytuacja z dzieciństwa, ale myślę, że pokazuje, w jaki sposób tata chciał zrobić z nas dojrzałych i ambitnych mężczyzn. I zrobił, do tego mistrzów olimpijskich.
No właśnie – w 2000 roku w Sydney razem z bratem cieszyliście się ze złota igrzysk. Triumf Jugosławii był mimo wszystko niespodzianką. Faworytem turnieju byli Włosi, którzy zresztą pokonali was 3:2 w grupie.
Ale to był wyrównany mecz. 2:2 w setach, w tie-breaku przegraliśmy 20:22, mając swoje szanse na skończenie spotkania. Przegraliśmy, ale tamto spotkanie uświadomiło nam, że choć wcześniej zawsze z nimi przegrywaliśmy, możemy prezentować się na ich poziomie. Wyszliśmy z grupy z trzeciego miejsca, w ćwierćfinale trafiliśmy na Holandię, czyli obrońców trofeum. Tym razem to my wygraliśmy po dramatycznym tie-breaku. Czułem, że tamto zwycięstwo dało nam przeciwciała na stresujące momenty. Poczuliśmy, że teraz możemy ograć każdego i w półfinale zrewanżowaliśmy się Włochom.
Zoran Gajić, trener waszej drużyny, opowiadał mi dwa lata temu, że przed finałem przeciwko Rosji mówił mu pan: „Spokojnie. Jestem pewien, że wygramy ten mecz”.
Tak było i wynikało to z przekonania, że jesteśmy bardzo silni. Gdy mierzysz się z Rosją, musisz od pierwszej piłki być bardzo agresywny. Ja po prostu wiedziałem, że nas na to stać. Nasza grupa miała w sobie jedność i wielkie umiejętności. Pokazaliśmy to w tamtym wielkim finale, wygranym 3:0.
Grbić (w środku) jako rozgrywający genialnej reprezentacji Jugosławii
Sięgacie po złoto, osiągacie wielki sukces, ale sytuacja w Jugosławii była daleka od stabilności. Słyszałem, że baliście się trochę, że po powrocie do Belgradu możecie zostać wykorzystani przez machinę propagandową przywódcy Jugosławii, Slobodana Milosevicia.
Na igrzyskach była nas dwunastka graczy i większość występowała w Vojvodinie Nowy Sad. Po powrocie trójka zawodników została w Belgradzie lub pojechała stamtąd do domów. Reszta, w tym ja, udała się do Nowego Sadu, gdzie akurat odbywał się protest opozycji przeciwko Miloseviciowi. Oni nie czekali tam na nas, nic nie było zaplanowane, ale kiedy pojawialiśmy się na placu pełnym ludzi, wszyscy schowali billboardy, wyjęli flagi i zaczęli cieszyć się z nami ze złota igrzysk. Oni nie chcieli niczego w zamian. Nie kazali nam skandować razem z nimi czegoś na prezydenta. Miałem poczucie, że ci wszyscy ludzie są tam tylko dla nas, bo wywalczyliśmy złoto. To było coś wspaniałego, najlepsze przywitanie z możliwych, bo pokazało, że sport może wygrać z walką polityczną.
Gdybyście zostali w Belgradzie…
Nie wiem, co by się stało. Tam też doszło wtedy do protestów, ale były bardziej brutalne. Słyszeliśmy głosy, że pewna młodzieżówka działająca przy opozycji planowała zatrzymać w Belgradzie wiozący nas autobus, wejść do środka i pytać każdego z zawodników, czy wspiera Milosevicia, czy nie. Nie wiem, czy było to prawdą, ale również z tego powodu nie chcieliśmy zostać i świętować w stolicy. Tym bardziej, że mieliśmy w Belgradzie po przylocie krótkie spotkanie z Milanem Milutinoviciem, który od 1997 roku był prezydentem Serbii. Trwało może z 15 minut.
Poszliście wszyscy?
Tak, zaprosił nas i udaliśmy się do niego. Zwykła rozmowa, nic więcej. Być może jego przeciwnicy uznali, że poszliśmy, bo wspieramy prezydenta i chcieliśmy, by nam pogratulował. Szczerze? Jestem człowiekiem, którego nie obchodzi, kto jest prezydentem. To przywódca mojego kraju, muszę to szanować. Nie jestem za nim, ani przeciwko niemu. Został wybrany w wyborach, nie jest żadnym totalitarnym dyktatorem. Mogę głosować w wyborach na innego człowieka, ale kiedy prezydent Serbii zaprasza cię do siebie, to musisz iść. Tak przynajmniej ja do tego podchodzę. Przecież to nie było żadne okazanie poparcia politycznego, choć pewne siły tak to odebrały.
Porozmawiajmy o tym, co teraz. Powiedział pan w jednym z wywiadów, że igrzyska w Paryżu będą prawdopodobnie stały na najwyższym poziomie w historii. Dlaczego?
Tak będzie, bo zmieniono formułę kwalifikacji. Wcześniej w turnieju występowały często po dwa zespoły z innych kontynentów, niż Europa, a w 2000, 2004, 2008 czy 2012 gospodarz igrzysk nie był zbyt mocny. Byli to kolejno: Australijczycy, Grecy, Chińczycy i Brytyjczycy. Teraz mamy sześć drużyn, które zajęły pierwsze bądź drugie miejsce w turniejach kwalifikacyjnych. Niemcy i Kanadyjczycy bardzo zaimponowali, wywalczając w ten sposób awans. Do tego dochodzą zespoły, zajmujące najwyższe miejsca w rankingu. Tylko Egipt, którego mamy w grupie, wydaje się nieco odstawać. A gospodarzem jest Francja, czyli aktualny mistrz olimpijski z Tokio. Wszyscy mówią o medalu, najlepiej złotym, a my już w grupie trafiliśmy na niezwykle mocnych rywali, czyli Włochów i Brazylijczyków. Walka od początku będzie bardzo ciężka.
Grbić i Kamil Semeniuk
Kolejny cytat z pana: „Nie powinniśmy myśleć o przeszłości, tylko skupiać się na tym, co teraz”. Powiedział pan to, zapytany o klątwę ćwierćfinałów. Polacy od 2004 roku na kolejnych pięciu igrzyskach odpadali w tej właśnie fazie igrzysk. Rozumiem pana myślenie i zgadzam się z nim, ale jednocześnie wydaje mi się, że kiedy zespół dotrze do ćwierćfinału, a zakładam, że dotrze, zawodnikom ciężko będzie wyrzucić to wszystko z głowy.
Oczywiście, że tak. Nie da się tego nagle odciąć, zapomnieć o tym, tym bardziej, że w wielu wywiadach nieustannie przypomina się o tym. Nawet taksówkarze w Polsce wiedzą, że reprezentacja ma problem z ćwierćfinałami igrzysk (śmiech). To jest kwestia bardzo indywidualna, bo każdy zawodnik, gdy idzie spać, jest sam. Jeden będzie więcej o tym myślał, inny wyrzuci to z głowy. Na pewno nie powiem zawodnikom: „Nie myślcie o tym”, bo to zadziałałoby w drugą stronę. Jeżeli powiesz komuś: „Przestań mieć w głowie żółtego słonia”, to on ciągle będzie go sobie wyobrażał. Dlatego będę się starał po prostu przekierować uwagę zawodników i sprawić, by nie myśleli o tym, jak ważny to mecz, a bardziej skupili się na tym, co trzeba zrobić na boisku. Jeżeli oni to zrobią i skupią się na siatkówce, zagramy tak, jak trzeba. Nie powiem, że wygramy na 100 procent, ale nie będą nas zajmowały rzeczy, które nie powinny. A to już dużo.
Ale pana siatkarze czytają, co się o nich pisze i mówi, prawda?
Wiem, że to robią i często im radzę, by tego unikali. Jeżeli wygramy mecz, to nie jest tak niebezpieczne, bo 99 procent komentarzy jest pozytywnych, w stylu: „Jesteście wielcy, super się was oglądało”. Są wtedy najlepsi na świecie. Ale gdy nie zaprezentujemy się dobrze, albo niektórzy gracze zostają zmienieni, bo jestem niezadowolony z ich gry, to, nawet niezależnie od końcowego wyniku, taki siatkarz będzie czytał o sobie złe rzeczy. Mówię mu wtedy: „Nie rób tego, bo tego nie potrzebujesz. Do czego są ci potrzebne opinie, osób, które w ogóle ciebie nie znają?”.
Zawodnik najczęściej wie, co zrobił źle albo z czego wynikał gorszy występ, a takie masowe komentarze mogą sprawić, że straci kontrolę nad sytuacją, a jego entuzjazm będzie szedł raz w górę, raz w dół. Że stanie się rozchwiany. Jeżeli zagrał źle, zupełnie nie potrzebuje potwierdzeń tego w postaci komentarzy, pisanych najczęściej przez anonimowych ludzi. To proste. Choć zdaję sobie sprawę, że żyjemy w specyficznych czasach. Łakniemy czasami czytania o sobie, chcemy za wszelką cenę zobaczyć, co inni o nas sądzą. To ludzkie.
Pan nie klika w artykuły na swój temat? Tym bardziej teraz, gdy coraz lepiej opanował język polski?
Rzadko. Czasami moją uwagę przykuwa jakiś artykuł, np. niedawno trafiłem na tekst, w którym autor zastanawia się, kto był czy jest najlepszym trenerem reprezentacji Polski w historii. Nie kliknąłem.
Nie był pan ciekawy, do jakich wniosków doszedł autor?
Nie obchodzi mnie to. W jaki sposób ten tekst wpłynąłby na to, jak wykonuję swoją pracę? Nie zmieniłby nic. Lata temu, gdy byłem młodym zawodnikiem, bardzo przeżywałem wewnętrznie każdą porażkę. Zadawałem sobie pytania: „Co zrobiłem źle?”, „Na jakie rozegranie trzeba było się zdecydować w kluczowej akcji?”. Przez lata zachowywałem się w ten sposób, ale w pewnym momencie przestałem. Dziś, gdy reprezentacja Polski przegrywa, nie jestem gościem, który nie może w nocy zasnąć, bo ciągle przeżywa konkretne decyzje. Zasypiam raczej szybko, wstaję i rano na spokojnie oglądam mecz, żeby zrozumieć, co się stało. Jestem mniej emocjonalnym człowiekiem, bardziej rzeczowym i dobrze mi z tym.
Ale pytał pan o ćwierćfinał igrzysk. Rozmawialiśmy już tutaj o uczuciach i okazywaniu ich. Myślę, że w ćwierćfinale w Paryżu kluczowe będzie właśnie kontrolowanie swoich emocji. Ono może dać nam wygraną.
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO: