Anegdota stara jak świat, powtórzona milion razy. Jedna z tych, że jak ktoś zaczyna ją opowiadać, to pytasz, gdzie znajduje się toaleta i dyskretnie idziesz za potrzebą. Ale zawsze się znajdzie ktoś, kto uzna, że należy ją opowiedzieć raz jeszcze, bo akurat pasuje do kontekstu. I niech mnie szlag trafi, ale tym kimś będę właśnie ja.
Pewnego razu Jan Himilsbach dostał ofertę zagrania w amerykańskim filmie i… Nie no, dobra, daruję wam ten otrzaskany tekst, nie będę przytaczał w całości, tylko napiszę, że bardzo mi się aktorska historia pana Jana skojarzyła z Robertem Warzychą. Himilsbach bał się, że zostanie z językiem angielskim jak ten ch…, natomiast Warzycha nie wykazał się podobnym wyczuciem i został jak ten ch… z maturą. Zrobił ją specjalnie po to, by dostać uprawnienia trenerskie, ale zanim je faktycznie dostał – już go zwolnili z Górnika Zabrze. I po co było to całe analizowanie skomplikowanych relacji Stanisława Wokulskiego z Izabelą Łęcką albo wykuwanie na blachę afrykańskich stolic? Mógłbym teraz zażartować, że otwierają się przed Warzychą nowe możliwości, na przykład mógłby iść na studia, jest sporo wolnych miejsc na kierunkach dziennych. Albo mógłbym rzucić hasłem, że na naukę nigdy nie jest za późno. Ale mimo wszystko jest to sytuacja groteskowa, że facet tak usilnie walczył o uprawnienia trenerskie, być może nawet w tym celu przeczytał „Trylogię” (chociaż nie chcę tego przesądzać), a jak już je prawie zdobył, to się okazało, że cały wysiłek na marne, bo roboty brak.
Patrząc na to z jeszcze innej strony, Robert Warzycha oszukał system. Przebujał się w polskiej lidze bez wymaganych papierów, z pewnymi turbulencjami, ale jednak skutecznie. Nie była to przygoda na jedną noc, nawet nie na jeden rok. Ostatecznie licencja trenerska nie była mu potrzebna ani do tego, by zostać zatrudnionym, ani do tego, by zostać zwolnionym.
A teraz poważnie… Przeczytałem ostatnio w dwóch miejscach w internecie (na bliskim mi weszlo.com oraz na sport.pl), że to skandal, iż kibice Górnika w oficjalnym piśmie zażądali od działaczy zwolnienia sztabu trenerskiego. Jak mogą żądać, skoro są tylko od machania flagami, wznoszenia okrzyków, podziwiania oraz oczywiście płacenia za bilety. Domyślam się, że spełnienie żądań to skandal jeszcze większy, niczym przyjęcie warunków stawianych przez terrorystów. Hmm. Wprawdzie zgadzam się, że władzy nad klubem kibicom oddawać nie warto i że każdy powinien trzymać się tego, co do niego należy. Piłkarz niech gra, trener trenuje, zarząd zarządza, a kibic kibicuje. Jednak wydaje mi się, że w ostatnim czasie skrajnie zawężamy pojęcie kibicowania. Kiedyś wyrażanie poglądów na temat trenerów zdecydowanie mieściło się w definicji kibicowania. Gdy na jakimś wielkim stadionie w Hiszpanii fani wyjmowali białe chusteczki, to prasa pisała, iż „kibice domagali się zwolnienia trenera”. Nie uznawano tego za czyn niegodny lub za sytuację nie na miejscu. Wydawało się całkowicie naturalnym, iż jeśli chodzisz na mecze i to co widzisz ci nie odpowiada, to masz prawo dać temu wyraz. Nie ma chyba klubu na świecie, w którym fani nigdy nie apelowaliby o zmianę szkoleniowca.
Osobiście nie widzę różnicy między machaniem białymi chusteczkami a pisaniem w internecie żądań o zmianę trenera. To tylko inny sposób komunikacji, bardziej przystający do XXI wieku. Czy gdyby ktoś napisał na prześcieradle „Warzycha odejdź”, to było w porządku? Kibic nigdy nie będzie tylko bezmyślnym sponsorem całego interesu, zawsze będzie miał własne zdanie i własne wnioski. Nie rozumiem, co to za problem, że najbardziej zagorzali fani Górnika już dotychczasowego trenera nie chcieli? Takie ich prawo. Tak samo mają prawo nie zachwycać się umiejętnościami Szeweluchina czy Gergela. Gdyby szantażowali działaczy klubu albo samego Warzychę – byłoby to warte napiętnowania. Ale nawoływanie do zwolnienia? Bądźmy poważni. Jest to wpisane w ideę kibicowania jako taką. Złościmy się wszyscy na słabego napastnika i chcemy, by z ławki wszedł za niego kto inny. Drażni nas nieporadny bramkarz i wyszukujemy mu w myślach zastępstwa. Czemuż to samo nie miałoby dotyczyć trenerów? Przy czym trenera nie da się zastąpić trenerem rezerwowym, najpierw trzeba wręczyć dymisję.
Na rozkaz to publika klaszcze w programach Kuby Wojewódzkiego. Na stadionach nigdy tak nie będzie. Górnik Zabrze – do czasu zwolnienia Warzychy – nie wygrał żadnego z ostatnich dziewięciu meczów ligowych, do tego odpadł z Pucharu Polski po starciu z Zagłębiem Sosnowiec, co – łagodnie mówiąc – chluby nie przynosi. Ktoś może powiedzieć, że nawet świętemu puściłyby nerwy, a kto inny – o innym progu odporności – stwierdzi, że nic się złego nie stało i że drużyna specjalnie silna nie jest, więc trener niewiele zmieni. Indywidualna kwestia. Moim zdaniem po Warzysze nie ma sensu płakać, bo ani nie wypromował drużyny jako takiej, ani żadnej indywidualności, w ogóle gdyby nigdy nie zjawił się w polskiej lidze, to nikt by nie zauważył różnicy. Takie tam granie na przeczekanie. Ale niczego też spektakularnie nie spieprzył, co również należy mu uczciwie oddać. Był po prostu tak nijaki jak Paweł Tanajno w kampanii prezydenckiej.
Niestety, ale fakty są takie, że jedyne co się zmieniło w Zabrzu podczas trenerskiej kadencji Warzychy, to liczba osób ze średnim wykształceniem.
KRZYSZTOF STANOWSKI