Jak zapowiadano, Olivier Giroud wyląduje w Stanach Zjednoczonych. Nie na wakacje, nie w ramach emerytury, tylko w klubie, w którym ma zamiar pograć co najmniej do grudnia 2025 roku. To Los Angeles FC.
Francuski napastnik już od dawna dawał do zrozumienia, że ten sezon będzie jego ostatnim na najwyższym poziomie w barwach Milanu. 130 meczów, 48 goli, 20 asyst – tyle uzbierał w ekipie z San Siro, z którą już właściwie się pożegnał. Przed kamerami klubowej telewizji zdradził: – Rodzina poświęca się przez całą naszą karierę. Nasze życie toczy się z prędkością 200 km/h na godzinę, a dziś chcę pomyśleć trochę więcej o mojej rodzinie.
Giroud, grając w MLS, będzie miał niewątpliwie więcej czasu na inne sprawy niż piłka nożna. Tam presja jest zdecydowanie mniejsza, co widać po gwiazdach, które w innych amerykańskich klubach przedłużają sobie karierę. Można się spodziewać, że 37-letni Giroud dołączy do tych, którzy coś tej lidze dają. Nadal jest bowiem w wysokiej formie i zapewne pojedzie na EURO 2024.
Kto wie, może nawet przybędzie w tamtejsze strony tak jak Messi – jako zwycięzca wielkiego turnieju, który tak samo będzie dawał show. Co by się jednak nie wydarzyło w czerwcu, w Los Angeles wierzą w długowieczność Francuza. Dali mu kontrakt ważny do końca grudnia 2025 roku z możliwością przedłużenia o 12 miesięcy.
Czytaj więcej o piłce nożnej:
- Nam deptać nie kazano | Niewydrukowana Tabela
- Niels Frederiksen – trener skrojony pod upodobania władz Lecha
- Jeden Frederiksen to za mało. Przy tej władzy Lech zaraz wróci do punktu wyjścia
Fot. Newspix