W połowie dogrywki Cristiano Ronaldo kompletnie się rozkleił. Chwilę wcześniej jego rzut karny obronił Jan Oblak. Portugalczyk łkał, koledzy go pocieszali, ale to był efekt jego większej bezradności. Bezradności wobec upływającego czasu, który odebrał mu wiele z piłkarskich atutów. Bezradności wobec nieskuteczności i niemocy z całego tego meczu. A potem CR7 jako pierwszy podszedł do strzału w serii jedenastek…
I trafił.
To właśnie cechuje największych z największych, a Ronaldo do panteonu gigantów historii futbolu należy od dawna. Nie załamał się. Nie poddał. Nie uciekał od odpowiedzialności. Otarł łzy, dosłownie. I zrobił, co do niego należało. Potem już się potoczyło, bo fenomenalnie rzuty karne bronił Diogo Costa.
Golkiper Portugalii wyjął uderzenia Josipa Ilicicia (co za dramatyczna historia, wyszedł z depresji, wrócił na boisko, pojechał na wielki turniej i takie coś, ech!), Jure Balkovca i Benjamina Verbicia. Jeszcze w czasie meczu zatrzymywał zaś przede wszystkim słabiutko dysponowanego Benjamina Sesko, pochwały należą się Coście szczególnie za refleks w sytuacji sam na sam z gwiazdorem RB Lipska.
To jednak prawda, że Słowenia wcale nie stała na straconej pozycji. Przez sto dwadzieścia minut nie tylko dzielnie się broniła, neutralizowała atuty faworyta, nieustannie wkładając mu kij w szprychy, ale też miała kilka niezłych lub nawet bardzo dobrych okazji pod bramką Portugalii.
Nie wykorzystała ich.
Podobnie jak Słowacja z Anglią.
I Gruzja z Hiszpanią.
Dawid powalczył z Goliatem, ale biblijny scenariusz się nie ziścił. Portugalia, co już zasugerowaliśmy, przez większość spotkania męczyła bułę. Joao Palhinha trafił w słupek, pojedyncze akcje pociągnęli Rafael Leao, Nuno Mendes, Joao Cancelo czy po wejściu z ławki Diogo Jota, ale ten zespół przez dwie bite godziny miał bezradną twarz Cristiano Ronaldo.
CR7 próbował Oblaka pokonać na najróżniejsze sposoby. Robił te swoje długaśne kroki i brał te swoje głębokie oddechy przed rzutami wolnymi. Trzykrotnie uderzał z ogromną siłą, jakby chciał w tych strzałach zawrzeć całą złość drużyny na przeciągające się bicie głową w mur. Dwa razy był nawet bliski szczęścia. Ostatecznie jednak statystycy liczą mu sześćdziesiąt rzutów wolnych na wielkich turniejach i tylko jednego gola. Na Euro 2024 ładuje na bramki drużyn przeciwnych, strzelał chyba nawet najwięcej razy spośród wszystkich zawodników na tych ME, a na koncie wciąż okrągłe zero.
Inna sprawa, że po wszystkim Ronaldo się uśmiechał, zeszło z niego ciśnienie, puścił oczko do kamery. Jego płacz oglądaliśmy już w Katarze. Ze Słowenią niewiele brakowało, a mielibyśmy do czynienia z powtórką z rozrywki – oglądaniem przegrywającego CR7.
Uciekł spod topora.
Tak samo jak cała Portugalia, która mimo naszpikowanego talentem składu zawodzi, źle się ją ogląda, to podobny przypadek jak ten Anglików i Francuzów. Na razie zespół Roberto Martineza nie wygląda jak drużyna godna mistrzostwa Europy. Może jednak łzy smutku, które przerodziły się w uśmiech Cristiano Ronaldo, będą dla tej ekipy symbolem renesansu.
Portugalia 0:0 Słowenia, rzuty karne: 3:0
Zmiany:
Legenda
Czytaj więcej o Euro 2024:
- Francja, czyli jak znudzić i zrazić do siebie ludzi
- Josip Ilicić wyszedł z mroku
- Pozytywni kibice, energia Ilicicia i gol turnieju. Erik Janża opowiada o Słowenii
- Euro w niemieckiej dziurze, czyli witamy w Gelsenkirchen
- Swój Bask. Jak Nico Williams został Hiszpanem
- Messi z Ankary. Złoty chłopiec, w którym zakochała się piłka
Fot. Newspix