Reklama

Steaua Bukareszt przegrywa w pucharach i powoli się zwija. Cyrk w Rumunii trwa w najlepsze.

redakcja

Autor:redakcja

21 sierpnia 2015, 17:56 • 5 min czytania 0 komentarzy

Na sprzedaż: Chipciu, Varela, Popa i Stanciu. Rozwiązany kontrakt: Tade, Aymen Tahar. Cięcia w budżecie? 50 procent. Klub? Szukamy kupca. To wszystko zaraz po zakończeniu meczu z Rosenborgiem ogłosił właściciel Steauy Gigi Becali. – Sprzedałbym klub, ale nikt nie chce go kupić. Tylko głupiec wydaje milion euro miesięcznie na piłkę nożną. Muszę zwolnić piłkarzy, bo inaczej nie będziemy mieć żadnych pieniędzy – podkreślił. Po kilkunastu godzinach trochę mu się jednak odwidziało.

Steaua Bukareszt przegrywa w pucharach i powoli się zwija. Cyrk w Rumunii trwa w najlepsze.

Steaua przegrała u siebie z Norwegami 0-3 i szanse na awans do fazy grupowej, jak to się zawsze mówi, ma już tylko iluzoryczne. Zresztą trener Mirel Radoi twierdzi, że to niemożliwe, a Becali w swoim stylu twierdzi, żeby mu nie zawracać głowy kwestią awansu. Na to szans żadnych nie ma. Pożar w burdelu, jakim zawsze była Steaua, mocno nadpalił klub. W piątek przed południem do dymisji podał się trener, wyłączył telefon i dodzwonić się do niego nie może właściciel klubu, który chciałby Radoia zostawić, bo to w końcu rodzina.

Z drużyny, która przed dwoma laty wybiła Legii z głowy awans do Ligi Mistrzów, zostali tylko ci, których Becali chce teraz sprzedać. W meczu z Rosenborgiem zagrało ledwie dwóch, którzy pamiętają zwycięstwo nad Chelsea sprzed dwóch lat: Chipciu i Popa. Wydatki transferowe malały z roku na rok, a w tym okienku sięgnięto po piłkarzy, którzy przyszli z drużyn, których w lidze już nie ma – czy to z powodów sportowych czy finansowych. I teraz też mogą odejść, bo Tade i Tahar przyszli właśnie w tym okienku transferowym. Ten pierwszy to król strzelców poprzedniego sezonu ligi rumuńskiej, do Steauy przyszedł za pół miliona euro. Marnował sytuacje, więc się nie nadaje i trzeba się go pozbyć. Poza tym to obciążenie dla budżetu.

Mimo to, Steaua w krajobrazie rumuńskiej piłki jest wręcz oazą finansowej odpowiedzialności. Nie ma długów, nie ma więc zagrożenia bankructwa i spadku z ligi. Po prostu tych pieniędzy jest mniej – teraz budżet klubu to około siedmiu milionów euro. Trochę więcej niż ekstraklasowy średniak.

Przyczyna? Pobyt Becaliego w więzieniu. Przez dwa lata nie mógł robić biznesów i teraz w ogóle nie ma pieniędzy. Gdy szedł do paki, mówił, że nigdy nie pozbędzie się dwóch rzeczy: Steauy i pałacyku, który wykupił i odrestaurował. Pierwsze przynosi mu pieniądze (wpływy z Ligi Mistrzów, Ligi Europy, sprzedaży zawodników), drugie prestiż.

Reklama

Swoją drogą, sam klub jest dziś daleki od prestiżu, bo jaki prestiż może mieć organizacja bez przeszłości? Rumuński sąd zdecydował, że cała historia, herb, stadion i tereny należą do wojska, które było właścicielem klubu przez długie lata. Steaua musiała zmienić logo, nazwę (teraz to FC Steaua) przenieść się na Stadion Narodowy, zmienić ośrodek treningowy. Negocjacji między wojskiem a Becalim w ogóle nie ma i wszyscy zdają sobie sprawę, że Steaua nie wróci już do historii. Zresztą armia sama założyła nowy klub, który na razie tylko szkoli młodzież. Nazwa: Steaua.

To wszystko odbija się na drużynie. – Steaua ściągnęła piłkarzy, którzy nie wiedzą, że ten zespół musi grać o zwycięstwo w każdym meczu. W okienku trzeba było improwizować, bo wielu piłkarzy odrzucało słabe oferty – mówi Weszło Emanuel Rosu, dziennikarz zajmujący się Steauą. Przekładając na polskie realia – casus Wisły, która chciałaby wciąż bić się o mistrzostwo Polski, ale nie ma wielu zawodników, którzy wiedzą, co to znaczy. Jednocześnie Rumuni mają trenera podobnego do Kazimierza Moskala – też żądającego od zespołu dominowania nad rywalem i też głównie remisującego. Bilans w tym sezonie? 2-4-1.

Mirel Radoi został trenerem z namaszczenia Becaliego. Gdy odebrał od Gigiego telefon z ofertą pracy, był jeszcze piłkarzem kuwejckiego Al-Arabi. Brak doświadczenia w pracy trenerskiej dla właściciela Steauy znaczenia wielkiego nie miał. – Mój synu, proszę przyjdź i trenuj mój zespół do walki o Ligę Mistrzów – oznajmił Becali. Radoi wielkiego wyboru nie miał, w końcu właściciel Steauy jest w istocie dla niego jak ojciec. Dzieci trenera mają Becaliego za ojca chrzestnego, a on sam poprosił Gigiego o bycie jego świadkiem na ślubie. – Są sobie bliscy, Becali przychodził do klubu, gdy Radoi był kapitanem – opowiada Rosu. Nowy trener przyszedł do klubu kompletnie zielony. Nie miał i wciąż nie ma licencji UEFA Pro, więc nie może siadać na ławce rezerwowych, rozmawiać z piłkarzami w przerwie podczas meczów w europejskich pucharach. Może to jednak robić przy spotkaniach w lidze. Zresztą o to miał do niego pretensje Becali – w ostatnim meczu ligowym z Targu Mures (1:1) drużyna miała spuścić z tonu po przerwie przez słowa Radoia.

To był jednak tylko przedsmak tego, co przyszło w czwartek. Steaua poległa z Rosenborgiem u siebie, choć grała całkiem nieźle. Dominowała – jak w całym sezonie – i stwarzała sytuacje, ale Norwegowie byli cwani i załatwili sprawę kontratakami. 3:0. Steaua bez szans na fazę grupową.

Nazajutrz, czyli w piątek, Radoi podał się do dymisji. Powiedział to piłkarzom, wyłączył telefon, bo nie chciał być przekonywany do zmiany decyzji. – Jest zbyt dumny – słyszymy. Jednocześnie Becali potrafi być przekonujący. Wczesnym popołudniem dogadał się z „synem” i ten dalej będzie pracował w klubie. Właścicielowi też zmiękła rura, ale nieznacznie. Odejdzie tylko Tahar, choć Radoi starał się go przekonać, że to nie jest dobry pomysł.

Reklama

Burdel w Steaule ma się więc w najlepsze. Gdy były pieniądze Becaliego, można było zarabiać na europejskich pucharach. Teraz zabrakło tych pierwszych, a zaraz zabraknie drugiego. Na jak długo? Pewnie dopóki właściciel klubu znowu nie zrobi jakiegoś złotego biznesu. A z jego temperamentem wcale nie jest to takie pewne.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...