Reklama

Drągowski blisko Juventusu? Pierwszy rok spędziłby jeszcze w Jadze

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

07 sierpnia 2015, 10:19 • 14 min czytania 0 komentarzy

– Bartłomiej Drągowski (18 l.) do końca przyszłego tygodnia może zostać zawodnikiem Juventusu. Turyńczycy najprawdopodobniej od razu wypożyczą go do Jagiellonii na rok – czytamy w piątkowej prasie.

Drągowski blisko Juventusu? Pierwszy rok spędziłby jeszcze w Jadze

FAKT

Zaczyna się od dopełnionych przez Legię formalności, ale wybaczcie – nie chcemy się już tutaj pochylać nad tekstem pomeczowym. Obok: Lech nie umie grać co trzy dni.

Image and video hosting by TinyPic

Łączenie gry w ekstraklasie i o europejskie puchary jest dla Lecha dużym wyzwaniem, co pokazują ostatnie wyniki. – Okazuje się, że częste występy zaburzyły naszą grę – mówi obrońca Kolejorza Marcin Kamiński (23 l.). Od 10 lipca lechici muszą występować co trzy dni. I potrwa to jeszcze co najmniej do końca sierpnia, czyli przerwy na mecze reprezentacji narodowych. Później może być powtórka, ale wiele zależy od tego, czy Kolejorz zakwalifikuje się do fazy grupowej Ligi Europy. – Chcieliśmy pokazać, że potrafimy pogodzić ekstraklasę oraz kwalifikacje Ligi Mistrzów. Zupełnie nam to nie wyszło – potwierdza Kamiński.

Reklama

Tymczasem coraz więcej już chętnych na Drągowskiego.

Bartłomiej Drągowski (18 l.) do końca przyszłego tygodnia może zostać zawodnikiem Juventusu. Turyńczycy najprawdopodobniej od razu wypożyczą go do Jagiellonii na rok. W ostatnich tygodniach o potencjalnym transferze utalentowanego bramkarza było nieco ciszej. Tymczasem na kolejnych meczach w Białymstoku meldowali się kolejni przedstawiciele kilku bardzo znanych klubów. – Był dyrektor sportowy Hamburgera SV, przedstawiciele Bayernu Monachium i Sportingu Lizbona. Wszyscy przyjeżdżali oglądać Bartka. Obserwacje były tak szczegółowe, że patrzyli nawet na to, jak się rozgrzewa – mówi prezes Jagiellonii Cezary Kulesza (53 l.).

Przerzucamy stronę, a tam m.in. o meczu Legii z Wisłą. Arkadiusz Głowacki: Mamy plan na Legię.

Image and video hosting by TinyPic

Legia jest w dobrej dyspozycji, są pewni siebie. Robią, co chcą z przeciwnikami w lidze i pucharach. Ale my jedziemy do Warszawy ze swoim planem – mówi kapitan Wisły Arkadiusz Głowacki (36 l.) przed niedzielnym spotkaniem. Głowacki grał przeciwko Legii 24 razy. (…) Mecze z Legią oznaczały dla Głowackiego sporo przelanej krwi. Zaczęło się w 2000 roku. Wtedy wytrwał na boisku tylko 2 minuty. Musiał zejść po uderzeniu łokciem przez Cezarego Kucharskiego (43 l.). – Pękło mi naczynko, a na czole wyrosła mi „mandarynka” – wspomina. Potem tych urazów było dużo więcej, a najgorzej było w 20002 roku. – Do meczu przystępowałem z szytym jednym łukiem brwiowym, a w trakcie meczu dostałem w drugi łuk. Doktor zszył mnie na boisko i wróciłem do meczu, choć nie powinienem już grać – mówi. Wisła przegrała wtedy 2:3.

Biliński przyjechał na dwa dni, zostanie dwa lata.

Reklama

Przyjechałem na mecz Śląska z Celje jako kibic, ale prezes powiedział, że mnie nie wypuści ze stadionu, dopóki nie podpiszę kontraktu. No to podpisałem. Wychodzi na to, że przyjechałem do rodzinnego miasta w odwiedziny na dwa dni, a zostanę na dwa lata – śmieje się napastnik Śląska Kamil Biliński (27 l). (…) Musi, bo wymagania wobec niego są niemałe. To ma być dla Śląska nowy Marco Paixao (31 l.). W niedzielę wrocławski zespół zagra z Lechią, która przed sezonem także złożyła konkretną ofertę Bilińskiemu. Zresztą nie tylko ona. Nowy napastnik wrocławian miał oferty z Chicago Fire, a nawet z Arabii Saudyjskiej, gdzie mógł grać w Al Fateh. Ponoć od sum proponowanych przez tych ostatnich mogło zakręcić się w głowie.

RZECZPOSPOLITA

Poważny futbol wraca do Mielca.

Ostatni mecz ekstraklasy w Mielcu został rozegrany 5 czerwca 1996 roku, a nieco ponad 1500 widzów obejrzało, jak Legia demoluje Stal 5:0. Hat-trickiem popisał się Cezary Kucharski, dziś poseł na Sejm i menedżer Roberta Lewandowskiego. Gola zdobył też Tomasz Wieszczycki, który dziś jest ekspertem i współkomentatorem w NC+. Podsumowaniem sezonu Stali – dwukrotnego mistrza Polski, klubu, w którym grali piłkarze tej klasy co Grzegorz Lato czy Andrzej Szarmach – była 52. minuta, gdy Damian Pancerz strzelił bramkę samobójczą. Zespół z Mielca spadł z ligi, a w kolejnym sezonie, cztery kolejki przed końcem rozgrywek, ogłosił bankructwo. Odrodził się w sezonie 1998/1999, zaczynając od V ligi. Tym razem kibice w Mielcu obejrzą w roli gości piłkarzy Zagłębia Lubin, ale po murawie nie będą biegać zawodnicy ich Stali, która na co dzień występuje na trzecim poziomie. Dwa mecze w tym mieście rozegra jako gospodarz beniaminek z Niecieczy, którego obiekt nie spełnia wymogów ekstraklasy. Piłkarze Piotra Mandrysza nie tylko jeszcze nie zdobyli punktu w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale nawet nie strzelili gola.

SUPER EXPRESS

Wróciłem, by budzić postrach – mówi Jarosław Fojut.

Image and video hosting by TinyPic

Najpierw grał w norweskim Tromsoe, ostatni sezon spędził w szkockim Dundee United. – Przez te 2,5 roku rozegrałem wiele meczów i dużo się nauczyłem. Potrzebowałem jednak stabilizacji życiowej, a Dundee nie dawało mi takiego poczucia. Ciągle gdzieś jeździłem, miałem duże huśtawki nastrojów. Wróciłem do Polski, bo chcę wychowywać dzieci w naszym kraju. Podpisałem kontrakt na 3 lata i zamierzam go wypełnić. No, chyba że przyjdzie oferta z Barcelony – żartuje Fojut. W Pogoni tworzy duet stoperów ze sprowadzonym z Termaliki Jakubem Czerwińskim (24 l.). – Obaj jesteśmy wysocy, silni i łysi, więc nasz wygląd może budzić postrach u napastników rywali. Liczę na to, że stworzymy najlepszy duet stoperów w lidze – mówi (jest to realne, bo w trzech meczach z silnymi rywalami: Lechem, Śląskiem i Lechią, Pogoń straciła tylko 3 bramki). Fojut występował w juniorskich reprezentacjach Polski, jednak nigdy nie zagrał w dorosłej kadrze, choć wiele razy był do niej przymierzany. – W 2013 roku oglądał mnie selekcjoner Fornalik, który przyleciał do Londynu na mecz Tottenham – Tromsoe w Lidze Europy. Przegraliśmy 0:3, więc za wiele nie mogłem pokazać. Nikt później z kadry się ze mną nie kontaktował – wspomina.

Fabiański dostał podwyżkę.

Łukasz Fabiański (30 l.) przez cały sezon imponował formą, za co właśnie spotkała go nagroda. Polski bramkarz Swansea wczoraj podpisał nowy 4-letni kontrakt. Dostał podwyżkę, a już w najbliższa sobotę będzie miał świetną okazję, żeby jeszcze raz pokazać, że na nią zasłużył – na otwarcie nowego sezonu Premier League „Łabędzie” zagrają na wyjeździe z Chelsea. (…) – Przyszedłem do Swansea, żeby wywalczyć pozycję numer 1 w klubie i dzięki temu wrócić do bramki reprezentacji Polski. Udało mi się zrealizować oba cele i jestem wdzięczny Swansea za to, że dała mi szansę pokazania, jaki mam potencjał – mówi Fabiański. Znakomitym Polakiem interesowały się mocniejsze kluby od Swansea, ale wiadomo już, że Łukasz zostanie w Walii. Do tej pory zarabiał ok. 20 tys. funtów tygodniowo. Jaką dostał podwyżkę, nie podano, ale kluby Premier League ostatnio szastają kasą, bo wiedzą, że w 2016 roku ich budżety bardzo się zwiększą dzięki nowej umowie sprzedaży praw TV. Szacujemy, że „Fabian” zarabiać będzie teraz ok. 30 tys. funtów tygodniowo.

Image and video hosting by TinyPic

Czas pokonać Kuciaka – mówi przed meczem Legii z Wisłą Paweł Brożek.

8 z 12 bramek strzelonych Legii zdobyłeś w Warszawie.
– Lubię grać na Legii, bo jest fajna atmosfera, głośny doping. To wywołuje u mnie dodatkowe emocje.

W Legii zmieniali się bramkarze, a ty cały czas jej strzelałeś.
– Nie strzeliłem nigdy Borucowi, ale pokonałem Fabiańskiego, Muchę, Machnowskiego, Skabę i Malarza. Nie pokonałem jednak Kuciaka, więc teraz czas na niego (śmiech).

Na Legię patrzysz z podziwem, zazdrością?
– Myślę raczej o Wiśle, bo mamy swoje problemy. Ale śmieszą mnie opinie krytyków Legii. Jej potencjał jest ogromny, a trener Berg jest świetnym fachowcem, bo przygotowuje drużynę specjalnie na konkretnego rywala. Legia się rozkręca, więc czeka nas bardzo trudne zadanie.

GAZETA WYBORCZA

Jako że w ogólnopolskim wydaniu nic dziś o piłce, kierujemy nasz wzrok na stołeczna GW. Tam rzecz jasna przeczytamy o Legii. Dziś: koszulkowy szał.

Image and video hosting by TinyPic

Od miesiąca kibice mogą kupować nową koszulkę meczową wicemistrzów Polski. W klubie nie chcą się chwalić popularnością nowego produktu, ale sukces widać gołym okiem. Na ulicach Warszawy, poza billboardami oraz plakatami promującymi nowe stroje, coraz częściej natknąć się można na kibiców, którzy noszą koszulki Legii. W listopadzie wiceprezes klubu Jakub Szumielewicz w wywiadzie dla portalu Weszło.com powiedział, że Legia rocznie sprzedaje cztery tysiące koszulek. Teraz klub wyników sprzedaży podać nie chce. Z naszych informacji wynika, że w niespełna miesiąc w oficjalnym sklepie na stadionie kibice kupili ponad pięć tysięcy koszulek. Do tego doliczyć trzeba ok. dwóch tysięcy strojów, które sprzedane zostały w sklepach partnera technicznego Legii – firmy Adidas. W klubie nie ukrywają, że sprzedaż przerosła oczekiwania. – Wydaje nam się, że będzie to absolutny rekord w skali kraju – powiedział pod koniec lipca w audycji „TOK gra Legia” prezes Bogusław Leśnodorski. – Zaczynamy mieć obawy, czy wystarczą koszulki z zamówienia, które do stycznia złożyliśmy u Adidasa. Okres Bożego Narodzenia jest czasem bardzo gorącym. Z doświadczenia wiemy, że wyniki sprzedażowe w tym okresie bywały dwukrotnie lepsze. Może się okazać, że pod choinkę nie będzie można kupić koszulki. Dlatego w ciągu najbliższych kilku tygodni podejmiemy decyzję, czy złożyć dodatkowe zamówienie. (…) – Na razie porównywanie sprzedaży koszulek meczowych w Polsce do krajów Europy Zachodniej nie ma większego sensu – mówi Krzysztof Łuczakowski, przedstawiciel firmy Adidas. – W naszym kraju kultura noszenia koszulki meczowej dopiero raczkuje. Ale po wynikach sprzedaży strojów Legii widać zmianę. Jej koszulki sprzedają się w Polsce kilka razy lepiej niż te największych zagranicznych klubów – dodaje.

PRZEGLĄD SPOTOWY

Piątkowa okładka.

Image and video hosting by TinyPic

Zagrali tak, aby za bardzo się nie zmęczyć. Spójrzmy chociaż na kawałek tekstu o wczorajszym meczu.

Zadanie wykonane, legioniści mogą oczekiwać na dzisiejsze losowanie ostatniej rundy eliminacji Ligi Europy. Stołeczna drużyna zagrała w meczu rewanżowym tak, jak wymaga się od doświadczonych ekip. Spokojnie, bez ciśnienia, kontrolowała to spotkanie od początku do końca, mając z tyłu głowy niedzielną konfrontację z Wisłą Kraków w ekstraklasie. Nie było też sensu forsować tempa, bo mecz toczył się w prawie 30-stopniowym upale. Zwycięskiego gola strzelił Michał Kucharczyk, po podaniu Ondreja Dudy. Trener Kukesi, Marcelo Troisi zapowiadał, że jego zespół przyjechał do Polski zagrać ofensywnie, o jak najlepszy wynik. Okazało się, że to, co mówił w przeddzień meczu, nijak nie miało się do tego, co widzieliśmy na boisku. Trzeba przyznać, że Albańczycy mieli plan na Legię i dość długo go realizowali. Skupieni w okolicach swojego pola karnego, najbardziej wysunięty piłkarz 40 metrów od swojej bramki. Oddali rozgrywanie legionistom licząc na ewentualny błąd, szybki przechwyt i kontratak. Grali bardzo ambitnie, podobnie, jak przed tygodniem, ale nie udało im się zagrozić Dušanowi Kuciakowi. Uderzyli celnie na bramkę, po sprytnym rozegraniu rzutu rożnego, a potem raczyli publiczność bardzo niecelnymi strzałami z dystansu. Henning Berg, czego należało się spodziewać, dał odpocząć kilku podstawowym zawodnikom. Na ławce rezerwowych znaleźli się Nemanja Nikolić, Łukasz Broź czy Guilherme, choć akurat ten ostatni musiał wejść na murawę w końcówce pierwszej połowy, po kontuzji Michała Żyry. Zmiany musiały mieć wpływ na postawę polskiego zespołu. Mogliśmy się przekonać, że Aleksandar Prijović bez Nikolicia gra inaczej, gorzej. Przegrywał pojedynki z zawodnikami Kukesi, a do pierwszej sytuacji strzeleckiej doszedł po niespełna godzinie gry. Zaliczył mocno przeciętny występ.

Image and video hosting by TinyPic

Oto pięć grzechów Skorży.

Po pierwsze: pięć lat od fazy grupowej

Kolejorz pokutuje, ponieważ pięć lat nie zaistniał na europejskich salonach. – Musimy najpierw nadrobić to, że przez pół dekady właściwie nigdzie nas nie było – mówił nam niedawno wiceprezes Piotr Rutkowski, oceniając szanse w kwalifikacjach. W tym czasie poznaniacy trzy razy zatrzymywali się już na III rundzie eliminacji Ligi Europy, kompromitowali się przeciwko tak przeciętnym drużynom, jak Žalgiris Wilno czy Stjarnan FC. Jakby tego było mało, w sezonie 2011/12 w ogóle lechitów zabrakło w pucharach. To wszystko miało wpływ na klubowy ranking. On sprawił, że mistrz Polski był rozstawiony tylko w II rundzie LM. W III do tego zabrakło bardzo niewiele. (…)

Po drugie: po co ci napastnicy?

Pięć lat temu Jose Maria Bakero zaszokował, kiedy podczas rewanżu w Bradze wystawił w ataku… Semira Štilicia. Teraz Lech przegrał z FC Basel 1:3, w rewanżu trzeba było odrabiać straty. I trener Maciej Skorża postawił na szpicy także na pomocnika Kaspera Hämäläinena. Szkoleniowiec tłumaczył, że to było najlepsze możliwe rozwiązanie, bo przecież Fin w poprzednim sezonie był najskuteczniejszym zawodnikiem zespołu (13 goli). Zgoda, ale w takim razie należy zadać pytanie: po co przed sezonem zostali kupieni dwaj napastnicy?

Po trzecie: ten nieszczęsny Kadar. Po czwarte: zero-jedynkowość Hamalainena. Po piąte: stałe fragmenty gry…

Dziś „Ligowy weekend”, a to oznacza sporo dobrego czytania. Na początek: ciężko mu, że został gwiazdą. To o Nikoliciu.

Zgrupowanie legionistów w Austrii. Zwykle nowi zawodnicy badają teren, trzymają się nieco z boku, sondują rzeczywistość. Nemanja Nikolić zdecydowanie wychodzi poza ten stereotyp. Od pierwszej wizyty w szatni, od pierwszego treningu, robi wszystko, by jak najszybciej stać się częścią drużyny. Przy stole siada ze starszyzną, o wszystko wypytuje, każe sobie tłumaczyć angielskie zwroty na język polski i zaczyna się uczyć. To ma procentować, kiedy przyjdzie rozpocząć rywalizację na boisku. Po niespełna miesiącu można stwierdzić: plan się powiódł, cel został zrealizowany nawet z nawiązką. W sumie nic dziwnego, Nikolić przejął w szatni szafkę po Miroslavie Radoviciu, a więc nie ma wyjścia, musi godnie go zastąpić. Dobry zawodnik poradzi sobie wszędzie – jedno z piłkarskich powiedzeń, idealnie pasujące do Nikolicia. Miał łatwiej, przemawiała za nim przeszłość, bo przecież każdy wiedział, że do Legii przychodzi trzykrotny król strzelców ligi węgierskiej. Jednak chyba nawet najwięksi optymiści nie myśleli, że tak szybko można stać się ważną częścią drużyny. (…) Ważne, z perspektywy napastnika było to, że po przegranym Superpucharze z Lechem Poznań (1:3), coś w Legii się zmieniło. Zamiast dołować, tamta porażka była początkiem czegoś lepszego. Przyszły wygrane, morale poszło do góry, co miało pozytywny wpływ na atmosferę w szatni. Nikolić szybko zakolegował się z Guilherme, a ich pozaboiskowa sympatia przekłada się na współpracę na murawie. – Klimat w szatni jest znakomity, może właśnie dlatego nowi piłkarze praktycznie od początku pokazują wysoką klasę – opowiada Brazylijczyk. Wolny czas spędza z Aleksandarem Prijoviciem i Ivicą Vrdoljakiem. Chorwacki kapitan Legii, leczący kontuzję kolana, od pierwszego dnia służy pomocą nowemu koledze. Tworzą zgraną grupę, a wraz z coraz lepszymi wynikami, coraz mocniej scementowaną.

Image and video hosting by TinyPic

Serbskie wieże Cracovii – wywiad z Covilo i Sretenoviciem.

Podobno w ekstraklasie nie ma piłkarza, który byłby w stanie wygrać z Čovilo walkę o górną piłkę bez faulu?
SS: Nigdzie, gdzie grałem, nie widziałem zawodnika tak dobrze grającego w powietrzu. Na treningach mogę wygrać z nim tylko wtedy, gdy go przytrzymam. W walce fair nie mam szans.

Jak to się stało, że po zmianie trenera zaczęliście tracić znacznie mniej bramek?
SS: Trudne pytanie. Kilka razy rozmawialiśmy z Miro na ten temat i nic mądrego nie wymyśliliśmy. Zmiana trenera to zawsze sygnał dla piłkarza, że musi coś zmienić w swojej grze. W Cracovii się udało. Mamy inteligentnych piłkarzy, którzy grają z głową.
MČ: Z głową, a nie głową, tak jak ja!
SS: Po prostu w każdym momencie, w każdej boiskowej sytuacji wiemy, co chcemy zrobić.

(…)

Kto z was lepiej wypadłby w Turbokozaku?
SS: Na pewno nie ja. Byłbym najgorszym zawodnikiem. Żonglerka słabszą nogą? Może udałoby się podbić dwa razy.

Potęga determinacji na przykładzie Wisły – przyjemny tekst Antoniego Bugajskiego.

Na dotychczasowej karierze reprezentanta Polski zaważyły decyzje dwóch trenerów – Macieja Skorży i Adama Nawałki. Pierwszy się na nim poznał, a drugi uparcie holował z korzyścią dla obu stron. Autorzy poradników w stylu „Jak osiągnąć sukces” głoszą, że różnica między niemożliwym a możliwym leży w ludzkiej determinacji. Posłuchał ich Mączyński i nie zraził się także wtedy, gdy Skorża – ówczesny trener Wisły – uznał, że takiego piłkarza w swojej drużynie nie potrzebuje. Niby dostrzegał go, doceniał talent, ale nic z tego nie wynikało. Gdy Skorża odchodził z Reymonta, przyznał, że żałuje, iż nie dał poważnej szansy Mączyńskiemu. To był sygnał, że wychowanek Wisły w piłkarskim życiu jeszcze sobie poradzi, pod warunkiem, że trafi na równie zdeterminowanego trenera, co on sam. I trafił. Na Adama Nawałkę w Górniku Zabrze. Klub na życzenie trenera wykupił go z Wisły za 300 tys. złotych. Mączyński szybko się stał jednym z filarów drugiej linii. Gdy Nawałka został selekcjonerem, natychmiast dał mu zadebiutować w reprezentacji. Równie szybko piłkarz został sprzedany do Chin za 2 mln złotych, co uratowało sypiący się budżet Górnika. Latem Mączyński wrócił do Polski ze statusem piłkarza podstawowej jedenastki kadry narodowej. Mógł poszukać sobie nowego klubu za granicą, ale chwilowo ważniejsze stały się dla niego sprawy osobiste – jego małżonka spodziewa się dziecka, więc zależało mu na klubie mającym siedzibę jak najbliżej Krakowa. Tym razem Wisła nie zaniedbała sprawy. Ochoczo zawarła z nim kontrakt, zwłaszcza że pozbyła się cennych graczy drugiej linii. Miał rację Kazimierz Moskal, który zanim ponownie został trenerem Białej Gwiazdy, ocenił, że kilka lat temu Mączyński nie miał szans zrobić kariery w Wiśle, tak jak nie miało wielu innych zawodników od dzieciństwa identyfikujących się z tym klubem.

I na koniec rubryka Izy Koprowiak: „Chwali z… Kazimierzem Moskalem”. Trener Wisły mówi: Bywam naiwny, ale nie głupi.

Image and video hosting by TinyPic

Częściej kieruję się sercem niż rozumem – to pańskie słowa.
– Taki jestem. Bywa zbyt naiwny, ale nie głupi. Dla mnie podstawą jest zaufanie. Było kilka osób, które próbowały to wykorzystać. Wiem, że z każdym rokiem przybywa ludzi, którzy mają do mnie żal. Takich, co liczyli, że uda mi się zaczepić ze mną w nowej pracy, zawodników, z którymi nie przedłużyliśmy umowy. To bardzo trudny moment, który po raz pierwszy przeżyłem w GKS Katowice. Musiałem wziąć piłkarzy do pokoju i powiedzieć im, że z nami nie zostaną. Mocno to przeżyłem.

(…)

Jako piłkarz cztery lata grał pan jednak w Izraelu. Było bezpiecznie?
– Bałem się w trzech momentach. Pierwszy: gdy w przeciągu kilku dni usłyszeliśmy o dwóch zamachach w autobusach. Komunikacją miejską się nie poruszaliśmy, ale pojawił się strach, czy nic się nie wydarzy w drodze do sklepu na placu zabaw. Drugi moment: konflikt z Irakiem (przy próbach obalenia Saddama Husajna popierający Stany Zjednoczone Izrael był zagrożony atakiem odwetowym – przyp. red.). Wracając z treningu, zobaczyłem przed jakimś budynkiem tłum. Zapytałem kolegów z drużyny, co się dzieje, odpowiedzieli, że ci ludzie stoją po maski przeciwgazowe. Mieszkańcy wykupywali folię spożywczą i zaklejali nią okna. Zadzwoniliśmy do ambasady, powiedzieli, ze gdy zrobi się naprawdę niebezpiecznie, to nas powiadomią. Średnio nas to uspokoiło. Trzeci moment to konflikt z Libanem, naloty, bombardowania. Przyszedłem do klubu, powiedziałem, żeby kupili mi bilet, bo chyba pora wracać do Polski. „Słyszysz w nocy wybuchy? Nie? To w czym problem? Nic się nie dzieje” – usłyszałem. Poza tym mieszkało nam się tam naprawdę dobrze. Pierwsze pół roku kompletnie nie znałem języka. I to było fantastyczne pół roku! Czułem się jak na wakacjach. Nie czytałem gazet, nie wiedziałem, które miejsce w tabeli zajmujemy. Dopiero po pierwszej rundzie zorientowałem się, że mamy szansę walczyć o mistrzostwo.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...