Reklama

Czasy się zmieniają, on wciąż na szczycie. O’Sullivan walczy o ósme mistrzostwo świata

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

24 kwietnia 2024, 20:51 • 12 min czytania 10 komentarzy

Mistrzostwa świata w snookerze trwają już od kilku dni. Dziś jednak do gry wkroczył ich główny faworyt. I zrobił to w fenomenalnym stylu, po pierwszej sesji meczu z Jacksonem Page’em prowadzi 8:1. Ronnie O’Sullivan w Sheffield walczyć będzie o rekordowy, ósmy tytuł mistrza świata. Prawda jest jednak taka, że Anglik nic już nie musi. I tak jest najlepszym zawodnikiem w historii swojego sportu.

Czasy się zmieniają, on wciąż na szczycie. O’Sullivan walczy o ósme mistrzostwo świata

Ronnie O’Sullivan. Czy wygra mistrzostwo świata po raz ósmy?

Który Ronnie?

Ostatnie cztery edycje mistrzostw świata, to Ronnie O’Sullivan w dwóch różnych wydaniach. W 2020 roku był geniuszem, najlepszym snookerzystą świata. Po sześciu latach przerwy zdobywał kolejny, szósty już tytuł w swoim niezwykłym dorobku. To była oczywiście dziwna edycja. Pandemiczna, rozegrana w typowych dla tego okresu warunkach, a w nietypowym terminie – na przełomie lipca i sierpnia.

Ronnie przeszedł przez nią w znakomitym stylu. 10:1 ograł Thepchaiyę Un-Nooha, potem dwa razy 13:10 dwóch wielkich rywali – Dinga Junhuia i Marka Williamsa. Ale to półfinał był największym wyzwaniem. Tam w deciderze – 17:16 – pokonał Marka Selby’ego, choć wydawało się, że już ten mecz właściwie przegrał. Cudowna końcówka, gdzie polegał częściowo na umiejętnościach, a częściowo na szczęściu, sprawiła, że awansował do finału.

W nim Kyren Wilson nie miał szans. Ronnie wygrał spokojnie, 18:8. Udowodnił, że jest geniuszem, najlepszym snookerzystą w dziejach.

Reklama

A rok później odpadł w drugiej rundzie, niespodziewanie przegrywając z Anthonym McGillem, który z kolei pożegnał się z turniejem po kolejnym spotkaniu.

Jakiś czas po tamtych mistrzostwach Ronnie podjął ważną decyzję – po raz pierwszy pozwolił mediom na większy wgląd we własne życie. Zaprosił do niego bowiem ekipę filmową, która miała towarzyszyć mu przez kolejne miesiące właściwie na każdym kroku. Reżyserem został Sam Blair, niegdyś nominowany do Oscara, a producentami Studio 99, należące do… Davida Beckhama.

CZYTAJ TEŻ: RONNIE I JEGO ŻYCIE. REKORDY, OJCIEC, PERFEKCJONIZM I DEPRESJA

Moje wzloty i upadki zostały dobrze udokumentowane przez media, ale czułem, że to jest dobry moment, by zrobić coś bardziej zdecydowanego. Coś, na co będę mógł spojrzeć w przyszłości, gdy będę myśleć o emeryturze. Kamery, które mi towarzyszyły, w pewnym sensie mnie nakręcały i dały mi inną perspektywę na wiele rzeczy – mówił potem Anglik.

Traf chciał, że wspomniane kamery uwieczniły między innymi, jak O’Sullivan zostawał mistrzem świata. Bo w 2022 roku znowu wygrał tytuł. Siódmy, zrównał się tym samym ze Stephenem Hendrym. Na ekranie telewizora można było jednak zobaczyć, że nie przyszło mu to łatwo. Pokazano bowiem między innymi jego rozmowy z psychiatrą, Steve’em Petersem, z którego usług regularnie korzysta:

Czuję się, jakbym dostał lęk sceniczny. Czuję, jakbym chciał płakać. Nie czuję, że chcę się z tym zmierzyć. Patrzę na swój kij i mam wrażenie, że mój wzrok jest zamglony. Boję się, stary – mówił Ronnie niedługo po tym, jak Judd odrobił dużą część strat i przegrywał już tylko trzema frejmami, 11:14. Z pomocą Petersa O’Sullivan się pozbierał. Wygrał tytuł, który celebrował wraz z rodziną.

Reklama

Trumpowi, gdy sobie gratulowali, powiedział, by ten cieszył się snookerem i nie dał innym się wypalić. Z kolei Judd rzucił: – Jesteś najlepszym zawodnikiem w historii. Kocham cię, człowieku. – Na te słowa Ronniemu zwilgotniały oczy. I łzy towarzyszyły mu właściwie przez całą celebrację: wywiad, ściskanie rodziny, której mówił, że już nie jest w stanie tego wszystkiego robić. Ale gdy ojciec zapytał go, czy to już tyle, koniec, O’Sullivan powiedział, że nie ma pojęcia.

I rok później znów grał w Crucible Theatre. Przegrał w ćwierćfinale, trzecim meczu, z Lucą Brecelem, późniejszym triumfatorem. Gratulował mu szczerze, bo wprost przyznawał, że uwielbia grę Belga, zawsze ofensywnego i szukającego okazji do wbić. Cieszył się, że to on go pokonał i że to on potem został mistrzem świata.

W tym roku Luca Brecel odpadł już w pierwszej rundzie, walcząc nie tylko z rywalem, ale i chorobą. A Ronnie? Ronnie rozpoczął genialnie, od wygrania ośmiu z dziewięciu frejmów meczu z Jacksonem Page’em.

Wielki jak nigdy wcześniej?

Miejsce w czołowej ósemce? Mógłbym się w niej utrzymać przez sen, to łatwe. Byłbym w stanie to zrobić jedną ręką i na jednej nodze. To że jadę na mistrzostwa świata jako jeden z faworytów po ponad 30 latach od pierwszego występu to albo coś wielkiego, albo mówi sporo o poziomie rywali – mówił niedawno O’Sullivan.

To nie zadzieranie nosa. To po prostu aktualny stan snookerowego świata z perspektywy Ronniego O’Sullivana. I nie może dziwić, że lider rankingu tak go postrzega.

Cały ten dobiegający końca sezon był w końcu popisem Ronniego O’Sullivana. Tylko Judd Trump potrafił mu dorównać – obaj Anglicy wygrali po pięć tytułów (choć Trump wyłącznie rankingowe). Inna sprawa, że O’Sullivan sięgał po te bardziej prestiżowe – szczególnie istotne były tu tytuły w UK Championship i Masters, w obu przypadkach ósme w karierze, rekordowe. To dwa spośród trzech największych (nie licząc MŚ) turniejów w świecie snookera.

I to Ronnie w obu królował. W pierwszym ograł w finale Dinga Junhuia, w drugim Alego Cartera. W obu przypadkach 10:7, grając znakomicie… przynajmniej z perspektywy widzów. Bo on sam niekoniecznie się z tym zgadzał.

Nie cieszy mnie sposób, w jaki uderzam w bile. Odczucie jest takie, że to ciężka praca. Często nie miałem pojęcia, gdzie skończy biała bila. Często zgadywałem. To męczy. Najgorsze jest to, że wygrywam przy tym turnieje. Gdybym odpadał przy tym w pierwszej rundzie, to wiedziałbym, że potrzebuję przerwy. Ale wygrywam. Nie mogę jednak akceptować złego prowadzenia kija. Nie mam z tego żadnej satysfakcji, nie akceptuję takiej gry – mówił.

Tego typu słowa powtarzał przy kilku okazjach. Do tego zdarzyło mu się wycofać z turniejów, co tłumaczył między innymi nawracającymi stanami lękowymi. A mimo to – jak sam twierdzi – może to być jego najlepszy sezon w karierze, trwającej już przecież ponad trzy dekady. Przed mistrzostwami świata zagrał w 11 turniejach. Wygrał pięć z nich – oprócz UK Championship i Masters także Shanghai Masters (trzeci raz z rzędu, w finale ograł 11:9 Lucę Brecela), pierwszy w historii turniej w Arabii Saudyjskiej (5:2 z Brecelem) i World Grand Prix (10:5 z Juddem Trumpem).

W finale jakiegokolwiek turnieju lepszy okazał się tylko Mark Williams, który wygrał z Ronniem w Tour Championship, 10:5. Ale w mistrzostwach świata… Williamsa już nie ma. Odpadł w I rundzie.

Ronnie z kolei może regularnie narzekać na to, jak uderza bile, ale faktem pozostaje, że sezon miał wybitny. Po triumfie nad Juddem Trumpem w World Grand Prix dobił do 41. tytułów rankingowych w karierze. Nikt, co jasne, nie ma więcej. Zasługi za zwycięstwo przyznawał wtedy… frytkownicy.

Na początku tygodnia czułem się trochę źle i wtedy kupiłem sobie frytkownicę beztłuszczową i blender do smoothie. Nie lubię jeść śmieciowego jedzenia. […] W miarę upływu tygodnia zacząłem czuć się lepiej. W meczu z Dingiem zagrałem jeden ze swoich najlepszych meczów, co dodało mi pewności siebie, bo wiedziałem, że będę musiał zagrać dobrze, aby coś zdziałać przeciwko Juddowi – mówił.

Wtedy faktycznie był zadowolony ze swojej gry. Zadowolony ogółem – mimo tego, jak prowadzi kij – jest też z wyników, nawet jeśli trofea za zwycięstwa rozdaje znajomym, a czasem nawet kibicom. – Jeśli wygram mistrzostwa świata, to na pewno będzie to najlepszy sezon w mojej karierze. Wygrałem kluczowe turnieje – twierdził.

I jasne, zdarzały się w tym wszystkim momenty może nie do końca przystające do mistrza. Zwykle wypomina się mu finał z Carterem, gdy rywal oskarżył go o to, że ten… smarka i pluje na dywan. Obaj zresztą od dawna mają konflikt, Ronnie potem odpowiadał w niewybrednych słowach.

On musi uporządkować swoje pieprzone życie. Nie zamierzam już dłużej unikać z kimś takim konfrontacji i udawać, że nic się nie stało. On jest pieprzonym koszmarem. Gra w snookera przeciwko takiemu gościowi to koszmar. Nie jest miłym człowiekiem i będąc z nim przy stole, nigdy nie jest przyjemnie. Powiedziałem swoje. Mam to wszystko w dupie. Wszyscy wiedzą, jaki on jest. Ma problemy. Ale kurwa, czemu ma problem do mnie? Nie obchodzi mnie to. Niech wyhoduje sobie jaja. Im częściej coś takiego mówi, tym bardziej chcę go potem ukarać. Sam kopie swój grób – mówił zdenerwowany O’Sullivan. I dodawał, że dla Cartera ma co najwyżej jeden palec. Wiadomo który.

Ale to właśnie Ronnie O’Sullivan z pełnym dobrodziejstwem inwentarza. Raz zagra genialny turniej, miło pogada z rywalem, wszystko będzie w porządku. Innym razem coś albo ktoś go zdenerwuje, a O’Sa nie zawaha się odpowiedzieć na to po swojemu. Albo się to akceptuje i nadal go podziwia, albo po prostu nie lubi.

Bo Ronnie się już nie zmieni. Tym bardziej, że robi swoje. Czyli wygrywa.

Cel: trzy ósemki

W snookerze istnieje pojęcie „triple crown”, potrójnej korony. Składa się ona z UK Championship, Masters i mistrzostw świata. Przez lata najwięcej tytułów w tych trzech turniejach miał Stephen Hendry – 18. Ronnie O’Sullivan aktualnie ma 23, odpowiednio: 8 (rekord), 8 (rekord) i 7. To ostatnie to też rekord, ale współdzielony, właśnie z Hendrym. Jeśli Ronnie okaże się najlepszy w Sheffield, będzie już indywidualnym rekordzistą i w tym zestawieniu.

Sam O’Sullivan powtarza jednak, że tak jak i na wiek, tak nie zwraca specjalnej uwagi na takie osiągnięcia. Nie myśli: „mogę być najlepszym w dziejach”, zamiast tego skupia się na tym, by po prostu wygrać, kolejny raz. A czasem oczekuje nawet mniej. – Nie chcę być perfekcyjny. Po prostu chcę grać dobrze. Tak, by cieszyć się grą – mówił.

O poszukiwaniu radości z gry opowiada często. Przez lata ze snookerem miał relację przechodzącą od miłości do nienawiści i z powrotem. Zresztą nadal mówi, że swoim dzieciom nigdy nie rekomendowałby tego sportu, bo jego zdaniem „szkoda życia”. – To zły sport, który może uczynić człowiekowi wiele szkód. Dopóki nie jesteś Stephenem Hendrym, Steve’em Davisem, Johnem Higginsem, Markiem Williamsem, mną, Juddem Trumpem, Markiem Selbym czy Neilem Robertsonem – zapomnij. Dla pozostałych to po prostu strata życia – twierdził.

Mówił, że całymi dniami jest się w zamknięciu, że potrzeba mnóstwo treningów, że nagrody pieniężne nie są tak duże, a obciążenie psychiczne – ogromne. O tym ostatnim dobrze zresztą wie, przecież sam otwarcie mówi o swoich zmaganiach z psychiką. – W życiu chodzi o czerpanie z niego radości. Dlatego odciąłem się w dużej mierze od snookera już lata temu. Ludzie nie widzą mnie tak często na treningach, a inni gracze pytają: „Co robisz?”. A ja odpowiadam: „Mam życie! Cieszę się innymi rzeczami” – mówił Ronnie.

Nie zmienia to jednak faktu, że najszczęśliwszy jest wtedy, gdy może grać. Najlepiej po swojemu, na salce treningowej, z wyłączonym telefonem, bez presji. Wyłączyć się, pracować nad wbiciami, robić wszystko automatycznie, intuicyjnie. Tego szuka też, gdy wychodzi do stołu w największych turniejach. Takich jak mistrzostwa świata. Jeśli to znajdzie, może być dla rywali nie do zatrzymania. Ci zresztą sami to przyznawali.

Ronnie jest najlepszym zawodnikiem, nawet mimo tego, jak dobrze grał Judd [Trump]. Nie można tego kwestionować, nikt nie jest nawet blisko jego poziomu. Oczywiście, że będzie chciał ósmego tytułu. Jest też faworytem. Nie musi nawet grać najlepiej, jak potrafi. Jego średni poziom jest wystarczający. Jeśli utrzyma nerwy na wodzy, to on będzie gościem do pokonania – mówił Mark Williams. Inny Mark – Allen – tym słowom przytakiwał i twierdził, że oczywiście, presja na Ronniem – w związku z ósmym tytułem – będzie ogromna. Ale kto jak kto, O’Sullivan powinien sobie z tym poradzić.

Judd Trump – drugi najlepszy zawodnik tego sezonu – mówił, że żałuje, iż ich potencjalne starcie odbędzie się w półfinale. I prosił Ronniego raz o to, by ten doszedł do tej fazy i mogli się zmierzyć. A dwa? Żeby – jeśli to starszy z Anglików wygra w półfinale – zdobył tytuł. Bo Judd chciałby, by ten trafił w ręce albo jego, albo najlepszego możliwego zawodnika. A takim jest Ronnie.

Co na to wszystko sam O’Sullivan?

Przede wszystkim widać, że sam tego chce. Znów zaczął współpracę z Petersem, dba o aspekty psychiczne. Mówił, że czuje się gotowy i mentalnie, i fizycznie. I że jedyne, czego poszukuje, to guzik z turbo, które będzie musiał odpalić, by pokonać najgroźniejszych rywali. Inna sprawa, że część z nich już się wykruszyła. Luca Brecel, Mark Williams, również Mark Selby, który na Ronniego w wielu przypadkach miał patent w długich meczach w czasie MŚ (wyjątkiem 2020 rok).

Pierwszą rundę przeszedł za to Judd Trump. Ale najpewniej przejdzie i Ronnie, bo po dzisiejszej, pierwszej sesji meczu z Jacksonem Page’em (zresztą podopiecznym… Marka Williamsa) prowadzi 8:1. Gra Anglika nie pozostawiała wiele zarzutów, dopiero w końcowych frejmach zaliczył nieco prostych pomyłek, ale i tak je wygrał. Wcześniej jednak prezentował się znakomicie, zanotował kilka świetnych wbić, dobrze grał też odstawnymi, świetnie ustawiał snookery.

Choć czy on sam będzie z tego zadowolony – to już inna sprawa.

Niczego nie musi, ale wszystko może

Kiedy podchodzisz do stołu, Ronnie jest najlepszym graczem w historii. Jeśli chodzi o uderzenia, musisz go umieścić na szczycie.

– Ronnie to GOAT. Nie możesz się kłócić z tym stwierdzeniem. Wyniósł snooker na nowy poziom. Dla mnie to artysta, jego kontrola kija jest na zupełnie innym poziomie. Nikt tak nie buduje breaków.

To słowa odpowiednio Shauna Murphy’ego – mistrza świata z 2005 roku – i Stephena Hendry’ego, wielokrotnie już przywoływanego w tym tekście. Zwłaszcza to, że ten drugi w żaden nie polemizuje sposób ze stwierdzeniem, że Ronnie jest najlepszym snookerzystą w historii, dużo mówi. Przez lata to on dzierżył to miano. Potem wielu kłóciło się o to, kto na nie zasługuje – Hendry czy O’Sullivan.

Dziś dyskusji nie ma. Ronnie zgarnął wszystkie rekordy. Właściwie nie ma w CV tylko jednego, co ma Stephen – wygrania Triple Crown w jednym sezonie. Ale może to zrobić w najbliższych dniach, jeśli sięgnie po ósmy tytuł mistrzowski. Prawda jest jednak taka, że nie musi tego robić, by tytuł GOAT-a mieć na kolejnych kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt lat. Nikt nie jest bowiem nawet blisko tego, mu go odebrać.

ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

Od czasu do czasu przebąkuje zresztą o emeryturze. Na ogół mówi jednak, że nie czuje się staro, że wciąż ma w baku dużo paliwa i że może grać śmiało jeszcze pięć, może dziesięć lat na najwyższym poziomie. Ale czasem jest na siebie zły. I właśnie wtedy myśli o końcu kariery.

Dałem sobie rok na pracę ze Steve’em. Mam nadzieję, że wrócę na poziom gry, który będzie dla mnie akceptowalny. Nie chciałbym grać tak, jak gram teraz przez kolejnych kilka lat. Nie uważam tego za snookera, jestem jak rzeźnik, który uderza w bile. Mam dwie opcje. Jedną jest nauczenie się z tym żyć. Jeśli to mi się uda, mogę tak grać długo. Ale jeśli nie, mam może jakieś osiemnaście miesięcy, potem zorganizować pożegnalny tour i odwiesić kij. Ale zrobię to tylko, jeśli nie będę grać wystarczająco dobrze przez dłuższy czas – mówił Anglik.

Prawda jest taka, że w jego wieku wielu zawodników już dawno byłoby na emeryturze. A on nadal wygrywa, nadal jest najlepszy. Wszystkie tytuły, jakie teraz zdobywa, to już jednak tylko dodatki do tytułu GOAT-a. Choć widać, że Ronnie chce się tym nadal cieszyć. Mówił wielokrotnie, że żal byłoby mu zostawić podróże, poznawanie nowych ludzi, pokazowe turnieje i mecze, zwykłą radość z gry. W dodatku chciałby też inspirować, wychować pokolenie nowych snookerzystów (niedawno stworzył zresztą kurs gry w snookera online), by ten sport mógł się rozwijać.

Ale to wszystko jeszcze nie teraz. Teraz są mistrzostwa świata, w których Ronnie gra o ósmy tytuł. Wygra? Napisze historię. Znowu. Nie wygra? Nic wielkiego się nie stanie. W końcu już siedem razy był najlepszy. Nikt mu tego nie zabierze.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Źródła cytatów: Eurosport, The Telegraph, BBC, GB News, Daily Mirror, The Sun, Express, Guardian, Metro, konferencje prasowe, film Ronnie O’Sullivan: The Edge of Everything.

Czytaj też:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Komentarze

10 komentarzy

Loading...