Górnik Zabrze z zerowym dorobkiem punktowym zamyka tabelę Ekstraklasy. Oczywiście podopiecznym Roberta Warzychy udało się w tym sezonie już raz zremisować, ale klub musi odcierpieć swoje za zaniedbania licencyjne, więc przystępował do ligi na minusie. Nie dziwimy się więc fanom z Zabrza, że są poważnie zaniepokojeni takim falstartem – tym bardziej, że Górnik od momentu powrotu do Ekstraklasy przyzwyczaił wszystkich, że w sezon wchodzi nieźle lub wręcz bardzo dobrze, zdobywając w pierwszych czterech meczach od pięciu do dziesięciu punktów.
Oczywiście można też bagatelizować ten beznadziejny początek i liczyć, że drużyna, która dziś funkcjonuje źle, z czasem sama z siebie zacznie grać dobrze piłkę, ale naszym zdaniem rozsądniej jest bić na alarm już teraz. Z jednego prostego powodu – ostatnimi czasy Górnik punktuje na poziomie drużyny, która będzie musiała stoczyć ciężki bój o utrzymanie w lidze.
Pisząc „ostatnimi czasy” mamy na myśli okres od momentu, gdy z klubem pożegnał się Mateusz Zachara. W tym czasie Górnik w 22 meczach zdobył ledwie 19 punktów (na boisku – 20), czyli w przybliżeniu 0,86 punktu na spotkanie. Dla porównania:
– średnia ta w okresie, w którym Zachara był fundamentalną postacią w zespole, wynosiła 1,43
– drużyny, które spadły w zeszłym sezonie z Ekstraklasy, na przestrzeni całych rozgrywek punktowały podobnie: GKS Bełchatów – śr. 0,84 na mecz, Zawisza Bydgoszcz – 0,78
Trzeba rzecz jasna brać poprawkę na reformę ligi, ale umówmy się – może być ona zarówno sprzymierzeńcem, jak i przekleństwem. Jakkolwiek patrzeć, jeśli w Górniku nie dojdzie do zwrotu akcji i drużyna dalej będzie prezentować podobny futbol jak w ostatnich miesiącach – a na to się zanosi – ciężko zakładać, że po fazie zasadniczej będzie nad kreską.
Nieprzypadkowo wywołaliśmy temat Mateusza Zachary. Tak jak Podbeskidzie grało ostatnio bez bramkarza, tak Górnik z uporem maniaka próbuje szturmować ligę bez napastnika. To znaczy w ataku biegają jacyś piłkarze – a to pomocnicy, a to napastnicy za słabi na Ekstraklasę – ale generalnie poszukiwania następcy Mateusza Zachary przypominają jawne kpiny z kibiców i opinii publicznej. Robert Warzycha od ponad roku, czyli od momentu, gdy odejście Zachary wisiało w powietrzu, powtarza, że snajper jest potrzebny od zaraz i klub rozgląda się na rynku, ale do tej pory nie znalazł nikogo! Klub z górnej połówki tabeli Ekstraklasy!
Co ciekawe, po ostatnim meczu z Jagiellonią na temat problemów swojej drużyny wypowiedział się Łukasz Madej i nie zgodził się ze swoim trenerem, mówiąc, że problemem nie jest brak napastnika, a bardzo słaba gra w obronie. Który z nich ma rację? Naszym zdaniem, niestety, obaj.
W zeszłym sezonie Górnik grał głównie systemem z trójką obrońców, w tym – sądząc po pierwszych meczach i sparingach – już definitywnie powrócił do tradycyjnego ustawienia z czwórką. A do tej zmiany się nie przygotował. Zespół opuścili Błażej Augustyn i Seweryn Gancarczyk, a pojawił się w nim tylko Bartosz Kopacz. Teoretycznie niby wszystko się zgadza, w kadrze jest ośmiu obrońców: Danch, Kopacz, Kosznik, Magiera, Mańka, Sadzawicki, Słodowy, Szeweluchin. Problem leży jednak w poziomie prezentowanym tych graczy. Kopacz, który miał zastąpić Augustyna, szybko przeżył bolesne zderzenie z Ekstraklasą, po meczu z Jagiellonią w zasadzie mógłby zdać sprzęt. Kosznik i Magiera zdecydowanie lepiej wypadają w ofensywie, a w obronie popełniają szkolne błędy. Nawet Danch, najsolidniejszy z tego grona, początek sezonu ma beznadziejny.
Do tego trzeba doliczyć pomysł zastąpienia Steinborsa Sebataianem Przyrowskim. To powinno podlegać pod jakiś paragraf – jako działanie na szkodę firmy.
Jak już wczoraj napisaliśmy, kibice ŻĄDAJĄ zwolnienia duetu Warzycha-Dankowski. Nie twierdzimy, że wykonują oni genialną pracę, ale zastanawiamy się, czy wszystkie pretensje kierowane są we właściwą stronę. Ani słowa o piłkarzach i ani słowa o władzach klubu, które zakręciły kurek i pozostawiły trenerów z niekompletną kadrą. A – cytując Janusza Wójcika – tu trzeba dzwonić. W poszukiwaniu wzmocnień.
Fot. FotoPyK